poniedziałek, 15 września 2014

Rozdział szósty.


Jade's P.O.V.




Spoglądam na zegarek. 13:00. Susan powinna być już w domu. Nucąc coś pod nosem wchodzę do pokoju i rozglądam się, rozważając wszystkie możliwe opcje miejsca pobytu mojego telefonu. Jest! Leży jak zawsze w mojej torebce. Ta z kolei (co chyba nie jest normalne) umiejscowiona jest głęboko w mojej szafie. 
Wyciągam telefon i patrze na wyświetlacz. 
Susan jak widać  już chciała się ze mną skontaktować, bo mam 4 nieodebrane połączenia od niej.
Szybko oddzwaniam i już po kilku sygnałach słyszę głos przyjaciółki.:
- Halo?
- No halo, dzwoniłaś do mnie. Jesteś już w domu? - zaczynam i gryzę jabłko, które znajduję na szafce obok łóżka. 
- Tak, jestem. Rozmawiałam z Jack'iem, chce się dzisiaj znowu zobaczyć - wzdycha, na co ja zaczynam się krztusić. - Jesteś niemiła.
- Nie, to nie chodzi o ciebie i Jack'a, po prostu zjadłam stare jabłk. - tłumaczę i podbiegam do okna. Otwieram je z rozmachem i wypluwam całą zawartość ust. - O fuj.
- Widzę cię przez okno. Jesteś nienormalna - śmieje się Su. Podnoszę wzrok i widzę ją jak opiera się o parapet w swoim pokoju. Ocieram usta dłonią i pokazuję jej język. - Wracając do Jack'a, to chce się ze mną znowu spotkać, a ja się stresuję...Mogłabyś iść z nami? - robi proszącą minę. 
- Wczoraj się nie stresowałaś.
- No właśnie po wczorajszym się stresuję....
- Susan, naprawdę nie możesz....
- Prooooooszęęę! - zaczyna jęczeć. 
Wzdycham głęboko.
- No dobra. Przyjdź do mnie, muszę zacząć się powoli pakować. Ty też byś mogła.
- Dlaczego ja zawsze mam do ciebie przychodzić? Czemu ty nigdy nie możesz? - łapię się wolną ręką za bok.
- Bo mi się nie chce - wzruszam ramionami. - Chodź szybko. 
- Biegnę - warczy Su, rozłącza się i po chwili odchodzi od okna. 
Patrze ze wstrętem na jabłko, które jeszcze spoczywa w mojej dłoni. Wrzucam je do kosza na śmieci z głośnym ,,Fe.." Siadam na łóżku i rozglądam się po pokoju. To dziwne, że się wyprowadzam. Nie czuję się ,,dorosła". Jednak, mam 19 lat, muszę zacząć studiować, zacząć żyć sama. Może wcale nie muszę czuć się jakoś ,,inaczej" będąc pełnoletnią? Przygryzłam dolną wargę. 
Z zamyśleń wyrwał mnie dźwięk sms'a.
od: Aron
,,Zadzwoniłem do niego. Przeprosiłem za wszystko. Teraz mogę już iść do nieba! :D"
  
Uśmiechnęłam się. Wywiązał się z obietnicy, to dobrze. Mam nadzieje, że jakoś dogada się z Jack'iem. W końcu, my akceptujemy Kive. Suszyłam zęby jeszcze chwilę do ekranu, kiedy ktoś zakrył mi oczy. Odskakuję z krzykiem i zrywam się na równe nogi.
To tylko ja, spokojnie. Twoja mama mnie wpuściła - mówi Susan z wysoko podniesionymi brwiami i klęka na łóżku. - Co robimy?
 Trzymam się za serce, które bije jak nienormalne.
Prawie umarłam! - fukam zła.
- Wzruszyłam się, naprawdę. Co robimyyy? - ponawia swoje pytanie, przeciągając ostatnią samogłoskę.
Spakuję swoje książki, a ty mi pomożesz - odpowiadam i wyciągam z szafy wielką torbe.
Jade, to nam zajmie sto lat! Masz ich za dużo - mówi, wskazując palcem na moją biblioteczkę. 
Dlatego musimy zabierać się do pracy od razu. Ruszaj się! - Poganiam ją. - Wiesz może, co robi dzisiaj Aron? - pytam, pakując jako pierwszą, całą trylogie Tolkien'a. 
- Tak, siedzi u Kivy. Jak mnie odwoził, to opowiadał, jak to dobrze się już dogadują - Przewraca oczami i dołącza w końcu do mnie. Siada na ziemi i wyciąga z półki po jednej książce. 
- Czyli nam nie pomoże. A Jack? O której będzie? - zasypuję ją kolejnymi pytaniami. 
- Pisał mi, że dzisiaj jego tata potrzebuję samochodu, więc przyjdzie na nogach. Mieszka niedaleko, gdzieś za tymi polami, za cmentarzem - uprzedza moje kolejne pytanie, widząc, że już otwieram usta. 
-To chodźmy dzisiaj po prostu na spacer, wezmę psa - proponuję, a ona przytakuje głową na znak, że się zgadza. - Ty z nim jesteś? - Odwracam się nagle w jej stronę i łapię się za biodra. Su odkłada  do torby książkę, którą akurat trzyma w ręce i patrzy na mnie.
Nie, ale chciałabym. On jest boski - wzdycha i uśmiecha się sama do siebie. Przewracam oczami.
Ty go prawie w ogóle nie znasz. 
-Poznam go. Przecież jeszcze z nim nie jestem, tylko tak fantazjuję - burczy zła. Podnoszę ręce w geście obronnym i nic już nie mówię. Pakujemy chwilę w ciszy, kiedy drzwi do pokoju otwierają się i staje w nich Lena.
Rodzice wołają was na obiad - informuje i znika za drzwiami. Patrzę na Susan i obie zgodnie wstajemy i kierujemy się na dół.
Co na obiad? - pytam, kiedy tylko stajemy w progu kuchni.
Skrzydełka, żarłoku - śmieje się tata i czochra moje włosy. Odganiam go ręką. - No co?
Nie rób mi tak! - oburzam się i poprawiam swoją fryzurę. Susan chichocze cicho za mną, więc obrzucam ją tylko jadowitym spojrzeniem.  Siadam na krześle i opieram się łokciami o blat stołu. Po chwili reszta rodziny i Su dołączają do mnie. Zajadamy się skrzydełkami, kiedy mama odzywa się pierwsza: 
- Więc, kiedy chcesz się wynieść? - daje nacisk na ostatnie słowo. Przełykam to, co mam w buzi i mówię: 
- Zaczęłam się już pakować. Nie wiem, jak najszybciej. Chcę mieć wszystko z głowy i spokojnie zająć się studiami i znalezieniem ewentualnej pracy, żeby nie skubać was cały czas z kasy - odpowiadam i patrzę jej prosto w oczy.
- Pomóc ci w pakowaniu? 
- Możesz - uśmiecham się do niej. - Za dwie godziny bierzemy z Su psa na spacer - wskazuję na wyżej wspomnianego siedzącego koło mnie ze swoimi żółtymi oczami wlepionymi w skrzydełko, które trzymam w dłoni.  - Ale potem, jak najbardziej, mogę się pakować. Cały wieczór będę w domu, mogę posprzątać łazienkę - oferuję i biorę gryza, na co Bruno przełyka głośno ślinę i wyciąga się w moją stronę. Odpycham go nogą.
- Dobrze, tylko nie wróć za późno - mówi tata. Kiwam tylko głową.
Razem z Susan odnosimy talerze do zlewu, dziękujemy i wracamy na górę. Akurat kiedy zamykam drzwi, dzwoni telefon dziewczyny.
- Halo?..... Za dwadzieścia minut?.....Nie ma sprawy, to do zobaczenia....- rozłącza się, a przez świetliki w jej oczach od razu wiem kto dzwonił.  Patrze na nią pytająco.
- Zmiana planów, będzie za dwadzieścia minut.
Uderzam otwartą dłonią w czoło. Już nic nie zdążę zrobić i zapewne pójdę w bluzie, którą mam na sobie od rana.  Miałam plany! Chciałam ładnie wyglądać, wszystko zrobić na spokojnie. Miało być super, a jest jak zawsze.
- Skoro mamy tylko dwadzieścia minut, może dokończymy jedną półkę? - proponuję i wskazuję na szafkę. Susan wzdycha, podchodzi do niej, wyciąga na raz wszystkie książki i wrzuca je do torby
- Aha  - podsumowuję.
- Już. Możemy już iść? - ponagla mnie, a ja niechętnie przystaję na jej propozycję, wiedząc, że przez jej rosnące podniecenie i tak nic już nie zrobimy. Susan klaszcze w dłonie, zbiega na dół po schodach, w których połowie zderza się z Leną.
- Przepraszam - duka Su i jak gdyby nigdy nic idzie (biegnie) dalej. Patrzymy po sobie z Leną.
- Co z nią? - pyta siostra.
- Nie mam pojęcia. Chyba się zakochała - kręcę głową z niedowierzaniem. Susan nigdy nie przeprasza. Zwłaszcza Leny. Ona jej nie znosi.
- Idziesz? - słyszę jej melodyjny głos z dołu.
- Tak, tak - mijam moją siostrę, która odprowadza mnie wzrokiem, ale nic już nie mów. 
- Bruno! Chodź tutaj! - wołam psa i gdy przybiega, zapinam smycz do jego obroży.
Susan jest nieprzytomna przez całą drogę przez nasze osiedle. Wzrok ma wbity gdzieś w dal, a mały uśmiech nie schodzi z jej twarzy. Po kilku próbach nawiązania rozmowy z nią, daję sobie spokój i po prostu idę z nią ramię w ramię. Przechodzimy koło cmentarza, kiedy mój wzrok zatrzymuje się na samochodzie na parkingu. Nie mogę uwierzyć...patrzę na rejestrację....o nie....
Łapię Susan za rękaw, tak, że prawię ją wywracam i ciągnę za sobą, za tablicę z ogłoszeniami. Bruno wyrywa się, ale przyciągam go do siebie i całą trójką kucamy za murkiem. Wychylam głowę zza mojego schronu, i bacznie obserwuję postacie, poruszające się po parkingu.
- Odwaliło ci? - pyta zła Susan.
- Cicho! - mówię szeptem. - Tam chyba jest moja babcia. 
- Gdzie? - wychyla się razem ze mną. - Sofia? 
- Tak. Jakoś nie mam ochoty jej widzieć.
- Przesadzasz, to było dwa lata temu! - przewraca oczami.
- Nienawidzi mnie! - patrze na nią ze złością. 
- Przesadzasz - powtarza, podnosi się z ziemi i otrzepuje się z piasku. - Chodź, przywitasz się. 
- Nie, nie, nie, nie, nie! - wyrywam się, kiedy ta ciągnie mnie przez parking. Smycz Bruna mam owiniętą wokół ręki, jej dłoń wokół drugiej. Oboje szarpią mnie w stronę mojej...babci.
Kiedy jesteśmy jakieś pięć metrów od niej, Susan krzyczy:
- Dzień dobry pani! - macha jej, a ta odwraca się w naszą stronę.
- Dzień dobry. Cześć...Jade. - uśmiecha się krzywo. Zatrzymuję się w końcu i szarpię delikatnie Bruna, gdyż ten skacze jak opętany między nami.
- Cześć babciu - wbijam wzrok w ziemię.
Mam przed sobą niską, bardzo chudą kobietę, która na pierwszy rzut oka może trochę przypominać panią Lucy, ale ich charaktery na pewno się nie pokrywają.
Jej przyciemnione, duże okulary błyszczą w słońcu. Czarna sukienka za kolona faluję na wietrze, odsłaniając kawałek bladych jak papier nóg i czarne, brzydkie jak noc buty na obcasie.
Babcia uśmiecha się sztucznie i od góry do dołu mierzy mnie spojrzeniem. 
- Widzę, że dalej nie obcięłaś tych wstrętnych włosów - marszczy nos i patrzy na nie z odrazą.
- Wyprowadziłaś się już, czy dalej ciągniesz na dobroci rodziców?
-Wyprowadzam się w tym tygodniu - mówię przez zęby, a moje ciśnienie skacze niebezpiecznie w górę. Nie wiem, jak ta konfrontacja się zakończy, ale nie będzie to nic dobrego.
- Twoi biedni rodzice tak harują na ciebie - porusza głową w górę i w dół. Podnoszę wzrok, a moje źrenice są niebezpiecznie rozszerzone. Słyszę jak Susan odchrząkuję cicho.
- Jade, musimy iść, Jack czeka.
- Jack to twój chłopak? - babcia unosi jedną brew.
- Nie -warczę.
- Nic dziwnego - kpi. Zamykam oczy i zaciskam dłonie najmocniej jak umiem. Bruno widząc mój stan, chowa się przerażony za Susan. Robi mi się ciemno przed oczami. Zakrywam twarz dłońmi i oddycham głęboko.
- Ty chyba kiedyś miałaś chłopaka, prawda? Zostawił cię dla innej? - słyszę jak przez mgłę. Czuję jak Susan szarpię mnie za ramię.
- My już będziemy się zbierać. Do widzenia pani - szybkim krokiem prowadzi mnie w inną stronę. Liczę do dziesięciu, żeby się nie odwrócić i nie uderzyć jej w twarz.
- Powodzenia Susano. Mam nadzieję, że chociaż ciebie rodzice dobrze wychowali. Byle tylko Jade nie sprowadziła cię na złą drogę. Jest taka rozwydrzona - dociera do mnie. To przeważa, o przebiegu dalszych wydarzeń. Łapię się za włosy, odwracam się na pięcie, z szeroko otwartymi oczami.
- Jade! - krzyczy za mną Susan, ale jest już za późno.
- Możesz mi powiedzieć, co ja ci takiego zrobiłam? Pokłóciłyśmy się, kiedy miałam 17 lat,  a ciebie dalej trzyma! Jesteś nieznośna, i nawet nie wiesz, co chciałabym teraz powiedzieć, ale wiem, że będę żałować. Po prostu - odpierdol się ode mnie. Raz, na zawsze. - podczas mojej wypowiedzi, ściszam mój głos coraz bardziej, aż z krzyku przechodzę do szeptu. Sofia stoi tak jak stała, a jej nozdrza poruszają się niebezpiecznie.
- Twoja matka w ogóle cię nie wychowała. Pieprzona smarkulo - warczy zła.
- Wychowała mnie lepiej niż ty ją. Matka miała przez ciebie depresję, przez to jaka byłaś, kiedy z tobą mieszkała! - wyrzucam ręce w powietrze.
- A jaka, twoim zdaniem byłam? Jaka? - wskazuję palcem na swoją klatkę piersiową i  podchodzi do mnie coraz bliżej. Utrzymuję jej spojrzenie i nie cofam się ani kroku. Susan stoi za nami i razem z Brunem, przygląda się całej akcji.
- Depresyjna - zaczynam wymieniać. - Nienormalna. Niezrównoważona. Mówiłaś, że nic ci jej się w życiu nie udało. Swojej córce! - wrzeszczę. - A teraz chcesz zniszczyć mnie! Co jest z tobą nie tak?   - pytam i odchodzę, zostawiając ją samą z jej myślami.
Słyszę za jak Su cicho komentuję całą akcję:
- Aha.
Susan chyba pierwszy raz widzi mnie w takim stanie. Biegnie za mną i łapie mnie za rękę.
- Dlaczego mi o tym nie mówiłaś? Nigdy nie rozmawiałyśmy o twojej babci. Nic nie wiem, oprócz tego, że się pokłóciłyście.
- Daj mi fajkę, po drodze ci opowiem, bo to dłuższa historia - staram się opanować głos, który jeszcze drży z emocji. - Puść tego idiotę, jak się zgubi, to trudno, ale mała szansa - wskazuję na Bruna, jednocześnie odpalając papierosa. Susan posłusznie odpina go, kiedy tylko znikamy z pola widzenia Sofii. Idziemy chwilę w ciszy, a ja zaciągam się dymem. Słońce przygrzewa jeszcze, ale powoli zaczyna zachodzić. Patrzę na zegarek. 16. Wyciągam z torby okulary przeciwsłoneczne, i staram się oddać klimatowi tego dnia.
- Opowiesz mi w końcu? - przerywa moje upojne chwile Su.
- Tak. Od czego zacząć?
- Od początku - zakłada ręce na piersi i podąża wzrokiem za Brunem,  który goni jakiegoś zająca.
Uwielbiam to miejsce. Te pola, tą drogę. Wszystko. Jeżeliby skręcić w prawo, przy głównym wyjeździe z naszego osiedla i iść chwilę prosto, dojdzie się do zakładu tapicerskiego, oraz cukierni taty Susan. Za nimi natomiast lokuje się prosta, porośnięta z obu stron drzewami droga, przy której znajduje się cmentarz. Właśnie tutaj przed chwilą byłyśmy. Aktualnie idziemy po polnej drodze za cmentarzem. Kiedyś można było z osiedla bezpośrednio wyjść na te pola, ale teraz ktoś przy tej dróżce postawił dom, i ogrodził swoją działkę płotem tak, że nie było możliwości wyjścia, gdyż z obu stron tego właśnie płotu, bok w bok stały kolejne parcele mieszkalne. Za polami znajduję się góra, a na niej mniej znana dzielnica Londynu, zwana po prostu Village. Mało oryginalne, ale ja tego nie wymyśliłam. Jak sama nazwa wskazuję - miejsce idealne, dla emerytów, i ludzi miłujących spokój i ciszę. Kilkaset osób, jeden kościół, jeden sklep, wszyscy wszystkich znają. Tam właśnie mieszkał Jack, który wyruszył trochę przed nami i zmierza w naszą stronę. Zaraz powinnyśmy go spotkać.
- Jade? - przyjaciółka trące mnie w ramię. - Zawiesiłaś się.
- Tak wiem, przepraszam. Więc, jakby tutaj zacząć - zamyśliłam się i zacisnęłam mocniej wargi. - Babcia, dziadek, mama i jej brat byli na pozór szczęśliwą rodzinką - zaczynam swój monolog. - Jednakże, babcia była....jest w sumie melancholijną, doprowadzającą do kurwicy osóbką, która wszystko niszczyła od środka. Mamie, przez całe dzieciństwo się zwierzała, że zamierza odejść od dziadka, bo zrujnował jej życie i nic się jej nie udało. Mama wychowywana była w ciągłym strachu, że to jej wina, że babcia jest smutna. Stąd ta jej depresyjna natura,  którą ma po swojej kochanej mamusi. Mama leczyła się przecież na depresje przez kilka lat. Oprócz tego babcia nie zgodziła się na ślub mamy i taty, bo stwierdziła, że tata do niczego nie dojdzie w życiu. Mama wtedy pierwszy raz się jej sprzeciwiła. Powiedziała, że robi to z miłości i wie, że jeżeli nie wyjdzie za tatę, to za nikogo innego nie chcę - uśmiecham się, na myśl mojej mamy tak zdeterminowanej, żeby przeciwstawić się babci. - Potem urodziłam się ja. Byłam oczkiem w głowie babci, podobnie jak Lena kilka lat później. Nie ważne. Kiedy miałam 17 lat, babcia zrobiła mi awanturę o to, że cały czas jadę na rodzicach, do niczego w życiu nie dojdę i inne tam pierdoły. Nawrzeszczałyśmy na siebie, dołączył do mnie tata i od tej pory górujemy na czarnej liście babci Sofii. No a teraz - Obracam się i wskazuję ręką za siebie. - Tak wygląda nasza relacja. I nic nie zapowiada, żeby miało być lepiej - Uśmiecham się do niej smutno i kończę swój monolog, głośnym westchnięciem. Susan przeczesuje nerwowo włosy palcami, gdyż wiatr zmierzwił je już bardzo.
- O kurwa - stwierdza, po chwili ciszy.
- Myślę tak samo - śmieję się. - No to teraz znasz nasz sekret rodzinny. Skoro ja w końcu powiedziałam ci, o co chodziło z babcią, ty musisz mi powiedzieć, o co chodziło z twoją mamą - mierzę ją spojrzeniem, kiedy ta, nerwowo przełyka ślinę. - Susan proszę cię o to od zawsze.
- Dobra. Tylko nie teraz, widzę Jack'a na horyzoncie - stwierdza i mruży oczy, żeby wyraźniej zobaczyć kontur postaci, który rzeczywiście, pojawił się na zakręcie.
Wzdycham zdegustowana.
- On to wie, jaki moment wybrać.
- Hej dziewczyny! - mówi wesoło, kiedy jest już niedaleko.
- Cześć - odpowiadamy zgodnie. Susan przytula się do niego, a ja decyduję się na delikatne pomachanie dłonią.
No tak, zaczyna się nasza cudowna, trzyosobowa randka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz