Louis's P.O.V
- Proszę pana! Chłopcze! Wracaj tu! - krzyczy któryś ze strażników.
Jestem do granic możliwości wkurwiony. A wystarczyła tylko jedna wiadomość, że ratownicy nie wejdą do bloku, bo to za duże zagrożenie życia. Wchodzę do holu, a gorąco uderza moją twarz, mimo, że nigdzie nie widzę ognia. Od płytek wręcz bucha żar. Patrzę w dół i rozumiem, że piwnica musi się palić. Jakim cudem widziałem ogień z zewnątrz?
Ściągam koszulę i przewiązuję ją na biodrach. Jest całkiem ciemno i nie wiem, jak się odnaleźć w dużym pomieszczeniu.
Idę w stronę, gdzie wydaję mi się, że są schody. Natrafiam na nie wyciągniętą ręką i od razu wbiegam na górę. W korytarzu na pierwszym piętrze dostrzegam jarzącą się na pomarańczowo poświatę. Czyli to ten ogień widać z ulicy...
Naciągam koszulkę na nos, gdyż swąd spalenizny wżera się do moich zatok i powoduje zawroty w głowie.
- Susan? - krzyczę, ale materiał skutecznie tłumi mój głos. - Su!
W odpowiedzi Wall-E wyje gdzieś w oddali. Wbiegam po kolejnych stopniach . Ciepłe powietrze unosi się do góry i na szóstym piętrze prawie w ogóle nie mogę oddychać.
Staję jak wryty, kiedy pot spływa już z mojego czoła, a ja dyszę ciężko. Schody między siódmym a ósmym piętrem trawi ogień.
- Kurwa! - przeklinam i rozglądam się w poszukiwaniu innej drogi. Na ścianie dostrzegam co innego. Coś, co prawie przyprawia mnie o zawał serca.
Pod samym sufitem biegnie rura z gazem. Otwieram usta i rozumiem, dlaczego strażacy tak się wzbraniali od wejścia tutaj. Jeżeli to pierdolnie, to nie zostanie nic ani po mnie, ani po Susan.
Susan.
Czas się kończy. Odsuwam się krok do tyłu i zasłaniam się rękami, gdyż ogień bije w moją stronę, wyżerając dziurę w schodach. Drewniane schody w bloku. To takie ironiczne. Wszechświat się ze mnie śmieje.
Schody....schody...schody....Schody przeciwpożarowe! Biegną do okna w kuchni, w moim mieszkaniu. Ściana przy której są, znajduje się po drugiej stronie bloku, ale myślę, że przez któreś mieszkanie, będę mógł bez problemu się do nich dostać.
Obracam się w miejscu. Pisk Wall-E i uderzanie w drzwi Susan przyspieszają moje działanie. Wypatruje mieszkanie, które na pewno przylega do pożądanej ściany.
- Pomocy! - Słyszę stłumiony krzyk z góry. - Błagam was! Pomóżcie mi!
Walenie w drzwi nie ustępuje. Biegnę przez korytarz i widzę, które mieszkanie może być tym, o które mi chodzi. Na szczęście, przy ewakuacji właściciel zostawił otwarte drzwi.
Wpadam do środka i rzucam się od okna do okna. Wypuszczam z ulgą powietrze, kiedy dostrzegam metalowe pręty za jednym z nich. W całym bloku robi się coraz bardziej gorąco.
Słyszę huk, który na chwilę przerywa uderzanie do drzwi. Schody się zawaliły. Przełykam gorączkowo ślinę i zrzucam wszystko, co stoi na parapecie. Okno jest rozszczelnione, więc szybko podnoszę je do góry z całą siłą. Wychodzę na zewnątrz. Wbiegam na górę i zatrzymuję się przy mojej kuchni. Zamknięte. Jebane okno, oczywiście jest zamknięte. W środku ogień tańczy na wszystkim co możliwe. Drzwi są otwarte, a po ziemi wala się szkło. Otwieram oczy zdziwiony. Co to ma być?
Rozglądam się zdesperowany, w poszukiwaniu czegoś, co w jakikolwiek sposób pomogłoby mi w wybiciu szyby. Jedyne co widzę to dym, ulatujący z dołu. Kolejne straże pożarne dojechały do poprzednich i starają się ugasić piwnicę. Jakaś kobieta krzyczy i rwie się z objęć kogoś innego, ale z góry nie mogę dostrzec twarzy.
Czas cię goni, Tomlinson.
Zamykam oczy i odwracam głowę a bok, kiedy barkiem z całej siły napieram na szybę. Słyszę trzask tłuczonego szkła i szybko się wycofuję. Schylam się i zakrywam głowę rękami. Z dziury nade mną bucha ogień. Czuję, jak całe prawe przedramię pulsuje w bólu, ale nie przykładam do tego większej uwagi. Chwytam je tylko mocniej i wiem, że leci mi krew, która właśnie przedziera się przez materiał koszulki. Podnoszę się. Dostęp powietrza tylko podsycił ogień, ale nie miałem żadnego wyboru. Wkładam rękę przez wybitą dziurę i syczę z bólu, gdy dotykam metalowego, rozgrzanego zatrzasku okna. Przekręcam go szybko i podnoszę okno do góry.
Wchodzę do środka i zaczynam się krztusić. Przy suficie powstała już czarna chmura, która uniemożliwia zobaczenie czegokolwiek.
Biegnę w stronę drzwi, spoglądając pod nogi. Omijam największe skupisko ognia. Śmierdzi tu tak strasznie, że oczy zaczynają mi łzawić, ale mimo to, kilka rzeczy nie uchodzi mojej uwadze.
Otwarte drzwi, szkło...Ten pożar na pewno nie powstał samoistnie.
Kaszlę i wybiegam na zewnątrz. Rozpaczliwe krzyki są tu tak głośne jak nigdzie indziej.
- Susan! - przekrzykuję dziewczynę i dopadam do drzwi. Szarpię klamkę, ale drewniana powłoka ani myśli ustąpić.
- Lou? Jezu, Louis, to ty? - płacze.
- Tak. Co się stało z drzwiami? - pytam i kopie je lekko, żeby sprawdzić, czy wytrzymają moje próby wyważenia.
- Złamałam klucz. Część została w zamku. Boże, tu się nie da oddychać - mówi, a ja łapię się za włosy i odrzucam głowę do tyłu. Wall-E znowu wyje, a Susan znowu uderza w drzwi.
- Balkon - mówię cicho i otwieram zamknięte dotąd oczy. - Susan, balkon! Idź na balkon! - krzyczę i słyszę, jak wciąga powietrze i biegnie w kierunku, który jej wskazałem.
Znowu wbiegam do mieszkania i przeskakuję nad ogniskiem, jakim teraz jest nasz dywan.
Wpadam do pokoju Harry'ego. Kręci mi się w głowie od dymu, ale staram się nie przepuścić do siebie myśli, że mogę teraz wszystko spierdolić.
Otwieram drzwi balkonowe na oścież, a ogień za mną znowu bucha groźnie. Wychodzę szybko na zewnątrz i widzę, że Susan przechodzi na drugą stronę barierki z Wall-E pod pachą. Przejmuję ją od niej i uśmiecham się do niej pokrzepiająco. Cała się trzęsie i ma łzy w oczach.
- Już dobrze. Musimy tylko dostać się do mojej kuchni. Zejdziemy schodami pożarowymi. Chodź - Wystawiam do niej rękę, a ona chwyta ją mocno. Prowadzę ją za sobą przez moje mieszkanie, czując, że drży.
- Louis, twoje ramię krwawi - mówi.
- Co? - Odwracam się i patrzę za siebie. - To nic, chodź za mną. Nie traćmy czasu.
Wychodzimy z pokoju Harry'ego i widzę, jak sytuacja stała się tragiczna. Ogień przeżera się do mieszkania obok, a w podłodze wypalone są głębokie dziury. Okna przykrywa czarna szadź.
- Zakryj usta - nakazuję i puszczam jej rękę. Zasłaniam pysk Wall-E dłonią i skulony idę przed siebie.
Dochodzimy do okna i puszczam Susan przodem. Wychodzi sprawnie na zewnątrz, a ja podaję jej psa.
Potem dzieje się kilka rzeczy na raz.
Huk i trzask rozbitej szyby. Odwracam się w stronę hałasu, a powiew grozy przeszywa moje ciało. Największa szybka w oknie, w salonie, pękła od gorąca. Szybciej - podpowiada moja podświadomość. Jeżeli świeże powietrze wedrze się do środka, nie zostanie z nas nic.
Przekładam nogę przez parapet i kiedy jestem po drugiej stronie, okrywam Susan ramieniem. Ciągnę ją w dół, kiedy kolejny huk rozdziera noc, a szyba całkowicie wypada. Przez chwilę jest jasno, kiedy wielki język ognia wydziera się z naszego mieszkania. Przyciskamy się we trójkę do ciepłej ściany, a ja osłaniam dziewczynę całym sobą. Podnoszę wzrok i mówię cicho:
- Teraz zbiegniemy na dół. Szybko.
Wstaję z miejsca i podaję jej rękę. Zbiegamy po schodach. Jak mogłem nie pomyśleć o nich, kiedy tutaj wchodziłem?
Zostały nam jeszcze dwa piętra, a potencjalny wybuch gazu goni za nami jak oszalały.
Susan dzielnie trzyma się na nogach, mimo, że jej ręka drży. Przyciskam do siebie Wall-E, która trochę już waży, więc trzymanie jej jedną ręką jest trudne. Nie mogę jednak puścić dziewczyny, bo wiem, że to dodaje jej odwagi.
- Spokojnie, jeszcze trochę - mówię, kiedy do pokonania zostało nam jeszcze tylko kilka stopni.
Widzę, że strażacy gaszą piwnicę. Wchodzą do środka jeden po drugim i ciągną za sobą grube węże.
Teraz, kurwa? Teraz zaczynają gasić?
- Ej! - krzyczę, kiedy dobiegamy do najniższej platformy. - Jest ze mną ta dziewczyna! Pomóżcie nam!
Ktoś z tłumu gapiów, który zrobił się już dość pokaźny, zaczyna znowu krzyczeć i płakać. Czerwona poświata nad nami rośnie. Po chwili czekania tracę wiarę, że którykolwiek ze strażaków nas usłyszał.
- Odsuń się - nakazuję Susan, po czym odpycham ją na koniec platformy. Oddaję jej Wall-E i wracam na poprzednie miejsce. Obmacuję dokładnie zamek okna, przy którym stoimy, a kiedy upewniam się, że jest zatrzaśnięte, napieram na nie barkiem. Szyba zaczyna się kruszyć, a po chwili pęka.
Susan odwraca się plecami w moją stronę, żeby osłonić się przed kawałkami szkła.
Otwieram okno i podnoszę je do góry. Wchodzę do środka i pomagam Susan zrobić to samo.
Kiedy jesteśmy na schodach i drzwi są już bardzo blisko, czuję, że coś spływa po moim biodrze, a odgłosy świata są coraz cichsze.
Patrzę na swoje ramię i widzę, że kawałek szkła wbił się dość głęboko. Łapię za bolące miejsce. Susan wolną ręką oplata mnie w pasie i pomaga dojść do drzwi. Kilka metrów przed samym wyjściem, łapią nas strażacy.
- Już dobrze Susan, już dobrze - mówię, a mroczki przed moimi oczami zaczynają się powiększać.
Dopiero teraz adrenalina mnie opuszcza. Zaczynam czuć rzeczywisty ból i rzeczywiste zmęczenie. Nie mogę ruszać prawą ręką, ale szczerzę się jak głupi.
Patrzę na zapłakaną Susan i uśmiecham się jeszcze szerzej.
- Tego młodego do karetki! - krzyczy ktoś.
Jade's P.O.V
- Co powiedzieli strażacy? - pytam Harry'ego po raz setny, kiedy ten gładzi mnie po plecach i czuję, że wyciąga głowę jak najdalej może, żeby zlokalizować Louisa.
- Że nie wejdą do środka, bo to zagrożenie życia i to zbyt niebezpieczne. Czekają na posiłki i starają się ugasić piwnicę.
- Przecież to jest ich praca! Powinni ratować ludzi! - płaczę i czuję, że znowu zaczynam dygotać.
- Nie możesz ich do tego zmusić. Spokojnie, Louisowi się uda, Jestem pewien - Głaszcze mnie dalej, a ja mocniej wtulam się w jego tors.
- Tego młodego do karetki! - krzyczy ktoś za mną, a ja wyrywam się Harry'emu i odwracam się gwałtownie.
Widzę ich. Stoją w wyjściu bloku. Zakrywam usta dłonią i biegnę w ich stronę.
- Susan! - krzyczę, a przyjaciółka obraca się w moją stronę. Po jej brudnej od sadzy twarzy spływają strużki łez.
Wpadam w jej ramiona, niechcący zgniatając Wall-E, która, podobnie jak obie jej właścicielki, trzęsie się cała.
- Louis! - Słyszę za sobą głos Harry'ego, który dopada do przyjaciela, prowadzonego przez kogoś w odblaskowej kamizelce w stronę ambulansu.
- Proszę pani, panią też tu proszę! - woła do Susan inny z pracowników, a ja biorę ją pod ramię i prowadzę w tamtą stronę.
Karetka stoi kawałek od bloku, przed którym policja zaczęła rozstawiać już swoje taśmy i odpędzać zgromadzonych.
- Tak się bałam, tak się bałam - powtarzam jak zdarta płyta, a Susan niemrawo pociera moje ramię.
Podchodzimy do karetki. Su przyciska do siebie Wall-E. Stoi tam ktoś z pierwszej pomocy i ogląda ranę Louisa, którą dopiero teraz zauważyłam. Krew sączy się z niej obficie, a chłopak syczy co chwilę. Siedzi na noszach, a głowę ma odwróconą w drugą stronę. Zaciska co chwilę zęby. Lekarz kręci głową i oznajmia:
- Trzeba to zobaczyć w szpitalu. Niech pan uciska - Podaję mu biały kawałek materiału i przeciera czoło. - A jak się pani czuje? - zwraca się do Su.
- Nie wiem - odpowiada oniemiała przyjaciółka i drętwo wpatruje się w ziemie.
- Nalegam, żeby pani jechała z nami. To przyjaciółka? - Wskazuje na mnie, na co kiwam głową.
- Susan, jedź z nimi. Będę zaraz za wami, muszę tylko znaleźć Harry'ego - Odsuwam ją od siebie, a Louis przesuwa się, robiąc jej miejsce. Wchodzi tępo do karetki i siada obok niego.
Uśmiecham się do nich ostatni raz i odwracam się. Zaczynam rozglądać się za Stylesem, który nagle zniknął. Kiedy ratownik zamyka drzwi, słyszę tłumiony płacz Su. Nabieram głęboko powietrza i powstrzymuję się, żeby nie wskoczyć do wozu za nimi.
Pojazd odjeżdża, a ja nie wiem, co mam robić. Nigdzie nie widać Harry'ego. Patrzę smutno w stronę jarzącego się bloku. Słyszałam jak strażacy mówili, że udało im się ugasić pożar na kilku piętrach i w piwnicy. Sytuacja wydaję się być opanowana. Właściciel bloku został już wezwany. Zaciągam mocniej gumkę na moim kucyku i idę w stronę, gdzie zostawiliśmy samochód.
Dostrzegam Harry'ego, kiedy jestem już blisko. Opiera się o maskę i pali papierosa.
- Karetka zabrała ich do szpitala. Rana Louisa wygląda nieciekawie, ale nic poważnego im nie grozi. Gdzie ty byłeś?
- Rozmawiałem ze strażakami. Wsiadaj do samochodu - oznajmia i rzuca do połowy spalonego papierosa na ziemie. Zajmuje miejsce kierowcy i mówi: - Louis zostawił kluczyki w stacyjce.
- Tym lepiej dla nas.
Zapinam pas i wbijam się w siedzenie. Harry w milczeniu odpala samochód i nawraca.
- Dziękuję, że tu ze mną byłeś - mówię cicho i zaplatam swoje dłonie.
- Może nie jesteś odpowiednią osobą, żeby ci to mówić, ale bez ciebie nie dałbym sobie rady - odpowiada, a ja uśmiecham się blado.
To takie dziwne, kiedy po tak długim czasie, robisz to po raz pierwszy.
I to jeszcze przez tak abstrakcyjną rzecz.
******
Wysiadamy i kierujemy się w stronę głównego wejścia do budynku. Idziemy obok siebie, ramię w ramię. Mimo, że robię trzy kroki, podczas gdy on stawia jeden, dotrzymuję mu tempa. Wchodzimy na izbę przyjęć i podchodzimy do kobiety, siedzącej za biurkiem.
- Gdzie został przewieziony Louis Tomlinson i Susan Fox? - pyta Harry, a ona patrzy na niego podejrzliwie.
- Kim pan jest?
- Przyjacielem - Harry podpiera się na ladzie i jest skrajnie wkurwiony, że znowu musi czekać.
Patrzy na niego jeszcze chwilę, po czym przenosi swój wzrok na mnie. Staram się przyjąć minę równie groźną, co Harry, ale wątpię, żeby w jakimkolwiek stopniu mi to wyszło.
Wzdycha i sprawdza coś w komputerze, po czym mówi:
- Drugie piętro, sala 14.
Chłopak kiwa głową i nie odwracając się na mnie, zmierza w stronę schodów. Wzdycham i powoli człapie za nim. Czyli wracamy do normalnego stanu rzeczy.
Kiedy jesteśmy już na schodach, Harry odwraca się i patrzy na mnie zdziwiony.
- Co? - pytam.
- Myślałem, że cię zgubiłem - mówi, po czym wraca do przemierzania zatłoczonego szpitala.
Chwilę potem otwieramy drzwi do jednego z korytarzy. Wchodzimy do środka i zaczynamy obserwować numery na drzwiach.
- Która to miała być sala? - pytam.
- Ta - Harry wskazuję na drzwi i popycha je.
Louis siedzi na łóżku. Ma świeży opatrunek na ramieniu. Susan zajmuje miejsce obok i trzyma go za rękę.
- Jak się czujecie? - pytam i wchodzę dalej.
- Lepiej. Czemu nie było was tak długo?
- Korki - Harry wywraca oczami. - Gdzie Wall-E?
- Na dole, siedzi z lekarzami w jakimś gabinecie - odzywa się Susan, a ja siadam obok niej i obejmuję ją ramieniem.
- Wychodzicie na noc?
- Tak, lekarz poszedł coś podpisać i będziemy mogli wracać - Lou osuwa się na łóżko, tak, ze teraz praktycznie leży.
Harry podchodzi do okno i opiera się o parapet.
- Gdzie?
- Co?
- Gdzie wracamy? - Obraca się w naszą stronę. - Pomyśleliście o tym? Wyglądacie, jakby chciało się wam spać, a po tym co się stało, to ostatnia rzecz, którą robił.
- To przez te leki - wyjaśnia Susan. - Dali nam coś na uspokojenie.
Przecieram twarz dłonią zrezygnowana, bo rzeczywiście, Harry ma rację. Wszystkie nasze rzeczy, całe nasze mieszkania, wszystko spłonęło.
- Możemy zostać u naszych rodziców - Susan patrzy na mnie, a ja podnoszę się z miejsca.
- A co potem?
- A potem coś znajdziemy.
- My? - Harry sceptycznie podnosi jedną brew do góry.
- My i one. Obok siebie, tak jak wcześniej -odzywa się Louis. Wygląda naprawdę tak, jakby zaraz miał zasnąć. Nieustająco trzyma dłoń Susan, ale teraz całkowicie już leży.
W sali rozbrzmiewa dźwięk przychodzącego połączenia. Harry chwyta telefon Louisa, leżący na stoliku i mówi:
- To właściciel bloku, poczekajcie chwile.
Wychodzi, a ja spoglądam na Susan, przestraszona jej stanem.
- Skarbie, wszystko już dobrze - Chwytam ją za ramiona i patrzę na nią z troską. Kiwa niemrawo głową i spogląda na przysypiającego Louisa. Teraz nie jest w stanie z nią rozmawiać, ale rano na pewno to zrobi.
Zajmuję wcześniejsze miejsce Harry'ego przy oknie i wyciągam telefon z kieszeni. Nie mam pojęcia, co mam powiedzieć mamie, tacie, czy komukolwiek.
W ostateczności wybieram numer do Leny. Po kilku sygnałach, odbiera:
- Jesteś w domu? - pytam od razu, kiedy słyszę w tle obce głosy.
- Jesteśmy z Ewangeliną koło szkoły muzycznej. A co?
- Mam do ciebie ogromną prośbę - zaczynam. - Wracaj szybko do domu, a kiedy będziesz, zadzwoń do mnie.
- Jade, ale....
- Błagam cię. Nie zadawaj żadnych pytań, jeżeli kiedykolwiek poprosisz mnie o coś, zrobię to samo. Poza tym, jest już późno.
- Dobra. Zaraz oddzwonię - Wzdycha i rozłącza się.
Szlaja się gdzieś po nocy, gówniara.
Zaciskam ręce na parapecie i wpatruję się w noc. Do pomieszczenia wraca Harry i oznajmia:
- Straż pożarna kończy gasić budynek. Wygląda na to, że nie będzie do rozbiórki. Za jakiś czas będziemy pewnie mogli wrócić, ale nie wiadomo ile zajmie renowacja. Do tego czasu możemy dostać mieszkanie zastępcze.
- Nie, zostaniemy u naszych rodziców - Susan tępo patrzy w ścianę.
Nie mam pojęcia, ile dali jej tych leków, ale przeraża mnie w takim stanie.
- Nie mamy niczego, żadnych rzeczy. Poza tym, wątpię, żeby wasi ojcowie byli zachwyceni tym pomysłem, tak jak wy.
- Przyślą wam coś z Irlandii. Susan ma rację. Poza tym, myślę, że jej ojciec nie będzie miał nic przeciwko, żeby pomóc chłopakowi, który uratował jego córkę. A ty zostaniesz kurą domową i też się jakoś zaaklimatyzujesz.
Zanim Harry zdąży jeszcze raz zaprotestować, do sali wchodzi lekarz, ze wszystkimi potrzebnymi dokumentami.
*******
- Halo? - Odbieram, kiedy Harry ładuje półprzytomnego Lou na przednie siedzenie. Susan siedzi obok mnie z tyłu i wzdycha, głaszcząc odebraną przed chwilą Wall-E.
- Jestem w domu. Co mam robić?
- Obudź rodziców i daj mnie na głośnik - nakazuję i wyciągam rękę do przodu, żeby złapać Louisa, który niebezpiecznie kiwa się do przodu. Harry zapina go pasem i burczy nieme ,,dzięki". - Chcę, żebyś ich uspokajała, kiedy się dowiedzą.
- Zwariowałaś? Czego się dowiedzą?
- Zrób to - Wywracam oczami i wracam na swoje miejsce.
Słyszę, jak zapala światło w sypialni i niezadowolone pomruki rodziców.
- Jade chce z wami rozmawiać - mówi siostra.
- Jade? Coś się stało? - pyta mama.
- Nie. Właściwie, to tak. Wracamy właśnie ze szpitala...
- CO? - Ich głosy zdecydowanie przestają być zaspane.
A ja wzdycham, wiedząc, że to będzie ciężka rozmowa.
*******
Kiedy dojeżdżamy na miejsce, mama, tata, ojciec Susan i Lena stoją na podjeździe. Harry skręca i zatrzymuje się pod naszym domem. Louis zdążył podczas drogi zasnąć, ale teraz Styles szturcha go w ramię, bo jak stwierdził ,,Nie ma zamiaru znowu go targać."
Wychodzę z samochodu, a mama od razu rzuca mi się na szyję.
- Mamo, w porządku, nic mi nie jest - Klepie ją po plecach, kiedy dopada do nas tata i obejmuje nas obie.
Harry i Susan pomagają wysiąść Louisowi, który w połowie jest przytomny. Lekarz powiedział, żeby najlepiej położyć go gdzieś spać, bo nie będzie w stanie funkcjonować przez kilka godzin. Mamy uważać, żeby nic sobie nie zrobił z raną.
- To jest właśnie Harry. Louisa już znacie - przedstawiam zgromadzonym Pana Ciemności, kiedy wyrywam się z uścisku rodziców.
Poinstruowałam wszystkich przez telefon, co dokładnie mają zrobić. Mieliśmy położyć Lou w pokoju Susan, Harry miał się ,,przespać" na jej kanapie, a ja i Su zostać w moim pokoju, po drugiej stronie ulicy. Przynajmniej na razie.
- Pójdziemy odprowadzić Louisa - rzuca niemrawo Susan i razem z Harrym przechodzą na drugą stronę ulicy.
- Nie wiem jak mam dziękować temu chłopcu - mówi Dan, kiedy pozostali znikają za drzwiami. Zauważam, jak bardzo pobladł.
- Rano dowiemy się, kiedy możemy wrócić do mieszkania. Niech pan pozwoli się im u siebie zatrzymać, przynajmniej do tego czasu - Podchodzę do niego i wciskam ręce w kieszenie. Kiwa głową i podąża za nimi.
- Zaraz wrócę, idę im pomóc się odnaleźć - mówię rodzicom i przebiegam na drugą stronę ulicy. Wchodzę za Danem do środka i wbiegam na górę.
W pokoju Susan pali się światło. Na łóżku i kanapie leżą pościele. Su kładzie Louisa i odgarnia włosy z jego twarzy.
- Rano będzie go bolało - mówi smutno, patrząc na jego ranę.
- Myślę, że bardziej bolałoby go, gdyby tego nie zrobił - stwierdzam i opieram się o drzwi.
Susan prostuje się i patrzy na mnie.
- Nawet nie wiem, jak mam mu dziękować - Zaplata ręce na piersiach i okrąża łóżko.
Harry siada na kanapie i wbija wzrok w śpiącego Lou. Susan patrzy po naszych twarzach, uśmiecha się blado, ale wymownie i wychodzi z pokoju.
- Jest kilka spraw, które są dla mnie dziwne - stwierdza po chwili Styles, a ja przysiadam obok.
- Mianowicie?
- Kto mógł chcieć podpalić blok? Dlaczego nie przewidziałem śmierci Susan albo Louisa? - pyta i patrzy na mnie. Jest zmęczony i nie wiem co zrobi, żeby dzisiaj nie zasnąć.
- Nie wiemy, czy ktoś go podpalił. Nie przewidziałeś ich, bo może nigdy miały nie nastąpić? - Staram się wymyślić coś sensownego, ale przez nadmiar wrażeń i emocje, ciężko mi sklejać zdania.
- Wiem, że ktoś go podpalił. Nawet strażacy o tym wspominali. Nie chciałem tego mówić przy nich, wystraszyliby się. Mają już dość na dzisiaj - Wskazuje głową na śpiącego Lou. Podnoszę się i gaszę górne światło. Zapalona zostaje lampka obok Harry'ego. - Mało tego, myślę, że mogło chodzić o moje mieszkanie.
- Dlaczego? - Patrzę na niego i szeroko otwieram oczy.
- Wszystkie mieszkania, które podpalili, znajdowały się w jednej linii. Wszystkie były pod MOIM mieszkaniem. Co więcej, na ósmym piętrze skończyli. Wyżej już nie wchodzili. Najwyraźniej wiedzieli, czego szukali. Nie wiedzieli tylko, na którym jest piętrze.
- Kto? Kto skończył na ósmym piętrze? - pytam i ściszam głos, bo Louis wierci się niespokojnie. - Kto mógłby to zrobić?
- Ten, kto rzucał te koktajle.
- Co? - Cofam głowę, bo kompletnie nie wiem o co chodzi.
- Jade, skup się. Koktajle Mołotowa. Właściciel dzwonił i mówił, że to od nich zaczął się pożar. Strażacy wiedzą już dosyć dużo, muszą tylko znaleźć sprawcę. Podpalili schody, żeby nikt z ósmego piętra nie mógł się wydostać. A tam mieszkamy we czwórkowe. Ta rodzina, z mieszkania obok, wyprowadziła się kilka tygodni temu. Może chodziło o Louisa, może o mnie. Boję się, wiesz? Kiedy dochodzi do mnie, że w całym pożarze była intencja zabicia dwóch osób, to jasne, że osoba, która to wszystko zaplanowała, była bardzo zdesperowana. Wszystko, dla dwóch, jebanych dwóch osób. Do czego może się posunąć znowu? - pyta z ironicznym uśmiechem na twarzy.
- Nie wiem, Harry, czy to ma sens. Ale dlaczego nie widziałeś ich śmierci? Teraz, kiedy o tym myślę, widziałeś moją i skończyło się na bliźnie na nodze. Od czego to zależy? - zastanawiam się na głos i podpieram głowę na rękach. Powieki opadają mi na oczy i wiem, że zaraz zasnę.
- Chyba wiem czemu - mówi naglę, a ja podnoszę się i patrzę na niego w mroku. - Wszystko, co przewidziałem wcześniej, było albo wypadkiem, albo śmiercią naturalną. A to? To było morderstwo.
Co?
- Jezu, nie mam siły - Zakrywam twarz dłońmi. - Morderstwo?
- Tak, zaplanowane przez kogoś. To takie oczywiste - Wzdycha, a ja kręcę głową.
- Jestem cholernie zmęczona, Harry. Za kilka godzin wstanie słońce. Muszę...muszę się przespać - Podnoszę się z miejsca, a on obserwuje mnie. - Porozmawiamy rano. Nie mam siły myśleć o czymkolwiek. Nie teraz.
- Przepraszam, że cię tym męczę. Jesteś...
- Pod ręką, więc możesz mi się wygadać. Wiem - dokańczam i już mam wychodzić, kiedy w mroku odzywa się Louis:
- Susan śpi?
- Tak, w moim domu - odpowiadam, nie spuszczając wzroku z Harry'ego.
- To dobrze. Śniło mi się, że był pożar, a ja nie zdążyłem jej uratować. Okropne, co?
- Tak, okropne. Śpij dalej Lou. Porozmawiamy rano - Odwracam się i opuszczam pokój.
Najciszej jak się da przemierzam dom. Przekręcam klucz w zamku i wysuwam go lekko. Wychodzę na zewnątrz i zamykam za sobą drzwi innym kluczem, który od wieków jest schowany w doniczce. Odkładam go na miejsce i wracam do domu. Zdecydowanie, mam dość tego dnia.
******
Wchodzę po prysznic. Mimo, że jest już czwarta rano. Przekręcam kran tak, żeby woda była jak najbardziej gorąca. Stoję pod nią i czekam ,aż moje mięśnie się rozluźnią. To chyba nowy stan wkurwienia i zdenerwowania, bo gorący prysznic nie działa ani trochę.
Spłukuję z siebie resztki dnia i wychodzę z kabiny. Wciągam koszulkę Arona przez głowę i kieruję się do sypialni. Susan i Wall-E zajmują jedną połowę łóżka, więc wciskam się na drugą.
Gdzie do cholery jest Aron i Jack? Mam dość zadawania sobie tego pytania od pierdolonego tygodnia.
Wciskam twarz w poduszkę, kiedy telefon na stoliku wibruje.
- Kurwa - mruczę i odblokowuję ekran. Jego jasność razi mnie przez chwilę, ale mrugam kilka razy i udaję mi się odczytać, że dostałam sms'a:
Od: Pan Ciemności.
Chodziło mi o to, że męczę cię swoimi wywodami, bo chcę rozmawiać o tym z tobą. Nie wiem dlaczego, bo zdecydowanie nie jesteś odpowiednią osobą.
PS.
Louis chrapie.
PPS.
Przeszkadza mi to w nie-spaniu.
PPPS.
Dobranoc, Księżniczko :)
------------------------------------------------------------------------
POBIŁAM PIERDOLONY REKORD W PISANIU PO NOCACH :_:
Nie spałam do 4, ale czułam, że lepiej sprawdzić rozdział rano, a nie wtedy, bo pewnie jest napisany po chińsku. I nie myliłam się XD
Nie mam siły pisać notki, wstałam, żeby tylko go sprawdzić. Idę spać dalej ;(
Dobranoc ;*
PS. Rozdział mi się średnio podoba, ale mam lepszy pomysł na kolejny :)
A GDZIE WĄTEK Z FILIPEM HE???? ON JEST PODEJRZANY MÓWIŁAM WAM I PEWNIE PODPALIŁ BLOK ALE JA NIC NIE MÓWIE <3
OdpowiedzUsuńUwielbiam twoje komentarze :*
UsuńNareszcie mam sojusznika! :* <333
UsuńHahahaha ♥ zawsze mnie rozsmieszasz! Aż to dziwnie wygląda ^^ pozdrawiam Cię! :* Wiki
UsuńLena w końcu znajomych znalazła XDDD
UsuńJulia masz w morde to jest kłamstwo okropne :c Ratujcie mnie ona to jest oszustka patentowana kurdele
UsuńBede twoim bohaterem! Trzymaj się! :***Uratuje Cię ♥♡♥
Usuńmam połowe ucięte nie moge przeczytać :c
OdpowiedzUsuńJeśli jesteś na tel to daj wersje komputerową to powinno pomóc :D
UsuńWlasnie jestem na komputerze bo telefon mam w naprawie a na nim zawsze czytalam i byko dobrze :c
UsuńA teraz? Zmniejszyłam trochę, powinno być dobrze. Widać? :(
UsuńLena pierdolosz głupoty przecież to oczywiste ze Wall-e podpaliła ten blok, od początku wiedziałam że z nią jest co nie tak, pieprzony pies -.-
OdpowiedzUsuńAsia ja ci grzecznie radzę odczepić sie od Wall-e, Filip to bandyta a nie ta myszka mała :D
UsuńJesteście takie dojrzałe XDD
UsuńSuper!!!!!
OdpowiedzUsuńKocham Cię i Twojego bloga.
Życzę weny i czekam na następny
;-)
Dziękuję <3 Postaram się doadć szybko :D
UsuńMyslę że blok podpalił ten facet, co Jack i Aron dali mu paczkę. Kocham cie za to opowiadanie!!! Zapraszam do siebie:
OdpowiedzUsuńdirectioner0202.blogspot.com
Też kocham <3
UsuńO Imaginy :D
No to hej misiu! :* Louis bohaterem! Tamparatampampam!^^ Chce powiedzieć tylko tyle że powinnas spać misiek! Ja tu sie o cb martwię! Zacznr od konca ale SMS OD PANA CIEMNOŚCI był przecudowny ♥ Momenty zgrozy kiedy palil sie blok byly jak z horroru xD Tak na marginesie podejrzewam (a to wszystko przez moje zapedy sledcze) ze Lena to twoja przyjaciółka ii... KOCHAM JEJ KOMENTARZE! :D Pozdrawiam cię Lena :3 Kurcze :/ nie chce iść na odwyk! Za dobrze mi z nalogiem :* "Probowali zmusić mnie do odwyku powiedzialam nie, nie, nie" (Amy -Rehab) czy jakoś tak ^^ Dobrze że Tommo poszedl spac biedak musiał ratować swoją przyszłą niedoszlą dziewczyne xD Pytam sie Czego Aron nie zadzwonil do Jade jak obiecał? Myslalam że Aronuś dotrzyma słowa :D Cos przeczuwam że chlopak Susan jest kryminalista i to wyjdzie na jaw ^^ Ja i te moje domysły. Luv Ya much soo much ♡♥♡♥♡♥♡♥♥♥♡♥♡♥♡♡♥♥! Ps. Tak sie zastanawiam jak ja to robię że kiedy pisze Ci komentarz nie moge napisać nic krótkiego? :D
OdpowiedzUsuńPps. A co z tym "twoim pierwszym gownem"? Bedziesz opublikowywac swoje pierwsze opowiadanie? O czym ono jest? :D
Tak, ciągle o nim zapominam. Ostrzegam, to jest tragedia. Dodam link w następnym rozdziale :D
UsuńJa wiem, że muszę spać, ale zawsze o tym zapominam. Cieszę się, że ci się podoba, bo myślałam, że jakiś do dupy rozdział wyszedł :/
UsuńLove <333333333333333333333333
Boże, Boże, Boże, tyle akcji, tyle wybuchów, pościgów tylko brakuje! :o Chociaż, mam w sumie wrażenie, że jak się dowiedzą, iż ich cudowny przyjaciel i Jack aka chłopak Susan aka wcale-go-nie-lubię, przywieźli te zasrane, acz na swój sposób wspaniałe, siejące ogień pierdoły, to myślę, że niestety obaj panowie zostaną wykluczeni z kółka wzajemnej adoracji, ech, przykro mi, Aron. A tak serio, to za nim też nie przepadam, heh, lubię tylko główną czwórkę. I w ogóle, omg, Heri taki uroczy z tym sms'em. Chuj, że stwierdził, że nieodpowiednia osoba. "Księżniczko", od razu cieplutko na serduchu, kiedy człowiek widzi, że w końcu ogarnia, że ją kocha, no :') Może nie ogarnia, ale ogarnie w końcu, halo XD I w ogóle, no, ale, no, ugh, nie da rady się wysłowić, no bo, no, no za dużo emocji jak na jeden raz. I Louis, i Susan, i ła, no, kurde ;-; Umieram, tyle. Jest taki, no, Louis, no BOŻE, LUŁI TO LUŁI, TYLE. Aż mi się wszystko pomieszało z tych nerwów. Za dużo, ewidentnie za dużo.
OdpowiedzUsuńChyba na tym zakończę, bo kolejne zagmatwanie w mózgu może na mnie źle zadziałać i, no, zaczyna się. Soł, niecierpliwie czekam na następny, bo może w końcu Aron wkroczy i go zbesztają, i będzie miał przesrane, a ja się będę cieszyć, bo mnie wkurwia i no :D Za dużo "no" w tym komentarzu, ale co ja na to poradzę, nie moja wina, że się plączę. Normalnie gadam podobnie, więc to nie jest żadna nowość. W każdym bądź razie, znów schodzę na jakieś pierdoły, więc miłego wieczoru życzę, pozdrawiam niezwykle cieplutko i sunę oglądać jakiś film. Do usłyszenia :*
Boże, klub hejterów Arona :D Starałam się, żeby Heri był uroczy, ale nie był cipa XD
UsuńNie chcę ci zagmatwac mózgu :( Postaram się dodać nowy jak najszybciej :D
Miłego wieczoru <3
Akurat w kwestii komentowania lubię sobie gmatwać myśli XD Plus, no ej, żadna cipa, Heri jest cudowny.
UsuńA tak btw, strasznie mi się ten szablon podoba, z tamtym czerwonym przy mojej wadzie było nieco problematycznie, teraz tak przejrzyście i w ogóle :D
To dobrze, ale podobno często się psuje :(
UsuńCzekamy!
OdpowiedzUsuńDodaję!
UsuńDlaczego myślę, że Elzo Walker ma coś z tym wspólnego?
OdpowiedzUsuńAh te domysły :P :D
UsuńMam wrażenie że jest w to zamieszany Jack i Aron, nwm tak jakoś. Tak wg to jaki bohater z Louisa 💕 Cudny rozdział!
OdpowiedzUsuńCzekam na nową notkę i życzę duużo weny!
Nowa notka już w drodze! Dziękuję <3
UsuńNo wiec tak...bardzo się ciesze, ze tak szybko dodalas Rozdział, ale kończą się już ferie u ciebie i następny pewnie nie będzie tak szybko?......xo do rozdziału to po prostu wiedziałam, że Louis uratuje Susan bo jak by nie, to miałby doczynienia ze mną! Swoją drogą....tak się zastanawiam, że to nie mogli być ci ludzie od arona i Jacka, bo polowali by na dziewczyny, a nie na Harry'ego...który moim zdaniem zachował się przeslodko....był z Jade gdy ta go najbardziej potrzebowała...i ten SMS na końcu....banan na mojej twarzy z każdą chwilą się powiększa jak o tym myślę....i w końcu przyznał, że jej potrzebuje! A co do tych mieszkań To ja wiwiedziałam, że będą chcieli zamieszkać razem...ale obawiam się o Susan...ona na serio porządnie się wystraszyla i wydaje mi się ze będzie się bała spać sama bez Lou...i zamieszkaja razem a Harry z jade i każdy będzie happy...;3
OdpowiedzUsuńCzekam nn i życzę weny kochana, chociaż, jak na razie, widać, że masz jej bardzo dużo to na pewno ci się przyda...♥ kocham kocham ♥.........pozdrawiam <3
Jak zamieszkają kiedyś razem, to czekam na projekt domu od ciebie :D Dziękuję bardzo <33 Wena jest najważniejsza <3
UsuńKocham!!!!
Wysłuchałaś moich modłów żeby było więcej Jerry momemts i są!!!!!! Oni są tacy cudowni w nienawidzeniu siebie nawzajem ale tak na prawdę się kochają ja to czuje i wiem! Harry jest coraz bardziej milszy dla Jade to takie słodkie :3 dobra co do pożaru to jest mega zagadka...wszyscy zgadują kto to mógł by być a ja po prostu nie wiem...to zbyt poplątane...jestem tylko cholernie ciekawa dlaczego... I co za popierdolony frajer chciał ich zabić?!nawet nie próbuje rozkminiać bo moje teorie byłyby dzikie xd ale Ciiiii! tak w ogóle rozdział Z-A-J-E-B-I-S-T-Y i ja nie wiem o co ci chodzi z tym ze jest "średni" tak ze wiesz.
OdpowiedzUsuńDobra tak że życzę weny i do następnego ( juz się nie mogę doczekać ^^)
P.S. sms od pana ciemności zabił xd i jednocześnie był mega słodki!
*Moments
UsuńRozdział już w drodze!! Ja zawsze słucham waszych modłów, taka jestem dobra :D
UsuńJezu, staram się nad postacią Harry'ego jak nad żadną inną, kocham go mocno. No i Arona, ale to już inna historia ;D
Kocham <3 czekam w następnym rozdziale ;**
*Przybija piątkę z Lou*
OdpowiedzUsuńWOW! Lou poszedł po Su! Awww...
(Kate się wcina w komentarz)
Te wyścigi, te wybuchy!
(Kate wychodzi z pokoju krzycząc "Naleśniki)
Naoglądała się Niekrytego Krytyka i tak jej już zostało, przepraszam
Jack i Aron zlamili z tymi Koktajlami Mołotowa :|
Słodziaśny Harruś jest słodziaśny!
Wiedziałam, że nic im nie będzie! Pff...
Kate po przeczytaniu końcówki siedziała z rozdziawioną buźką jeszcze z jakieś 15minut :D
Much love xox
A co do naszej "dyszki" to Gabryśka wpadła na świetny pomysł, żebyśmy się złożyły po piątce oraz dorzuciły fajną fotkę (Gabryśka-fotograf) z Dordrechtu i Ci wysłały pocztą (bo każdy wie, że Poczta Polska jest najlepsza), ale nie mamy twojego adresu, więc mamy wymówkę!
UsuńBuahahaha ;)
Przepraszam, czy ty mnie obgadujesz?
UsuńWymówki to ma każdy, dobre sobie :( Ja przyjadę do Holandii i się nie wywiniecie! Zobaczymy!!! :(
UsuńCzekam, ale wiesz w Maju i na wakacje jestem w Polsce :D
UsuńKate ta to siedzi w jakiś dziwnych krajach, więc jej nie złapiesz... :|
Kocham to opowiadanie<333 Kiedy następny rozdział?
OdpowiedzUsuńDziękuję <333 Dzisiaj :D
UsuńPrzeczytałam rozdział już wcześniej, jak go dodałaś, ale teraz weszłam żeby sprawdzić czy jest nowy a tu nic nie mogę przeczytać bo ekran ucięty w pół.. :// nigdy tak nie było.. Mam nadzieję, że tak nie będzie, pozdrawiam Natalia ;***
OdpowiedzUsuńJezu, nie wiem co mam robić z tym szablonem :/ Cholera, postaram się jeszcze trochę pokombinować, gdyby problem się powtarzał, napisz znowu :(
UsuńKiedy kolejny? :ccccc
OdpowiedzUsuńDzisiaj! :D
Usuń