czwartek, 11 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty czwarty

Jade's P.O.V

- Tato, na pewno będzie mi lepiej w moim mieszkaniu. W domu hałasuje Lena, a ja potrzebuję ciszy - zapewniam go po raz dziesiąty. W końcu udaje mi się go przekonać i odwozi mnie do mieszkania.
- Źle wyglądasz, jesteś pewna? - Zerka na mnie przez ramie i podnosi jedną brew.
- W stu procentach. Odezwę się wieczorem, dzięki za pomoc i przepraszam za fatygę. - Uśmiecham się do niego blado.
Moja próba udawania choroby skończyła się na tym, że kilka razy kaszlnęłam i kichnęłam podczas jazdy. To wystarczyło, żeby tata chciał wieść mnie prosto do szpitala.
Ciągnę za sobą walizkę i obserwuję, jak odjeżdża z parkingu. Kiedy wiem, że nie ma mnie już w polu jego widzenia, rzucam się biegiem na górę, po drodze wyciągając z kieszeni iphona. Otwieram drzwi do mieszkania, ramieniem przyciskając telefon  do ucha.
- Halo? - odzywa się zaspany głos po drugiej stronie.
- Widzimy się wieczorem, frajerze - rzucam oschle i bez słowa pożegnania rozłączam się.

******

- Musisz mi pomóc. - Przechodzę od razu do rzeczy, kiedy siostra w końcu raczy odebrać.
- Już się lepiej czujesz? Tata mówił, że jesteś chora.
- To nie ważne. Posłuchaj, lecę do Irlandii...
- Ty CO?!
- Lecę do Irlandii. Będę za parę dni, to sprawa życia i śmierci - tłumaczę, ciągnąc za sobą walizkę, która, dzięki Bogu, jest na kółkach. - Rodzice myślą, że jestem w mieszkaniu i tak ma zostać. Kurwa, ale to daleko. - Patrzę niezadowolona na mapę lotniska i namierzam wzrokiem punkt, gdzie ma odbyć się odprawa. - Nie pozwól im do mnie jechać. Wynagrodzę ci to i wszystko wyjaśnię. Nie mogą się dowiedzieć, że nie ma mnie w domu. Wszystko ci wyjaśnię, kiedy będę już na miejscu. - Wypuszczam ze świstem powietrze, kiedy jakiś mężczyzna taranuje mnie całym sobą.Posyłając mu spojrzenie pełne wyrzutu wymijam go, wciąż czekając na odpowiedź siostry.
- Wisisz mi za to swoje wysokie obcasy. - Wzdycha ciężko.
- Dziękuję Ci! Już są twoje! - Podskakuję w miejscu i rozglądam się dookoła. Z przerażeniem stwierdzam, że odprawa już się zaczęła! - Lena, muszę kończyć, zabijesz mnie potem. Lecę na odprawę, pa! - żegnam się z nią szybko i biegnę w stronę bramek.

**********

Witam państwa, nazywam się.....
Nic mnie to nie obchodzi.
.....i jestem pilotem.....
- Czy mogę już odpiąć pas? - pytam przechodzącej obok stewardessy.
- Jeszcze nie, proszę pani. - Kobieta uśmiecha się do mnie sztucznie.
Przewracam oczami i zatapiam się głębiej w fotelu. Przed startem ostatni raz sprawdziłam, czy ktoś z moich znajomych dał mi jakikolwiek znak życia. Nic. Tylko 8 sms'ów od Pana Ciemności.
Kręcę z niedowierzaniem głową. Pewnie nie zauważyli, że mnie nie ma! Albo stało się coś ważnego. Jezu, oni na pewno nie żyją!
Przygryzam nerwowo wargę i rozglądam się dookoła. Wszyscy pasażerowie są nadzwyczaj spokojni, a cztery długonogie blondyny przewijają się koło nich, co chwile proponując im orzeszki albo koce.
Pf....po co komu długie nogi? Stewardessy wcale nie są takie ładne, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Mierzę je wszystkie kpiącym spojrzeniem.
No dobra, są ładne, ale nie tylko to się w życiu liczy.
Opieram głowę tak, żeby było mi wygodnie i postanawiam cały lot spędzić na słuchaniu muzyki. Przeglądam swoją playliste i z niedowierzaniem stwierdzam, że Aron odcisnął na niej swoje piętno. Uśmiecham się blado, kiedy widzę pośród wielu tytułów: ,,Rufus Wainwright - Halleluja". Ta piosenka nieodwracalnie i zawsze, będzie kojarzyć mi się z jednym z tych wieczorów spędzonych razem. Konkretnie, z pewnym majowym dniem, dwa tysiące dziesiątego roku:

- Aron, idioto! - krzyczy Susan, patrząc na niego z wyrzutem.
- No co?
- Nie ma mowy! Nie zrobię tego! - Zaplata ręce na piersi.
- Masz tylko 15 lat, nie zachowuj się, jak stary zgred. - Dźgam ją palcem w bok. - Proszę, zawsze chcieliśmy to zrobić!
- Zrobimy to, ale nie tutaj. Tu jest... - zerka w dół klifu - za wysoko.
- Daj spokój. - Aron chwyta linę, na której ma się rozhuśtać i naciąga ją do jej maksymalnej wytrzymałości.
- Jak chcecie, to skaczcie.  - Siada na ziemi i przygląda się naszym poczynaniom.
- Skoczysz z nami i dobrze o tym wiesz. - Chłopak przekazuje mi linę i podchodzi do siedzącej na ziemi Su. - Czy tego chcesz, czy nie - dodaje, uśmiechając się złowieszczo.
- Nie odważysz się. - Cieszę się jak głupia, kiedy w końcu dociera do mnie, co Aron zamierza zrobić.
- Zobaczymy.  - Susan mierzy go spojrzeniem, ale jest już za późno. Chłopak przerzuca ją sobie przez bark i biegnie w stronę końca skarpy.
- Błagam cię, kretynie! - Wierzga zrozpaczona dziewczyna, ale ten nie robi sobie z tego nic. Wybija się na samym końcu brzegu i z krzykiem na ustach wpada prosto do wody. Wrzaski obojga cichną w momencie, kiedy znikają pod powierzchnią.
- TY SUKO!  - słyszę. Czyli już wypłynęli. Śmieję się pod nosem.
- Jade, ratuj mnie! - błaga chłopak, a ja bez wahania chwytam linę i razem z nią biegnę w stronę przepaści.
Wypuszczam ją z rąk, kiedy jestem jeszcze w powietrzu - o wiele wyżej niż się spodziewałam i ogarnia mnie cudowne uczucie bezwładu. Śmieję się i wydaję mi się, że spadanie trwa wieczność. Jeżeli miałabym popełnić samobójstwo, to właśnie w ten sposób. To idealne uczucie, które chcę zapamiętać jako ostatnie. Zamykam oczy i zatykam nos, kiedy w końcu uderzam w tafle wody.
Wypływam na powierzchnię i macham głową we wszystkie strony, żeby odrzucić z twarzy mokre włosy.
- Jade, on chciał mnie zabić! - Susan podpływa do mnie i wtula się w moje ramie.
- Nie prawda! - obrusza się chłopak. - Po prostu chciałem, żebyś się trochę rozerwała.
- Sam się rozrywaj - odburkuje obrażona Susan, po czym zmierza w stronę brzegu.
Patrzę na Arona, a ten tylko wzrusza rozbawiony ramionami.
- Su, poczekaj, kochanie! - krzyczę za nią, ale ta stoi już na brzegu i wyciska wodę z włosów.  - Co narobiłeś? - mierzę chłopaka morderczym spojrzeniem i płynę w jej kierunku.
Kiedy nastaje wieczór, wszyscy siedzimy wokół prowizorycznego ogniska, które jakimś cudem rozpaliliśmy.
Rozglądam się dookoła. Dopiero niedawno znaleźliśmy to miejsce, a już się w nim zakochaliśmy. Wielkie, głębokie jezioro, otoczone z każdej strony lasem. Siedzimy teraz pod piaszczystą, stromą skarpą, na którą może i dałoby się wejść, ale to byłoby za nudne. Nie, my, trzej muszkieterowie, musimy z niej skakać. Zawsze chcieliśmy mieć takie miejsce.  A teraz, kiedy już jest, musimy dzielić je z wszędobylskimi ptakami, które upodobały sobie tą właśnie skarpę i teraz wygrzebują w niej swoje dziury, które są trochę bardziej nowoczesną wersją gniazda. Śmieje się cicho z moich chaotycznych myśli.
- Nazwijmy to miejsce ,,Skrzeczącą Przystanią'' - proponuje nagle Aron, jakby czytał w moich myślach.
- Dlaczego ,,skrzecząca"? - pytam.
- Przez nie. - Wskazuje palcem naszych zwierzęcych sąsiadów.
- Jak dla mnie może być. Chociaż i tak śpiewają lepiej niż ty. - Susan wystawia mu język. - Jade, pamiętasz jak śpiewał "Hallelujah" na twoich urodzinach?
- To był piękny prezent od serca! - denerwuje się chłopak. - Mogę wam go podarować jeszcze raz.
- Nie... - protestujemy, ale ten nas nie słucha i po prostu zaczyna, a jego głos niesie się echem po Skrzeczącej Przystani. Nic nie możemy poradzić na to, że po chwili dołączamy do niego, w tej jakże okropnej imitacji Rufusa Wainwrighta.


- Proszę pani, lądujemy. Proszę zapiąć pas. - Stewardessa wybudza mnie ze snu i patrzy na mnie tymi wielkimi, niebieskimi oczami.
Rozglądam się zaskoczona dookoła.
- Już, oczywiście. - kiwam głową, po czym wykonuję jej polecenie. 
Jak mogłam tak łatwo zasnąć? Przecieram oczy i za późno orientuję się, że w mieszkaniu zdążyłam jeszcze pomalować rzęsy. Cholera.
Po kilku minutach udaję mi się w końcu wydostać z samolotu i odszukać mój bagaż. Włączam telefon i obserwuję przychodzące powiadomienia. Nic od Jack'a, Susan, Arona i Louisa. Chyba sama będę musiała do nich zadzwonić.
Za to proszę, jaka miła niespodzianka! Aż 15 wiadomości od Harry'ego. Niechętnie zabieram się za odczytywanie ich.
Oprócz pogróżek i kilku wyzwisk znajduję jeszcze nakaz, że mam natychmiast do niego zadzwonić. Ze zwycięskim uśmiechem wciskam zieloną słuchawkę.
- Cześć, Harruś! - Uśmiecham się pod nosem i siadam na mojej walizce.
- Mam cię dość - wzdycha. Po brzmieniu jego głosu, dochodzę do wniosku, że jest zmęczony. Czyżby cały dzień się zamartwiał? O, jaka szkoda.
- Czy mógłbyś mi wysłać adres, pod którym aktualnie przebywasz? - mówię jak najbardziej pretensjonalnym tonem. Chciał księżniczkę? To teraz ją ma.
- Nie mógłbym.
- Och, w takim razie muszę zatrzymać się w jakimś hotelu. - Kręcę z rezygnacją głową. Słyszę jego ciężki oddech w słuchawce.
- Na jakim lotnisku jesteś?

******
- Wytłumacz mi, co do cholery robisz w Irlandii?
- Nawet ,,cześć" nie powiesz. - Marszczę nos, mrużąc przy tym oczy.
- Cześć, co robisz w Irlandii, moja sroga sąsiadko? - zaczyna mówić głosem, o oktawę wyższym niż normalnie.
- Sam kazałeś mi przyjechać. - Wzruszam ramionami i ciągnę swój bagaż w stronę jego samochodu.
- Co? Wcale nie.....och. - Nagle wszystko do niego dociera i błyskawicznie zatrzymuje się, patrząc na mnie wielkimi oczami. - To nie tak miało wyglądać! - Wyrzuca ręce w powietrze.
- Nie obrażaj się jak zwykle, muszę z tobą porozmawiać, a skoro to jedyny spooooo..... - nie kończę, ponieważ potykam się o rozwiązane sznurówki moich trampek i, kiedy moja twarz ma już uderzyć o ziemię, czuję czyjąś silną dłoń na moim ramieniu. Konkretnie, jego dłoń. - Dzięki - burczę pod busem.
- To wcale nie był jedyny sposób. - wzdycha i, jak gdyby nigdy nic, idzie przed siebie.
- Chcę to załatwić jak najszybciej - wyjaśniam.
- Tu nie ma czego wyjaśniać. - Kręci głową z niedowierzaniem, a jego głos wyraża rosnącą irytacje.
- Może ty nie masz nic do powiedzenia, ja mam przygotowany cały monolog - stwierdzam i podpieram ręce na biodrach.
- Wspaniale. - Sięga do kieszeni po kluczyk i otwiera samochód, który, jak zgaduje, należy do Enza.
Boję się czegokolwiek dotknąć, bo z moją niszczycielską naturą i ponadprzeciętną ceną tego samochodu wyszedłby ogromny dług do spłacenia na moim koncie.
Harry wciska mój bagaż, który, trochę zbyt brutalnie ode mnie przejmuję, na tył samochodu, a sam zachęca mnie gestem ręki, abym wsiadła.
- Proszę, Księżniczko. - Kłania się nisko, a ja obrzucam go nienawistnym spojrzeniem.
Wsiadam na miejsce pasażera, a chłopak okrąża samochód, żeby już po chwili zająć siedzenie kierowcy i odpalić silnik.
- Gdzie jedziemy? - pytam i wyglądam przez okno.
- Do Enza - odpowiada. - Nie znalazłabyś żadnego hotelu na noc, jestem pewny. - wzrusza ramionami. - A twój przyjazd tutaj tylko utwierdza mnie w przekonaniu, jak bardzo nieodpowiedzialna jesteś.
- Sprawia ci to przyjemność? - Odchylam głowę to tyłu i z zaciekawieniem oglądam wszystko, tylko nie jego.
- Co?
- Dręczenie mnie.
- Największą.
- Boże... - śmieję się z niedowierzaniem.
- Zaczynaj ten swój pieprzony monolog. -Wzdycha z rezygnacją.
- Dobrze. Obiecaj, że nie będziesz mi przerywał.
- Denerwuję mnie sam twój pobyt tutaj, niczego nie obiecuję. - Wzrusza obojętnie ramionami, a ja zaciskam mocno zęby.
- Louis powiedział o tym Susan, bo bardzo nalegała. Sam z siebie nigdy by tego nie zrobił.
- To go nie usprawiedliwia. - Przewraca oczami.
- Postaraj się chociaż się zamknąć! - podnoszę głos, a kiedy jego szczęka napina się, a on sam milknie, kontynuuję: - Tłumaczył mi, czemu to zrobił. Sama nie wierzyłam, że to tylko ze względu na prośbę Su. Chodziło o mnie. - Robię krótką przerwę i obserwuję jego reakcje.
- Dlaczego niby? - Podnosi jedną brew, ale w obojętności jego twarzy odznacza się...niepokój?
- Podobno moje kłótnie z tobą źle wpływały na twój stan psychiczny. - Ściszam głos coraz bardziej, aż dochodzę do niespokojnego szeptu.
- Wolne żarty - prycha i zatrzymuje się na czerwonym świetle.
- To prawda? Te...sny są ostatnio jeszcze gorsze?
- Nic ci do tego - warczy cicho i widzę, jak walczy sam ze sobą, żeby nie wysiąść z samochodu i uciec od problemu. Jak zwykle.



Susan's P.O.V



Przeciągam się i czuję, że jestem bardziej zaspana niż w momencie, w którym kładłam się spać. Zarzucam rękę na chłopaka leżącego obok mnie i słyszę, jak ten śmieje się cicho.
- Dzień dobry. - Całuje mnie w policzek i przeciąga się mocno.
- Dobry. - burczę zaspana. 
- Widzę, że jesteś we wspaniałym humorze. - Szczerzy się do mnie. 
- Najlepszym. 
Stwierdzam, że skoro nie śpi, ja też nie mam na to szansy. Wstaję mimo jego głośnego nalegania, na przytulanie się w łóżku. Zwlekam się na dół i kieruję do kuchni. Chłopcy muszą jeszcze spać, bo nigdzie nie słyszę ich jazgotania.  Przecieram oczy pięściami i czuję, jak dreszcze przechodzą całe moje ciało. 
Grymaszę pod nosem niezadowolona. Rezygnuję z robienia wystawnego śniadania. Mam dość gotowania dla czwórki tych debili. Otwieram lodówkę wcześniej śmiejąc się ze zdjęcia Jade na jej drzwiach. Przelatuję wzrokiem treść kartki przypiętej obok i uśmiecham się sama do siebie. Wyciągam karton mleka i przykładam go do ust. Kiedy w końcu dochodzi do mnie sens treści liściku, wypluwam zawartość buzi przed siebie.
- Jak to wyjechała?! 



****

Patrzę porozumiewawczo o Arona, który jedyny z obecnych na naszej naradzie jest w stanie zrozumieć o co mi chodzi. Ona nie wyjechałaby tak po prostu. Marszczę brwi i zastanawiam się, jaki mogła mieć w tym cel.
-Zadzwońmy do niej. - proponuję nagle. 
- Gdybyś słuchała, dowiedziałabyś się o naszej przemyślanej akcji poszukiwawczej. - tłumaczy z zadartym nosem Louis.
- Dlaczego mielibyśmy jej szukać? Po prostu zadzwońmy.
- Nie, Jade została porwana. - Kręci głową ze smutkiem Jack.
- O czym wy mówicie?
- Została porwana. Dlatego się nie pożegnała.
- Niby przez kogo? 
- Przez Peruwiańczyków. 
Uderzam otwartą dłonią w czoło, a Aron wybucha śmiechem. 
- Po prostu zadzwonię. - Podnoszę się z kanapy i chwytam telefon Jack'a, leżący na blacie. - Mogę zadzwonić z twojego? - pytam, jednocześnie odblokowując ekran.
- Wolałbym nie. - podchodzi do mnie i odbiera ode mnie urządzenie. Patrze na niego pytająco, kiedy wsuwa je do kieszeni. 
- O co ci chodzi? 
- Po prostu nie lubię jak ktoś grzebie w moich rzeczach. 
- Może kiedy robi to ,,ktoś", to to uzasadnione, ale ja jestem twoją dziewczyną. - podnoszę brwi a w moim głosie da się słyszeć pretensje. 
- Ciebie również się to tyczy.
Słyszę jak Aron wypuszcza ze świstem powietrze. Bez patrzenia mogę stwierdzić, że oczy pozostałych chłopaków są wlepione w nas jak w ekran telewizora. 
- Nie ufasz mi? - parskam śmiechem i zaplatam ręce na piersi.  
- Ja pierdole, daruj sobie. Po prostu nie będziesz korzystać z mojego telefonu. - Odwraca się na pięcie i już ma wchodzić na górę, ale łapie go za rękę i przyciągam znowu do siebie. 
- A może coś ukrywasz? - Patrzę na niego z dołu i marszczę brwi.
- To tylko głupi telefon. Jezu, Susan. - pPrzewraca z niedowierzaniem oczami.
- Dobrze, skoro to tylko telefon, to daj mi go. Chcę po prostu zadzwonić. 
- Weź swój. - Zaczyna się denerwować. Nie wściekać, po prostu traci kontrole nad sytuacją i powoli puszczają mu nerwy. 
- Co sprawia, że nie chcesz mi go pokazać? 
- Moja pierdolona przestrzeń osobista! - krzyczy nagle, a ja cofam się o krok.
- Naruszam ją? 
- Tak, naruszasz cały pieprzony czas. - Mierzy mnie morderczym spojrzeniem. 
- W takim razie, przepraszam cię za to bardzo. - mówię cicho i wymijam go na schodach.
    Siadam na łóżku po wcześniejszym trzaśnięciu drzwiami. Wcale nie uważam, że źle robię. Chciałam tylko zadzwonić, a jego zachowanie jest równoznaczne z tym, że coś ukrywa. Prycham niezadowolona i kręcę głową z niedowierzaniem. 
Mijają minuty, a z dołu dochodzą trzaśnięcia drzwiami frontowymi, a zaraz za nimi kolejne.  Super, niech sobie jedzie. Mam go gdzieś. 
Mimo mojego agresywnego nastawienia zauważam, że trzęsą mi się ręce. Przytrzymuje je w miejscu udami i zaciskam zęby. Wbijam wzrok w szybę i oddycham ciężko. 
- Su? - odzywa się głos na schodach. - Mogę wejść? - teraz jest już bliżej.
- Jasne - Opadam plecami na materac i czekam, aż nowo przybyły usiądzie koło mnie. - Chodź Aron, pociesz mnie. - Zaciskam usta w wąską linie. 
- Aronem nie jestem, ale mogę  spróbować cię pocieszyć. - Dopiero teraz, kiedy nie dzieli nas już powierzchnia drzwi, rozpoznaję głos Louisa. Podpieram się na łokciach i patrzę na niego zdziwiona. - Rozkopały ci się włosy. - Uśmiecha się blado. 
- Gdzie oni są? - pytam i lewą ręką przyklepuję nieład na mojej głowie. 
- Jack wyszedł, a Aron za nim. Chyba chce się dowiedzieć, o co mu chodziło.
- Uważasz, że przesadziłam? - Przyciągam nogi do siebie i opieram na nich brodę. 
- Ta kłótnia była jedną z najbardziej absurdalnych, jakich byłem świadkiem. - Przysiada się obok. - Wiesz, to nie jest równoznaczne z tym, że on coś przed tobą ukrywa.
 - Ale na to wygląda.
- Ale to nie jest pewne. - Zauważa i przygląda mi się w skupieniu. Kiedy widzi, że mój stan się nie zmienia, dodaje: - Kiva też uwielbia przeglądać mój telefon.
- Nie mów mi o niej. - Udaję odruch wymiotny, na co ten trąca mnie w ramie. - Dlaczego ty się z nią w ogóle zadajesz? 
- Lubie ją, jest urocza. - Wzrusza ramionami. 
- I tępa
- Nie jest....- zaczyna, a kiedy patrzę na niego wymownie uśmiecha się promiennie. - No dobra jest. Przejmujesz się tą kłótnią? - Zmienia nagle temat i przysuwa się do mnie bliżej.
- Teraz już mniej niż przed chwilą. - stwierdzam zgodnie z prawdą. - Tego chyba nie można nazwać kłótnią. To była wymiana poglądów. Myślę, że może mnie zdradzać. Wierzysz w to? - wypowiadam frustrującą mnie myśl i od razu tego żałuję. Jezu, chyba właśnie się nad sobą użalam. 
Louis przejeżdża dłonią po twarzy, a kiedy jego oczy są już widoczne między jego palcami, mówi:
- Chyba nie. Mam taką nadzieje, inaczej Aron musiałby go utopić. A on nie jest kolosalnie wielki jak Jack. 
Śmieję się cicho i kładę głowę na ramieniu Louisa. 
- Sama nie wiem, co czuję. Może rzeczywiście to ja dramatyzuję, jak zawsze zresztą. 
- Ty i dramatyzowanie? Proszę. - mówi kpiącym tonem. 
- Jestem chamską, rozkapryszoną, zimną suką. - wybucham płaczliwym śmiechem.
- Za to twoi przyjaciele cię kochają. - Przytula mnie i zaplata ręce za moimi plecami. Siedzę między jego nogami w siadzie skrzyżnym i nie wiem jak jemu, ale mi jest bardzo wygodnie. 
- Ty też jesteś moim przyjacielem. Chyba, że nie chcesz nim być. - Wycieram spływającą po policzku łzę. 
- To chyba wymaga specjalnej ceremonii. Musisz mi się ładnie oświadczyć. - Odsuwa się ode mnie i uśmiecha się szelmowsko, na co ja przewracam oczami.
- Okej - Podnoszę się z miejsca i klękam przy łóżku. - Louisie Tomlinsonie, czy oficjalnie zostaniesz moim przyjacielem? - Pdnoszę głowę do góry i widzę jego roześmianą twarz. Przysuwa się bliżej krawędzi łóżka i spuszcza nogi po dwóch stronach mojego ciała.
- Oczywiście, że tak. 
- Dziękuję, jesteś taki dobry dla mnie. - Pokazuję mu język, a ten łapie mnie za policzek. Podnoszę się z miejsca i podaję mu rękę. - Idziemy - decyduję nagle.
- Gdzie? 
- Jak to gdzie? Na molo. - Podnoszę oczy do nieba, jakby  to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. 

*****

- Dalej się tym męczysz? - Tomlinson siada obok mnie i podobnie jak ja wkłada nogi do wody. 
- Tak, nie ma ich już tak długo. - wzdycham.
- Dopiero godzinę, nie dramatyzuj. Może zrobimy obiad? - pyta i dźga mnie palcem w brzuch.
- Biorąc pod uwagę to, że ostatnie czterdzieści minut przesiedzieliśmy tutaj właściwie nic nie robiąc myślę, że jakakolwiek praca dobrze nam zrobi. - marudzę. 
Wracamy do domu i zabieramy się za przygotowania składników. 
- Myślisz, że powinniśmy robić porcję tylko dla siebie? - pytam i szybko w głowie obliczam, czy koncentratu pomidorowego starczyłoby dla nas wszystkich. 
- Napiszę do Arona, zapytam, czy mają zamiar wracać. - mówi i wskakuję na blat. Zaplata nogi w kostkach i wystukuje tekst wiadomości. Odkłada telefon obok siebie i szczerzy się do mnie głupio. - Gdyby ktoś coś napisał, to po prostu odpowiedz. Idę do łazienki. - Zeskakuję na ziemie i zanim odchodzi przytula mnie przelotnie. - I nie przejmuj się. Wieczorem przyjdzie i przeprosi. Jestem pewny. Tak wspaniałej dziewczyny się nie zostawia. 






---------------------------------

Kurde, jest czwartek, spóźniłam się o 7 minut :D
DZIEŃDOBRY :)
Dziękuję wam za 12 000 wyświetleń! Baaaardzo!!!
Nie mam pomysłu, co napisać w tej notatce, jestem zbyt zmęczona :(
Oczywiście, dziękuję Szaławile, sama wie za co ;*
Chyba muszę iść spać.
Życzcie mi powodzenia na jutrzejszym sprawdzianie z fizyki :(
NO I WESOŁYCH ŚWIĄT!! <3

25 komentarzy:

  1. Jejku uwielbiam tego ff 😌😌😌😌

    OdpowiedzUsuń
  2. Aww proszę więcej !!!!!! Czekam na next :* powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Genialny rozdział special na moje urodziny!!!!! dziękuję!!!! lecz pewnie nie byłaś tego świadoma haha ale to nic xd mega się ciszę ze go dodałaś! Haha reakcja Pana ciemności jak Jade przyjechała haha juz nie mogę się doczekać jak dalej potoczy się jej "wizyta" do Irlandii xd wgl co za kłótnia o telefon haha. Jaki delikatny na punkcie telefonu xd mam nadzieje że szybko dodasz następny bo juz się stęskniłam ^^ loffff pozdrawiam i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *w
      Tak w ogóle to mega słodkie ze odpisujesz na nasze wszystkie komentarze <3!!!!!

      Usuń
    2. Wszystkiego najlepszego ;*** Nie byłam. ale to nie ważne :) Następny rozdział niebawem! :D

      Usuń
  4. Fajny! Ale dlaczego tak mało Pana Ciemności w tym wszystkim? Albo mi się wydaję? 😰 Świruję! Czekam na kolejny rozdział! 😄 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żebyście mieli niedosyt i wrócili po więcej! :D

      Usuń
  5. Świetny rozdział ;) Chociaż ubolewam, że jest za mało sytuacji z Jade

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział! Szkoda że troche mało treściwy!!! Kocham ten blog! Czekam na nastepny rozdział, (który mam nadzieje dodasz szybko��)weny życze ~xoxo~

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj ! Zostałaś nominowana do LA. Wiecej informacji na http://forget-forever-to-you.blogspot.com/p/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  8. Choć zabrakło mi tutaj osób Mrs.Jade i Mr. of Dark to i tak uważam, że rozdział na poziomie tak, jak powinno być :D Czekam na następny! Buziaki ;**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałyście mieć niedosyt i bardzo dobrze mi to wyszło! :D Do następnego ;*

      Usuń
  9. Ojejciu to ff jest GENIALNE! Uwielbiam je! Już nie mogę się doczekać następnych rozdziałów. Na ile rozdziałów przewidujesz to opowiadanie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na jak najwięcej. W głowie mam już całą fabułę i jest tak długa, że wyjdzie mi milion tych rozdziałów :(

      Usuń
  10. Świetny rozdział :) kiedy nastepny??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może uda mi się jeszcze w tym tygodniu napisać :)

      Usuń
  11. KOCHAM KOCHAM KOCHAM <3 Sorry, że tak bez powitania, ale nie mogłam się opanować ehh...A tak w ogóle to jestem tutaj nowa i ogłaszam wszem i wobec, żeeee Jam Harold biorę sobie to FF za żonę/męża ( nevermind xd ) i ślubuję mu wierność, aż do kresu istnienia mojego konta google! OK poczekam, aż emocje po obejrzeniu występu 1D z Ronnie'm Wood'em w x factorze opadną i będę mogła ludzko funkcjonwać :D Pozdroowionkaa :****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jak emocje? :D
      Witamy w załodze Victoriousa! :*

      Usuń