sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział pięćdziesiąty piąty

Jade's P.O.V





Harry zapina zamek w mojej czarnej sukience i odwraca mnie do siebie. Najpierw patrzy chwilę w moje zapłakane oczy, a potem przytula mnie.
- Myślałam, że po pogrzebie pana Alberta nie włożę jej przez długi czas - przyznaję, po czym ocieram oczy wierzchem dłoni. - Nawet nie chce mi się malować, skoro i tak się rozmażę.
- Nie musisz - Gładzi mnie po plecach. - Jest dobrze, z makijażem czy bez. Jesteś gotowa?
- Na pogrzeb Dan'a? W życiu nie będę - Kręcę głową, jakby to było kłamstwo, jakbym zaprzeczała, że Dan Fox umarł cztery dni temu na zawał. Stoimy tak parę minut, aż w końcu chłopak odsuwa mnie od siebie, chwyta moją dłoń i wyprowadza mnie z mojego pokoju, który wydaje mi się dziwnie pusty i zimny. Nie mogę znaleźć sobie miejsca, od kiedy Susan zadzwoniła do mnie, żeby ze szpitala przekazać mi, co się stało. Znalazła ciało, kiedy pojechała do niego, bo nie odbierał telefonu już zbyt długo. Daję się prowadzić przez mój własny dom, aż do salonu, gdzie cała rodzina, oraz Susan, Louis i Aron, siedzą i wpatrują się martwo w jakieś punkty w przestrzeni.
- Susan, twój brat dzwonił, że już wylądowali - odzywa się nagle Aron do wychudzonej, pobladłej i wyglądającej, jakby sama nie żyła, dziewczyny. Ta kiwa tylko martwo głową, a Black podnosi się, żeby po nich jechać. Wyrywam się z uścisku Harry'ego, mówiąc wszystkim, że będę towarzyszyć w drodze na lotnisko.
- Przyjedziemy prosto do kościoła - informuję zebranych, po czym wychodzę za przyjacielem.
Od czterech dni żyjemy w ciągłym w transie i dostajemy w twarz od rzeczywistości, kiedy tylko chcemy z niego wyjść Każda czynność, która jest normalna, to katorga. Do nikogo z nas tak naprawdę to nie dotarło. Dotrze dopiero, kiedy jedyne co usłyszmy, to głucha cisza, której nie przerwie głos ojca mojej przyjaciółki. Walczył z chorobą i przegrał. Ten problem przez całe życie wydawał mi się tak odległy. Przecież takie rzeczy nie dzieją się nam, to nie dotknie nigdy nikogo z naszych bliskich. 
Widzę swoją twarz, która jest biała jak papier, w lusterku bocznym mercedesa Arona. Odwracam wzrok i staram się jakoś zacząć rozmowę z przyjacielem, ale wychodzi mi tylko ciche westchnięcie, poprzedzające kolejny żałosny szloch.
- Kasper mówił, że chcą zabrać Susan do Polski - mówi nagle Aron, a ja patrzę na niego przerażona.
- Żartujesz, tak? 
- Spokojnie, po prostu jego mama o tym wspomniała. Oboje wiemy, że Susan prędzej przejmie samolot i zawróci, niż wróci do matki. To bardziej kwestia pieniędzy. Wiesz, studia, mieszkanie...
- Mogę płacić większą część za mieszkanie...
- Dobrze, a co zrobisz z domem i cukiernią? - Aron patrzy na mnie sceptycznie, a ja mam ochotę go trzasnąć. No jasne, lepiej, żeby wyjechała!
- Będziemy tam pracować, dom...Dom można sprzedać - mówię prawie bezgłośnie, nie wierząc w to wszystko. Nie możemy sprzedać domu. Susan nie może. Nie darowałbym sobie tych wszystkich straconych wspomnień, które przelatują mi przed oczami, jak jeden długi, najpiękniejszy film.



- On jest przystojny - stwierdzam i odwracam wzrok znad kroniki szkolnej, żeby spojrzeć na zegar. Już trzecia?
- On też - Aron wskazuje palcem na jakiegoś kujona i wzdycha. - Chyba go kocham. 
- Derek serio mi się podoba! - fukam oburzona i zatrzaskuję książkę. - A ty już nie powinieneś iść do domu? To miał być wieczór mój i Susan. 
- Babski wieczór zawiera w sobie Arona - Chłopak patrzy na mnie i przyjaciółkę z podniesioną brwią.
- Tak? Gdzie? - Fox przygląda mu się spod zmarszczonych brwi.
- Między ,,Ba" a ,,Bski". Tak jest bezdźwięczny ,,Aron".
- Bezdźwięczny Aron zaraz zrobi wyjazd z mojego domu - śmieje się Sus, przybijając ze mną piątkę. 
- Nie. Nie mam innych znajomych, więc zamilknijcie - Chłopak włącza telewizor przyjaciółki, żeby potem zacząć nas ignorować, aż do momentu, kiedy, aby odpokutować swoje winy, dajemy mu popcorn i pozwalamy wybierać z nami największego przystojniaka w szkole.




- Derek i ja zerwaliśmy - wyję od progu pokoju Susan, a Aron ściska za mną moje ramię. - Rodzice wywalili mnie z domu, miałaś rację, nie powinnam, ja...ja...
- Chodź tutaj - Robi mi miejsce na łóżku, a ja siadam na nim, pociągając nosem. - Pójdę porozmawiać z twoim tatą, Aron też. Nie martw się, możesz mieszkać na zmianę u mnie i u niego, o ile nie jest ci za dobrze z jego ciocią, która, jak zgaduję, gotuje ci od paru dni?
- Przytyłam chyba ze sto kilo - mamroczę.
- Dwieście - poprawia mnie Black, a ja rzucam w niego poduszką, hamując uśmiech. - Widziałem to! To było szczęście! Śmiałaś się, bo jesteś gruba! Mówiłem, że to śmieszne!
- Aron, spierdalaj, leć lepiej do jej ojca - Susan wygania go, a ten pokazuje jej środkowy palec, mówiąc jej, że się stara. - Kochanie, jeszcze dwa lata i zamieszkamy razem. Wtedy będziesz się mogła ruchać z kim bądź i nie wywalę cię z domu - Susan głaszcze mnie po plecach, a ja tłumię śmiech.
- Nie chce z nikim więcej spać. Poza tym, wierzysz w to, że razem zamieszkamy? - pytam, cały czas płacząc.
- Tak. Jak najbardziej. Wierzę w to. Aron też może z nami mieszkać! Kupimy sobie pieska, będzie super. 
- Może labradora? Bruno jest fajny - wspominam o szczeniaku swojej siostry.
- Lubisz go?
- Tak, jest mały i kochany...



- Przeprowadzamy się tutaj, gdyż nasz biwak nie wypalił - oświadczam, kiedy Su otwiera nam drzwi.
- Mówiłam wam, że to zły pomysł. Ale nie, spółka głupi i głupsza musieli zrobić po swojemu! - Przyjaciółka przewraca oczami, a ja i Arona wzruszamy ramionami. - Pada deszcz?
- Nie, jesteśmy mokrzy, bo świeci słońce - Black naśladuje jej głos.
- Zaraz pójdziecie spać do Jade! - Fox grozi nam palcem, na co my bierzemy ją pod ramiona i ciągniemy na górę. 
- Dobry wieczór! - krzyczymy zgodnie do Dan'a, który macha nam z kuchni i mówi, że zrobi dla nas kolacje....


W tym momencie rozklejam się na dobre. Nie możemy sprzedać domu, to tak jakby zapomnieć o Dan'ie. 
- Mała, spokojnie. Masz inhalator? - pyta Aron, głaszcząc mnie po nodze. 
- Nie. Nie myślałam o tym. Nie możemy sprzedać domu - Kręcę zawzięcie głową, jakbym chciała przekazać wszystkie swoje emocje za pomocą tego gestu. - Nie możemy.
- Wysiadaj, jesteśmy na miejscu, porozmawiamy o tym po pogrzebie. I chyba musi być przy tym Susan, im szybciej, tym mniej będzie miała problemów - mówi oschle i pierwszy opuszcza pojazd. Wiem, że tak radzi sobie ze stresem, zawsze tak reaguje. Ale teraz to on niszczy wszystkim humor. 
Podążam za nim i zaczynam rozglądać się za mamą i bratem Susan. Z tym drugim spotkałam się kilka razy, natomiast matki Su nie miałam przyjemności nigdy w życiu zobaczyć na oczy. Elizabeth, a właściwie Elżbieta, jest dla mnie zagadką. 
Zaciskam usta, bo wiatr zaczyna owiewać moje nogi i kurcze się pod wpływem zimna. Przyjaciel widząc to, wzdycha i obejmuje mnie ramieniem.
- Mogę mieć jedną prośbę? - zaczynam, patrząc na niego do góry.
- Mianowicie?
- Aron! - Przerwał nam krzyk Kaspera. - Jade! Jak dobrze was widzieć! - I zanim zdążyliśmy odpowiedzieć, odwrócił się do wysokiej blondynki, która lustrowała wszystko przestraszonym spojrzeniem, i zaczął mówić do niej coś po Polsku. Aron również podjął rozmowę, a ja byłam zmuszona tylko wsłuchiwać się w język, którego nie znałam.
Elizabeth nie mówi po angielsku, więc całą drogę siedzę cicho. Czasami Kasper odwraca do mnie i posyła mi współczujące spojrzenie. 
Nasz kierowca skręca gwałtownie na parking przy kościele, zatrzymuje się i wszyscy po kolei wysiadamy z samochodu. Aron okrąża samochód i przyciąga mnie ręką do siebie. Razem kierujemy się w stronę kościoła, a ja niedaleko dostrzegam skodę Harry'ego i samochód moich rodziców. Wzdycham głęboko, bo wiem, że to będzie ciężka msza. W środku rozglądam się za Panem Ciemności, który, jak zauważam, zajął miejsce z tyłu kościoła. Wyplatam się z uścisku Arona, a ten kieruję się do przednich ławek, gdzie siedzi Susan, moi rodzice, a dwa miejsca zostawione są dla Kaspera i ich mamy. Widzę, że starszy Brat Susan dopiero teraz zaczyna się łamać, o ile całą drogę jego humor nie wskazywał na to, gdzie jedziemy, to nagle jego szczęka zaciska się, a brwi marszczą, kiedy widzi trumnę ojca. Przepraszam ludzi, kiedy przeciskam się na miejsce obok Styles'a, który patrzy na mnie ze smutnym uśmiechem. Nie witam się z nim, po prostu wtulam w jego bok i pozwalam mu na trzymanie mojej dłoni.
- Gdzie Louis? - pytam, kiedy orientuję się, że nie widziałam go w kościele.
- Chyba wyszedł gdzieś z Leną i Liam'em. Jade, muszę z tobą o czymś porozmawiać - Odsuwa się i patrzy na mnie poważnie. 
- Harry, msza się zaczyna - upominam go i ciągnę go za rękę, żeby wstał, bo właśnie wchodzi ksiądz.
 Wyraźnie przygaszony, zamyka usta i spogląda przed siebie. Susan z przodu zaczyna płakać, a Kasper kładzie jej rękę na plecach. Po kilku minutach do kościoła wpadają Louis i reszta. Tomlinson od razu zajmuję miejsce obok Susan i pozwala jej złapać swoją dłoń, co uważam za wyjątkowo czuły gest. Brat Su mierzy go podejrzliwym spojrzeniem, ale nic nie mówi. Elizabeth jest niewzruszona. A przynajmniej taką postawę przyjmuję. Z dumnie podniesioną brodą, obserwuje cały przebieg ceremonii. 
Po chwili nacisk na mojej klatce piersiowej zwiększa się, a mi robi się duszno. Mimo, że nie chcę tego robić, proszę Harry'ego, żeby ze mną wyszedł. Gramolimy się z ławki, a ja rzucam ostatnie spojrzenie w stronę załamanej Susan. Boże, nie mogę jej zostawić, ale zaraz zemdleje. 
Wypadam na zewnątrz i płacząc jak wariatka zaczynam zaciągać się chłodnym powietrzem. Chowam twarz w dłoniach i staram się jakoś uspokoić. Odgarniam niesforne włosy z mojego czoła do tyłu, gdzie powinno być ich miejsce w koku.
- Jay, kochanie - Słyszę, kiedy duże ręce Harry'ego mocno mnie do niego przyciągają. Obcasy chociaż trochę niwelują różnice wysokości między nami, ale i tak jest ona zasadnicza. 
- O czym chciałeś porozmawiać? - jąkam się, kiedy kolejny szloch wydostaje się z mojego gardła.
- Nie ważne, powiem ci w domu. Póki co, musimy tam wrócić, bo msza zaraz się skończy, a nas czeka jeszcze cmentarz. Chodź, Susan nie może być tam sama - prosi i ciągnie mnie za sobą za rękę. Nie wchodzimy już do ławki, a stoimy bliżej wejścia, w razie gdybym znowu poczuła się słabo i trzeba będzie szybko się ewakuować. 
Cała msza dobiega końca, a mu razem z tłumem udajemy się na cmentarz. Susan i jej zrozpaczona twarz miga mi gdzieś przed oczami, ale widzę, że jest z Kasperem, który dzielnie podtrzymuje swoją małą siostrę, więc nie biegnę do niej od razu. 
Nie wiem co się dzieje potem, jestem zaślepiona swoimi łzami, a zwłaszcza, kiedy widzę napisać na nagrobku. Nie mogę patrzeć na jego przeklętą datę śmierci. Przeklętą... 
Moje oczy rozszerzają się gwałtownie i cofam się o krok, tak, że wpadam na Harry'ego. Odwracam się i kręcę głową z niedowierzaniem, a moje usta poruszają się bezgłośnie. Wiem, co chciał mi powiedzieć. 
- Nie przewidziałeś tego - jęczę przerażona. - Ktoś go zabił.


*********


Wracamy do domu, a przez okropny nastrój, jaki ogarnął nas wszystkich, nikt nie zauważa, jak przerażona swoim odkryciem jestem. Ktoś go zabił?
Trzęsącymi się rękami otwieram drzwi do domu, a wszyscy za mną wchodzą do środka. Rodzice już nie płaczą, ale wyglądają, jakby zaraz mieli. Reszta trzyma się znacznie gorzej, zwłaszcza Harry, który dopiero teraz zaczyna się łamać. Strasznie pobladł i wygląda, jakby rzeczywiście jakby zaraz miał nie wytrzymać i po prostu się rozpłakać. Wszyscy siadamy w salonie, nie wiedząc co teraz ze sobą zrobić. Wrócić do normalnego życia? Tak nagle?  Ściągam ze stóp czarne obcasy i chcę podejść do Susan, ale nagle jej mama mówi do niej coś w niezrozumiałym dla mnie języku, na co ona kiwa głową i wstaje z miejsca.
Stwierdzam, że teraz załatwię inną sprawę. Ciągnę za sobą na górę Harry'ego i zamykam się z nim w pokoju.
- Ktoś go zabij? - pytam przerażona. - Dlaczego?
- Jade, nie mam pojęcia, pomyślałem o tym rano. Musimy o tym powiedzieć Susan. 

- Wiem. Ale zrobimy to, kiedy wrócimy do mieszkania. Ona czuje się tam najlepiej, więc...
- To moja wina - Harry siada nagle załamany na łóżku. - To klątwa. Susan jest przeklęta wszystko wokół niej się  wali i teraz to widzę. Ojciec, Aron, to, że tylko ona była w bloku, kiedy się palił. Jay, musimy jak najszybciej znaleźć moich rodziców.
Patrzę na niego i dochodzi do mnie, że ma rację. Im szybciej, tym kostucha mniejsze żniwo zbierze.
- Wracamy jutro do mieszkania. Tam zaczniemy. Dobrze? - pytam, a on kiwa głową.




Susan's P.O.V



- Tak, mamo? - mówię zimno, patrząc na swoją rodzicielkę, która chodzi tam i z powrotem po tarasie domu Marshall'ów. 
- Kochanie, wiem, że jest ci ciężko, nam wszystkim jest. Ale trzeba myśleć realnie. Nie możesz sama zostać w Anglii. 
- Co? - pytam i opieram się o drzwi, gdyż nie mogę już ustać na nogach.
- To ciężkie, rozumiem, ale nie dasz rady tu sama. Co z cukiernią i domem? Pomyślałaś o tym? Możesz studiować w Polsce, psychologia jest tam na wysokim poziomie.
- Nie wracam - Kręcę głową, a w mojej wyobraźni pojawia się obraz Louis'a. - Nie wrócę! Tu jest grób ojca! Nie ma takiej opcji! - wrzeszczę zrozpaczona, a ręce zaczynają mi się trząść. 
- To nie jest dyskusyjna sprawa. Wylatujemy dzisiaj, właściwie to jutro nad ranem. Dlatego, proszę cię, zacznij się pakować. Kasper zawiezie cię do mieszkania.
- NIGDZIE Z WAMI NIE JADĘ! - drę się bezradnie, a na balkon wychodzi zdezorientowany Aron.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale o co chodzi? - pyta, a ja patrzę na niego wściekle. - Co?
- Ona chce mnie zabrać do Polski! - mówię dobitnie, po czym wchodzę do domu, tylko po to, żeby przejść przez niego jak burza i trzasnąć na koniec drzwiami. Biegnę przez ulicę, do domu mojego taty. Policja zabrała już swoje taśmy, więc bez problemu mogę tu wejść. Zamykam się w środku na klucz i zjeżdżam po drzwiach na ziemie. Wybucham głośnym szlochem, bo nie mogę już sobie poradzić. Z niczym. A moja matka dobija mnie jeszcze bardziej, nie mogę wrócić do Polski. Kocham moje mieszkanie, kocham moich przyjaciół, kocham to miejsce. To tak jakbym chciała zapomnieć o tacie. Tak bym się właśnie czuła. Jakbym wywaliła go ze swojego życia.
Nie wiem, ile tak siedzę, ale kiedy otwieram oczy, jest już ciemno. Chcę się położyć. Chcę iść spać, głowa boli mnie od ciągłego płaczu, a ja nie rozumiem, co się wokół mnie dzieje. Przytłoczona wszystkimi możliwymi wspomnieniami, powoli podnoszę się z ziemi, czując, jak bardzo obolała jestem. Otwieram drzwi i od razu cofam się z przerażeniem do środka, natomiast Louis tylko podnosi się spokojnie z miejsca i podchodzi do mnie.
- Ile już tu siedzisz? - pytam, wtulając się w niego.
- Nie wiem, kiedy tu weszłaś?
- Która godzina?
- Dwudziesta. 
- To pięć godzin temu.
- W takim razie, siedzę tu od pięciu godzin - odpowiada spokojnie. 
Zaczynam płakać w jego rękaw, a on tylko mówi mi, że jest ze mną, bez względu na to, co się teraz stanie. Nie pozwoli mi wyjechać, wiem to.
- Chcesz iść do domu? Aron właśnie rozmawia z Kasperem, o tym, że nie powinni cię zabierać. Chyba coraz lepiej mu idzie - mówi cicho, a ja patrzę na niego zdziwiona.
- Aron? A co on ma do tego?
- Susan, błagam cię. Doskonale wiesz, że to on najbardziej przyłoży rękę do tego, żebyś została. Zależy mu na tobie - stwierdza cicho, stykając nasze czoła. Przymykam oczy i proszę, żeby zabrał mnie do domu. Godzi się oczywiście, oplata mnie ciasno ramieniem i razem opuszczamy podwórko mojego domu.



Aron's P.O.V




Krążę po salonie Marshall'ów i myślę, co jeszcze mogę powiedzieć. Elizabeth na balkonie czyta jakąś książkę, nie wzruszona tym, co się wokół niej dzieje. Jestem zdruzgotany, o ile można być w gorszym stanie. To dno, od którego nie da się odbić, bo wciąga cię jeszcze głębiej. Zdejmuję swoją czarną marynarkę, bo aż gotuje się we mnie ze złości. Rzucam ją na oparcie kanapy i zaczynam znowu mówić to samo, co mówię od kilku godzin:
- Kaspar, błagam cię, musisz przekonać waszą mamę - mówię zrozpaczony wizją wyjazdu mojej najlepszej przyjaciółki. - Ja bez niej nie przeżyję jednego dnia, kocham ją nad życie, nie możecie mi tego zrobić! - błagam, a on patrzy na mnie smutny.
- To dla nas też jest trudne. Susan jest dorosła i uparta, ale mama też. Odetnie jej pieniądze, nic jej nie będzie wysyłać.
- Mam to gdzieś! Może zarabiać...Może przejąć cukiernie! - krzyczę nagle, jakbym wpadł na najlepszy pomysł na świcie i uderzam się w czoło. - Dlaczego nie pamiętałem o tym wcześniej? Jay to wymyśliła! Przecież to oczywiste! Ja, Jade, Harry, Lou, wszyscy jej pomożemy! Cukiernia będzie działać, Susan będzie mogła utrzymywać się sama! Kasper, ona nigdzie z wami nie jedzie - oświadczam dobitnie.
- I myślisz, że wszyscy się na to zgodzą? - pyta sceptycznie, zaplatając ręce na kolanie.
- Harry! Jade! - krzyczę w stronę schodów. Po chwili schodzą i widzę, że oboje płakali. Przytłacza mnie ten widok, ale mówię dalej: - Wiem co możemy zrobić, żeby Susan została - zaczynam od razu. - Czy bylibyście w stanie pracować w cukierni, żeby móc ją utrzymać?
- Żartujesz, tak? Po co o to głupio pytasz? - Harry patrzy na mnie zdziwiony, po czym uśmiech wpływa na jego twarz. - Czyli zostanie, jeżeli to zrobimy? 
- Wiecie, nie mogę jej związać i wsadzić do samolotu. Ale mama jasno oświadczyła, że jeżeli nie pojedzie, odetnie jej wszelkie pieniądze - mówi Kasper, patrząc na nas smutno. - A na to nie mam wpływu.
- To nie jest żaden problem! - odzywa się Jade, a w tym momencie drzwi do domu otwierają się. Susan wchodzi przez nie nieśmiało i patrzy na nas pytająco, jej zapuchniętymi od płaczu oczami. 
- Zostajesz - mówi cicho Jade i podbiega do niej, żeby wybuchnąć głośnym płaczem, chlipiąc, że strasznie ją kocha, bez względu na wszystko, że nie da jej odejść. 
- Jesteś dla mnie najważniejsza na świecie. Nie dam ci od nas uciec. Będziemy pracować w cukierni, zobaczysz, damy radę. 
- Czekaj, co? - pyta i odsuwa ją od siebie. Jej wzrok kieruje się na mnie, a ja tylko wzruszam ramionami.
-  O ile będziesz się sama utrzymywać, zostaniesz - informuję ją. - Więc będziemy pracować z tobą w cukierni. 
Wtedy coś każe mi to zrobić. Mimo, że wiem, że może mnie nienawidzić, może mnie obwiniać, po prostu wiem, że tego potrzebuje. Bo ją znam. Moją małą złośnice.  W jednej chwili znajduję się przy niej i ciasno przyciskam do siebie. Tak dawno jej nie przytulałem, że to uczucie jest nie do opisania. Po chwili czuję jej ręce na swoich plecach, a wtedy razem z nią się rozklejamy. 
- Nie się nie waż wyjeżdżać z kraju. Masz iść na studia, zostać w Londynie... - cytuję ją i słyszę, jak zaczyna się śmiać się przez łzy. - Tak cholernie za tobą tęskniłem.
- Ja za tobą też.

13 komentarzy:

  1. Dobra okay, spokojnie,oddychaj.
    A walić to.
    Jwnsiaksowndjsoef
    Świetny rozdział!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Po pierwsze; wow.
    Po drugie; wow!
    Po trzecie; woowoow!!
    No inaczej nie potrafię! Tam jest tyle emocji, że aż zepsuł mi się humor. Wielkie dzięki..
    A tak na poważnie to Suz nie może wyjechać, bo jeszcze się samolot rozbije, czy coś! O nie, trzeba odpukać! No, ale poważnie, dobrze, że Aron chce jej pomóc. Dobrze, że wpadł na ten banalny, ale genialny plan. Nie wiem, co to by było za opowiadanie, gdyby jej nie było. Zostawiłaby dwóch, najlepszych mężczyzn samych, a oni sobie bez niej życia nie wyobrażają. Nie pozwól, aby jej matka ją zabrała. To nie ma sensu, nie, nie, nie! :/
    Szczerze mówiąc to nie wiem, z kim ona ma być. I Aron i Louis wydają się być odpowiednimi partnerami, ale no nie wiem. Nie chcę, aby którykolwiek z nich był zraniony, a i tak jeden zawsze będzie. To cholernie smutne. :c
    Szkoda, że musiało dojść do czegoś takiego, aby Harry wziął sobie do serca słowa, że musi pojechać do rodziców, że musi się poświęcić. Wszystko się komplikuje coraz bardziej, a ja już nie wytrzymuję tego napięcia! Dodawaj jak najszybciej rozdzialik! :c
    Pozdrawiam, karmeeleq

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeju aaaaa kiedy nastestempny właśnie jestem pod namiotem i czytam `aaa kocham cie fajne

    OdpowiedzUsuń
  4. Szczerze to nie wiem jak skomentować ten rozdział, po śmierci pana Dana mam mieszane uczucia

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdzial: WOW!!!!!! GENIALNY! Nie wiem jak jeszcze to opisac. Po prostu WOW! :-* B-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nawet nie wiem jak mam to wszystko teraz skomentować, no po prostu nie mam bladego pojęcia, ale sądzę, że najlepszym wyjściem będzie rozpoczęcie komentowania wszystkiego od początku.
    Pogrzeb, jejku, jak ja nie lubię pogrzebów, zarówno w rzeczywistości jak i twórczości literackiej, bo obrazy jakoś przeżyję. Podczas tego wszystkiego łączyłam się z bólu wraz z bohaterami. Wiem, to tylko historia, która rodzi się w Twojej głowie, ale jednak... jest mi przykro, że tak wszystko się potoczyło.
    Matka Susan, Boże! Już nie lubię tej kobiety, jest taka... ch*jowa? Tak, chyba tak. Jest typem, którego chyba nigdy nie da się lubić, nawet jak człowiek bardzo się postara, dlatego mam nadzieję, że sobie odpuści i wyleci do Polski tylko z synem i już więcej w opowiadaniu nie wystąpi.
    Harry, oh Harry! Jest teraz tak przepełniony uczuciami i troską, i wszystkimi takimi pozytywnymi cechami, że aż mi się cieplutko na serduszku robi jak o tym czytam. Jednak odkrycie tego, że Dan nie umarł na zawał a został zamordowany... to może przynieść złe dni dla wszystkich, może pogorszyć nastrój i stan psychiczny wszystkich jego bliskich, a wtedy historia przez dłuższy czas będzie przepełniona rozpaczą i bólem, ale taki też jest prawdziwy świat, więc wcale mnie to nie zdziwi, jednak mam nadzieję, że czasami wkradnę się tam jakieś uśmiechy, dobre momenty i szczerze uczucia, których każdy potrzebuje.
    Jesteś fenomenalna pisareczko.
    Ściskam bardzo ;*
    Nathalie xxx

    OdpowiedzUsuń
  7. Kocham to! W jeden dzień wszystkie rozdziały przeczytane <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten rozdział jest super. Czekam co będzie dalej!

    OdpowiedzUsuń
  9. Josznznkxkxkxkclkxk!!! Przeczytalam caly blog na raz!! Kiedy next???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ps. Straaaaaasznie mi szkoda pana Dana:( normalnie prawie sie poryczalam:(

      Usuń
  10. Witam :) Nie znalazłam zakładki ''Współpraca'', dlatego piszę to tutaj. Niedawno wznowiłam swój blog, który jest skierowany do polskich fanek zespołu One Direction. Chciałabym podjąć współpracę z twoim blogiem, więc proszę o odpowiedź na moim blogu :)
    PS: Jeśli przyjęłabyś współpracę, to mogę prosić o wklejenie naszego buttonu gdzieś w widocznym miejscu na jakiś czas oraz o wspomnienie o nim czasami w waszych notkach? Chciałabym aby mój blog po prostu był bardziej zauważalny. Jest on nowy i na razie nie ma tam zbyt wielu czytelników.
    Pamiętajcie, że mogę się odwdzięczyć tym samym, wystarczy napisać :)
    Pozdrawiam xx

    Blog: Poland Needs One Direction http://poland-needs-one-direction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Błagam niech już nikt nie umiera. Nie lubię, gdy wszyscy są smutni, wolę, gdy się śmieją i są szczęśliwi...:(

    OdpowiedzUsuń
  12. Uwielbiam twojego bloga, to jak opisujesz.Twoje opisy sprawiają,że przeżywam wszystko z bohaterami.Czekam na next.

    OdpowiedzUsuń