Jade's P.O.V.
- Kurwa mać! - krzyczę, kiedy po raz pięćdziesiąty tego feralnego wieczoru, wchodzę w pokrzywę.
Chyba krążę w kółko. Albo ze mną jest coś nie tak albo z tym przeklętym ,,skrótem" Susan. Moja kochana przyjaciółka stwierdziła, że nie jest w stanie po mnie przyjechać do szkoły muzycznej.
Tym samym moja kochana przyjaciółka skazała mnie na powrót o 21 do domu. Na szczęście moja kochana przyjaciółka powiedziała mi o fenomenalnym skrócie, który odkryła i który skróci mi drogę o całe dwadzieścia minut! Niestety nie pomyślała, że rozładuje mi się telefon i będę musiała iść w całkowitej ciemności przez jakieś śmierdzące pole.
Lepiej być nie może.
******
- Susan? Jesteś? Zabiję cię! - krzyczę od progu i wyciskam z włosów całą wodę, która smutno rozchlapuje się na ziemi. Tak, właśnie tak. Chwilę temu zaczęło padać. Nerwowo staram się wytrzepać wodę z uszu, kiedy wchodzę do dalszej części mieszkania. - I tak się nie schowasz! - ostrzegam. - Wyłaź! - wołam po raz ostatni zdenerwowana. Nie ma jej, jestem sama i drę się jak opętana do własnych czterech ścian. - Świetnie - mruczę sama do siebie, kiedy padam na ziemię koło gniazdka elektrycznego. Podłączam do ładowana mój telefon. Wall-E śpi w koszyku i chyba nawet nie zdaje sobie sprawy z mojej obecności. Podnosi się dopiero, kiedy moja komórka się włącza, a powiadomienia zaczynają przychodzić jak oszalałe. Staram się nadążyć za nimi wzrokiem. Wszystkie są od Susan. Szybko wybieram jej numer. Kiedy odbiera odzywam się od razu:
- Gdzie ty jesteś? Przed chwilą przyjechałam a ciebie....
- Jestem u taty. Znowu źle się poczuł, wiozę go do szpitala. Serce go boli - Słyszę jej roztrzęsiony głos. Otwieram szerzej oczy, a Wall-E chyba wyczuwa, że coś jest nie tak, bo siada i przygląda mi się uważnie.
- Zaraz będę - mówię cicho, rozłączam się i chwytam psa pod pachę. - A ty - mówię do niej. - Idziesz ze mną. Nie zostawisz mnie teraz samej, prawda? Właściwie nie wiem czemu wzięłam tego psa. Zaczęła się nad tym zastanawiać dopiero, kiedy przyszło mi wepchnąć ją pod bluzę, żeby przenieść ją niezauważalnie na oddział.
- Cicho - warczę do niej półgłosem, kiedy ta próbuję mi się wyrwać i piszczy cicho. Jestem już w środku. Wystarczy teraz tylko teraz znaleźć Susan.
- Jak to nie mogę do niego wejść? Jesteś tylko pieprzoną, nic nie wiedzącą pielęgniarką i nie masz prawa mi rozkazywać! Gdzie jest twój przełożony, kobieto? Nie mam zamiaru polemizować z kimś, kto nie potrafił na tyle dobrze napisać matury, żeby dostać się na prawdziwą medycynę! Znalazłam.
Biegiem ruszam w kierunku, z którego słyszę głos przyjaciółki. W końcu dostrzegam ją. Góruje nad głowami gapiów, którzy przyglądają się jak robi awanturę jakiejś pielęgniarce. Ta, przyciska do piersi przestraszona swój neseser i kręci rozpaczliwie głową. Przewracam oczami i ruszam w ich kierunku. Rozpycham się łokciami i w końcu staję koło przyjaciółki.
- Ma pani mnie tam wpuścić! To mój ojciec! - krzyczy i tupie nogą wściekła.
******
- Susan? Jesteś? Zabiję cię! - krzyczę od progu i wyciskam z włosów całą wodę, która smutno rozchlapuje się na ziemi. Tak, właśnie tak. Chwilę temu zaczęło padać. Nerwowo staram się wytrzepać wodę z uszu, kiedy wchodzę do dalszej części mieszkania. - I tak się nie schowasz! - ostrzegam. - Wyłaź! - wołam po raz ostatni zdenerwowana. Nie ma jej, jestem sama i drę się jak opętana do własnych czterech ścian. - Świetnie - mruczę sama do siebie, kiedy padam na ziemię koło gniazdka elektrycznego. Podłączam do ładowana mój telefon. Wall-E śpi w koszyku i chyba nawet nie zdaje sobie sprawy z mojej obecności. Podnosi się dopiero, kiedy moja komórka się włącza, a powiadomienia zaczynają przychodzić jak oszalałe. Staram się nadążyć za nimi wzrokiem. Wszystkie są od Susan. Szybko wybieram jej numer. Kiedy odbiera odzywam się od razu:
- Gdzie ty jesteś? Przed chwilą przyjechałam a ciebie....
- Jestem u taty. Znowu źle się poczuł, wiozę go do szpitala. Serce go boli - Słyszę jej roztrzęsiony głos. Otwieram szerzej oczy, a Wall-E chyba wyczuwa, że coś jest nie tak, bo siada i przygląda mi się uważnie.
- Zaraz będę - mówię cicho, rozłączam się i chwytam psa pod pachę. - A ty - mówię do niej. - Idziesz ze mną. Nie zostawisz mnie teraz samej, prawda? Właściwie nie wiem czemu wzięłam tego psa. Zaczęła się nad tym zastanawiać dopiero, kiedy przyszło mi wepchnąć ją pod bluzę, żeby przenieść ją niezauważalnie na oddział.
- Cicho - warczę do niej półgłosem, kiedy ta próbuję mi się wyrwać i piszczy cicho. Jestem już w środku. Wystarczy teraz tylko teraz znaleźć Susan.
- Jak to nie mogę do niego wejść? Jesteś tylko pieprzoną, nic nie wiedzącą pielęgniarką i nie masz prawa mi rozkazywać! Gdzie jest twój przełożony, kobieto? Nie mam zamiaru polemizować z kimś, kto nie potrafił na tyle dobrze napisać matury, żeby dostać się na prawdziwą medycynę! Znalazłam.
Biegiem ruszam w kierunku, z którego słyszę głos przyjaciółki. W końcu dostrzegam ją. Góruje nad głowami gapiów, którzy przyglądają się jak robi awanturę jakiejś pielęgniarce. Ta, przyciska do piersi przestraszona swój neseser i kręci rozpaczliwie głową. Przewracam oczami i ruszam w ich kierunku. Rozpycham się łokciami i w końcu staję koło przyjaciółki.
- Ma pani mnie tam wpuścić! To mój ojciec! - krzyczy i tupie nogą wściekła.
- Susan, wejdziesz jak tylko będziesz mogła, spokojnie! - ciągnę ją za ramię w swoją stronę. - Nie drap mnie! - Odsuwam się gwałtownie kiedy wbija swoje paznokcie w moją rękę. Obrzuca mnie wściekłym spojrzeniem i wraca do napastowania pielęgniarki.
- Proszę mnie natychmiast...
- Jakiś problem, drogie panie?
Odwracamy się wszystkie w stronę źródła nieznanego głosu. Lekarz stoi w drzwiach sali numer 23 i patrzy na nas ze ściągniętym nad oczami brwiami. Jego głęboki głos sprawia, że Wall-E kuli się pod moją bluzą wystraszona.
- Chcę się dostać do ojca. Jestem Susan Fox, przyjęliście Dan'a Fox'a jakieś 20 minut temu - na Susan jego pokaźna sylwetka jak widać nie robi wrażenia. Dalej mówi do niego swoim stałym, opryskliwym tonem.
- Zapraszam panią do gabinetu, musimy porozmawiać - informuje Su lekarz, odwraca się na pięcie i zaczyna się od nas oddalać.
Susan's P.O.V
Patrzę rozkojarzona to na Jade, to na lekarza. W końcu wzdycham ciężko i ociężale podążam za nim do jego gabinetu na drugim końcu korytarza. Wchodzę do małego, ciepłego i przesiąkniętego zapachem kawy pomieszczenia. Lekarz zajmuje krzesło za biurkiem i wskazuję ręką na kanapę pod oknem. Siadam na niej niepewnie i już otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale ten mnie wyprzedza.
- Pani ojciec miał szczęście, że przywiozła go tutaj pani.
- Co to znaczy? - marszczę brwi nad oczami.
- Zrobiliśmy badania i mamy wyniki. Pański ojciec jest chory. Ma tak zwane ,,migotanie przedsionków". To znaczy, że w jego sercu...
- Wiem co to znaczy - teraz to ja mu przerywam i zrywam się na równe nogi. Łapię się za włosy i ciężko oddycham.
- Pani Fox, na razie nie ma zagrożenia życia. Pani ojciec będzie brał leki, no i oczywiście nie może się przemęczać. Będzie dobrze - Jego spokojny ton doprowadza mnie do szału.
- Mówi mi to pan, bo pan w to wierzy, czy chce w to wierzyć? - mówię do niego oschle, a mój głos podwyższa się o jedną oktawę.
- Mówię, bo to wiem - ucina, chyba też niezadowolony z przymusu rozmowy ze mną. Chodzę w te i z powrotem po pokoju nie mogąc się uspokoić.
- Jak on się teraz czuje? - pytam w końcu.
- Cóż, kiedy go ostatni raz widziałem, czytał gazetę, więc chyba nie jest źle.
Ja pierdole. Zabiję gościa, jeżeli w tej sekundzie nie przestanie być...sobą.
- Kiedy go wypuścicie? - siadam w końcu na swoim poprzednim miejscu.
- W ciągu następnych kilku dni. Bardzo dobrze, że problem został wykryty tak szybko. Gdyby nie to, mogłoby dojść do przykrych powikłań. Może pani się z nim zobaczyć - Uśmiecha się do mnie blado. Bez słowa odwracam się do niego tyłem i już mam wychodzić, kiedy głos lekarza, którego o dziwo imienia nie udało mi się jeszcze poznać, zatrzymuje mnie w pół kroku.
- Naprawdę, niech pani ojciec uważa co robi. Ryzyko zawału znacznie wzrosło, musi o siebie dbać.
Jade's P.O.V
Wall-E zasnęła na moich kolanach.
-Wiesz co? - mówię cicho, bardziej sama do siebie niż do niej. - Jesteś chyba jedynym zwierzęciem jakie toleruję.
Nastaje chwila ciszy, podczas której uśmiecham się głupkowato. Nie trwa ona jednak długo, gdyż w pewnym momencie Susan jak opętana wybiega z pokoju obok, rozsiewając wokół siebie wrogą aurę.
Lekarz wychodzi za nią zrozpaczony.
- Proszę pani....
-Dopiero teraz pan mi o tym mówi? Jak to prawdopodobieństwo zawału? Czy pan żartuje? - Susan wymachuje rękami we wszystkie strony. Zamurowało mnie. Pan Dan może mieć zawał? To najstraszniejsza....i jednocześnie najdziwniejsza rzecz jaka mi się kiedykolwiek przydarzyła.
Nie mam zamiaru pomóc lekarzowi w walce z rozwścieczoną dziewczyną. Patrząc na jej stan i tak już jestem bez szans.
- Jade! - zwraca się nagle do mnie, jakby czytała w moich myślach. - Zostaję tu na noc. Wzięłaś samochód? Masz jak wrócić? - patrzy na mnie z ogniem w oczach.
- Nie, przyszłam na nogach, ty masz samochód. Zostanę z tobą! - oferuję. Wizja siedzenia całą noc w tym zatęchłym miejscu nie wróży nic dobrego, ale dla Pana Dan'a - wszystko. Susan patrzy na mnie zdziwiona po czym kręci głową.
- Nie, musisz wracać, pies jest sam w mieszaniu. Zadzwoń po Arona, ja muszę iść już na salę. Dzięki, że tu jesteś. - jest cała złość (furia) ustępuje, kiedy podchodzi do mnie i przytula mnie. ,,Ustępuje" to za dużo powiedziane, bo kiedy tylko się odwraca i widzi teraz już całkiem przerażonego lekarza lekko zaciska pięści.
- Susan, co się w ogóle dzieje? - pytam zanim odchodzi.
- Tata ma migotanie przedsionków, a to zwiększa prawdopodobieństwo między innymi zawału - zwiesza głowę, kiedy to mówi. Znika mi z oczu, kiedy wchodzi na salę i zostawia mnie na korytarzu samą.
******
Kiedy wychodzę ze szpitala, czuję się tak, jakby cały mój żołądek był wyłożony od środka zimną pastą do zębów. Jestem bardzo niespokojna i czuję, że prawa ręka zaczyna mi drżeć. Pan Dan? Podejrzenie zawału? To przecież niemożliwe. Takie rzeczy się nie zdarzają. Nie nam. Siadam na ławce koło szpitala i sprawdzam czy Aron odpisał na mojego sms'a sprzed pięciu minut z prośbą o uratowanie mnie od ponownego wracania po ciemku.
Zaraz zaraz....Jak to ,,uratujeMY"? Czyli nie jest sam? Marszczę brwi. Z tego co napisał, będzie tu...właśnie teraz. Jak na zawołanie na parking wjeżdża znajomy mi już samochód. Zatrzymuję się przede mną, a ja zauważam, że miejsce obok kierowcy jest zajęte. No świetnie, przywiózł Kivę...
- Można się było domyślić.....Jack!? - podnoszę brwi wysoko, kiedy otwieram tylne drzwi i w końcu widzę, kto kryje się w samochodzie. - Co ty tu robisz? ,,I dlaczego jesteś z Aronem" - podpowiada moja podświadomość. Siadam z tyłu i przyglądam się im uważnie.
- Susan nie jedzie? - pyta Aron, kompletnie ignorując moje zdziwienie.
- Zostaje na noc z tatą - odpowiadam, a ci odwracają się do mnie gwałtownie.
- Jak to ,,z tatą"? - pyta Jack.
- Jedźcie, opowiem wam wszystko po drodze - Opieram się o siedzenie i odpinam bluzę. Wall-E już nie śpi i rozgląda się zaciekawiona po samochodzie.
- Ten sierściuch won z siedzenia! - warczy Aron, kiedy rusza. Naprawdę, nie zastanowiło go dlaczego przemyciłam psa do szpitala, tylko to, że siedzi na jego drogocennych siedzeniach? Wzdycham ciężko.
-Po prostu już jedź.
*****
- Zawał? - Aron wyraźnie blednie. Widzę jego twarz w lusterku. Kładę dłoń na jego ramieniu i staram się go uspokoić.
- Nie, po prostu....zwiększenie ryzyka - Staram się im to przekazać w jak najdelikatniejszy sposób.
- Nie, nie, nie... - powtarza cały czas Jack, wpatrzony w przednią szybę. Wall-E gryzie moją lewą dłoń. Obrzucam ją groźnym spojrzeniem, ale tej nie przeszkadza to w zabawie.
- Chłopaki, spokojnie. Z tym da się żyć. Po prostu nie może się przemęczać i brać leki - Staram się ich jakoś rozweselić, ale jak na razie - bezskutecznie. Nie wiem czy staram się przekonać bardziej ich, czy siebie. Aron zatrzymuje samochód pod blokiem.
- Wiem, ale to po prostu...
- Dziwne? - uśmiecham się blado, a ten potakuję gorliwie głową. - Tak, znam to uczucie. Oboje obracają się teraz w moją stronę. Patrzę na nich razem i coś mi nie gra...No właśnie! ,,RAZEM".
- Czemu przyjechaliście oboje? - pytam i podnoszę jedną brew.
- No bo widzisz... - zaczyna Jack i patrzy na Arona, jakby szukał ratunku.
- Okazało się....
- ....że oboje....
- .....lubimy Harry'ego Potter'a....
- ....no a dzisiaj był maraton.....
- ...i tak jakoś wyszło....
- ....że oglądaliśmy go u Arona...
Otwieram usta zdziwiona.
- Lubicie się? - pytam.
- Nie, fuj - mówią oboje. - To tylko filmy.
Potakuję im głową, nie kryjąc już rozbawienia. Zachowują się jakbym ich przyłapała na zdradzie.
- Skoro tak, to nie przeszkadzam, jedźcie dalej ,,tylko oglądać filmy" - Uśmiecham się do nich figlarnie i razem z Wall-E wychodzimy z samochodu, zostawiając ich wyraźnie zażenowanych. Po drodze do windy wysyłam jeszcze pięć sms'ów do Susan, jednego do mamy, no i dwa do Leny. Wjeżdżam na pożądane piętro i wpadam do mieszkania, zerkając na godzinę. 22. Czas spać!
- Ale najpierw jeść - mówię do siebie i w nieco lepszym humorze udaję się do kuchni. W czasie, kiedy gotuje się moja woda na herbatę, nakładam Wall-E jej konserwę dla szczeniaków. Co jakiś czas przecieram oczy. Zdecydowanie - śpię dzisiaj u Susan. Skoro jej nie ma, będę mogła się w końcu wyspać, bez akompaniamentu wrzasków mojego ,,przyjaciela zza ściany'. Nie to, żebym się cieszyła, że jej nie ma! Broń Boże! Po skończonej kolacji mam zamiar skierować się prosto do łóżka, kiedy zatrzymuję się w korytarzu i przypominam sobie o czymś.
- Poczta - mówię cicho i zawracam do drzwi. Niestety, jestem osobą obsesyjną, a jedną z moich obsesji jest właśnie to, że jeżeli nie zrobię czegoś, co pamiętam, że miałam zrobić, nie da mi to spać przez całą noc. Zakładam swoje papcie, zamykam mieszkanie i jadę windą na dół. Nawet nie próbuję się oszukiwać, że mogłam zostać i sprawdzić to po prostu rano. Nie, to ja, Jade Marshall, nie mogę sprawdzać poczty rano. Krytykuję siebie w myślach całą drogę do skrzynki. Wyciągam z niej jakieś ulotki, które od razu lądują w koszu. To co? To tyle? Tylko ulotki? Wspinam się na palce by móc zobaczyć tylną ścianę naszej skrzynki. Czarna przestrzeń. Nic więcej. Tupie zła nogą i zatrzaskuję ją, a łomot niesie się echem przez cały hol. Wchodzę do windy i wciskam guzik. Drzwi zamykają się, ale w ostatnim momencie między małą już przerwę między nimi wślizguje się stopa, konkretnie w czarnym bucie. Drzwi otwierają się ponownie, a w nich staje nie kto inny, jak mój grajek nocny. Powinnam się przywitać z Harrym? Nie, zdecydowanie nie. Odwracam wzrok i wbijam go w ścianę. Zresztą, on i tak się pewnie tym nie przejmie. Nie przejmie, prawda? Nic nie poradzę, że moje oczy uciekają w jego stronę. Jest bledszy niż zwykle, a chude palce dygoczą. Otwieram lekko usta, ale nic nie mówię. Harry wręcz się trzęsie. Drzwi do windy zamykają się, a on wzdycha z ulgą. Opiera się o ścianę i z głową odchyloną do tyłu przymyka oczy. Zaplatam ręce na piersi i udaję niewzruszoną zaistniałą sytuacją. Jesteśmy piętro poniżej naszego kiedy dzieje się coś dziwnego. Winda zgrzyta, żeby potem zwolnić, a na końcu stanąć w miejscu. Światła mrugają, żeby zgasnąć, a zamiast nich zapala się tylko lampka awaryjna. Wszystko cichnie i słychać tylko nasze przyspieszone oddechy.
- O kurwa - wyrywa nam się w tym samym momencie.
Oł Yeah.Jesu, ale jestem podjarana tym rozdziałem.Sądzę że jesli napisałabym w komentarzu tylko jedno słowo czyli w tym przypadku : "zajebiste" nie zmieniło by to postaci komentarza także : ZAJEBISTE
OdpowiedzUsuńhaha kocham cię coraz bardziej XD Kurna, jak mi się ostatnio nie chciało nic pisać na tego bloga, to dzięki tobie tak strasznie mi na tym zależy, że ja nie wierzę XD
OdpowiedzUsuńNo no pięknie =D ale mam próśb napisz ostrzeżenie że można dostać taka śmiechu u niektórych momentach w całym opowiadaniu =) a poza tym świetne ,a co się stanie w windzie będą siedzieć cicho czy może gadać ,czy może coś więcej ?? Mam podjarę nie mam co ,więc pisz szybko kolejny rozdział ! Weny weny i jeszcze raz weny!
OdpowiedzUsuńPS kiedy mogę.się spodziewać ciągu dalszego??
Właśnie piszę! Przynajmniej się staram XD Powinien być do jutra :*
UsuńMatko w takim momencie!!! Kobieto chcesz mnie przyprawić o zawał, ONI ,SAMI W JEDNEJ WINDZIE!!!!!!!!!! AAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Kocham ten FF to jeden z moich ulubionych ,masz niezaprzeczalny talent ,podoba mi sie ,że nie jest to klasyczne, nudne opowiadanie romantyczne ,ale coś oryginalnego i GENIALNEGO!!!!! NIGDY NIE PRZESTAWAJ PISAĆ!!!!! Wiem ,że to ci napisałam to jeden wielki niekontrolowany chaos ,ale po przeczytaniu tego rozdziału trudno sklecić mi zadanie trudniejsze od "Ten ff jest zarąbisty!" ;D
OdpowiedzUsuńNie wierzę! Jak mogłaś przerwać w takim momencie! Haha
OdpowiedzUsuń