Jade's
P.O.V
-
Już dwudziesta? - pytam wykończona psychicznie. Susan przestała
płakać, właściwie przestała wydawać z siebie jakiekolwiek
odgłosy. Kiwa martwo głową, po czym dalej rozpaczliwie wygląda na
zmianę przez wszystkie szyby. - Spokojnie, nie wpadaj w panikę.
Powtarzam
to non stop, sama się okłamując. Strasznie panikuję, cholernie
panikuję. Tracę nadzieję i mam ochotę znowu się rozpłakać.
-
To szaleństwo - mówi.
-
Tak - zgadzam się. - Ale my nigdy nie byliśmy normalni.
I
wtedy nasze głowy momentalnie obracają się w stronę telefonu,
który wydaje z siebie pierwsze nuty dzwonka. Czuję się, jakby
oblała mnie zimna woda, ale staram się to ukryć. Wyprzedzam Susan
i łapię mojego iPhon'a, zauważając od razu, że to Louis dzwoni.
-
Halo? - pytam drżącym głosem.
-
Mamy go - Słyszę chłopaka po drugiej stronie, na co zatrzymuję
gwałtownie samochód.
-
Och, dzięki Bogu - wzdycham i mocno odchylam się do tyłu.
Kładę głowę na zagłówku i
zaciskam oczy.
zaciskam oczy.
***********
Z
hukiem wpadamy do domu. Wbiegamy do salonu, gdzie są już wszyscy.
Lena, rodzice, Dan, Lucy, Louis, Harry... i Aron. Patrzę na niego
zmęczona, ale szczęśliwa, jednak on nie podnosi głowy. Panią
Black przechodzą rytmiczne dreszcze. Pewnie jeszcze nie może się
uspokoić. Zresztą jak wszyscy. Podbiegam do mojego przyjaciela,
który siedzi osobno na jednej z kanap, po czym oplatam go ramionami
i mocno do siebie przyciągam, zanosząc się histerycznym płaczem.
Teraz nie muszę już udawać, że jestem silna. Wszystkie emocje
opuszczają mnie na raz.
Pozostali wybudzili się nagle z
jakiegoś amoku, zaczynają na raz coś mówić, pytać, a sam Aron
przyciąga mnie do siebie. Czuję od niego silny zapach nikotyny,
musiał strasznie dużo palić.
-
Co ty chciałeś zrobić? - pytam cicho.
Ktoś
za mną zaczyna tracić nad sobą kontrolę. Odwracam się i widzę,
że wszyscy są we mnie wpatrzeni. Louis podtrzymuje Susan,
która ledwo stoi się
na nogach, cała moja rodzina siedzi z Danem w jednej części
salonu, a Harry i Lucy osobno, w różnych częściach pomieszczenia.
To pani Black zaczyna coraz szybciej oddychać.
-
Jak mogłeś mi to zrobić?! - wrzeszczy nagle, podchodzi do Arona,
po czym zaczyna uderzać go w plecy. Dan reaguje pierwszy, podchodzi
do niej, po czym delikatnie odciąga ją od bruneta, który nawet nie
odwraca się w stronę cioci. - Jesteś moją jedyną rodziną,
kocham cię jak swoje dziecko! - krzyczy.
-
Lucy, nie teraz - mamrocze Dan, starając się ją odciągnąć na
bezpieczną odległość. - On nie jest teraz w stanie o tym myśleć.
Jest bezpieczny, już dobrze.
-
A co ty możesz o nim wiedzieć?! - pyta wściekła, starając się
mu wyrwać.
-
Znam go dłużej niż ty - gromi ją ojciec Susan, a ta milknie
w momencie. Pozwala się odprowadzić na miejsce, gdzie wcześniej
siedziała.
Moja
uwaga skupia się na tym, że Aron puszcza mnie i oddala się jak
najdalej, na drugi brzeg kanapy. Otwieram usta, chcąc coś mu
powiedzieć, ale zamiast tego zwracam się do Harry'ego:
-
Gdzie go znaleźliście? - pytam.
-
W Skrzeczącej Przystani - mówi, ale patrzy na mnie znacząco.
Marszczę brwi zdziwiona. Kłamie?
Susan
chcę do nas podejść, ale jej nogi uginają się pod nią, więc po
prostu zostaje w miejscu.
-
To wszystko... - odzywa się moja przyjaciółka, starając się
jakoś odpowiednio opisać zaistniałą sytuacje, ale brakuje jej
słów. Wzdryga się od dotyku Lou, kiedy ten kładzie jej dłoń na
ramieniu, ale przysuwa się do tyłu, żeby dotknąć plecami jego
ciała. - Chciałeś się zabić - Su zmaga się z wypowiedzeniem
tego stwierdzenia. Jakby coś w jej gardle blokowało je przed
wypowiedzeniem tego słowa.
Aron
znowu nie podnosi wzroku. Dalej siedzi w bezruchu. Czy on jest
naćpany? Co on robił, gdziekolwiek był?
-
Trzeba go zawieźć do szpitala? - pyta za mnie mój ojciec.
-
Nie wiem. Wydawało mi się, że nic nie brał - Słyszę
Louis'a. - Po prostu... potrzebuje czasu.
-
Aron, doskonale wiesz, że wszyscy cię kochamy - mówię błagalnie,
starając się jakoś zwrócić jego uwagę na siebie.
-
Nie mów do mnie jak do pieprzonego dziecka - syczy, odzywając się
pierwszy raz odkąd tu siedzimy. - Nienawidzę się za wszystko co
się stało. Nie mogę patrzeć na to miejsce, przypomina mi o tym... co już się skończyło - Wszyscy wstrzymujemy oddechy, żeby słyszeć co mówi. Najtrudniej przychodzi to Susan, bo wiem, że ta ma
ochotę wydrzeć się na niego. Może nawet go uderzyć, nasłuchać
się od niego, że jest niezrównoważona psychicznie. Zawsze tak było, zawsze
właśnie tak rozwiązywali problemy.
-
To co masz zamiar zrobić? - pyta go moja przyjaciółka, drżącym
ze zmęczenia głosem. - Mógłbyś iść do psychiatry, albo coś w
tym rodzaju.
I
wtedy Aron pierwszy raz podnosi na nią wzrok. Przeszyty bólem, w
oprawie czerwonych od płaczu białek. Patrzy na nią, przez chwile
walcząc sam ze sobą. Jednak jedna jego część przegrywa, kiedy
widzi, chyba, Louis'a, stojącego za nią.
-
Wyjechać. Do Polski - mówi, a w salonie powietrza zagęszcza się
tak strasznie, że większość z nas nie może oddychać. Susan
wypada z pokoju, Lucy wybucha płaczem, a pozostali walczą ze sobą,
żeby głośno nie protestować.
************************
Minęło
pięć dni. Pięć dni ciszy, znikomych rozmów. Cały kontakt ze
strony Black'ów został ucięty, czasami tylko zdarzyło mi
się, że pojechałam do nich. Jednak za każdym razem przekonywałam
się, że to tylko złudne nadzieje, że to ja będę powodem, dla
którego Aron zostanie. Chłopak nie chciał nawet słyszeć, że
jestem w jego domu i żądam rozmowy z nim. Był zajęty pakowaniem
się.
Z
Susan nie jest lepiej. Cały ten czas przesiedziała w swoim pokoju,
nie chcąc nikogo widzieć. Ja, Louis i Harry jesteśmy w tej
sytuacji beznadziejnie bezradni. Nie pozostało nam nic innego, jak
tylko siedzieć i czekać, aż Aron rzeczywiście wyjedzie i zostawi
nas, tym samym skazując naszą znajomość na koniec. Z drugiej
strony, skoro tego właśnie chce? Chce się od nas odciąć, zacząć
na nowo, bo nie może wytrzymać teraźniejszego życia?
Wzdrygam
się pod dotykiem Harry'ego, który kładzie dłoń na moim ramieniu.
Odwracam się i patrzę na niego gniewnie.
-
Siedzisz tutaj strasznie długo - mówi i przysiada się obok
mnie.
-
No to co? Balkon to bardzo dobre miejsce na przemyślenia -
stwierdzam dobitnie.
-
Od prawie tygodnia nic nie robisz. Nie byłaś u lekarza, siedzisz
tutaj i palisz. Martwię się - Wyciąga dłoń przed siebie i chwyta
paczkę papierosów, która leży obok mnie.
-
A co twoim zdaniem powinnam zrobić? Wziąć się w garść? Myślisz,
że to takie proste? - Patrzę na niego z wyrzutem, po czym
zabieram moją własność z jego rąk.
-
Dzisiaj jest pogrzeb Alberta. Idziesz? - pyta po chwili ciszy, na co
ja kiwam głową.
-
Oczywiście, że tak. Aron nie zasłużył sobie na to, żeby
przebywać tam sam - mówię poważnie, odpalając papierosa, którego
trzymam w zębach. - Co z Susan?
-
Louis i jej tata znowu próbują z nią rozmawiać. Idziesz do nich?
-
Nie. Z nią teraz nie ma sensu rozmawiać. Czasami musi pobyć chwilę
sama. Nie rozumiem tego ich parcia, żeby teraz koniecznie zmuszać
ją do rozmowy - Wzruszam ramionami.
Przez
pięć dni wszystko stanęło w miejscu. Moja relacja ze wszystkimi
zatrzymała się na jednym etapie i działa według jednego
schematu. Nie odzywamy się do siebie, a jedynym prowodyrem krótkiej,
wymuszonej rozmowy jest zazwyczaj Harry, który usilnie stara się
nas doprowadzić do ładu i znajomego porządku. Póki co -
bezskutecznie.
-
Pogrzeb jest wieczorem. Jutro rano musimy być na lotnisku. Zacznij
się może pakować - Chłopak podnosi się, po czym wraca do mojego
pokoju. Marszczę brwi i patrzę na niego, kiedy się oddala.
-
Lecimy do Irlandii już jutro? - pytam z niedowierzaniem.
-
Tak, jest dwudziesty szósty sierpnia. Powiedziałaś rodzicom? -
Zaplata ręce na piersi i posyła mi zarozumiałe i wymowne
spojrzenie.
-
Wiesz, że nie. Zaraz to zrobię - mówię zrezygnowana, po czym
wracam do mojej poprzedniej pozycji. - Albo po prostu polecę. Mam to
gdzieś.
-
Nie zrobiłabyś tego, bo za bardzo liczysz się ze zdaniem rodziców
- dokucza mi zza moich pleców. - Lepiej rusz się do
ich gabinetu teraz, żebyś zdążyła ich ubłagać.
Chyba, że nie chcesz lecieć.
-
Doskonale wiesz, że chcę i to był mój pomysł. Wyobraź sobie, że
pamiętam jeszcze o twoich problemach i nie zapomniałam o bożym
świecie - obruszam się. Gaszę niedopalonego papierosa, bo jakoś
mija mi ochota na palenie w tym momencie. Wracam do pokoju i spotykam
się z wzrokiem Harry'ego, który wierci we mnie dwie dziury. -
No co?
-
Nic - burczy, a ja wywracam oczami.
-
Możesz zająć się sobą? Cały czas za mną chodzisz, cały czas
wywierasz na mnie presje - stwierdzam, podchodząc do szafki z
książkami, które obecnie czytam. Przejeżdżam po nic
palcami, zastanawiając się, czy mam teraz zabierać się za jej
czytanie, czy nie będę w stanie nic z niej zrozumieć.
-
Co ja ci zrobiłem, że jesteś taka? - pyta z przekąsem.
-
A czego wymagasz? Żebym miała dobry humor w obecnej sytuacji? -
Odwracam się do niego.
-
Wymagam od ciebie, żebyś była sprawiedliwa - stwierdza, po czym
wychodzi z pokoju.
Wypuszczam
głośno powietrze i jęczę zdesperowana. Nie mam siły go
przepraszać, nawet szczególnie mi na tym nie zależy. Przynajmniej
nie teraz. Może rzeczywiście zachowuję się nie fair? Marszczę
czoło. Tak, zdecydowanie jestem niesprawiedliwa. Mimo, że nie chcę
przyznawać mu racji, muszę przyznać, że zdecydowanie ją miał jeżeli chodzi o jutrzejszy wyjazd. Trzeba rodziców uprzedzić, żeby
mieli jakiś wgląd sprawę trochę wcześniej. Emocje muszą opaść
do wieczora, żebyśmy nie rozstawali się w niezgodzie. Z niechęcią
schodzę na dół.
-
Mam deja vu - mówię sama do siebie, kiedy przypominam sobie
sytuację, w której to informowałam rodziców o moim planie pogoni
za Harry'm. Nie wiem, jak to wpłynie na Davida i Tinę. Od czasu, kiedy
dowiedzieli się, co tak naprawdę działo się z Aronem i dlaczego,
mają dystans do wszystkich moich pomysłów. Po prostu się martwią.
Teraz oboje są pewnie zdenerwowani, bo podobnie jak my, idą na
pogrzeb Alberta.
Myślisz o tym, że są zdenerwowani trochę za
późno - karcę siebie w myślach, kiedy pukam do drzwi gabinetu.
Wsadzam głowę do środka. Wieża jest wyłączona, jest cicho. Nie
słuchają Jazz'u? Przełykam ślinę, bo wiem, że to wskazuje tylko
na to, że ich nastrój jest zdecydowanie gorszy, niż myślałam.
Nie wiedziałam, że ta sprawa tak na nich wpłynie. Boże, ten
wyjazd w tym momencie to naprawdę dobry pomysł? Nie, muszę pomóc
Harry'emu, muszę dowiedzieć się o co chodzi.
-
Tak? - Mama podnosi głowę znad swoich papierów, kiedy tylko mnie
widzi. Uśmiecham się do niej blado, po czym podchodzę do krzesła
przed jej biurkiem.
-
Gdzie tata? - pytam, kiedy zauważam brak mojego rodziciela.
-
Pojechał do Lucy. Stara się ją postawić na nogi - mówi ze
smutkiem, a ja otwieram usta.
-
Jest z nią bardzo źle? - decyduję się w końcu zadać pytanie,
którego się boję.
-
Staram się ją namówić na psychologa, ale ona twierdzi, że nie
jest chora, że da radę - Wywraca oczami i składa w kupkę jakieś papiery. -
Myślę, że wyjazd Arona to zły pomysł. Powinni się teraz trzymać
razem, zwłaszcza, że potrzebują się oboje.
-
Wiesz, czasami wyjazd może dobrze zrobić - sugeruję delikatnie,
sprowadzając rozmowę na właściwy tor. Po chwili ciszy dodaję: -
A jeżeli rozmawiamy już o wyjeździe...
-
Tak? - Spogląda na mnie zdziwiona.
-
Harry chciałby jechać z nami do... swojej rodziny w Irlandii... i
chce nas przestawić... swojemu wujkowi - wymyślam na poczekaniu. -
Chciałby, żebyśmy lecieli z nim do Irlandii.
-
Kiedy? - Mama ściąga okulary. Zaciskam brwi, po czym mówię cicho:
-
Jutro.
-
Po tym co się stało, chcesz lecieć do Irlandii? Naprawdę? - pyta
z niedowierzaniem. - Jade, to zupełnie absurdalne.
-
Harry chciał lecieć od dawna, to ta sytuacja teraz wszystko
skomplikowała. Planował to od stu lat! - wyrzucam z siebie
obrażona.
-
Nie krzycz. To szaleństwo - Tina załamuje ręce, a ja patrzę na
nią błagalnie. - Jesteś dorosła, to ty decydujesz. Nie wiem,
powiedz ojcu jak wróci - mówi, a ja z uśmiechem kiwam głową. To
znaczy mniej więcej tyle, że się zgodziła.
Wychodzę
z pomieszczenia i wyciągam telefon z kieszeni. Próbuję się
dodzwonić do któregoś z przyjaciół, ale żaden nie raczy
odebrać. Stwierdzam, że w takim razie, trzeba sięgnąć po inne
środki. Wciągając buty na nogi, wychodzę z domu i biegnę do
Susan. Przeskakuję przez schodki, po czym bez pukania wchodzę do
domu, krzycząc tylko ,,Dzień dobry!"
Nie
słyszę nic w odpowiedzi, ale drzwi są otwarte, ktoś musi tu być.
Wchodzę na górę, a po chwili widzę, że Louis systematycznie
uderza ręką w drzwi Su.
-
Otwieraj. Te. Pierdolone. Drzwi! - krzyczy zdenerwowany. - Dlaczego
to wszystko zawsze odbija się na mnie? - burczy zdenerwowany, po
czym opuszcza ręce wzdłuż ciała.
-
Bo to jest urok przyjaźnienia się z Susan Fox - wyjaśniam, a ten
wzdryga się i gwałtownie obraca. - Jest zła?
-
Wściekła na mnie i swojego ojca. Powiedziała mu o Irlandii, na co
ten stwierdził, że nigdzie nie leci. No i teraz panna Fox jest
wściekła, wywaliła mnie z pokoju, bo nie jestem niczemu winny,
więc trzeba się na mnie wyżywać - warczy wściekły, a ja
uśmiecham się do niego pokrzepiająco.
-
Wszyscy mamy zły dzień. Trzeba dzisiaj tylko wytrwać pogrzeb,
jutro rano nie zabić się w drodze na lotnisko, a jakoś to
przetrwamy. A co do niej, nie martw się - mówię ciszej, wskazując
głową na drzwi do pokoju. - Jest wściekła na Arona, bo ją
zostawia.
Potem
mówię mu, że u mnie rozmowa o Irlandii, chociaż jeszcze nie
została w pełni zakończona, przebiegła gładko. Staram się jakoś
odwrócić jego uwagę od Susan, ale on jest tak pochłonięty
myślami na jej temat, że z bólem serca przyznaję przed sobą, że
mi się to nie uda.
-
Czekaj, pomogę ci ją przekonać, że jest niesprawiedliwa i głupia
- mówię z udawanym oburzeniem, po czym podchodzę do drzwi. -
Kontrola, sanepid i te sprawy!
-
Idź sobie - Słyszę zza dzielącej nas bariery.
-
Susan Fox, jest pani podejrzana o przechowywanie nielegalnych
substancji na terenie tego pokoju! - krzyczę, udając złą. - Gdzie
jej ojciec? - pytam cicho Lou.
-
U Lucy, nie ma go w domu - odpowiada szeptem.
-
Kurwa, otwieraj! - wrzeszczę, wiedząc, że pan Dan mnie nie
usłyszy. - Susan, bo pokażę Louis'owi te zdjęcia z dzieciństwa,
o których miałam zapomnieć - wygrażam się, aż w końcu słyszę
szczęk zamka.
Moja
przyjaciółka patrzy na mnie z góry z nienawiścią. Uśmiecham się
do niej.
-
Jak nastrój?
-
Jak możesz pytać, skoro Aron wyjeżdża? - wybucha szlochem, a ja
widzę, że moim głupim zachowaniem nie wskóram dużo. - Rozumiesz,
że może zniknąć na zawsze? Nie potrzebuję twojej sztucznej
radości. Przeżywasz to pewnie tak samo jak ja - mówi, wycierając
łzę z policzka.
-
Minęło pięć dni - zaczynam, ale przyjaciółka nie daje mi
dokończyć.
-
I to jest twój sposób na radzenie sobie z tym? Udawanie sztucznie,
że nic się nie dzieje? Proszę cię, zbyt dobrze cię znam, żeby
nie wiedzieć, że zawsze tak robisz. Udajesz - syczy, po czym
odwraca się i siada na łóżku.
Stoję
sparaliżowana i zastanawiam się, jak i czy w ogóle powinnam się
jej odgryzać. W końcu złość bierze we mnie górę. Otwieram
usta, ale w tym momencie Louis chwyta mnie za rękę i wyciąga mnie
z pokoju.
-
Puść mnie - Wyrywam mu się ze złością. - Chcę z nią
porozmawiać.
-
A ja nie chcę, żebyście się kłóciły. Obie jesteście przejęte
i wściekłe. Uspokój się - gani mnie, na co w odpowiedzi patrzę
na niego spode łba.
-
Jakby to była twoja sprawa - burczę.
-
To twój jedyny argument, kiedy jesteś zła, daj sobie siana -
mówi znudzony, trzymając moją rękę i ciągnąć mnie po schodach
na dół. Mój zmienny nastrój doprowadza mnie do szału, bo męczy
mnie w każdym tego słowa znaczeniu. Nie wytrzymuję już ze sobą.
Marszczę brwi i daje mu się ciągnąc gdzieś przed siebie. Może
to ja jestem najmniej normalna w całej naszej gromadce?
-
Jade? Słuchasz? - Lou szturcha mnie w ramię i patrzy na mnie
znacząco.
-
Nie - przyznaję. - Co mówiłeś?
-
Pytałem o to, gdzie jest Harry.
-
Nie wiem, obraził się na mnie i wyszedł. I tak, próbowałam się
do niego dodzwonić - dodaję od razu, kiedy tylko widzę jego
wymowne spojrzenie. - Gdzie mnie ciągniesz? - orientuję się w
końcu co się dzieję.
-
Jak najdalej od Susan. Idź do domu, a ja postaram się poszukać
Styles'a. Musimy zdążyć na pogrzebem. Będziesz, prawda? - pyta
przez ramię, wyciągając mnie z domu.
-
Oczywiście - mówię mało subtelnie, jakbym czuła żal do Louis'a,
że w ogóle śmiał pomyśleć, że mnie nie będzie.
*******
Kiedy tata przyjeżdża, nie jest zadowolony po prostu z faktu, że żyje. Męczenie Lucy i namawianie ją na psychologa zdecydowanie go wykończyło. Wiadomość o jutrzejszym wyjeździe nie miała prawa poprawić mu humoru. Po dwudziestu minutach wykłócania się z nim, udaję nam się dojść do porozumienia. Argumentuję swoją decyzję tym, że jestem dorosła, są wakacje, a oprócz tego, szybko wrócimy do domu.
Louis przywozi Harry'ego do domu, znajdując go w jakiejś
kawiarni, czy Bóg wie gdzie. Pan Ciemności tryska humorem tak
bardzo, że nie szczycąc mnie nawet spojrzeniem, kieruje się na
kanapę, na której oddaje się swojej ulubionej rozrywce, jaką
jest czytanie książek. Nie mogę go winić za jego nastrój, nie
dość, że jest niewyspany, bo notorycznie odmawia zasypiania, to
kilka godzin temu się na nim wyżyłam. Patrzę na niego, niepewna
czy powinnam podejść i przeprosić go za zdarzenia rano. Nie wiem,
czy wgapiam się w niego wybitnie nachalnie, ale ten w pewnym
momencie mówi:
-
Przebierz się w coś czarnego. Zaraz wychodzimy, a póki co, ty nie
robisz nic, oprócz gapienia się.
Macham
na niego ręką. Jeżeli do tej pory wahałam się nad opcją
przyznania swojej winy, on teraz pomógł mi podjąć decyzję. Jest
chamski, nie mam zamiaru z nim rozmawiać.
Nie
wiem dlaczego cały dzień przeminął mi tak szybko. Nic nie trzyma
się kupy, pojedyncze, szczątkowe informacje docierają do mnie w
sposób zniekształcony, a ja nie mam czasu się nad nimi
zastanawiać. Udaję mi się wywnioskować tylko tyle, że Susan jest
obrażona na swojego tatę, bo ten nie chcę się zgodzić na jej
wyjazd do Irlandii. Właściwie obie nie potrzebujemy zgody ich
rodziców, pytamy ich o zdanie dla ich aprobaty i zachęty do
działania. Dlatego Su jest zła, pewnie chciała, żeby tata
przyznał jej rację, że tak, wyjazd do Irlandii do super pomysł.
Męczę
się z czarnym suwakiem w mojej sukience. Nie miałam jej na sobie od
któregoś z niepamiętnych koncertów w szkole muzycznej. Albo
przytyłam, albo sukienka się skurczyła. W duszy przeklinam swoje
zbyt małe rozciągnięcie, kiedy nie mogę zapiąć do końca zamka.
Patrzę na siebie w lustrze. Sukienka nie przypada mi do gustu. Jej
czarna barwa jest depresyjna, zbyt depresyjna. Wykrzywiam usta we
wszystkie strony, kiedy zauważam, że w drzwiach pojawia się Harry.
-
Twoi rodzice i reszta mówią, że masz już schodzić, bo się
spóźnimy - rzuca obojętnie, starając się na mnie patrzeć.
-
Już, potrzebuję tylko minuty - odwarkuję mu, bo ja również nie
mam ochoty na dalszą rozmowę, która pewnie skończyłaby się w
momencie, w którym oboje wytykalibyśmy swoje błędy. Tak, wiem, że
jestem niesprawiedliwa, ale jestem utwierdzona w przekonaniu, że mam
do tego prawo.
Wyciągam
ręce za sobą, żeby dopiąć do końca suwak. Harry widząc moje
starania, robi to, co zawsze. Zachowuje się idealnie tak, jak
powinien. Podchodzi do mnie, zabiera moje ręce, którymi bezradnie
próbuję coś zdziałać, po czym zapina suwak. Przytrzymuję swoje
rozpuszczone włosy, żeby dać mu dostęp do miejsca na wysokości
łopatek.
-
Proszę - mówi cicho. Odwracam się do niego i patrzę na niego z
dołu. - W obcasach nie jesteś już taka urocza - mówi z bladym
uśmiechem. Odpowiadam mu tym samym.
-
Zawsze jestem urocza. Teraz po prostu jestem normalnego wzrostu -
śmieję się. Biorę głęboki wdech, znowu podnoszę na niego wzrok
i pytam: - Gdzie byłeś cały dzień?
-
W tej piekarni, gdzie jedliśmy śniadanie - tłumaczy obojętnym
tonem, ale wzrokiem ucieka gdzieś na ścianę. Podnoszę brwi i
zaciskam usta.
-
Było ci przeze mnie przykro? - Podnoszę rękę i chwytam jego
dłoń.
-
Czy ja wiem? To chyba kwestia tego, że wszystko teraz się na siebie
nakłada i nikt nie daje sobie rady - stwierdza, kreśląc kciukiem
kółka na mojej dłoni.
-
Może. Przepraszam - dodaję od razu, a Harry uśmiecha się słabo.
Nachyla się nade mną, po czym mnie przytula.
-
Nic nie szkodzi. A teraz chodź, bo twoi rodzice na nas czekają -
szepcze, gładząc moje plecy. Kiwam głową, po czym daję mu się
zaprowadzić na dół.
Kiedy
zakłada buty, a ja stoję obok, obrzucam go badawczym spojrzeniem.
Harry w czarnej koszuli i spodniach to zdecydowanie coś nowego.
-
Wyglądasz inaczej - mówię, a on podnosi na mnie spojrzenie.
-
Jak pajac? Louis już mnie uświadomił - Podnosi się na nogi, tak,
że teraz znowu jest wyższy ode mnie, mimo iż różnice
zniwelowałam chociaż trochę obcasami.
-
Nie. Wyglądasz całkiem dobrze - komplementuję go, po
czym mijam go i wychodzę z domu. Rozglądam się po podjeździe.
Zauważam, że czarnego Galanta już nie ma, Susan musiała pojechać
wcześniej. Louis czeka na Harry'ego w Skodzie, a moja rodzina
właśnie morduje się z wyprowadzeniem wozu na ulicę.
-
Może pojadę z wami? - pytam cicho Harry'ego, który patrzy na
poczynania mojego ojca za kierownicą razem ze mną.
-
Jak chcesz. Twój tata ma chyba fatalny nastrój - zauważa, a ja
przyznaję mu rację. Krzyczę do mamy, która opuszcza szybę, że
nie mam zamiaru jechać do kościoła z nimi. Udaję się za Harry'm
do ich auta, po czym zajmuję miejsce z tyłu.
-
Susan pojechała z tatą? - pytam, kiedy Tomlinson odpala i patrzy
znacząco na Harry'ego. Nikt nie udziela mnie odpowiedzi, więc
jeszcze kilka razy ponawiam swoje pytanie. W końcu zaczynam
szturchać kierowcę w ramię, na co ten odgania mnie zdenerwowany
ręką. Kiedy zatrzymujemy się na skrzyżowaniu, odwraca się
do mnie i mówi zły:
-
Nie pojechała. Nie była w stanie, nie chciała widzieć Arona.
Miałem ci powiedzieć to w takiej odległości od domu, żebyś nie
miała szans po nią wrócić.
-
Co? - Patrzę na niego otępiała, a Harry burczy coś do siebie. -
Jak to ,,została"?
-
Jade, ona na prawdę ciężko to przeżywa - zaczyna tłumaczyć
Louis, ale ja mu przerywam:
-
Jesteś w stanie sobie wyobrazić, co poczuje teraz Aron? Nie było
jej z nim przez ostatni czas, nie pojechała do niego, nie prosiła
go, żeby został, a teraz nie przyjdzie na pogrzeb? Przecież ona
się nad sobą użala! - Wyrzucam ręce pod sam sufit samochodu.
-
Nie użala. Nie daje sobie rady, to różnica. Sama wszystkich
utwierdzałaś w tym, jaka to wyjątkowa była ich przyjaźń. Nie
tylko Aron bardzo to przeżył - broni jej zawzięcie Tomlinson, na
co od razu się zamykam, bo nie mam siły się z nim kłócić. Nie
ma prawa bronić Susan w tej sytuacji, w tym momencie przegięła.
-
Ugh - jęczę, kiedy opieram się plecami o fotel. - Świetnie.
Reszta
drogi mija nam w ciszy, podczas której zastanawiam się, co ja do
cholery powiem Black'owi, kiedy zapyta, gdzie jest Susan? Wymyślić,
że się rozchorowała? Złamała obie nogi? Może w ogóle nie będę
o to pytał?
Zaczynam
panikować, kiedy orientuję się, że nie mam żadnej awaryjnej
wersji dla przyjaciela, a jesteśmy pod kościołem. Wychodzę z
samochodu i od razu dostrzegam samochód pana Dana na miejscu obok.
Rodzice przyjeżdżają parę sekund później. Rozglądam się po
tym miejscu. Jest stosunkowo dużo samochodów. Ale chyba nie umiem
tego obiektywnie ocenić, na pogrzebie byłam kilka razy w życiu.
Nie wiem co można nazwac ,,normą”.
Staję
na palcach i rozglądam się po wszystkich twarzach, żeby znaleźć
jedną, właściwą. Aron stoi przy wejściu do kościoła, w ogóle
nie słuchając co mówi do niego jego ciocia. Oznajmiam Harry'emu i
Louis'owi, że zaraz wracam, po czym przemierzam dzielący mnie od
Black'a dystans.
-
I pamiętaj, że cię kocham – Słyszę, zanim Lucy wchodzi do
kościoła. Aron kiwa niemrawo głową, jakby miał głęboko gdzieś
to co właśnie usłyszał. Podchodzę niepewnie bliżej, ale od razu
uspakajam się, bo widzę, że Aron zobaczywszy mnie, uśmiechnął
się na moment.
Witam
go, po prostu go przytulając. Zasypuję przyjaciela pytaniami jak
się trzyma, czy znalazł sobie coś do mieszkania w Polsce, jak z
papierami na studia. Wszystkie automatyczne pytania, które zadaję
mu nieustannie od pięciu dni. Aron nie pyta wprost o Susan, ale
między opowieścią o tym, że Liam i Zayn też gdzieś tu są,
widzę, że dyskretnie się za nią rozgląda.
-
Siądę gdzieś z tyłu, nie chcę się rzucać w oczy – dodaje
chłopak, przeczesując palcami włosy do tyłu.
-
Mogę iść z tobą, też nie lubię być na pierwszym planie –
proponuję mu, na co ten tylko kiwa głową.
Podczas
mszy nikt z nas się nie odzywa. Ani słowem. Ja, Aron, Louis i Harry
nie jesteśmy w stanie nic powiedzieć. Emocje przytłaczają nas
zdecydowanie za bardzo. Każdy ma ochotę zrobić coś innego – w
moim przypadku jest to wybuch płaczu. Podczas niektórych z bardziej
wzniosłych momentów, Aronowi zaczynają drgać dłonie, który od
razu łapię w swoje, mając przeczucie, że to daje mu trochę
otuchy. Każda pieść coraz bardziej mnie dołuje, nie mogę
wytrzymać siedzenia tutaj. Dłonie zaczynają mi się pocić, serce
łomotać, a głowa pulsować. Nie mogę znieść tego wszystkiego, a
o ile dosyć dobrze radziłam sobie z tym, żeby unikać myślenia na
ten temat, tak godzina tutaj dała mi na to aż nadmiar czasu. Z
jednej strony chcę już stąd wyjść i wrócić do domu. Z drugiej
wiem, że jestem coraz bliższa rozstania z Aronem. Nie jestem w
stanie przekonać go do tego, żeby został. Jedynym powodem, który
jego zdaniem jest wart tego wszystkiego, jest zapewne Susan. Ale jej
tutaj nie ma. Patrzę w bok na profil przyjaciela. Jest skupiony, ma
ściągnięte brwi, ściska moją dłoń, a wzrok ma utkwiony w
trumnie. W ten widok wplata się w mojej głowie obraz jego twarzy,
gdy krzyczał na Susan z mojego balkonu, że ma wcześnie wrócić z
randki z Jack'iem.
Wtedy
hamulce puszczają. Nie dość, że pewna część mojego
najukochańszego przyjaciela bezpowrotnie odeszła, to teraz fatum
zła jakie za nami chodzi chce odebrać mi również jego całego.
Zaczynam cicho szlochać, spuszczając głowę w dół. Aron mocniej
ściska moją dłoń, myśląc chyba, że to ta ceremonia mnie tak
rozkleja. Kręcę głową, jakbym mówiła cały czas ,,nie”. Po
pięciu dniach dotarło do mnie coś, co Susan zrozumiała od razu.
Aron odchodzi. I nie ma od tego ucieczki. W każdym miejscu czułabym
się teraz tak samo okropnie jak tutaj.
Kiedy
jestem zmuszona przemaszerować na cmentarz, prawie słabnę, bo
nagle przytłacza mnie to, jak bliskie jest nasze pożegnanie. Aron
wypuszcza mnie z objęć, żeby podejść trochę bliżej trumny. Wyję w
chusteczkę, nie mogąc sobie poradzić. Wszystko naraz się wali.
Potem
pamiętam tylko urywki sytuacji. Harry, który stoi za mną, a za
chwile pozwala mi wypłakiwać się w tors. Potem to, że nie mogę
patrzeć jak trumna jest opuszczana do ziemi i zasypywana. Płaczący
Aron.
I
nagle coś, co w ogóle nie pasuje do scenerii. Dziewczyna, wysoka i
chuda, wbiega między tłum, który powoli zaczyna się rozchodzić.
Wszyscy obrzucają ją zdziwionym spojrzeniem. Poza mną, moimi
rodzicami, Leną, Lucy, Danem, Harrym i Louis'em.
Susan
Fox przebija się przez tłum, tym samym zwracając na siebie uwagę
Arona. Chłopak odwraca się w jej stronę, wycierając rękawem oczy.
Opuszcza rękę i patrzy jak zamurowany jak dziewczyna biegnie do
niego, po czym rzuca się w jego ramiona. Przytula go z całej siły,
wybuchając głośnym płaczem. Mocno zaciska dłonie na jego
marynarce, po czym mówi:
– Nawet
się nie waż wyjeżdżać z kraju. Masz iść na studia, zostać w
Londynie, pomagać cioci i dać mi czas, żeby mogła wszystko
przemyśleć. No i dać mi szansę, żeby znowu zrozumieć, jak
cholernie mi na tobie zależy – bełkocze przez łzy, ale skoro ja
jestem w stanie usłyszeć co mówi, Aron na pewno też ją rozumie.
Zakrywam
usta dłonią, kiedy dzieje się jeszcze dziwniejsza rzecz. Aron
Black kiwa głową. Zgadza się. Zostaje.
------------------
JAK TEN JEBANY ROZDZIAŁ NIE DODA SIĘ TERAZ, TO NIE WIEM CO ZROBIĘ.
Zmień kolor czcionki, bo nie da się tego przeczytać. Nic nie widać :-(
OdpowiedzUsuńZmien kolor czcionki na bialy!
OdpowiedzUsuńRozdział świetny ale ledwo go przeczytałam ;c kolor czcionki przydałoby się zmienić na biały ;)
OdpowiedzUsuńAron zostaje. :3 Suz zmądrzała a ja chce więcej Harrego i Jade ❤❤❤
Rozdział cudowny jak zwykle, ale zrób jaśniejszy kolor czcionki bo ledwo co widać ☺
OdpowiedzUsuńJa już zastała, wersję białą, thx. Wszystko sie ładnie dodało. Płakać mi sie chciało dobrze ze Susan zmądrzała. A Harr jest jaki uroczy. Zdecydowanie więcej Jade i H proszę 😍
OdpowiedzUsuńSuper rozdział. Nie mogę się już doczekać wyjazdu do Irlandii.
OdpowiedzUsuńWeny życzę i mam nadzieję na kolejny rozdział w poniedziałek.
Zostaje, Aron zostaje! Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam! Nie możesz się go pozbyć, o nie. Nie dość, że chciałaś, aby się zabił, to teraz by wyleciał do Polski! Jesteś okropna. :c
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że on będzie w Skrzeczącej Przystani. No, przynajmniej miałam taką nadzieję.
Louis, do cholery, daj ten głupi naszyjnik! Czemu go nie oddasz? Wiem, że nieodwzajemniona miłość boli, ale nic na to nie poradzę. Nie moja wina, że Su pozwoliła Ci się w sobie zakochać, a później sama przyznaje, że kocha Arona. Jest okropna. ;'c
Chciałabym, aby pojechali już do tej Irlandii. Chcę widzieć, jak Harry i Jade znów udają parę. Naprawdę! :D
No nic, ja już lecę.
Kolorowych snów. :*
Masz szczęście, że Aron zostaje! Mimo że to Susan go uratowała to i tak jest moją najnieulubieńszą postacią...jak ona może być taka egoistyczna??? I jak ona w ogóle znalazła przyjaciół?? Ale teraz przyszła kolej na moją Jade i Harrusia....przeczuwam, że Susan nie pojedzie do Irlandii żeby pocieszać arona i jade i Harry będą sami....jak romantycznie....nie mogę się Doczekać....kocham cie normalnie...♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥
OdpowiedzUsuńBoski rozdział !!!!! Kocham kocham kocham !!!! To ff jest tak emocjonujące, że prawie przy każdym rozdziale płacze. Masz talent !!! Czekam na nexta !!! :*
OdpowiedzUsuńBlog super<3 zapraszam na mój http://youwillalwaysmylove.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńUmarłam. Czytając to opowiadanie umarłam i zmartwychwstałam. Tyle emocji.
OdpowiedzUsuń