Jade's P.O.V.
- Co oglądamy? - pyta Aron i rzuca się na łóżko - I gdzie popcorn, który mi obiecałaś? - Zakłada ręce za głowę i podnosi jedną brew.
- Co oglądamy? - pyta Aron i rzuca się na łóżko - I gdzie popcorn, który mi obiecałaś? - Zakłada ręce za głowę i podnosi jedną brew.
- Zapomniałam go zrobić. Przeżyjesz. Oglądamy Hobbita! - klaszczę w dłonie, biorę laptopa i nie zważając na jego wyrażającą dezaprobatę minę, siadam obok.
Kiedy leżę już koło niego i szukam filmu w internecie, chłopak mierzy mnie wzrokiem.
- Widzę, że polubiłaś ten sweter - mówi, po czym parska śmiechem. Wzdycham ciężko, żeby powstrzymać się od chamskiej odpowiedzi, kładę laptopa na jego kolana i podnoszę się z trudem. Kiedy słyszę, jak chichocze, obrzucam go morderczym spojrzeniem i udaję się w stronę szafki.
Z pewnym oporem odsuwam pierwszą szufladę. Już od roku zapominam poprosić tatę o naoliwienie zawiasów. Przegrzebuję niepoukładane w niej rzeczy, żeby w końcu trafić palcami na materiał czarnej, zdecydowanie za dużej bluzy z białym jednorożcem z przodu. Ściągam sweter przez głowę i rzucam go w kąt. Zupełnie nie przejmuję się obecnością Arona, przecież tyle razy widział mnie w staniku. Zresztą, on chyba nawet nie zauważa mojego roznegliżowania. Dalej wertuję internet w poszukiwaniu filmu.
Wciągam na siebie bluzę i gładzę ją, żeby wyrównać przód.
Z całej siły napieram na szufladę i po krótkiej chwili, udaję mi się zasunąć ją do końca.
Poprawiam niesforne włosy, które sterczą teraz we wszystkie strony. Znowu się naelektryzowały. Przeczesuję je palcami i ruchem głowy odrzucam na plecy. Rozbiegam się i skaczę na łóżko, lądując twarzą w poduszkach.
- Jesteś taka subtelna, naprawdę - słyszę głos nad sobą. Podnoszę głowę i widzę roześmianą twarz Arona. Odgarnia włosy, które znowu, nie zważając na moje wcześniejsze wysiłki, sytuowały się na twarzy. Posyłam mu promienny uśmiech i obracam się na plecy.
- Czuję ten boski proszek do prania twojej mamy - mówi Aron, po czym zaczyna głośno wciągać powietrze.
-Bo ja, w przeciwieństwie do ciebie brudasie, piorę ubrania - docinam mu, ale ten wydaje się na to nie zważać.
Odkłada laptopa na szafkę koło łóżka i zaczyna coraz intensywniej węszyć.
Śmieję się, widząc, jak marszczy nos. Staram się, odepchnąć go od siebie, kiedy ten prawie włazi na mnie, żeby jeszcze mocniej poczuć zapach mojej bluzy. Okazuję się być silniejszy, co chyba nie jest dla was zaskoczeniem i po chwili siedzi na moich udach, a twarz zanurzoną ma w materiale pozwijanym lekko na moim brzuchu. Moje ręce trzyma swoimi po obu stronach mojego ciała. Więc jedyne co mogę robić i w zasadzie robię, to leżenie i śmianie się w najlepsze.
- Idioto, mieliśmy oglądać film! - zaczynam kręcić się pod nim. Staram się brzmieć groźnie, ale nie wychodzi mi to zbytnio dobrze. - Aron, kretynie! - Podnoszę głowę i patrzę na niego. W końcu łaskawie złazi ze mnie z obrażoną miną. Przetacza się na drugą połowę łóżka i znowu sięga po laptopa. Uruchamia wcześniej włączony film i nawet na mnie nie patrząc, skupia na nim całą swoją uwagę.
- Areczku, nie bądź zły - mówię do niego jak najmilszym na jaki mnie stać tonem. Obrzuca mnie morderczym spojrzeniem.
- Nie mów do mnie Areczku! Nigdy! - fuka zły i zaplata ręce na piersi. Przewracam oczami i opieram głowę o jego ramie. Ten wzdycha ciężko i uśmiecha się lekko.
Po chwili oboje zapominamy o naszej ,,awanturze" sprzed chwili i skupiamy się na filmie. Prawie w całkowitej ciszy, (nie licząc komentarzy tupu: "O, patrz Jade, jak twój klon popierdala na kucyku!") docieramy do połowy. Wtedy podnoszę się, żeby zamknąć okno, przez które mogą wlecieć komary.
Kiedy udaje mi się już uporać z zasunięciem rolet, odwracam się, żeby wrócić na swoje poprzednie miejsce. Widzę, że Aron powoli przysypia. Oczy mu się kleją, a trochę za długie już włosy sterczą niedbale we wszystkie strony. Uśmiecham się sama do siebie.
- Nie musimy tego już oglądać, skoro aż tak cię to nudzi - mówię cicho i zabieram od niego laptopa.
- Nie, nie, jest świetnie, uwielbiam Ararumana - mówi i przeciera oczy. Patrzę na niego z politowaniem, i kręcąc głową, odchodzę w stronę biurka. Stawiam na nim laptopa i gaszę lampkę. Mrugam kilka razy, żeby moje oczy przyzwyczaiły się do panującego w pokoju półmroku. Pomieszczenie oświetlała teraz tylko, słabo świecąca, stojąca na półce z książkami, zapachowa świeczka.
Aron wyciąga z kieszeni telefon, patrzy na wyświetlacz, po czym rzuca go zły na łóżko. Przewraca się na drugi bok, i wtula w poduszkę.
Siadam koło niego.
- Nie odzywa się? - pytam. Wiem, że jest zły, gdyż pani szanowna ,,blond szczota", nie odzywa się już kilka godzin.
- Nie. Nie odpisuje mi, nie odbiera, nic. Myślisz, że serio przegiąłem? - podnosi głowę i patrzy na mnie smutno.
- Nie wiem, co ona myśli. Jeśli w ogóle myśli...
- Jade! - upomina mnie.
- No dobrze! Nie wiem co myśli, wiem, jakie ma o mnie zdanie, ale awantura za to, że pojechałeś do swojej przyjaciółki do szpitala to paranoja - łapię się za kolana i spoglądam mu prosto w oczy. Widząc, że moje słowa nie przynoszą pożądanego rezultatu, podnoszę brwi i pytam cicho:
- Chcesz do niej jechać?
Ten tylko kiwa głową.
- Teraz?
Znowu to samo. Spoglądam w sufit z niedowierzaniem nie wierząc w to, co właśnie robię.
- To wstawaj, jedziemy do tej twojej pizduni - mówię i klepię go w ramię. Nie zważam na jego grymas, kiedy w ten uroczy sposób określam jego dziewczynę. Chwytam kluczyki pozostawione na komodzie i kieruję się w stronę wyjścia. Otwieram drzwi i przepuszczam go pierwszego. Zbiegamy po schodach. Mama i Lena dalej siedzą nieruszone w salonie. Różnica jest taka, że dołączył do nich tata.
- Wychodzę - oznajmiam. Ci nie zwracają na mnie zbyt dużej uwagi, za bardzo są pochłonięci serialem ,,10 lat mniej". Zahaczam jeszcze o kuchnię, z której zabieram jabłko. Patrzę na zegar wiszący nad lodówką. Dopiero 19. Szybkim krokiem udaję się w stronę korytarza. Aron czeka już na mnie przy drzwiach. Głaszcze Bruna, który akurat się napatoczył. Biorę w zęby jabłko i wkładam na nogi moje buty. Zamykam za nami drzwi, wcześniej odpędzając od nich natarczywego psa.
Kończę jabłko w drodze do samochodu. Aron otwiera drzwi od garażu. Kiedy widzę jak idzie w stronę drzwi kierowcy, łapię go za rękaw.
- O nie, nie! Ja prowadzę! Siadaj tam! - wskazuję palcem miejsce pasażera. Otwiera usta z niedowierzania, a ja tylko wzruszam ramionami i macham mu przed nosem kluczykami.
Pakujemy się do samochodu i ostrożnie wyjeżdżamy na ulicę.
- Są tu jakieś płyty? - pyta Aron i zaczyna przeglądać schowek.
- Nie wiem, może Lena coś zostawiła - mówię obojętnie, nadal skupiając się na drodze.
- Jest! High School Musical! - krzyczy szczęśliwy i wpakowuje płytę do radia - Śpiewajmy razem
- Jest! High School Musical! - krzyczy szczęśliwy i wpakowuje płytę do radia - Śpiewajmy razem
Breaking Free! - klaszcze w ręce i zaczyna szukać odpowiedniej piosenki.
- Nie, nie ma mowy! Ja się już w to nie bawię! - kręcę głową i staram ukryć się mój uśmiech.
- Dawaj! Ja zaczynam! - zwiększa głośność i opiera się o swoje siedzenie. Spoglądam na niego. Jego mimika twarzy zawsze mnie rozbrajała. Teraz stara się być poważny, ale jednocześnie chyba...przerażający? Trudno stwierdzić. Kiedy kończy swoją partię, patrzy na mnie wyczekująco.
Niechętnie, ale kontynuuję nasz jakże udany cover. Po chwile oboje się rozkręcamy i drzemy się w najlepsze. Nawet nie zauważamy, że dojechaliśmy. Zatrzymuję się pod domem blond szczoty i dalej drę się w najlepsze. Wybucham śmiechem, kiedy Aron próbuję śpiewać część Gabrielli. Piosenka się kończy, a my nie możemy się uspokoić.
- O mój boże, nigdy więcej - mówię i masuję obolałe od śmiechu policzki.
- Zdecydowanie, w drodze powrotnej musimy to powtórzyć! - stwierdza chłopak. No oczywiście, po co liczyć się z moim zdaniem. Spoglądam na niego. Wzdycha i wskazuję głową w stronę wyjścia.
- Muszę do niej iść, prawda? - pyta, a ja kiwam głową. Przeczesuje palcami włosy i wychodzi z samochodu. Odprowadzam go wzrokiem, do momentu aż jakaś inna, starsza blond szczota nie otwiera mu drzwi i nie wpuszcza go do środka. Wzdycham ciężko. Mam tutaj czekać? Świetnie. Opieram głowę o zagłówek i włączam muzykę. Dźwięki ,,Cry baby" wypełniają wnętrze samochodu. Zaczyna się robić ciemno. Wyglądam przez szybę. Chyba zbiera się na deszcz. Przejeżdżam dłonią po twarzy. Ciekawe, ile zajmie mu wyjaśnianie tej piździe wszystkiego. Siedzę tak pogrążona w myślach, kiedy nagle dzwoni mój telefon. Susan. Dziwne, jeszcze wcześnie. Powinna się zabawiać w najlepsze z Jack'iem. Przesuwam palcem po ekranie i odbieram przychodzące połączenie:
- Halo?
- Cześć Jade, tutaj Jack - słyszę męski głos w słuchawce.
- Cześć? - witam się niepewnie.
- Przepraszam, że dzwonię, ale mam sprawę - mówi. Jejku, jaki on uroczy! Uśmiecham się sama do siebie.
- Nie przepraszaj. No o co chodzi? - pytam.
- Susan...się...zalała - duka niepewnie. W jednej chwili mój nastrój gdzieś pryska. Otwieram usta ze zdziwienia.
- Co? - nie dowierzam.
- Tak, byliśmy w klubie i trochę przesadziła. Ja nie piłem, bo byłem samochodem. Jak zaczęła już całkiem wariować i dobierać do mnie i do innych, wyciągnąłem ją stamtąd i teraz siedzi koło mnie, ale chyba nie jest w stanie rozmawiać - tłumaczy, a ja łapię się za głowę. W tle słyszę jej melodyjny śmiech.
- Boże, jesteś najlepszym facetem na świecie. Gdzie jesteście? - pytam po chwili.
- Chciałem ją zawieźć do domu, ale wątpię, żeby jej tata chciał ją zobaczyć w takim stanie. Dlatego dzwonie. Masz pomysł, co teraz robić? - słyszę jego głos, ale przetworzenie informacji zajmuję mi chwilę.
- Mógłbyś ją zawieźć pod dom, którego adres ci wyślę? Przepraszam, że o to proszę, ale nie mam się teraz jak ruszyć, czekam na kogoś. Jak ona zdążyła się już upić, przecież jest jeszcze jasno?! - krzyczę w końcu, bardziej do siebie niż do chłopaka.
- Wiesz, najpierw w restauracji wypiła trochę wina, a potem, kiedy tylko weszliśmy do klubu, zamówiła dwa drinki, no i to jak na jej słabą głowę i tak było za dużo - odpowiada. Chyba też jest skrępowany całą tą sytuacją, jakby to była jego wina.
- Jest dopiero...21? - stwierdzam, po spojrzeniu na zegarek.
- Wiem, też mnie to dziwi. Nie ważne, wyślesz mi ten adres?
- Tak, oczywiście - mówię, po czym rozłączam się szybko. Patrzę na tabliczkę na płocie blond szczoty i przepisuję napisany na niej adres do wiadomości. Wysyłam ją i już po chwili, otrzymuję odpowiedź, że już jadą. Łapie się za głowę.
- To paranoja... Janis, przepraszam, ale głowa mnie boli, muszę cię wyłączyć - naciskam na największy guzik po środku radia. Minuta ciągnie się za minutą. Po Aronie czy Su i Jack'u nie ma śladu. Zdegustowana moją obecną sytuacją, sięgam po torebkę. Wyciągam z niej paczkę cukierków, które, chcąc nie chcąc, zawsze mam przy sobie. Odwijam papierek i wpycham do buzi cukierka waniliowo - truskawkowego. A za nim kolejnego. No i następne pięć. Siedzę z buzią wypchaną do granic możliwości i rozglądam się dookoła. Przez to wszystko, prawie zapomniałam, że skończyłam szkołę! Co ja będę teraz robić?
Czas chyba, zacząć realizować mój plan na przyszłość. Wyprowadzić się od rodziców do mieszkania gdzieś w centrum. Razem z Susan. Iść na wokalistykę i założyć szkołę śpiewu. No i żyć długo i szczęśliwie. Bez księcia. Tak, zdecydowanie, miłość ,,na zawsze" jest przereklamowana. A małżeństwa najbardziej. Wzdrygam się na samą myśl. Znowu spoglądam w stronę domu. Co oni tam tak długo robią? A co jak ta szczota go zabiła, zgwałciła, albo...gorzej?
Światła obcego samochodu odbiły się w moich lusterkach. Mrużę oczy i widzę, srebrne auto. Kierowca parkuję kawałek za mną i wysiada z pojazdu. Robię to samo. Otwieram drzwi, a zimne, wieczorne powietrze uderza do moich nozdrzy. Obejmuję się ramionami, kiedy przechodzi mnie dreszcz. Truchtem podbiegam do Jacka.
- Chyba trochę lepiej z nią. Już nie śpiewa i mnie nie rozbiera - mówi z uśmieszkiem i wskazuje na Su śpiącą na przednim siedzeniu. Przejeżdżam go wzrokiem od góry do dołu. No no, nie powiem, jest przystojny. Z głupim wyrazem twarzy wracam do jego oczu.
- Mogę zabrać ją do samochodu. Tylko, że czekam jeszcze na Arona, właśnie przeprasza swoją dziewczynę - wskazuję palcem na dom, a chłopak kiwa wyrozumiale głową.
- Rozumiem. Poczekać z tobą aż nie przyjdzie? - proponuję, a ja oczywiście się zgadzam. Widok tego, co potem się działo, sąsiedzi Kivy mogli interpretować na różne sposoby. Razem z Jack'iem przenosiliśmy z jednego samochodu do drugiego pijaną do nieprzytomności Susan. Trzymałam ją za nogi, a on chwycił ją za ramiona. Kilka razy nam upadła, ale myślę, że tego nie pamięta.
- Wrzuć ją tutaj. JACK! NIE DO BAGAŻNIKA! - nie wytrzymuję. Chłopak patrzy na mnie zdezorientowany. Uśmiecha się głupio.
- To gdzie?
- Na tylne siedzenie - przewracam oczami. Puszczam nogi dziewczyny i otwieram tylne drzwi. - Trzeba ją tutaj wtoczyć - wskazuję ręką na kanapę. Łatwo powiedzieć, trudno zrobić. Susan co jakiś czas się śmiała głupio, ale ani myślała nam pomóc. Po żmudnych, długich i w większości bezskutecznych próbach opadamy na ziemię zmęczeni. Su śpi już słodko zapakowana i zabezpieczona pasami. Opieramy się o koło auta i wzdychamy ciężko.
- Dzięki, nie dałabym sobie rady z nią - mówię i patrzę na niego z uśmiechem.
- Nie ma sprawy. Co teraz z nią zrobisz? - pyta i ociera pot z czoła.
- Chyba zabierzemy ją do cioci Arona, kiedy ten tylko wyjdzie. Jej dom zawsze był dla nas izbą wytrzeźwień, kiedy byliśmy zbyt pijani, żeby wracać do domu - wybucham śmiechem, na wspomnienie jednego z tych wieczorów, podczas którego stoczyliśmy się całą trójką ze wzgórza śpiewając jednocześnie ,,Let it be". Jack słucha mnie uważnie i uśmiecha się szelmowsko.
- To chyba musi być fajne, tak się upić, skoro wszyscy tak często to robią - wzdycha i przeciąga się lekko.
- Nigdy nie byłeś pijany? - otwieram ze zdziwienia oczy.
- Nie mogłem. W sumie dalej nie mogę. Mam tylko jedną pracującą nerkę - delikatnie się peszy i ucieka wzrokiem gdzieś w dal.
- Boże, przepraszam, nie wiedziałam. To dlatego byłeś w szpitalu? - dotykam lekko jego ramienia ze współczuciem.
- Tak. Nie martw się, to nie przeszkadza mi w normalnym życiu. Naprawdę, już się.....
- Ty ciemna maso, co zrobiłeś Susan?! - wrzask rozdziera noc, która już opanowała ziemię. Zrywamy się oboje. Mrużę oczy, żeby zlokalizować źródło hałasu. Jest. Ktoś biegnie do nas przez trawnik, machając rękami na wszystkie strony.
- Gdzie ona jest?! - dopada do nas zdyszany Aron - Co jej zrobiłeś, kiełbasiarzu? - jego nozdrza poruszają się, razem z jego klatką piersiową. Spuszczam wzrok, żeby ukryć pod włosami, jakże niestosowny uśmiech w tej sytuacji. Wiem, że to nie powinno mnie śmieszyć, ale nazywanie kogoś ,,kiełbasiarzem" przechodzi ludzkie pojęcie. Biorę głęboki wdech i podnoszę głowę. Żyłka na jego szyi pulsuje, jakby zaraz miała wyskoczyć.
- Aron...Susan się upiła - mówię powoli i podchodzę do niego, łapiąc go za ramiona. Mam nadzieję, że nie rzuci się na chłopaka. Wiem, że na takiego nie wygląda, ale naprawdę, umie komuś wtłuc. Patrzy na mnie zdziwiony.
- Co zrobiła?
- Upiła się. Najzwyczajniej w świecie - tłumaczę, delikatnie masując jego napięte mięśnie.
- To ty jej to zrobiłeś! Ty ją upiłeś, chciałeś ją przelecieć! - wyrywa mi się chłopak i wskazuje palcem, na zdziwionego całą sytuacją Jack'a.
- On ją tu przywiózł. Ogarnij się, człowieku! - chwytam go za policzki i obracam jego twarz tak, żeby na mnie spojrzał.
- Puść mnie kurwa! Ja już wiem, co on planuje, od początku wiedziałem! Teraz kurwa, ten popierdoleniec zgrywa takiego dobrego, żeby dobrać się do jej majtek! - Aron wyrywa mi się i zaczyna iść w jego stronę. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Stoję jak słup soli, kiedy ten podnosi pięść, by zadać pierwszy cios. Momentalnie czuję się, jakby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody. Podbiegam do niego z tyłu i łapię go za rękaw.
- Aron! Uspokój się! Wsiadaj do samochodu! - krzyczę, szarpiąc go z całej siły.
W ogóle nie zwracałam teraz uwagi na Jack'a, który w tym czasie, zdążył już zrobić się czerwony.
- Posłuchaj mnie, kurwa mać. Bo przeginasz - mówi cicho, spokojnie, ale jednocześnie tak, jakby miał zaraz urwać coś Aronowi.
- Bardzo lubię Susan, nigdy bym jej tego nie zrobił. Zależy mi na niej, nawet bardzo. Nie masz prawa mówić takich rzeczy. Odpierdol się od nas - odwraca się na pięcie i szybkim krokiem rusza do swojego samochodu. Wsiada do niego i trzaska drzwiami.
- Jack! - biegnę w jego stronę, kiedy ten odjeżdża z piskiem opon. Odjechał. No nie! Wracam wściekła do samochodu, gdzie Aron przykleił się już do tylnej szyby.
- No i co zrobiłeś? - warczę na niego. - Wsiadaj do samochodu. Szybko! Mam na dzisiaj dość twoich humorów - Macham rękami na wszystkie strony. Wsiadam za kierownice. Już po chwili, zdziwiony moją agresją chłopak, siedzi koło mnie. Wpatrzony jest we mnie, a brwi ma lekko uniesione.
- No i czego się gapisz? - fukam zła.
- Chyba trochę lepiej z nią. Już nie śpiewa i mnie nie rozbiera - mówi z uśmieszkiem i wskazuje na Su śpiącą na przednim siedzeniu. Przejeżdżam go wzrokiem od góry do dołu. No no, nie powiem, jest przystojny. Z głupim wyrazem twarzy wracam do jego oczu.
- Mogę zabrać ją do samochodu. Tylko, że czekam jeszcze na Arona, właśnie przeprasza swoją dziewczynę - wskazuję palcem na dom, a chłopak kiwa wyrozumiale głową.
- Rozumiem. Poczekać z tobą aż nie przyjdzie? - proponuję, a ja oczywiście się zgadzam. Widok tego, co potem się działo, sąsiedzi Kivy mogli interpretować na różne sposoby. Razem z Jack'iem przenosiliśmy z jednego samochodu do drugiego pijaną do nieprzytomności Susan. Trzymałam ją za nogi, a on chwycił ją za ramiona. Kilka razy nam upadła, ale myślę, że tego nie pamięta.
- Wrzuć ją tutaj. JACK! NIE DO BAGAŻNIKA! - nie wytrzymuję. Chłopak patrzy na mnie zdezorientowany. Uśmiecha się głupio.
- To gdzie?
- Na tylne siedzenie - przewracam oczami. Puszczam nogi dziewczyny i otwieram tylne drzwi. - Trzeba ją tutaj wtoczyć - wskazuję ręką na kanapę. Łatwo powiedzieć, trudno zrobić. Susan co jakiś czas się śmiała głupio, ale ani myślała nam pomóc. Po żmudnych, długich i w większości bezskutecznych próbach opadamy na ziemię zmęczeni. Su śpi już słodko zapakowana i zabezpieczona pasami. Opieramy się o koło auta i wzdychamy ciężko.
- Dzięki, nie dałabym sobie rady z nią - mówię i patrzę na niego z uśmiechem.
- Nie ma sprawy. Co teraz z nią zrobisz? - pyta i ociera pot z czoła.
- Chyba zabierzemy ją do cioci Arona, kiedy ten tylko wyjdzie. Jej dom zawsze był dla nas izbą wytrzeźwień, kiedy byliśmy zbyt pijani, żeby wracać do domu - wybucham śmiechem, na wspomnienie jednego z tych wieczorów, podczas którego stoczyliśmy się całą trójką ze wzgórza śpiewając jednocześnie ,,Let it be". Jack słucha mnie uważnie i uśmiecha się szelmowsko.
- To chyba musi być fajne, tak się upić, skoro wszyscy tak często to robią - wzdycha i przeciąga się lekko.
- Nigdy nie byłeś pijany? - otwieram ze zdziwienia oczy.
- Nie mogłem. W sumie dalej nie mogę. Mam tylko jedną pracującą nerkę - delikatnie się peszy i ucieka wzrokiem gdzieś w dal.
- Boże, przepraszam, nie wiedziałam. To dlatego byłeś w szpitalu? - dotykam lekko jego ramienia ze współczuciem.
- Tak. Nie martw się, to nie przeszkadza mi w normalnym życiu. Naprawdę, już się.....
- Ty ciemna maso, co zrobiłeś Susan?! - wrzask rozdziera noc, która już opanowała ziemię. Zrywamy się oboje. Mrużę oczy, żeby zlokalizować źródło hałasu. Jest. Ktoś biegnie do nas przez trawnik, machając rękami na wszystkie strony.
- Gdzie ona jest?! - dopada do nas zdyszany Aron - Co jej zrobiłeś, kiełbasiarzu? - jego nozdrza poruszają się, razem z jego klatką piersiową. Spuszczam wzrok, żeby ukryć pod włosami, jakże niestosowny uśmiech w tej sytuacji. Wiem, że to nie powinno mnie śmieszyć, ale nazywanie kogoś ,,kiełbasiarzem" przechodzi ludzkie pojęcie. Biorę głęboki wdech i podnoszę głowę. Żyłka na jego szyi pulsuje, jakby zaraz miała wyskoczyć.
- Aron...Susan się upiła - mówię powoli i podchodzę do niego, łapiąc go za ramiona. Mam nadzieję, że nie rzuci się na chłopaka. Wiem, że na takiego nie wygląda, ale naprawdę, umie komuś wtłuc. Patrzy na mnie zdziwiony.
- Co zrobiła?
- Upiła się. Najzwyczajniej w świecie - tłumaczę, delikatnie masując jego napięte mięśnie.
- To ty jej to zrobiłeś! Ty ją upiłeś, chciałeś ją przelecieć! - wyrywa mi się chłopak i wskazuje palcem, na zdziwionego całą sytuacją Jack'a.
- On ją tu przywiózł. Ogarnij się, człowieku! - chwytam go za policzki i obracam jego twarz tak, żeby na mnie spojrzał.
- Puść mnie kurwa! Ja już wiem, co on planuje, od początku wiedziałem! Teraz kurwa, ten popierdoleniec zgrywa takiego dobrego, żeby dobrać się do jej majtek! - Aron wyrywa mi się i zaczyna iść w jego stronę. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Stoję jak słup soli, kiedy ten podnosi pięść, by zadać pierwszy cios. Momentalnie czuję się, jakby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody. Podbiegam do niego z tyłu i łapię go za rękaw.
- Aron! Uspokój się! Wsiadaj do samochodu! - krzyczę, szarpiąc go z całej siły.
W ogóle nie zwracałam teraz uwagi na Jack'a, który w tym czasie, zdążył już zrobić się czerwony.
- Posłuchaj mnie, kurwa mać. Bo przeginasz - mówi cicho, spokojnie, ale jednocześnie tak, jakby miał zaraz urwać coś Aronowi.
- Bardzo lubię Susan, nigdy bym jej tego nie zrobił. Zależy mi na niej, nawet bardzo. Nie masz prawa mówić takich rzeczy. Odpierdol się od nas - odwraca się na pięcie i szybkim krokiem rusza do swojego samochodu. Wsiada do niego i trzaska drzwiami.
- Jack! - biegnę w jego stronę, kiedy ten odjeżdża z piskiem opon. Odjechał. No nie! Wracam wściekła do samochodu, gdzie Aron przykleił się już do tylnej szyby.
- No i co zrobiłeś? - warczę na niego. - Wsiadaj do samochodu. Szybko! Mam na dzisiaj dość twoich humorów - Macham rękami na wszystkie strony. Wsiadam za kierownice. Już po chwili, zdziwiony moją agresją chłopak, siedzi koło mnie. Wpatrzony jest we mnie, a brwi ma lekko uniesione.
- No i czego się gapisz? - fukam zła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz