Jade's P.O.V
- Może ja już pójdę - oznajmia Ewangelina po chwili ciszy. Wpatrujemy się z Leną w siebie, całkowicie otępiałe.
Dziewczyna mija mnie i wychodzi z pomieszczenia. Słyszę trzask drzwi frontowych i to przywraca mnie do rzeczywistości.
- Co ty tu robisz? - pyta Lena.
- Myślisz, że w tej sytuacji to ty będziesz zadawać pytania?- Podpieram ręce na biodrach i przelatuje mi przez myśl, że wyglądam teraz jak nasza mama. - Młoda, powiesz mi, co się tutaj właściwie dzieje?
- Usiądź - Lena bezradnie wskazuje na krzesło i sama opada na łóżko. Zakrywa twarz dłońmi, a kiedy zajmuję wskazane miejsce, mówi: - Nie chciałam, żebyś tak się dowiedziała.
- Ja też nie tego się spodziewałam po powrocie do domu. Od jak dawna to trwa? - pytam.
- Od bardzo dawna.
Wpatruję się w ścianę, nie wiedząc co teraz zrobić. Mam kompletny mętlik w głowię i nie wiem, czy mam być zła, wesoła, smutna...
- Nie powiesz rodzicom? - przerywa nagle moje przemyślenia.
- Ja? - Wskazuję na siebie palcem i podnoszę brwi do góry, a moja siostra kiwa głową. - Nigdy w życiu. Chyba, że mnie o to poprosisz.
- Naprawdę? - nie dowierza.
- Dlaczego miałabym to zrobić? Wiem, jacy są. Po prostu trochę mnie to....zdziwiło - przyznaję. - Wchodzę do domu, a moja młodsza siostra wyprawia takie rzeczy...
- Nie kończ.
- Z Ewangesreliną - Wypuszczam powietrze z niedowierzaniem. - Dalej to do mnie nie dochodzi. Wy...jesteście razem?
- Tak Jade, jesteśmy - mówi Lena i zagryza dolną wargę.
- Jak to się zaczęło? - pytam i przypatruję się jej. Prostuje się i opiera o ścianę za swoimi plecami.
- Po tym, jak w zeszłym roku zerwałam z chłopakiem, strasznie to przeżywałam....
- On chyba też, biorąc pod uwagę to, że go uderzyłaś w twarz. Już ci nie przerywam - Zaciskam usta, a Lena chichocze.
- Pocieszała mnie. Zbliżyłyśmy się i powiedziała mi, że jest biseksualna. Potem od słowa do słowa...
- Pomińmy to - Zaciskam oczy i grymaszę.
- W każdym razie, to się ciągnie i ciągnie. Ostatnio trochę się kłóciłyśmy o nasze ukrywanie się, ale wyjaśniłam jej dlaczego nie powiem rodzicom, przynajmniej na razie i doszłyśmy do porozumienia - kończy z nieśmiałym uśmiechem. - Nie jesteś zła?
- Za co miałabym być? Z dwojga złego, wolę, żebyś była z dziewczyną, niż z jakimś idiotą, którym w rzeczy samej Ted był. To po prostu...dziwne?
- Może trochę, ale jestem szczęśliwa - stwierdza i wpatruje w swoje paznokcie.
- W takim razie, ja też.
- Serio? - pyta.
- Taaak. A przez to wszystko, oblałam egzamin na typową straszą siostrę. Moje zainteresowanie jakimkolwiek aspektem twojego nędznego życia powinno być zerowe, a teraz co? Przejmuję się - Wyrzucam ręce w powietrze i wzdrygam się z obrzydzeniem, a Lena wybucha śmiechem. Chcę trochę rozładować sytuację, widząc, jak bardzo jest spięta. To wcale nie jest taka wielka sprawa, jak by się mogło wydawać. Chyba.
- Jesteś lepsza niż typowa.
- Jakby to było coś dobrego - Przewracam oczami.
- Nie drocz się ze mną, przed chwilą prawie umarłam na atak serca.
- Ja też! Ostatnio tak się bałam jak miałam wystąpić w świątecznym przedstawieniu: ,,Jezus i cudowne coś tam".
Młoda znowu wybucha śmiechem i zakrywa usta dłonią. Mamroczę coś jeszcze, że to wcale nie jest śmieszne, ale nie mogę się powstrzymać od uśmiechu.
- Teraz pozostaje jedna sprawa do załatwienia - mówię i podnoszę się z miejsca.
- A mianowicie?
- Trzeba przekręcić dywan, żeby nie było widać dziury - Wskazuję palcem na wypalone kółko i podnoszę z ziemi swój niedopałek, który jakimś cudem zgasł. - Można wszystko zagospodarować tak, żeby ta część była pod łóżkiem.
- A nie można po prostu czegoś na tym postawić? - Lena opada twarzą na poduszki i zaczyna przemawiać przez nią jej leniwa strona.
- Chcesz coś postawić w drzwiach? Zaraz przy wejściu? - Patrzę na nią z niedowierzaniem. - Zajebisty pomysł, lepszego nie słyszałam. Gdyby mama chciała wejść i potknęła się o kwiatka, powiedz, że to po prostu twój nowy design i sprzyja twojej dobrej aurze - denerwuję się, a Lena parska śmiechem. W odpowiedzi macham na nią ręką i zabieram się do schowania wyrządzonych szkód. Dywan jest na tyle mały, że bez problemu manewruję nim tak, że po chwili znajduje się w pożądanej pozycji.
W pokoju rozbrzmiewa dźwięk przychodzącego sms'a i Lena leniwie wyciąga rękę w stronę telefonu. Uśmiecha się do ekranu i szybko stuka odpowiedź.
- To Ewangesrelina?
- Nie i nie mów tak o niej. To Liam - odpowiada i przewraca się na plecy.
- Liam Payne? Znasz go?
- Tak, ostatnio rozmawiamy. Całkiem miły.
- Tak, ściągałam z niego na Hiszpańskim - przyznaję i przeciągam się.
- Tak właściwie - mówi Lena, odkładając telefon. - to co tu robisz? Nie żeby cię nie chciała, ale nie byłaś tu od dawna.
- Właściwie...- zacinam się. - Wpadłam odwiedzić rodziców. Tak po prostu.
Lena nie musi wiedzieć wszystkiego. Szczególnie o Harrym i o naszej wzorowej relacji. Zostawię to dla siebie.
- Są w sklepie, niedługo wrócą.
Kiwam głową i oznajmiam, że idę coś zjeść. Kiedy chcę wyjść, Lena mówi:
- Dzięki, Jade. Wielkie dzięki. Za wszystko.
- Nie ma sprawy, w końcu kryłaś mnie, kiedy byłam w Irlandii - Uśmiecham się do niej i opuszczam jej pokój. Muszę jej kiedyś wyjaśnić, o co wtedy chodziło. Dziwi mnie, że sama o to nie dopytuje.
Zbiegam po schodach, rzucając standardowe: ,,spierdalaj" do Bruna.
- To, że cię zabrałam na wakacje, nie znaczy, że cię lubię - oznajmiam, starając się go w jakiś sposób zrazić do siebie. On jednak leży na podłodze i macha ogonem na wszystkie strony. - Z dwojga złego, Wall-E jest lepsza od ciebie.
Zaglądam do lodówki i jęczę w duchu. Same śmieci, nic konkretnego. W ostateczności chwytam biały ser i zajmuję miejsce przy stole.
*****
Co za nuda.
Z kuchennego okna, jak do tej pory, zobaczyłam:
Dwóch debili, rzucających się balonami z wodą, listonosza, psa (który był tak wielki, że mógłby być wilkiem), babę goniącą za psem i zakochaną parę. A po rodzicach ani śladu.
Czuję się jak jedna z moich starych sąsiadek, która nie ma nic lepszego i śledzi każdy ruch innych ludzi. Ta myśl odpycha mnie od okna i posyła do salonu. Włączam telewizor, zastanawiając się, co mam ze sobą do diabła zrobić?
Mogę iść na nogach do mieszkania, czekać na rodziców i błagać, żeby mnie zawieźli, zostać tutaj albo prosić Arona o pomoc.
O ile raczy odebrać telefon.
Smętnie spoglądam na wyświetlacz swojego Iphon'a. Żadnych wiadomości od chłopaka.
Ostatecznie po raz kolejny próbuję wybrać jego numer. Po kilku sygnałach odbiera, a ja jestem tym tak zaskoczona, że wypuszczam z rąk pilota.
- Wiem, że chcesz mnie zabić - mówi głos w słuchawce.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. Co się z tobą dzieje? - pytam i wyciszam głos w telewizorze, kiedy ostatecznie udaje mi się wepchnąć baterie w pilocie na właściwe miejsce.
- Jade, przepraszam, zadzwonię wieczorem, przysięgam. Nie mogę teraz rozmawiać, wszystko ci później wyjaśnię - tłumaczy, a ja smętnieję.
- Zadzwonisz, tak?
- Obiecuję. Kocham cię.
- Ja ciebie - burczę i rozłączam się.
Wpatruję się w ekran telewizora i po chwili uświadamiam sobie, że nie ma głosu.
- Z kim gadałaś? - pyta Lena, która postanowiła w końcu zejść z góry.
- Z Aronem.
- Coś nie tak?
- Teraz już w porządku - uspokajam ją. - Od paru dni się nie odzywał, ale ma się wytłumaczyć wieczorem.
- W razie czego, mogę go zbić - Szturcha mnie palcem, a ja się uśmiecham.
Nagle nasz wojowniczy obrońca tego domostwa, Bronisław Labrador, postanawia oznajmić nowo przybyłym, iż jest w domu i zaczyna jazgotać. Z zewnątrz dochodzi do nas odgłos silnika. Rodzice.
Po chwili tata wchodzi do domu, taszcząc siatki z zakupami. Bruno pląta się pod nogami, a ten odgania go butem.
- Wspaniale, cudownie, wróciliśmy do domu. Masz racje psie, to wymaga euforii - mówi z grymasem, a zza jego pleców dochodzi do mnie śmiech mamy.
- Daj mu spokój David.
- Cześć wam - mówię i macham im.
- Cześć słońce, co tu robisz? - pyta tata i odstawia zakupy na ziemie.
- Jestem przejazdem.
Susan's P.O.V
- Dobra, mam nowy. Jaki jest magik, jeśli straci magię?
- Rozczarowany. Louis, twoje żarty są chujowe - stwierdza Harry, po czym skręca na parking.
- Wcale nie są, po prostu ich nie rozumiesz!
Całą drogę Tomlinson bezsilnie próbował chociaż trochę nas rozweselić. Z marnym skutkiem.
Wzdycham i wychodzę z samochodu. Obciągam koszulkę, która zdążyła się niebezpiecznie podwinąć i kieruję się w stronę bagażnika. Otwieram go i wyciągam wiolonczelę.
- Wezmę - oferuje Louis i przejmuje ode mnie ciężar. - Harry! Mógłbyś pomóc.
Styles przewraca oczami, otwiera futerał i wyciąga z niego smyczek.
- Nie dalibyśmy sobie bez ciebie rady - mówię i podnoszę brwi.
- Zawsze do usług - Kłania się i odchodzi, wcześniej zamykając samochód.
Odliczam do dziesięciu, starając się nie wybuchnąć. Wstrętna, rozwydrzona, leniwa szumowina.
- Coś nie tak? - pyta Louis.
- Nie, wszystko świetnie.
Co za frustrujący dzień. Wchodzimy do budynku i w szybkim tępię przemierzamy korytarze, a potem schody, bo winda znowu jest nieczynna.
W końcu, kiedy znajdujemy się już na naszym piętrze, odbieram swoją własność i wchodzę do mieszkania. Muszę trochę ochłonąć, mam dość chamstwa Harry'ego jak na jeden dzień. Albo na całe życie. Zdecydowanie. Pieprzony protagonista zamętu w życiu niewinnych ludzi.
Wstawiam wodę na herbatę. Wyciągam swój ulubiony kubek (ten, którego Jade nie zdążyła jeszcze zbić) i wsypuję do niego zdecydowanie za dużo cukru. Zza ściany zaczynają do mnie dobiegać urywki rozmowy, z biegiem czasu coraz głośniejsze.
Pieprzeni debile nie rozumieją wartości czasu, jaki mogłabym mieć tylko dla siebie. Nie, ci muszą drzeć się na siebie cały czas.
- Nienawidzę ludzi - stwierdzam, po czym zalewam wrzącą wodą zawartość kubka.
Wrzaski ustają, a zaraz po nich następuję trzaśnięcie drzwiami. Chyba któryś gejuch obraził się na drugiego.
Nie mogę tak mówić, ostatnio polubiłam Louisa.
Jakby czytał w moich myślach, wyżej wspomniany po chwili wparowuje do mojego mieszkania. Bez pukania, po prostu wchodzi
- Hej Lou - mówię smętnie, wiedząc, że szanse na spokój właśnie znikły. Chyba będę musiała zamykać drzwi. - Dawno się nie widzieliśmy. Całe dwie minuty.
- Chciałaś wiedzieć o co pokłócili się Jade i Harry, tak? - pyta, a jego pierś faluje. Chyba jeszcze nie widziałam go takiego złego.
- Mhm - mruczę, jednocześnie popijając przygotowany napar.
- Właśnie się dowiedziałem - oznajmia i siada przy blacie na jednym z krzeseł barowych.
**********
Wychodzę, a właściwie wybiegam z mieszkania.
- Jesteś pieprzonym egoistą - oznajmiam od progu, kiedy tylko znajduję się w salonie chłopaków.
- Fascynujące - Harry siedzi rozwalony na kanapie i gra w Call of Duty.
- Ta głupia idiotka lata do ciebie, kiedy ty tylko wrzaśniesz przez sen, a ty siedzisz zadowolony i stwierdzasz, że się do ciebie podwala, i jej nie potrzebujesz? - Staję przed telewizorem, a Harry wzdycha i zatrzymuje grę.
- Nie prosiłem jej o nic, nie mam zamiaru być wdzięczny.
- Nie prosiłeś, sama się domyśliła! Nie wiesz, co to za uczucie, co? Myślenie to ciężka sprawa. Powinieneś być jej wdzięczny, bo nie wiem z czego to wynika, ale zaczęło jej na tobie zależeć. I dziwie jej się jej, bo do kogoś takiego jak ty trudno jest żywić jakiekolwiek pozytywne uczucia. Nie wiem jak udaje się to Louisowi!
- Susan, nie przesadzaj - Lou, który przed chwilą wszedł, podchodzi do mnie i kładzie mi rękę na ramieniu. Wyrywam mu się i kontynuuję:
- Jesteś najbardziej żałosnym, co w życiu widziałam.
- Nie prosiłem was o to, żebyście mi pomagały. To wy wparowałyście do mieszkania obok i macie świetną zabawę z ,,ratowania mnie" - Rysuje cudzysłów w powietrzu i wstaję z miejsca. Nie jest dużo wyższy niż ja, więc nie robi to na mnie wrażenia.
- Nie robimy nic na siłę, to Jade coś tchnęło i postanowiła ci w jakiś sposób ulżyć, bo o ile pamiętam, jest jedyną osobą, która może cię wybudzić! - podnoszę głos.
- Przez dwa lata radziłem sobie bez niej, a teraz wymagasz ode mnie, żebym się z nią zaprzyjaźnił, bo umie mnie obudzić? Wolne żarty - prycha i zaplata ręce na piersi.
- Jesteś teraz taki odważny, co? - syczę i zbliżam się o krok. - To wyjaśnij, dlaczego, kiedy wiesz, że jest za ścianą, nie dostajesz ataków histerii? Jakoś nie słyszałam, żebyś się darł, tylko po to, żeby się rozbudzić, przez ostatni tydzień. A wszystko dlatego, że Jade jest w pobliżu i wiesz, że zawsze do ciebie przyjdzie, z sercem dobrym jak pieprzona zakonnica!
- To nie ma nic do rzeczy - broni się, ale widzę, że mięknie.
- Powinieneś do niej zapierdalać i przepraszać ją za swoje chamstwo. Nie wiem, czemu Louis jeszcze z tobą mieszka. Z człowiekiem jak ty nie da się żyć - mówię.
- Susan, proszę cię...-wtrąca się znowu Lou.
- Nigdy nie słyszałam o twoich rodzicach, wyrzucili cię z domu za podobne zachowanie? Nie dziwie się im.
- Nie mieszaj ich do tego - Stara się być spokojny, ale wiem, że trafiłam w czuły punkt.
- A więc tak? Cóż, mogłabym powiedzieć, że mi przykro, ale zasłużyłeś na to. Zrozum, swoim żałosnym zachowaniem wszystkich od siebie odrzucasz.
- Może właśnie tego chce? Może chce być sam, bez ciebie, bez rodziców, bez Louisa i bez Jade? Sam, po prostu kurwa sam? Pomyślałaś o tym? Nie potrzebuję miłości, przyjaźni, niczego! - wybucha, a ja śmieję się z ironią.
- Jesteś tak strasznie żałosny. Mówisz, że nie potrzebujesz miłości, a pragniesz jej, jakby była najcenniejszą rzeczą na świecie. Jest tylko jeden szkopuł. Boisz się jej. Przeraża cię bardziej niż koszmary, a to dlatego, że z prawdziwego życia nie da się obudzić - Patrzę mu prosto w oczy z kpiącym uśmiechem. - Nawet nie wiesz, jak strasznie cię nienawidzę za to, co robisz z Jade. Nie śpi po nocach, a po tym jak cię obudzi, sama się boi, bo zwierzasz się jej ze wszystkiego, z każdego koszmaru. Nie wiem co ją tak ciągnie do ciebie, ale powinieneś być cholernie wdzięczny Bogu za to, że ktoś taki jeszcze jest na tym jebanym świecie i mieszka koło ciebie. I czymkolwiek jest ta pieprzona siła, która trzyma ją przy tobie - ty powinieneś ją kochać, a ona nienawidzić.
Z ostatnimi słowami wycofuję się z salonu i zmierzam w stronę drzwi. Louis, który jak do tej pory stał za mną, chce mnie złapać i chwyta moją dłoń, ale wyślizguję ją z jego uścisku i odchodzę. Trzaskam za sobą drzwiami bo wiem, że zaraz rozryczę się ze złości. To cecha, której u siebie nienawidzę. Jak zbierze mi się na płakanie, to nie mogę przestać.
Zamykam się w mieszkaniu, a łzy ciekną mi po policzkach. Jestem wściekła jak prawie nigdy. Wall-E patrzy na mnie zdziwiona, a ja siadam na ziemi i wołam ją do siebie. Zdecydowanie jestem wykończona.
Po raz kolejny sprawdzam telefon, a kiedy okazuję się, że ani Aron, ani Jack się nie odezwali, rzucam go jak najdalej mogę. Sunie po podłodze ekranem w dół i o ile ten nie pękł, to na pewno jest porysowany.
Stwierdzam, że cholernie trudno mi jest odnosić sukcesy w relacjach międzyludzkich.
Jade's P.O.V
- Jadę z Danem na ryby - oznajmia tata wesoły, kiedy wchodzi do salonu w gumowcach, kapeluszu i kamizelce. Przykładny rybak, nie ma co.
- Wspaniale, kochanie - komplementuje mama, a Lena wydaję odgłos, który ma wyrażać największą odrazę.
- Kupiłem sobie nowy sprzęt, prestiż nad jeziorem wzrośnie.
- Bo prestiż wśród rybaków to coś, dla czego warto żyć - stwierdzam.
- Nie, prestiż wśród myśliwych to coś, dla czego warto żyć - Tata poprawia mnie z uśmiechem, a ja przewracam oczami.
David Marshall jest jedyną osobą o tak licznych zainteresowaniach. O ile nie siedzi w firmie, poszerza swoje horyzonty, razem ze swoim uroczym sąsiadem, Danem, ojcem Susan. Robią dosłownie wszystko co im przyjdzie do głowy.
Szkoda, że nie zapisali się do szkoły baletowej.
- Czuję, że złapie coś dobrego - mówi tata i dumny prezentuje nam swoją wędkę.
- Kupiłeś to wszystko? A ile wydałeś? - Głos mamy zmienia się i już nie jest tak wesoły.
Lena słysząc zbliżającą się kłótnie, ucieka na górę, a mnie ratuje dzwonek do drzwi.
- Otworzę! - krzyczę i podnoszę się z miejsca, kiedy tata zaczyna się jąkać.
Bruno ujada pod nogami, ale zbywam go mocnym odepchnięciem. Przeskakuję nad walającymi się w korytarzu butami i dobiegam do drzwi.
Przekręcam klucz i otwieram drzwi na oścież, a pies wybiega na zewnątrz, prawie mnie taranując.
- Louis? - pytam, kiedy widzę, kto raczył mnie nawiedzić.
- Przyjechałem zabrać cię do domu - oznajmia i uśmiecha się wesoło.
- Poniekąd, ja jestem w domu.
- Wiesz o co mi chodzi - Przewraca oczami, a ja spuszczam głowę i kręcę nią z bladym uśmiechem.
- Nie jadę. Zostaję dzisiaj w domu. Przepraszam, nie mam siły...
- Powinnaś o czymś wiedzieć - przerywa mi.
- Nie chcę wiedzieć o niczym. O żadnym koszmarze, o żadnym Harrym. Świetnie się dzisiaj bawię z moją rodziną - oświadczam i patrzę w jego niebieskie oczy.
- Naprawdę, musisz z kimś porozmawiać. Dla tej sprawy zrób wyjątek.
- Nie będę z nikim rozmawiać! - wybucham i wyrzucam ręce w powietrze, a emocje zebrane przez cały dzień, wylewają się ze mnie w raz z moim krzykiem: - Cały dzień starałam się być spokojna, nic mi z tego nie wyszło. Mam dość jebanego Harry'ego i naiwnego myślenia, że chociaż trochę się zmienił. Wiesz, myślałam dzisiaj o swoim życiu jak o nieśmiesznej komedii. Według scenariusza zamiast ciebie powinien tu stać on i być moim szczęśliwym zakończeniem!
- Jade, coś się stało? - Dobiega do mnie głos mamy.
Zatrzaskuję za sobą drzwi, wpuszczając do środka Bruna i wychodzę na werandę.
- Ale to nie film, a tym bardziej nie komedia.. Nie mam siły, nie znoszę tego emocjonalnie, jestem użalającą się nad sobą nastolatką, którą nigdy nie byłam! - Louis patrzy na mnie spod zmarszczonych brwi, a kąciki jego ust drgają lekko. - Nie rozumiem, co cię tak śmieszy? Przyznaję, jestem wrażliwa i sytuacja z Harrym mnie przerosła. Gdyby tego było mało, okazało się, że moja siostra ma pierdoloną dziewczynę. Jak ja mam być spokojna?! - Mój głos zaczyna drżeć, razem z rękami. Louis otwiera usta, ale przerywam mu: - Nic nie mów. Aron i Jack się nie odzywają, nie mam pojęcia co się z nimi dzieje, nie wiem co mam myśleć o siostrze i na ile jestem w stanie obnosić się ze swoją bezgraniczną tolerancją na jej nowy, jebany pomysł na życie, czyli bycie z najgorszą ze wszystkich swoich przyjaciółek. Ty stoisz tu i cieszysz się jak idiota, podczas gdy to nie powinieneś być ty, tylko Harry, ale on tu nie przyjedzie, bo za dużo sobie wyobrażam! Jemu nie zależy na niczym, a ja jestem naiwna, myśląc, że specjalnie dla mnie się zmieni. Tak, przyznaję, zależy mi na nim, a to najgorsze co mogłam dla siebie zrobić. Zależy mi na nim tak bardzo, że przez jego pieprzone sugestie złożyłam papiery na studia, o których nigdy nie myślałam. Mam po prostu kurwa dość! Dość jego i swojej uległości! - wrzeszczę i wplatam palce we włosy. - Jestem na skraju załamania nerwowego!
- Jade, skarbie...- Louis podchodzi do mnie i obejmuje mnie ramionami. - Porozmawiamy o tym wszystkim w mieszkaniu. Spokojnie...
- Nie pojadę do żadnego mieszkania, obok żadnego Harry'ego Stylesa! - Zaczynam się wykręcać, ale ten tylko wzmacnia uścisk i kładzie głowę na mojej.
- Harry'ego nie ma w mieszkaniu - mówi cicho, a ja na chwilę wstrzymuję moje próby walki z nim i wygryzienia mu dziury w ręce.
- A gdzie jest?
- Czeka w samochodzie, na ulicy. Bał się wyjść, bo myślał, że twój ojciec go odstrzeli. Wydaję mi się, że chciałby z tobą porozmawiać.
Co?
Patrzę do góry, a Louis już nie stara się ukryć swojego uśmiechu.
- Jest w samochodzie?
Chłopak przekręca nas tak, że w uścisku stoimy teraz bokiem do ulicy, więc bez problemu mogę zobaczyć nieśmiertelną Skodę, stojącą na chodniku.
- Dlaczego tu nie przyszedł? - pytam i pociągam nosem.
- Wiedział, że ja jestem ten przystojniejszy i ze swoim ohydnym wyglądem nie namówi cię do powrotu.
Śmieję się cicho i wtulam mocniej w Louisa.
- A tak serio?
- A tak serio to stchórzył.
- Zawołasz go tu? Chciałabym z nim porozmawiać.
- Pewnie - Gładzi mnie po plecach i wypuszcza z objęć. Kiedy jest na schodkach, odwraca się i mówi: - Pod warunkiem, że przyznasz, że jestem ładniejszy od tego bubka.
- Jesteś najpiękniejszym mężczyzną na świecie, miss świata i moim marzeniem - recytuję, a on posyła mi buziaka w powietrzu.
Odbiega w stronę samochodu i otwiera drzwi od strony pasażera. Chwilę rozmawia z Harrym, gestykulując przy tym rękami. Dobitnie wskazuje na mnie palcem i mówi coś, po czym nastaje chwila ciszy. W końcu widzę Stylesa, jak wyłania się z samochodu i patrzy na Louisa trochę...przestraszony?
W końcu zmierza w moją stronę. Ma na sobie czarne jeansy i rozciągniętą, szarą bluzę, której wcześniej nie widziałam. Bacznie obserwuje ziemie i decyduję się podnieść wzrok dopiero, kiedy stoi już na werandzie.
- Cześć - mówię i oplatam się ramionami. Zaczyna się ściemniać, a wiatr, który od czasu do czasu rozwiewa moje włosy, jest dziś wyjątkowo zimny.
- Może nie jesteś odpowiednią osobą, żeby z tobą o tym rozmawiać, ale doszedłem do pewnego wniosku - zaczyna od razu.
- Mianowicie?
- Potrzebuję cię, przyznaję - oznajmia i patrzy mi w oczy. Z jego twarzy można czytać jak z otwartej książki. Widzę każdą emocję, co jest bardzo dziwne, kiedy jest się przyzwyczajonym do jego kamiennego, spokojnego wyrazu. Martwi się czymś i jest bardziej zakłopotany niż zazwyczaj.
Moje skrajne emocje ustępują, dając miejsce trosce. Marszczę brwi i pytam:
- Coś się stało? - pytam. - Harry, o co chodzi?
- Po prostu coś zrozumiałem. Kilka rzeczy. Między innymi to, że przesadziłem dzisiaj. Przepraszam - wydusza w końcu z siebie i znowu spuszcza wzrok. Wiem, ile go to kosztowało, więc uśmiecham się blado i pocieram jego przedramię.
- Nie ma sprawy, Panie Ciemności.
- Cieszę się, Księżniczko - Stoimy chwilę w ciszy, kiedy w końcu Harry decyduje się zapytać: - Wrócisz z nami do mieszkania?
- Pożegnam się tylko z rodzicami - mówię i posyłając mu ostatnie spojrzenie, wchodzę do domu.
- Mamo? Chłopcy po mnie przyjechali, będę się już zbierać.
- Aron i Jack? - pyta i wychyla się, żeby zobaczyć przez szybę w drzwiach nowo przybyłego.
- Harry i Louis. Gdzie tata? - Rozglądam się po salonie.
- Rozmawia z Danem przez telefon. Louis nie chce zabrać czegoś do jedzenia? Taki chudy jest, biedaczyna - Mama załamuje ręce i kieruje się w stronę kuchni. Idę za nią, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Chyba smakowało mu moje ciasto, co?
- Jest za gruby, nic nie dostanie. Będziemy się już zbierać. Czekają na mnie przed domem.
- Może chociaż wpadną na kolację?
- Mamo! - denerwuję się, a ta patrzy na mnie pytająco.
- No co?
- Jedziemy do mieszkania. Mamy jedzenie. Odwiedzę was niedługo. Kocham cię - Podchodzę do niej i całuję ją w policzek, po czym wkładam rzucone na podłogę trampki, i krzycząc krótkie ,,pa", wychodzę z domu. Decyduję, że powiem im o zmianie studiów przy najbliższej okazji. Dzisiaj nie mam do tego głowy, zdecydowanie. Zwłaszcza, że to co robię, jest bardzo ryzykowne. Porzucić pewne miejsce na wokalistyce i iść w bardziej ambitnym kierunku, w którym coś może się nie udać.
To bardzo nierozważne, zwłaszcza, że papiery można było składać do 28 lipca, a ja to zrobiłam kilka dni wcześniej. Nie wiem co mnie podkusiło...zaraz, właściwie wiem. Nie co, a kto. Ten ktoś ma na mnie tak duży wpływ, że zaczynam obawiać się o moje bezpieczeństwo.
Harry stoi oparty o jedną z kolumn, podtrzymujących daszek na werandą.
- Możemy iść. Jesteś pewien, że wszystko w porządku?
- Tak, jest dobrze - mówi niedbale i odchodzi do samochodu, w którym Louis zdążył puścić muzykę tak głośno, że słyszę ją w połowie trawnika. - On jest nienormalny - jęczy Harry, kiedy ładuje się do środka.
Siadam z tyłu i uśmiecham się do Lou.
- Możemy jechać - oznajmiam.
- Zatrzymajmy się na stacji benzynowej - prosi Harry i zapina pas, po czym wyłącza radio, bo muzyka jest nie do zniesienia.
Imprezowy Lou protestuje jeszcze chwilę, ale nasze wspólne ,,NIE" zdecydowanie odwodzi go od pomysłu urządzenia pieprzonej dyskoteki w samochodzie.
*****
- Po co tu jesteśmy? - pyta Louis, kiedy skręca na parking Shell.
- Chcę kanapkę z serem.
- Serio kazałeś mi się zatrzymać po kanapkę? Nie możesz poczekać, aż dojedziemy do domu?
- Nie mogę - dobitnie oznajmia Harry, po czym wysiada z samochodu.
Louis mamroczę coś pod nosem, a kiedy wiem, że Pan Ciemności już nas nie usłyszy, pytam:
- Co się stało Harry'emu? Jest taki...rozbity?
- Pokłócił się z Susan - Louis wzdycha i odwraca się do mnie. - Można powiedzieć, że mu wygarnęła.
- Jak to? - Marszczę brwi.
- Powiedziała mu dobitnie, co sądzi o jego zachowaniu. Chyba go to trochę ruszyło.
- Przesadziła?
- Nie, chyba dobrze, że to zrobiła. Harry jest trudny, a ona, jak widać, ma do takich rękę.
- Mam nadzieję, że mu przejdzie - Zatapiam się głębiej w fotelu, a Lou kiwa głową.
- Na pewno. Przemyśli wszystko i będzie super. A wiesz kiedy to zrobi? Jak będzie wpierdalał swoją kanapkę z serem, dwa razy droższą niż w każdym innym sklepie! - krzyczy i wyrzuca ręce w powietrze. - Czasami jest jak baba w ciąży. Jak czegoś zachce, to musi to mieć. Pieprzona maruda. O, idzie! Jaśniepan najdroższy!
Rzeczywiście, Harry zapchany kanapką przemierza parking i ładuje się do samochodu.
- Masz szczęście, że nie było kolejek - wypomina mu Louis i odpala samochód.
- Daj mi spokój - burczy Styles i bierze kolejnego gryza.
Odbiegam od nic na chwile myślami. Co powiedziała Susan? Co mogło, aż tak zranić Harry'ego Stylesa, wiecznie nieugiętego?
Zastanawiam się nad tym dłuższą chwilę, kiedy nagle samochód zatrzymuję się. Uderzam głową w siedzenie przede mną i syczę:
- Louis, zwariowałeś?
Harry odwraca się, żeby zobaczyć, czy nic mi nie jest. Nie otrzymuję jednak odpowie od naszego kierowcy, bo ten wypada z samochodu i zostawiając otwarte drzwi, wybiega na jezdnię, i w zawrotnym tempie zmierza przed siebie. Zatrzymuje się przy jakimś policjancie i wskazuje palcem na coś przed sobą. Potem szarpie się z nim chwile, mija go i wbiega do...naszego budynku.
Jak otępiała wychodzę z samochodu i dopiero teraz dochodzi do mnie smród spalenizny. Zakrywam usta dłonią i staram się nabrać powietrza, jednak bezskutecznie. Czuję, jakby na klatce piersiowej leżało co najmniej pięć kilo czystego strachu.
Cały dół budynku stoi w płomieniach, ludzie gromadzą się na zewnątrz. Zaczynam się trząść i szeptać ciche: ,,nie, nie błagam....". Szukam wzrokiem Susan. Nie ma jej wśród nich. Dlaczego jej kurwa tu nie ma?
Podchodzę trochę bliżej i jest mi już niedobrze. Mój głos wydaję się coraz bardziej odległy, mimo tego, że jestem pewna, że krzyczę.
- Udało wam się wszystkich ewakuować? - Dobiegają do mnie urywki rozmowy.
- Prawie, została jedna dziewczyna.
Łzy cisną się do moich oczu, ledwo stoję na nogach. Błagam, nie...
- Ósme piętro, jest w mieszkaniu z białym psem.
Do moich uszu dobiega skowyt Wall-E. Potem nie słyszę już nic, tylko po zamazanych przez moje łzy twarzach policjantów, mogę się domyślać, że krzyczę jak opętana, bo obaj odwracają się w moją stronę.
Przed upadkiem na ziemie (gdyż moje nogi odmawiają posłuszeństwa) ratują mnie silne dłonie, które łapią mnie w talii i ciągną do tyłu. Zderzam się z czyimś ciałem, a moje serce wali w klatce piersiowej jak oszalałe.
Coraz trudniej jest mi złapać oddech. To uczucie, jakbym oddychała przez słomkę.
- Louis, błagam cię! - Ktoś krzyczy przy moim uchu. Ktoś... Harry.
Jego ramiona przyciskają mnie do niego ciasno. Cały się trzęsie i krzyczy, żeby tego nie robił...nie robił...nie robił.
Słabo mi. Staram się mu wyrwać. Susan jest w środku, trzeba jej pomóc. Czuję się jak wielka szmaciana lalka. Taka bezradna.
Na dworze jest już całkowicie ciemno, tylko buchający z okien ogień rozświetla okolicę. Opadam na ulicę i opieram się jego tors plecami. Klęczy za mną na ziemi i krzyczy do Louisa. Nie wiem już co, nie słyszę. Albo sama go zagłuszam swoimi wrzaskami, nie wiem.
Harry wciska mi coś do rąk i odchodzi ode mnie. Obserwuję go. Biegnie do jakiegoś strażaka, czy policjanta. Przez łzy widzę na dłoni zamazany kształt inhalatora. Skąd on go ma? Spoglądam na budynek i widzę, jak bezradni są ratownicy. Ogień pożera coraz większą część zabudowań.
Odchylam głowę do tyłu i psikam lekarstwem prosto do gardła.
Jeżeli Susan zginie, zginę razem z nią, ale na pewno nie przez uduszenie się. Wstrzymuję oddech, po czym po chwili wypuszczam powietrze. Widzę, że znowu biegnie do mnie Harry. Podnoszę się z ziemi i ze szlochem wtulam się w niego. Przyciska moją głowę do swojego torsu i odwraca tak, żebym nie mogła widzieć, co dzieje się za nami. Cały dygocze, a mimo to stara się mnie uspokoić.
Powoli wraca zdolność oddychania. Harry głaszczę moje włosy, a ja słyszę lament sąsiadek, szczekanie Wall-E i bezradne wzdychających ratowników.
***********************
Kochani!
Nie spodziewaliście się mnie tak szybko, co? :D
No cóż, uroki ferii.
Znowu wzięło mnie na pisanie i strasznie mi się chcę :D
30,298!! JAK TO SIĘ STAŁO! :O
Dziewczyna mija mnie i wychodzi z pomieszczenia. Słyszę trzask drzwi frontowych i to przywraca mnie do rzeczywistości.
- Co ty tu robisz? - pyta Lena.
- Myślisz, że w tej sytuacji to ty będziesz zadawać pytania?- Podpieram ręce na biodrach i przelatuje mi przez myśl, że wyglądam teraz jak nasza mama. - Młoda, powiesz mi, co się tutaj właściwie dzieje?
- Usiądź - Lena bezradnie wskazuje na krzesło i sama opada na łóżko. Zakrywa twarz dłońmi, a kiedy zajmuję wskazane miejsce, mówi: - Nie chciałam, żebyś tak się dowiedziała.
- Ja też nie tego się spodziewałam po powrocie do domu. Od jak dawna to trwa? - pytam.
- Od bardzo dawna.
Wpatruję się w ścianę, nie wiedząc co teraz zrobić. Mam kompletny mętlik w głowię i nie wiem, czy mam być zła, wesoła, smutna...
- Nie powiesz rodzicom? - przerywa nagle moje przemyślenia.
- Ja? - Wskazuję na siebie palcem i podnoszę brwi do góry, a moja siostra kiwa głową. - Nigdy w życiu. Chyba, że mnie o to poprosisz.
- Naprawdę? - nie dowierza.
- Dlaczego miałabym to zrobić? Wiem, jacy są. Po prostu trochę mnie to....zdziwiło - przyznaję. - Wchodzę do domu, a moja młodsza siostra wyprawia takie rzeczy...
- Nie kończ.
- Z Ewangesreliną - Wypuszczam powietrze z niedowierzaniem. - Dalej to do mnie nie dochodzi. Wy...jesteście razem?
- Tak Jade, jesteśmy - mówi Lena i zagryza dolną wargę.
- Jak to się zaczęło? - pytam i przypatruję się jej. Prostuje się i opiera o ścianę za swoimi plecami.
- Po tym, jak w zeszłym roku zerwałam z chłopakiem, strasznie to przeżywałam....
- On chyba też, biorąc pod uwagę to, że go uderzyłaś w twarz. Już ci nie przerywam - Zaciskam usta, a Lena chichocze.
- Pocieszała mnie. Zbliżyłyśmy się i powiedziała mi, że jest biseksualna. Potem od słowa do słowa...
- Pomińmy to - Zaciskam oczy i grymaszę.
- W każdym razie, to się ciągnie i ciągnie. Ostatnio trochę się kłóciłyśmy o nasze ukrywanie się, ale wyjaśniłam jej dlaczego nie powiem rodzicom, przynajmniej na razie i doszłyśmy do porozumienia - kończy z nieśmiałym uśmiechem. - Nie jesteś zła?
- Za co miałabym być? Z dwojga złego, wolę, żebyś była z dziewczyną, niż z jakimś idiotą, którym w rzeczy samej Ted był. To po prostu...dziwne?
- Może trochę, ale jestem szczęśliwa - stwierdza i wpatruje w swoje paznokcie.
- W takim razie, ja też.
- Serio? - pyta.
- Taaak. A przez to wszystko, oblałam egzamin na typową straszą siostrę. Moje zainteresowanie jakimkolwiek aspektem twojego nędznego życia powinno być zerowe, a teraz co? Przejmuję się - Wyrzucam ręce w powietrze i wzdrygam się z obrzydzeniem, a Lena wybucha śmiechem. Chcę trochę rozładować sytuację, widząc, jak bardzo jest spięta. To wcale nie jest taka wielka sprawa, jak by się mogło wydawać. Chyba.
- Jesteś lepsza niż typowa.
- Jakby to było coś dobrego - Przewracam oczami.
- Nie drocz się ze mną, przed chwilą prawie umarłam na atak serca.
- Ja też! Ostatnio tak się bałam jak miałam wystąpić w świątecznym przedstawieniu: ,,Jezus i cudowne coś tam".
Młoda znowu wybucha śmiechem i zakrywa usta dłonią. Mamroczę coś jeszcze, że to wcale nie jest śmieszne, ale nie mogę się powstrzymać od uśmiechu.
- Teraz pozostaje jedna sprawa do załatwienia - mówię i podnoszę się z miejsca.
- A mianowicie?
- Trzeba przekręcić dywan, żeby nie było widać dziury - Wskazuję palcem na wypalone kółko i podnoszę z ziemi swój niedopałek, który jakimś cudem zgasł. - Można wszystko zagospodarować tak, żeby ta część była pod łóżkiem.
- A nie można po prostu czegoś na tym postawić? - Lena opada twarzą na poduszki i zaczyna przemawiać przez nią jej leniwa strona.
- Chcesz coś postawić w drzwiach? Zaraz przy wejściu? - Patrzę na nią z niedowierzaniem. - Zajebisty pomysł, lepszego nie słyszałam. Gdyby mama chciała wejść i potknęła się o kwiatka, powiedz, że to po prostu twój nowy design i sprzyja twojej dobrej aurze - denerwuję się, a Lena parska śmiechem. W odpowiedzi macham na nią ręką i zabieram się do schowania wyrządzonych szkód. Dywan jest na tyle mały, że bez problemu manewruję nim tak, że po chwili znajduje się w pożądanej pozycji.
W pokoju rozbrzmiewa dźwięk przychodzącego sms'a i Lena leniwie wyciąga rękę w stronę telefonu. Uśmiecha się do ekranu i szybko stuka odpowiedź.
- To Ewangesrelina?
- Nie i nie mów tak o niej. To Liam - odpowiada i przewraca się na plecy.
- Liam Payne? Znasz go?
- Tak, ostatnio rozmawiamy. Całkiem miły.
- Tak, ściągałam z niego na Hiszpańskim - przyznaję i przeciągam się.
- Tak właściwie - mówi Lena, odkładając telefon. - to co tu robisz? Nie żeby cię nie chciała, ale nie byłaś tu od dawna.
- Właściwie...- zacinam się. - Wpadłam odwiedzić rodziców. Tak po prostu.
Lena nie musi wiedzieć wszystkiego. Szczególnie o Harrym i o naszej wzorowej relacji. Zostawię to dla siebie.
- Są w sklepie, niedługo wrócą.
Kiwam głową i oznajmiam, że idę coś zjeść. Kiedy chcę wyjść, Lena mówi:
- Dzięki, Jade. Wielkie dzięki. Za wszystko.
- Nie ma sprawy, w końcu kryłaś mnie, kiedy byłam w Irlandii - Uśmiecham się do niej i opuszczam jej pokój. Muszę jej kiedyś wyjaśnić, o co wtedy chodziło. Dziwi mnie, że sama o to nie dopytuje.
Zbiegam po schodach, rzucając standardowe: ,,spierdalaj" do Bruna.
- To, że cię zabrałam na wakacje, nie znaczy, że cię lubię - oznajmiam, starając się go w jakiś sposób zrazić do siebie. On jednak leży na podłodze i macha ogonem na wszystkie strony. - Z dwojga złego, Wall-E jest lepsza od ciebie.
Zaglądam do lodówki i jęczę w duchu. Same śmieci, nic konkretnego. W ostateczności chwytam biały ser i zajmuję miejsce przy stole.
*****
Co za nuda.
Z kuchennego okna, jak do tej pory, zobaczyłam:
Dwóch debili, rzucających się balonami z wodą, listonosza, psa (który był tak wielki, że mógłby być wilkiem), babę goniącą za psem i zakochaną parę. A po rodzicach ani śladu.
Czuję się jak jedna z moich starych sąsiadek, która nie ma nic lepszego i śledzi każdy ruch innych ludzi. Ta myśl odpycha mnie od okna i posyła do salonu. Włączam telewizor, zastanawiając się, co mam ze sobą do diabła zrobić?
Mogę iść na nogach do mieszkania, czekać na rodziców i błagać, żeby mnie zawieźli, zostać tutaj albo prosić Arona o pomoc.
O ile raczy odebrać telefon.
Smętnie spoglądam na wyświetlacz swojego Iphon'a. Żadnych wiadomości od chłopaka.
Ostatecznie po raz kolejny próbuję wybrać jego numer. Po kilku sygnałach odbiera, a ja jestem tym tak zaskoczona, że wypuszczam z rąk pilota.
- Wiem, że chcesz mnie zabić - mówi głos w słuchawce.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. Co się z tobą dzieje? - pytam i wyciszam głos w telewizorze, kiedy ostatecznie udaje mi się wepchnąć baterie w pilocie na właściwe miejsce.
- Jade, przepraszam, zadzwonię wieczorem, przysięgam. Nie mogę teraz rozmawiać, wszystko ci później wyjaśnię - tłumaczy, a ja smętnieję.
- Zadzwonisz, tak?
- Obiecuję. Kocham cię.
- Ja ciebie - burczę i rozłączam się.
Wpatruję się w ekran telewizora i po chwili uświadamiam sobie, że nie ma głosu.
- Z kim gadałaś? - pyta Lena, która postanowiła w końcu zejść z góry.
- Z Aronem.
- Coś nie tak?
- Teraz już w porządku - uspokajam ją. - Od paru dni się nie odzywał, ale ma się wytłumaczyć wieczorem.
- W razie czego, mogę go zbić - Szturcha mnie palcem, a ja się uśmiecham.
Nagle nasz wojowniczy obrońca tego domostwa, Bronisław Labrador, postanawia oznajmić nowo przybyłym, iż jest w domu i zaczyna jazgotać. Z zewnątrz dochodzi do nas odgłos silnika. Rodzice.
Po chwili tata wchodzi do domu, taszcząc siatki z zakupami. Bruno pląta się pod nogami, a ten odgania go butem.
- Wspaniale, cudownie, wróciliśmy do domu. Masz racje psie, to wymaga euforii - mówi z grymasem, a zza jego pleców dochodzi do mnie śmiech mamy.
- Daj mu spokój David.
- Cześć wam - mówię i macham im.
- Cześć słońce, co tu robisz? - pyta tata i odstawia zakupy na ziemie.
- Jestem przejazdem.
Susan's P.O.V
- Dobra, mam nowy. Jaki jest magik, jeśli straci magię?
- Rozczarowany. Louis, twoje żarty są chujowe - stwierdza Harry, po czym skręca na parking.
- Wcale nie są, po prostu ich nie rozumiesz!
Całą drogę Tomlinson bezsilnie próbował chociaż trochę nas rozweselić. Z marnym skutkiem.
Wzdycham i wychodzę z samochodu. Obciągam koszulkę, która zdążyła się niebezpiecznie podwinąć i kieruję się w stronę bagażnika. Otwieram go i wyciągam wiolonczelę.
- Wezmę - oferuje Louis i przejmuje ode mnie ciężar. - Harry! Mógłbyś pomóc.
Styles przewraca oczami, otwiera futerał i wyciąga z niego smyczek.
- Nie dalibyśmy sobie bez ciebie rady - mówię i podnoszę brwi.
- Zawsze do usług - Kłania się i odchodzi, wcześniej zamykając samochód.
Odliczam do dziesięciu, starając się nie wybuchnąć. Wstrętna, rozwydrzona, leniwa szumowina.
- Coś nie tak? - pyta Louis.
- Nie, wszystko świetnie.
Co za frustrujący dzień. Wchodzimy do budynku i w szybkim tępię przemierzamy korytarze, a potem schody, bo winda znowu jest nieczynna.
W końcu, kiedy znajdujemy się już na naszym piętrze, odbieram swoją własność i wchodzę do mieszkania. Muszę trochę ochłonąć, mam dość chamstwa Harry'ego jak na jeden dzień. Albo na całe życie. Zdecydowanie. Pieprzony protagonista zamętu w życiu niewinnych ludzi.
Wstawiam wodę na herbatę. Wyciągam swój ulubiony kubek (ten, którego Jade nie zdążyła jeszcze zbić) i wsypuję do niego zdecydowanie za dużo cukru. Zza ściany zaczynają do mnie dobiegać urywki rozmowy, z biegiem czasu coraz głośniejsze.
Pieprzeni debile nie rozumieją wartości czasu, jaki mogłabym mieć tylko dla siebie. Nie, ci muszą drzeć się na siebie cały czas.
- Nienawidzę ludzi - stwierdzam, po czym zalewam wrzącą wodą zawartość kubka.
Wrzaski ustają, a zaraz po nich następuję trzaśnięcie drzwiami. Chyba któryś gejuch obraził się na drugiego.
Nie mogę tak mówić, ostatnio polubiłam Louisa.
Jakby czytał w moich myślach, wyżej wspomniany po chwili wparowuje do mojego mieszkania. Bez pukania, po prostu wchodzi
- Hej Lou - mówię smętnie, wiedząc, że szanse na spokój właśnie znikły. Chyba będę musiała zamykać drzwi. - Dawno się nie widzieliśmy. Całe dwie minuty.
- Chciałaś wiedzieć o co pokłócili się Jade i Harry, tak? - pyta, a jego pierś faluje. Chyba jeszcze nie widziałam go takiego złego.
- Mhm - mruczę, jednocześnie popijając przygotowany napar.
- Właśnie się dowiedziałem - oznajmia i siada przy blacie na jednym z krzeseł barowych.
**********
Wychodzę, a właściwie wybiegam z mieszkania.
- Jesteś pieprzonym egoistą - oznajmiam od progu, kiedy tylko znajduję się w salonie chłopaków.
- Fascynujące - Harry siedzi rozwalony na kanapie i gra w Call of Duty.
- Ta głupia idiotka lata do ciebie, kiedy ty tylko wrzaśniesz przez sen, a ty siedzisz zadowolony i stwierdzasz, że się do ciebie podwala, i jej nie potrzebujesz? - Staję przed telewizorem, a Harry wzdycha i zatrzymuje grę.
- Nie prosiłem jej o nic, nie mam zamiaru być wdzięczny.
- Nie prosiłeś, sama się domyśliła! Nie wiesz, co to za uczucie, co? Myślenie to ciężka sprawa. Powinieneś być jej wdzięczny, bo nie wiem z czego to wynika, ale zaczęło jej na tobie zależeć. I dziwie jej się jej, bo do kogoś takiego jak ty trudno jest żywić jakiekolwiek pozytywne uczucia. Nie wiem jak udaje się to Louisowi!
- Susan, nie przesadzaj - Lou, który przed chwilą wszedł, podchodzi do mnie i kładzie mi rękę na ramieniu. Wyrywam mu się i kontynuuję:
- Jesteś najbardziej żałosnym, co w życiu widziałam.
- Nie prosiłem was o to, żebyście mi pomagały. To wy wparowałyście do mieszkania obok i macie świetną zabawę z ,,ratowania mnie" - Rysuje cudzysłów w powietrzu i wstaję z miejsca. Nie jest dużo wyższy niż ja, więc nie robi to na mnie wrażenia.
- Nie robimy nic na siłę, to Jade coś tchnęło i postanowiła ci w jakiś sposób ulżyć, bo o ile pamiętam, jest jedyną osobą, która może cię wybudzić! - podnoszę głos.
- Przez dwa lata radziłem sobie bez niej, a teraz wymagasz ode mnie, żebym się z nią zaprzyjaźnił, bo umie mnie obudzić? Wolne żarty - prycha i zaplata ręce na piersi.
- Jesteś teraz taki odważny, co? - syczę i zbliżam się o krok. - To wyjaśnij, dlaczego, kiedy wiesz, że jest za ścianą, nie dostajesz ataków histerii? Jakoś nie słyszałam, żebyś się darł, tylko po to, żeby się rozbudzić, przez ostatni tydzień. A wszystko dlatego, że Jade jest w pobliżu i wiesz, że zawsze do ciebie przyjdzie, z sercem dobrym jak pieprzona zakonnica!
- To nie ma nic do rzeczy - broni się, ale widzę, że mięknie.
- Powinieneś do niej zapierdalać i przepraszać ją za swoje chamstwo. Nie wiem, czemu Louis jeszcze z tobą mieszka. Z człowiekiem jak ty nie da się żyć - mówię.
- Susan, proszę cię...-wtrąca się znowu Lou.
- Nigdy nie słyszałam o twoich rodzicach, wyrzucili cię z domu za podobne zachowanie? Nie dziwie się im.
- Nie mieszaj ich do tego - Stara się być spokojny, ale wiem, że trafiłam w czuły punkt.
- A więc tak? Cóż, mogłabym powiedzieć, że mi przykro, ale zasłużyłeś na to. Zrozum, swoim żałosnym zachowaniem wszystkich od siebie odrzucasz.
- Może właśnie tego chce? Może chce być sam, bez ciebie, bez rodziców, bez Louisa i bez Jade? Sam, po prostu kurwa sam? Pomyślałaś o tym? Nie potrzebuję miłości, przyjaźni, niczego! - wybucha, a ja śmieję się z ironią.
- Jesteś tak strasznie żałosny. Mówisz, że nie potrzebujesz miłości, a pragniesz jej, jakby była najcenniejszą rzeczą na świecie. Jest tylko jeden szkopuł. Boisz się jej. Przeraża cię bardziej niż koszmary, a to dlatego, że z prawdziwego życia nie da się obudzić - Patrzę mu prosto w oczy z kpiącym uśmiechem. - Nawet nie wiesz, jak strasznie cię nienawidzę za to, co robisz z Jade. Nie śpi po nocach, a po tym jak cię obudzi, sama się boi, bo zwierzasz się jej ze wszystkiego, z każdego koszmaru. Nie wiem co ją tak ciągnie do ciebie, ale powinieneś być cholernie wdzięczny Bogu za to, że ktoś taki jeszcze jest na tym jebanym świecie i mieszka koło ciebie. I czymkolwiek jest ta pieprzona siła, która trzyma ją przy tobie - ty powinieneś ją kochać, a ona nienawidzić.
Z ostatnimi słowami wycofuję się z salonu i zmierzam w stronę drzwi. Louis, który jak do tej pory stał za mną, chce mnie złapać i chwyta moją dłoń, ale wyślizguję ją z jego uścisku i odchodzę. Trzaskam za sobą drzwiami bo wiem, że zaraz rozryczę się ze złości. To cecha, której u siebie nienawidzę. Jak zbierze mi się na płakanie, to nie mogę przestać.
Zamykam się w mieszkaniu, a łzy ciekną mi po policzkach. Jestem wściekła jak prawie nigdy. Wall-E patrzy na mnie zdziwiona, a ja siadam na ziemi i wołam ją do siebie. Zdecydowanie jestem wykończona.
Po raz kolejny sprawdzam telefon, a kiedy okazuję się, że ani Aron, ani Jack się nie odezwali, rzucam go jak najdalej mogę. Sunie po podłodze ekranem w dół i o ile ten nie pękł, to na pewno jest porysowany.
Stwierdzam, że cholernie trudno mi jest odnosić sukcesy w relacjach międzyludzkich.
Jade's P.O.V
- Jadę z Danem na ryby - oznajmia tata wesoły, kiedy wchodzi do salonu w gumowcach, kapeluszu i kamizelce. Przykładny rybak, nie ma co.
- Wspaniale, kochanie - komplementuje mama, a Lena wydaję odgłos, który ma wyrażać największą odrazę.
- Kupiłem sobie nowy sprzęt, prestiż nad jeziorem wzrośnie.
- Bo prestiż wśród rybaków to coś, dla czego warto żyć - stwierdzam.
- Nie, prestiż wśród myśliwych to coś, dla czego warto żyć - Tata poprawia mnie z uśmiechem, a ja przewracam oczami.
David Marshall jest jedyną osobą o tak licznych zainteresowaniach. O ile nie siedzi w firmie, poszerza swoje horyzonty, razem ze swoim uroczym sąsiadem, Danem, ojcem Susan. Robią dosłownie wszystko co im przyjdzie do głowy.
Szkoda, że nie zapisali się do szkoły baletowej.
- Czuję, że złapie coś dobrego - mówi tata i dumny prezentuje nam swoją wędkę.
- Kupiłeś to wszystko? A ile wydałeś? - Głos mamy zmienia się i już nie jest tak wesoły.
Lena słysząc zbliżającą się kłótnie, ucieka na górę, a mnie ratuje dzwonek do drzwi.
- Otworzę! - krzyczę i podnoszę się z miejsca, kiedy tata zaczyna się jąkać.
Bruno ujada pod nogami, ale zbywam go mocnym odepchnięciem. Przeskakuję nad walającymi się w korytarzu butami i dobiegam do drzwi.
Przekręcam klucz i otwieram drzwi na oścież, a pies wybiega na zewnątrz, prawie mnie taranując.
- Louis? - pytam, kiedy widzę, kto raczył mnie nawiedzić.
- Przyjechałem zabrać cię do domu - oznajmia i uśmiecha się wesoło.
- Poniekąd, ja jestem w domu.
- Wiesz o co mi chodzi - Przewraca oczami, a ja spuszczam głowę i kręcę nią z bladym uśmiechem.
- Nie jadę. Zostaję dzisiaj w domu. Przepraszam, nie mam siły...
- Powinnaś o czymś wiedzieć - przerywa mi.
- Nie chcę wiedzieć o niczym. O żadnym koszmarze, o żadnym Harrym. Świetnie się dzisiaj bawię z moją rodziną - oświadczam i patrzę w jego niebieskie oczy.
- Naprawdę, musisz z kimś porozmawiać. Dla tej sprawy zrób wyjątek.
- Nie będę z nikim rozmawiać! - wybucham i wyrzucam ręce w powietrze, a emocje zebrane przez cały dzień, wylewają się ze mnie w raz z moim krzykiem: - Cały dzień starałam się być spokojna, nic mi z tego nie wyszło. Mam dość jebanego Harry'ego i naiwnego myślenia, że chociaż trochę się zmienił. Wiesz, myślałam dzisiaj o swoim życiu jak o nieśmiesznej komedii. Według scenariusza zamiast ciebie powinien tu stać on i być moim szczęśliwym zakończeniem!
- Jade, coś się stało? - Dobiega do mnie głos mamy.
Zatrzaskuję za sobą drzwi, wpuszczając do środka Bruna i wychodzę na werandę.
- Ale to nie film, a tym bardziej nie komedia.. Nie mam siły, nie znoszę tego emocjonalnie, jestem użalającą się nad sobą nastolatką, którą nigdy nie byłam! - Louis patrzy na mnie spod zmarszczonych brwi, a kąciki jego ust drgają lekko. - Nie rozumiem, co cię tak śmieszy? Przyznaję, jestem wrażliwa i sytuacja z Harrym mnie przerosła. Gdyby tego było mało, okazało się, że moja siostra ma pierdoloną dziewczynę. Jak ja mam być spokojna?! - Mój głos zaczyna drżeć, razem z rękami. Louis otwiera usta, ale przerywam mu: - Nic nie mów. Aron i Jack się nie odzywają, nie mam pojęcia co się z nimi dzieje, nie wiem co mam myśleć o siostrze i na ile jestem w stanie obnosić się ze swoją bezgraniczną tolerancją na jej nowy, jebany pomysł na życie, czyli bycie z najgorszą ze wszystkich swoich przyjaciółek. Ty stoisz tu i cieszysz się jak idiota, podczas gdy to nie powinieneś być ty, tylko Harry, ale on tu nie przyjedzie, bo za dużo sobie wyobrażam! Jemu nie zależy na niczym, a ja jestem naiwna, myśląc, że specjalnie dla mnie się zmieni. Tak, przyznaję, zależy mi na nim, a to najgorsze co mogłam dla siebie zrobić. Zależy mi na nim tak bardzo, że przez jego pieprzone sugestie złożyłam papiery na studia, o których nigdy nie myślałam. Mam po prostu kurwa dość! Dość jego i swojej uległości! - wrzeszczę i wplatam palce we włosy. - Jestem na skraju załamania nerwowego!
- Jade, skarbie...- Louis podchodzi do mnie i obejmuje mnie ramionami. - Porozmawiamy o tym wszystkim w mieszkaniu. Spokojnie...
- Nie pojadę do żadnego mieszkania, obok żadnego Harry'ego Stylesa! - Zaczynam się wykręcać, ale ten tylko wzmacnia uścisk i kładzie głowę na mojej.
- Harry'ego nie ma w mieszkaniu - mówi cicho, a ja na chwilę wstrzymuję moje próby walki z nim i wygryzienia mu dziury w ręce.
- A gdzie jest?
- Czeka w samochodzie, na ulicy. Bał się wyjść, bo myślał, że twój ojciec go odstrzeli. Wydaję mi się, że chciałby z tobą porozmawiać.
Co?
Patrzę do góry, a Louis już nie stara się ukryć swojego uśmiechu.
- Jest w samochodzie?
Chłopak przekręca nas tak, że w uścisku stoimy teraz bokiem do ulicy, więc bez problemu mogę zobaczyć nieśmiertelną Skodę, stojącą na chodniku.
- Dlaczego tu nie przyszedł? - pytam i pociągam nosem.
- Wiedział, że ja jestem ten przystojniejszy i ze swoim ohydnym wyglądem nie namówi cię do powrotu.
Śmieję się cicho i wtulam mocniej w Louisa.
- A tak serio?
- A tak serio to stchórzył.
- Zawołasz go tu? Chciałabym z nim porozmawiać.
- Pewnie - Gładzi mnie po plecach i wypuszcza z objęć. Kiedy jest na schodkach, odwraca się i mówi: - Pod warunkiem, że przyznasz, że jestem ładniejszy od tego bubka.
- Jesteś najpiękniejszym mężczyzną na świecie, miss świata i moim marzeniem - recytuję, a on posyła mi buziaka w powietrzu.
Odbiega w stronę samochodu i otwiera drzwi od strony pasażera. Chwilę rozmawia z Harrym, gestykulując przy tym rękami. Dobitnie wskazuje na mnie palcem i mówi coś, po czym nastaje chwila ciszy. W końcu widzę Stylesa, jak wyłania się z samochodu i patrzy na Louisa trochę...przestraszony?
W końcu zmierza w moją stronę. Ma na sobie czarne jeansy i rozciągniętą, szarą bluzę, której wcześniej nie widziałam. Bacznie obserwuje ziemie i decyduję się podnieść wzrok dopiero, kiedy stoi już na werandzie.
- Cześć - mówię i oplatam się ramionami. Zaczyna się ściemniać, a wiatr, który od czasu do czasu rozwiewa moje włosy, jest dziś wyjątkowo zimny.
- Może nie jesteś odpowiednią osobą, żeby z tobą o tym rozmawiać, ale doszedłem do pewnego wniosku - zaczyna od razu.
- Mianowicie?
- Potrzebuję cię, przyznaję - oznajmia i patrzy mi w oczy. Z jego twarzy można czytać jak z otwartej książki. Widzę każdą emocję, co jest bardzo dziwne, kiedy jest się przyzwyczajonym do jego kamiennego, spokojnego wyrazu. Martwi się czymś i jest bardziej zakłopotany niż zazwyczaj.
Moje skrajne emocje ustępują, dając miejsce trosce. Marszczę brwi i pytam:
- Coś się stało? - pytam. - Harry, o co chodzi?
- Po prostu coś zrozumiałem. Kilka rzeczy. Między innymi to, że przesadziłem dzisiaj. Przepraszam - wydusza w końcu z siebie i znowu spuszcza wzrok. Wiem, ile go to kosztowało, więc uśmiecham się blado i pocieram jego przedramię.
- Nie ma sprawy, Panie Ciemności.
- Cieszę się, Księżniczko - Stoimy chwilę w ciszy, kiedy w końcu Harry decyduje się zapytać: - Wrócisz z nami do mieszkania?
- Pożegnam się tylko z rodzicami - mówię i posyłając mu ostatnie spojrzenie, wchodzę do domu.
- Mamo? Chłopcy po mnie przyjechali, będę się już zbierać.
- Aron i Jack? - pyta i wychyla się, żeby zobaczyć przez szybę w drzwiach nowo przybyłego.
- Harry i Louis. Gdzie tata? - Rozglądam się po salonie.
- Rozmawia z Danem przez telefon. Louis nie chce zabrać czegoś do jedzenia? Taki chudy jest, biedaczyna - Mama załamuje ręce i kieruje się w stronę kuchni. Idę za nią, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Chyba smakowało mu moje ciasto, co?
- Jest za gruby, nic nie dostanie. Będziemy się już zbierać. Czekają na mnie przed domem.
- Może chociaż wpadną na kolację?
- Mamo! - denerwuję się, a ta patrzy na mnie pytająco.
- No co?
- Jedziemy do mieszkania. Mamy jedzenie. Odwiedzę was niedługo. Kocham cię - Podchodzę do niej i całuję ją w policzek, po czym wkładam rzucone na podłogę trampki, i krzycząc krótkie ,,pa", wychodzę z domu. Decyduję, że powiem im o zmianie studiów przy najbliższej okazji. Dzisiaj nie mam do tego głowy, zdecydowanie. Zwłaszcza, że to co robię, jest bardzo ryzykowne. Porzucić pewne miejsce na wokalistyce i iść w bardziej ambitnym kierunku, w którym coś może się nie udać.
To bardzo nierozważne, zwłaszcza, że papiery można było składać do 28 lipca, a ja to zrobiłam kilka dni wcześniej. Nie wiem co mnie podkusiło...zaraz, właściwie wiem. Nie co, a kto. Ten ktoś ma na mnie tak duży wpływ, że zaczynam obawiać się o moje bezpieczeństwo.
Harry stoi oparty o jedną z kolumn, podtrzymujących daszek na werandą.
- Możemy iść. Jesteś pewien, że wszystko w porządku?
- Tak, jest dobrze - mówi niedbale i odchodzi do samochodu, w którym Louis zdążył puścić muzykę tak głośno, że słyszę ją w połowie trawnika. - On jest nienormalny - jęczy Harry, kiedy ładuje się do środka.
Siadam z tyłu i uśmiecham się do Lou.
- Możemy jechać - oznajmiam.
- Zatrzymajmy się na stacji benzynowej - prosi Harry i zapina pas, po czym wyłącza radio, bo muzyka jest nie do zniesienia.
Imprezowy Lou protestuje jeszcze chwilę, ale nasze wspólne ,,NIE" zdecydowanie odwodzi go od pomysłu urządzenia pieprzonej dyskoteki w samochodzie.
*****
- Po co tu jesteśmy? - pyta Louis, kiedy skręca na parking Shell.
- Chcę kanapkę z serem.
- Serio kazałeś mi się zatrzymać po kanapkę? Nie możesz poczekać, aż dojedziemy do domu?
- Nie mogę - dobitnie oznajmia Harry, po czym wysiada z samochodu.
Louis mamroczę coś pod nosem, a kiedy wiem, że Pan Ciemności już nas nie usłyszy, pytam:
- Co się stało Harry'emu? Jest taki...rozbity?
- Pokłócił się z Susan - Louis wzdycha i odwraca się do mnie. - Można powiedzieć, że mu wygarnęła.
- Jak to? - Marszczę brwi.
- Powiedziała mu dobitnie, co sądzi o jego zachowaniu. Chyba go to trochę ruszyło.
- Przesadziła?
- Nie, chyba dobrze, że to zrobiła. Harry jest trudny, a ona, jak widać, ma do takich rękę.
- Mam nadzieję, że mu przejdzie - Zatapiam się głębiej w fotelu, a Lou kiwa głową.
- Na pewno. Przemyśli wszystko i będzie super. A wiesz kiedy to zrobi? Jak będzie wpierdalał swoją kanapkę z serem, dwa razy droższą niż w każdym innym sklepie! - krzyczy i wyrzuca ręce w powietrze. - Czasami jest jak baba w ciąży. Jak czegoś zachce, to musi to mieć. Pieprzona maruda. O, idzie! Jaśniepan najdroższy!
Rzeczywiście, Harry zapchany kanapką przemierza parking i ładuje się do samochodu.
- Masz szczęście, że nie było kolejek - wypomina mu Louis i odpala samochód.
- Daj mi spokój - burczy Styles i bierze kolejnego gryza.
Odbiegam od nic na chwile myślami. Co powiedziała Susan? Co mogło, aż tak zranić Harry'ego Stylesa, wiecznie nieugiętego?
Zastanawiam się nad tym dłuższą chwilę, kiedy nagle samochód zatrzymuję się. Uderzam głową w siedzenie przede mną i syczę:
- Louis, zwariowałeś?
Harry odwraca się, żeby zobaczyć, czy nic mi nie jest. Nie otrzymuję jednak odpowie od naszego kierowcy, bo ten wypada z samochodu i zostawiając otwarte drzwi, wybiega na jezdnię, i w zawrotnym tempie zmierza przed siebie. Zatrzymuje się przy jakimś policjancie i wskazuje palcem na coś przed sobą. Potem szarpie się z nim chwile, mija go i wbiega do...naszego budynku.
Jak otępiała wychodzę z samochodu i dopiero teraz dochodzi do mnie smród spalenizny. Zakrywam usta dłonią i staram się nabrać powietrza, jednak bezskutecznie. Czuję, jakby na klatce piersiowej leżało co najmniej pięć kilo czystego strachu.
Cały dół budynku stoi w płomieniach, ludzie gromadzą się na zewnątrz. Zaczynam się trząść i szeptać ciche: ,,nie, nie błagam....". Szukam wzrokiem Susan. Nie ma jej wśród nich. Dlaczego jej kurwa tu nie ma?
Podchodzę trochę bliżej i jest mi już niedobrze. Mój głos wydaję się coraz bardziej odległy, mimo tego, że jestem pewna, że krzyczę.
- Udało wam się wszystkich ewakuować? - Dobiegają do mnie urywki rozmowy.
- Prawie, została jedna dziewczyna.
Łzy cisną się do moich oczu, ledwo stoję na nogach. Błagam, nie...
- Ósme piętro, jest w mieszkaniu z białym psem.
Do moich uszu dobiega skowyt Wall-E. Potem nie słyszę już nic, tylko po zamazanych przez moje łzy twarzach policjantów, mogę się domyślać, że krzyczę jak opętana, bo obaj odwracają się w moją stronę.
Przed upadkiem na ziemie (gdyż moje nogi odmawiają posłuszeństwa) ratują mnie silne dłonie, które łapią mnie w talii i ciągną do tyłu. Zderzam się z czyimś ciałem, a moje serce wali w klatce piersiowej jak oszalałe.
Coraz trudniej jest mi złapać oddech. To uczucie, jakbym oddychała przez słomkę.
- Louis, błagam cię! - Ktoś krzyczy przy moim uchu. Ktoś... Harry.
Jego ramiona przyciskają mnie do niego ciasno. Cały się trzęsie i krzyczy, żeby tego nie robił...nie robił...nie robił.
Słabo mi. Staram się mu wyrwać. Susan jest w środku, trzeba jej pomóc. Czuję się jak wielka szmaciana lalka. Taka bezradna.
Na dworze jest już całkowicie ciemno, tylko buchający z okien ogień rozświetla okolicę. Opadam na ulicę i opieram się jego tors plecami. Klęczy za mną na ziemi i krzyczy do Louisa. Nie wiem już co, nie słyszę. Albo sama go zagłuszam swoimi wrzaskami, nie wiem.
Harry wciska mi coś do rąk i odchodzi ode mnie. Obserwuję go. Biegnie do jakiegoś strażaka, czy policjanta. Przez łzy widzę na dłoni zamazany kształt inhalatora. Skąd on go ma? Spoglądam na budynek i widzę, jak bezradni są ratownicy. Ogień pożera coraz większą część zabudowań.
Odchylam głowę do tyłu i psikam lekarstwem prosto do gardła.
Jeżeli Susan zginie, zginę razem z nią, ale na pewno nie przez uduszenie się. Wstrzymuję oddech, po czym po chwili wypuszczam powietrze. Widzę, że znowu biegnie do mnie Harry. Podnoszę się z ziemi i ze szlochem wtulam się w niego. Przyciska moją głowę do swojego torsu i odwraca tak, żebym nie mogła widzieć, co dzieje się za nami. Cały dygocze, a mimo to stara się mnie uspokoić.
Powoli wraca zdolność oddychania. Harry głaszczę moje włosy, a ja słyszę lament sąsiadek, szczekanie Wall-E i bezradne wzdychających ratowników.
***********************
Kochani!
Nie spodziewaliście się mnie tak szybko, co? :D
No cóż, uroki ferii.
Znowu wzięło mnie na pisanie i strasznie mi się chcę :D
30,298!! JAK TO SIĘ STAŁO! :O
aż mi się przypomniało:
,,Nie sądzę, żeby ktokolwiek to czytał..." z pierwszego postu.
O Jezu, to takie niezwykłe :O
Kocham was bardzo mocno, mam nadzieję, że rozdział się wam spodoba, bardzo dobrze mi się go pisało ;)
Mogę powiedzieć tylko:
DO NASTĘPNEGO :*
No przecież I love you to! Wiesz co? Zrobilas mi jak dotąd jedyna niespodzianke.Dzisiaj są moje urodziny a ty dodalas TEN WSPANIAŁY ROZDZIAŁ! :* I powiedz mi jak mozna cię nie kochać? Ohh rozplywam się choć końcówka mnie troche przerazila.Susan ze swoim cietym jezyczkiem nie może umrzeć bo bylo by tragicznie i jeszcze bardziej tragicznie.Jestem strasznie (okey) bardzo strasznie podjarana (a nic nie palilam, widzisz jaki masz na mnie wplyw?) Więc tak z czystym sumieniem moge przyznac że ,, mój urodzinowy rozdział" mi sie cholernie podoba! ♥♡ Ja nie wiem jak ty to robisz.Zaczarowujesz mnie że się uzaleznilam. A powrzechnie wiadomo że uzaleznienia nie są dobre. No ale te chyba nie jest szkodliwe. Objawia się nadmierną euforia za kazdym razem gdy widze posta na twoim blogu.Nawet jak nie chce się cieszyć to się szczerze a mój brat zawsze ma na to swoja teorię "o już pisze z chlopakiem" to męczące się uzerac z mlodszym bratem (przewracam oczami) No ale cóż dla twojego rozdzialu to nawet mi jego uwagi nie przeszkadzają. Mozesz sobie mnie wyobrazić szczerzaca się do telefonu jak seryjny morderca ^^ lub psychopata xD Co do rozdzialu podobalo mi sie WSZYSTKO i nie mam Żadnych zastrzeżeń. Tylko boje się o Susan ale mam nadzieję ze jej nie usmiercisz.Pozdrawiam cię serdecznie ! Przytulam też taki internetowoWiktoriowoUrodzinowyhug! :* :* :* :* ♥♥♡♥♡♥♡♡♥♥♡♥♡♥♡(nadmiar emotikonek=nadmiar szczescia)
OdpowiedzUsuńJak już mówiłam, sto lat, kochanie!!!! :**
UsuńZapłacę za odwyk, jakby co! :D
Masz mocnego od-huga ode mnie ;**
Kocham mocno, widzimy się w następnym rozdziale ♥
Nie mow mi ze ona bedzie z Harrym dopiero jak Susan umrze!!! Sie zdenerwuje i Cie znajde, obiecuje! Louis tam pobiegl i ja uratowal tak? Kiedy nastepny?
OdpowiedzUsuńNie zabijaj mnie .___. Właśnie planuję zacząć pisać, pewnie znowu będę to robić w nocy :D
UsuńOj, to teraz Jack jest chyba na przegranej pozycji. Chłopie, twoja laska się zaraz zapali, a ty co? A ty pewnie oblewasz wraz z Aronem powodzenie misji, chociaż wszyscy wiemy, że nie możesz tknąć chociażby piwa. Może i on, i Susan do szpitala trafią...
OdpowiedzUsuńBtw nigdy w życiu nie nazwałabym Harry'ego happy endem. Może tego realnego, ale na pewno nie charakter z opowiadania. Jadę chyba naprawdę nerwy poniosły, tak się Louis'owi zwierzać... W każdym razie, mam nadzieję, że Harry udaje, a tak serio to słyszał, co Jade wykrzykiwała na ganku XD
W ogóle, może Lena nie jest lesbijką, tylko bi? I będzie z Liamem? Chociaż mam wrażenie, że on namiesza bardziej w życiu Jade...
Dobra, trzeba kończyć, bo zaczynam tworzyć teorie spiskowe. ;-; Do następnego! :D
Boże, uwielbiam czytać teorie spiskowe <333 :D
UsuńWszystko się wyjaśni, do następnego ;**
Hejka kochana...Rozdział jak zwykle cudowny...czytam, czytam i moja gęba uśmiecha się coraz bardziej...ta przemowa Susan była po prostu..jak dobrze, że są jeszcze tacy ludzie, co potrafią człowiekowi wygarnąć..a Harry na pewno słyszał co Jade mówiła o nim...na 100% słyszał tylko boi się przyjąć do wiadomości, że Jade na nim zależy..no czytam i czytam a tu nagle takie coś...pożar? Serio? To takie naturalne, że się pali ale zaskoczyłas mnie tym całkowicie...i Louis poleciał uratować Susan...On na serio ja kocha a nie to co Jack, który moim zdaniem zachowuje się chamsko...i mam nadzieje, ze z Susan będzie wwzystko ok bo jeszcze nie całowała się z Lou..ciekawe co teraz będzie z ich domem...gdzie pójdą? Może kupią sobie wspólny dom, żeby Harry i Jade byli blisko siebie...bo z mieszkania na pewno ni cb nie zostało...pozdrawiam....Życzę weny i dziękuję ze tak szybko dodalas Rozdział..kocham ♥
OdpowiedzUsuńJa myślałam, że będziecie współczuć Harry'emu, a wy wszystkie piszecie, że bardzo dobrze, że Susan go zwyzywała.... XD
UsuńTak, zdecydowanie zacznę dzisiaj pisać drugi rozdział :)
Dziękuję, kochana ;** Kocham! :D
O to bardzo się ciesze...będę z tobą duchem przy pisaniu..;* Pozdrawiam ♥
UsuńMoże po prostu Susan próbowała coś upiec...
UsuńDobra, kogo my oszukujemy?!
No właśnie nie wiem zastanawiam się tylko kto mógł podpalić ten dom...myślałam nad tymi co pracują z aronem i Jackiem...może chcieli ich nastraszyc?
UsuńNie wiem jak wy ale ja myślę, że Filip podpalił ten blok.. On jest jakiś niebezpieczny. Nie dość ze pieprzony nietoperz powybijał okna w Irlandii to jeszcze tutaj.. Nie wytrzymam
OdpowiedzUsuńFilip? Jaki Filip? Czy coś ominełam? O.o
UsuńLena to kretyn, proszę nie słuchać....XD
UsuńDodanie dzisiaj rozdziału to świetny pomysł!
OdpowiedzUsuńMasz ferie, tak...
Więc liczymy na więcej rozdziałów! :D
Mam ferie, więc zarywam nocki, żeby dla was pisać :D Będzie, może nawet do jutra się wyrobie :D
UsuńTo jest najlepszy blog jaki kiedykolwiek czytałam! Cudo! Bosze kocham tego bloga <33 Rozdział niesamowity jak zawsze ;)
OdpowiedzUsuńA ja kocham ciebie ;*** Dziękuję :D
UsuńPierwsze słowa: co się do chuja pana dzieje w tym rozdziale xd?! Odpowiedz brzmi: chyba wszystko!! Boże boże w końcu wie doczekałam przeprosin Harrego!! on był wtedy taki słodki że ojej :3 musisz dawać więcej momentów Jarrego *.* błagam o to!! Najlelepszy moment: Su wygarnia wszystko Harremu normalnie piękny moment i sama prawda...co do Susan mam nadzieje ze wszystko będzie okej...musi być okej!! Będzie okej?! Prawda?! Najlepszy rozdział ever tak ze wiesz nie ma nic do gadania!! Mam nadzieje że szybko dodasz następny bo nie mogę się doczekać jak skończy się ten pożar...Jezu kocham ciebie i ten blog!!! pozdrawiam i życzę weny ^^
OdpowiedzUsuńDLACZEGO NIKT NIE WSPÓŁCZUJE HARRY'EMU? XDDD
UsuńAaa, dziękuję słońce! <3 Postaram się dodać do jutra ;***
Do następnego :D
Ja współczuje Haroldowi! Ja!
UsuńZajebisty rozdzialik jak zawsze ale dobra ♥ Podoba mi się w tym opowiadaniu że nigdy nie wiesz czego się spodziewać :p No i nareszcie Harry przestał być gnojkiem, nareszcie! *.*
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na kolejną notkę i życzę duuużo weny ;p
Postaram się dodać jutro :) Dziękuję misiu ;** :D
UsuńTo dobrze, że tak myślisz, bo nie chciałam, żeby mój blog był banalny :)
Do następnego ;**
Czy tylko mi się wydaje, że Susan umrze, ponieważ uświadomiła COŚ Harrusiowi?
OdpowiedzUsuńI co z Wall-E? Nieee
Louis tyłek w troki i je wyciągaj!
Harruś i przeprosiny :3 awwww
Lena i "postawmy coś pod drzwiami, bo czemu nie?" oraz "straszą" siostra Jade :D Hahah
Harry taki wielce "nie potrzebuję Cię", "wcale mi na tobie nie zależy", "nie obchodzisz mnie", a jednak inhalator przy sobie nosi... Harry niszczy system! Boo-yah!
Świetny rozdział, kocham Cię za poetyckie wyznawanie miłości Jade do Louisa!
Stawiam 10 euro, że w jakiś nie wyjaśniony jeszcze przez moją wyobraźnię sposób Jade zamieszka u Harrego, żeby pomagać mu z snami, ale jeśli się mylę to Kate Ci zapłaci tą dyszkę :D
Much love xox
No chyba śnisz, jeśli myślisz, że za Ciebie zapłacę! Pff...
UsuńHahahhahaha, kocham was :D
UsuńW sumie, nie wiem jak to rozstrzygniecie, ale chcę wiedzieć co postanowiłyście :D
Wszystko się wyjaśni :3
Do następnego!! :*
No i PS.
Też Cię kocham, Gaby, a ,,much love" piszę tylko do ciebie, ale mogę tego nie robić :D W końcu prawa autorskie to ważna sprawa :P
Wymyślę inną odpowiedź, specjalnie dla Ciebie :D
PPS.
Kate, dla ciebie też XD
Raczej, że mnie kochasz, ale Kate...
UsuńSpecjalna odpowiedź? Masz moje błogosławieństwo na pisanie "Much love", ale tylko do mnie, a dlatego takiego ciecia jak Kate nie warto się wysilać C:
Much love xox
Ej! Nie jestem cieciem! Foch!
UsuńHarry jak baba w ciąży nie może się zdecydować czy jednak jej potrzebuje czy nie, czekam kidy zacznie wcinać ogórki w czekoladzie! ;D Pożar... Który idiota wywołał pożar co? (rozgląda się, a chłopak chowa zapalniczkę do kieszeni, chowa ręce za plecy i zaczyna gwizdać nie patrząc na nią)
OdpowiedzUsuńOkej, a więc Ewangesrelina nie powinna się czepiać Leny, ponieważ 1/3 jej rodziny już o nich wie, więc jest git, c'nie?
Nie ukatrupisz Wall-E, prawda? Powiedz, że nie! Jade powiedziała, że ją lubi nie możesz jej uśmiercić, no chyba, że kostucha była zazdrosna i ściąga sobie psiaka do zaświatów, a to podstępna! Już to widzę, jak Harold budzi się ze snu z krzykiem i opowieda, że Wall-E odgryzła komuś ucho, taa... to by dopiero byłby ciekawy sen!
Nie przedłużając, super rozdział czekam na kolejny! :)
Wall-E? Moja przyjaciółka, którą ją wymyśliła, zabiłaby mnie. Wole nie ryzykować ;(
UsuńNastępny jutro ;*
Hura!
UsuńNIeee czemu zmieniłas szablon?! Teraz nie umiem przybliżyć, bo mi tekst znika! Ught.. No ale wracając do rozdziału.. Super! Wspaniały! Kocham cię! I już normalnie sikam z nerwów... Skąd pożar? Czy to Filip go zaprurzył? On to jakis podejrzany był.. Czy Harry dalej będzie takim dupkiem dla Jade? Tyle pytań, a żadnych odpowiedzi ;c Czekam na następny :***
OdpowiedzUsuńMi też się średnio podoba, ale jest tu tylko dlatego, że po prostu bawię się w ,,tworzenie: i teraz nie radzę wam przyzwyczajać się do jakiegokolwiek szablonu, bo pewnie zmienię go jeszcze 4918048139 razy :D
UsuńTeż cię kocha! <3 Tak, to zdecydowanie Filip, on jest podejrzany :(
Odpowiedzi się pojawią ;*
Następny jutro :D
Będzie dzisiaj? :c
OdpowiedzUsuńHA! NIC NIE MOZE SIE STAC SUSAN. HARRY BY TO PRZEWIDZIAL :D
OdpowiedzUsuńTrafna uwaga.
UsuńByć może :D
zawsze może dostać padacz... wizji :D w kolejnym rozdziale!
UsuńWieze w cb kobieto! Ale jak kogos uśmiercisz to ci tylek skopie :P :*
OdpowiedzUsuń