piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział drugi.

Jade's P.O.V




Zamykam za chłopakiem drzwi i kręcę z niedowierzaniem głową. Oni muszą się kłócić, inaczej dzień byłby stracony. Wzdycham i rozglądam się po pokoju. Syf co prawda nie jest gorszy niż zazwyczaj, ale jeżeli wpadnie tu moja mama, to może wyniknąć z tego niemała kłótnia. Zbieram leżące na ziemi ubrania i upycham je w szafie. Wyrównuje pościel i otwieram okno, żeby tu chociaż trochę wywietrzyć. Siadam przy toaletce i patrze na swoje odbicie. No tak, pięknie jak zawsze.
Staram się uśmiechnąć, ale mi to nie wychodzi. Włosy mam nastroszone we wszystkie strony, podkrążone oczy i bladą cerę. Wzdycham i zabieram się do ciężkiej pracy. Maluję się, ale rezygnuję z próby rozczesania moich włosów, które teraz właściwie przypominają jednego, wielkiego dreda. Zaciskam usta i przypatruję się mojej ,,fryzurze" w odbiciu. Chyba trzeba zrobić to co zawsze. Koka. Tak, zdecydowanie dobra myśl. Kiedy kończę, przyglądam się sobie z uwagą, oglądając całokształt. Nie jest tak źle, ale jak na zakończenie liceum, zupełnie przeciętnie. Nie będę niczym się wyróżniać.
Wzdycham, chwytam torbę i biegnę po schodach na dół.
Przyjemny zapach grzanek w jajku roznosi się po całej, zachowanej w nowoczesnym stylu, kuchni.
- Cześć mamo! - Całuję stojącą przy kuchence kobietę i zajmuję swoje miejsce przy stole. Ona uśmiecha się lekko i podaję mi talerz ze śniadaniem. Mówią mi, że jestem do niej podobna. Może rzeczywiście, oczy i włosy zdecydowanie mam po niej. Jeżeli natomiast chodzi o charakter, polemizowałabym. Moja mama jest najbardziej czułą i kochającą osobą jaką znam. Oprócz tego, to dusza romantyka. Czyli moje zupełne przeciwieństwo. Kocha zwierzęta, a ja ich nie znoszę. Gdyby to ode mnie zależało, Bronisław - kretyn - labrador trafiłby do hodowli w tej samej chwili, w którym Lena po raz pierwszy odmówiła wyprowadzenia go na spacer. Pies był jej najlepszym przyjacielem przez miesiąc, (czyli i tak dłużej, niż zakładałam) wtedy rzeczywiście, zajmowała się nim jak należy. Teraz jest tylko problemem i moim przekleństwem. Patrzę teraz na niego, jak leży pod stołem i chrapie. Dotykam go delikatnie stopą, żeby zobaczyć czy jeszcze żyje. Niestety, żyje. Wzdycham i myślami wracam do mojej mamy, która zdaję się, że coś do mnie mówi.
- Nie wiesz może co z Leną? Czemu nie schodzi? - pyta, a ja kręcę tylko głową, i wzruszam ramionami, na znak, że nie mam pojęcia co się z pokemonem dzieje. - LENA! CHODŹ TUTAJ! - krzyczy nagle mama, a ja rozlewam cały swój sok, kiedy podskakuję ze strachu. Patrzy na mnie oburzona i wywraca oczami. Wstaję od stołu i chwytam pierwszą lepszą ścierkę, leżącą na blacie. Ścieram właśnie pozostałości po moim niefortunnym wypadku, kiedy do kuchni wkracza Lena. Szczęka opada mi do wysokości kolan, kiedy widzę, jak wygląda. Czerwone usta kontrastują z ciemną kreską na powiece, ale za to pasują do krótkich szortów. Skąpa bluzka odsłania kawałek brzucha. Wszystko to jednak nic, w porównaniu do tego, co ma na nogach. Kabaretki. Jedną dłonią łapie się za głowę, a drugą przykładam do ust.
- Chyba żartujesz.  - stwierdza mama. Jej źrenice rozszerzyły się drapieżnie.
- Nie, nie żartuję. Nie podoba ci się? - Lena obraca się w miejscu, prezentując wszystkie detale swojego stroju.
- Nie, marsz do pokoju się przebrać. - ucina mama cichym głosem. Jeszcze się kontroluje i trzyma nerwy na wodzy.
- Ale mamo...
- NATYCHMIAST! -  Już nie. Hamulce jej puściły. Stoi na środku kuchni, dalej wskazując palcem na drzwi. Jej nozdrza rozszerzają się i kurczą. Lena w popłochu ucieka na górę. Trzeba interweniować i jakoś uspokoić rodzicielkę, zanim wyżyję się na mnie. Niestety - ma taki brzydki zwyczaj. Klepię mamę delikatnie po ramieniu.
 - Ona zwariowała - stwierdzam po chwili. - Nie martw się, ja w jej wieku robiłam gorsze rzeczy. - uśmiecham się sama do siebie, na wspomnienie naszych wypadów na wzgórze za szkołą muzyczną, ale po chwili wracam potulnie do stołu, kiedy mama przeszywa mnie swoim pytającym spojrzeniem.
- Nie ważne - mówię i biorę gryza mojej grzanki.
- Witam moje panie - do kuchni wchodzi tata i całuje mamę w policzek. Wygląda jak zawsze - jak człowiek sukcesu. Pod krawatem, chyba jest już gotowy na moje rozdanie świadectw. Zapach grzanek miesza się z intensywną wonią jego perfum. Siada koło mnie, z gazetą i zaczyna popijać gorącą kawę, którą mama przygotowała mu wcześniej.
- Czy wiesz, co twoja córka ze sobą zrobiła? - pyta w końcu swojego męża, zaciskając palce na blacie. Pochylam się nad talerzem i zaczynam jeść coraz szybciej, żeby nie musieć uczestniczyć w rozmowie. Zanim tata zdąży odpowiedzieć mamie, wrzucam swój talerz do zlewu i rzucając szybkie ,,zobaczymy się później!" i wybiegam z kuchni. Nie lubię słuchać ich awantur, a wiem, że Lenie nieźle się teraz od taty dostanie. Kiedy zakładam moje czarne baleriny, słyszę w holu tylko urywki rozmowy, w stylu ,,Co chciała zrobić?!" albo ,,To chyba jakiś nieśmieszny żart!". Przewracam oczami i wybiegam z domu. Mam nadzieję, że Aron jakoś udobruchał Sus i jest u niej, bo jest już 8:30, nie mamy dużo czasu. Przechodzę przez ulicę i wchodzę, na świeżo skoszony trawnik przed domem rodziny Fox'ów.
W zasadzie, nasze domy są takie same, zresztą jak wszystkie na Clay Street. Szare, z czarnymi, prawie płaskimi dachami, dwupiętrowe, bardzo przytulne mieszkanka. Przed domami rozpościerały się małe trawniki, zazwyczaj zadbane i intensywnie zielone. Jeżeli ktoś miał specjalne życzenie, mógł sobie na takowym trawniku postawić krasnala ogrodowego, albo Bóg wie co jeszcze. U mnie stoi tylko czarna altanka, w której zwykłam przesiadywać wieczorami, o ile komary nie postanawiają zjeść mnie akurat żywcem. U Su stał właśnie wcześniej wspomniany krasnal. Zaraz przy schodach na werandę. Nie miał wędki, którą jego twórca mu dał, bo kiedy byłyśmy małe, piłka, którą kopnęłam za mocno trafiła w niego i złamała nieszczęśnikowi jego własność. Śmieję się, kiedy przechodzę koło niego. Zarzucam pasek torby na ramię i wbiegłam po wąskich, czarnych schodach. Pukam cztery razy do drzwi. Nie wiem czemu tak, po prostu to mój zwyczaj. Pan Dan był chyba na dole, bo drzwi otworzyły się niemal natychmiast. Podniosłam wzrok i kiedy moje brązowe oczy spotykają jego niebieskie, uśmiecham się do niego.
- Witaj kochana, wejdź proszę. Aron i Su są na górze, chyba właśnie się kłócą.  - zaprasza mnie gestem ręki do środka. Wycieram buty o wycieraczkę z napisem ,,Welcome:". Odwieszam torbę na haczyk i zagłębiam się w dalszą część domu. Do moich nozdrzy wdziera się, jakże charakterystyczny dla tego miejsca, zapach cynamonu. Rozglądam się po pomieszczeniu, które dzięki temu, że na oknach wiszą żółtopomarańczowe, lekko prześwitujące zasłony, wydaje się być jeszcze bardziej przytulne. Jak zwykle, na stoliku przy schodach wiodących na górę, stoi cała paczka z cukierkami. Trzeba przyznać, że nigdy nie jadłam czegoś tak dobrego jak słodycze z naszej cukierni,,King". Pan Dan tyle razy ratował mnie którymś z nich, kiedy czułam, że cukier w mojej krwi spada. Może dlatego tak je uwielbiam, kojarzą mi się z moim beztroskim dzieciństwem tutaj. Chwytam ukradkiem jednego, mając nadzieję, że właściciel domu tego nie zauważy mojej małej kradzieży. Zresztą, nawet gdyby, to mogę się założyć, że nie miałby nic przeciwko. Rozwijam papierek i chowam go do kieszeni. Rozglądam się jeszcze raz po pomieszczeniu, żeby sprawdzić, czy jestem sama, po czym szybko wpycham moją zdobycz do buzi.
- Słodyszku! - Odzywa się głos za mną, a ja odwracam się, z buzią jeszcze wypchaną czekoladowo - waniliowym nadzieniem. - Wszystko widziałem! - Pan Dan grozi mi palcem z poważnym wyrazem twarzy, ale kiedy widzi moją przepraszającą minę, nie może się już powstrzymać i chichoczę cicho. - Bierz ile chcesz, kochanie, nie krepuj się. - Klepię mnie delikatnie w ramię i odchodzi w stronę kuchni. Odprowadzam go wzrokiem. Coś dziwnego się z nim ostatnio dzieje. Czyżby miał jakieś zmartwienia? Wydaję się, jakby jego twarz trochę przygasła, a sama postawa jest bardziej zgarbiona i nie taka odważna jak kiedyś. Muszę zapytać Su o co chodzi. No właśnie! Su!
Dopiero teraz docierają do mnie podniesione głosy z góry. Wbiegam sprawnie po schodach, przeskakując co dwa stopnie, by w końcu znaleźć się w małym, w całości obłożonym drewnem przedsionku, w którym nie ma nic, oprócz trzech par drzwi, ( do łazienki, sypialni Su, i pokoju pana Dana) oraz fotografii, ukazującej, jeszcze wtedy szczęśliwą, czteroosobową rodzinę. Uśmiecham się na widok, jakże dobrze znanego mi zdjęcia i kieruję się w stronę pierwszych drzwi po mojej lewej stronie. Naciskam niepewnie na klamkę  i uchylam drzwi. Wsuwam głowę do pokoju i rozglądam się, żeby zlokalizować ewentualne zagrożenie, jakim mogą być rzucane przez nich w siebie przedmioty. To nie jest śmieszne, kiedyś w napadzie największej furii Susan, Aron oberwał krzesłem. Upewniam się, że wszystko stoi na ziemi i pewnie wchodzę do środka. Stojąca w małym, szarym, przesyconym zapachem lawendy pokoju dwójka, wydaję się nie zauważać mojej obecność. Dalej stoją i drą się na siebie.
- Ile razy mam cię przepraszać? Susan, wynagrodzę ci to! Pojedziemy gdzieś tylko we trójkę, ja, ty i Jade! Ale odpuść mi ten dzień, nie widziałem się z Kivą tak długo. Proszę! - Chłopak łapie dziewczynę za ramiona. Ta chyba powoli się uspokaja, w każdym razie już nie płacze. -  Wiesz, że ona jest dla mnie ważna. Nie chce się z nią kłócić.
- Nie chcesz się z nią kłócić, dlatego robisz to ze mną? - Przeszywa go spojrzeniem Su. Patrzę na nich zaciekawiona, czekam na rozwój tej akcji.
- Bo wiem, że mnie za bardzo kochasz i i tak mi wybaczysz - Uśmiecha się do niej szelmowsko. No tak, teraz już wygrał. Widzę, jak wyraz twarzy Su łagodnieje, do tego stopnia, że w końcu uśmiecha się do chłopaka. Ten widząc to, od razu ją przytula.
- Jesteście beznadziejni - stwierdzam, opierając się o framugę drzwi. -  Liczyłam na to, że ktoś kogoś uderzy - Oboje odwracają się w moją stronę. Na chwilę zaniemówili. Rzucili sobie dyskretne spojrzenia, żeby po chwili wybuchnąć śmiechem. - No co? - pytam, teraz już całkiem zdezorientowana.
Nie muszę długo czekać na odpowiedź. Su chwyta delikatnie twarz Arona i obraca ją, tak, żebym mogła zobaczyć jej drugą stronę. Otwieram usta ze zdziwienia, kiedy widzę na niej ślad po siarczystym liściu.
- SUSAN! Nie możesz go bić! To niehumanitarne! - podchodzę do nich i zdegustowana odsuwam przyjaciółkę od Arona. Oglądam jego policzek zaciekawiona.  - Musiało być gorąco. Czemu ja to przegapiłam?  - Zaplatam ręce na piersii tupię nogą z niezadowolenia.
- Tak, to bardzo w twoim stylu. Nie powiesz ,,Mój ty biedny Aronku, co ona ci zrobiła? Nie przejmuj się, Susan jest okropna, tak, razem ją zbijemy" - przedrzeźnia mnie chłopak, kładąc obie dłonie na twarzy i naśladując mój piskliwy głos. Przewracam oczami i uśmiecham się lekko.
- Idziemy? W końcu trzeba jechać po tą idiot...znaczy Kive.  - poprawia się Susan i spogląda na chłopaka przepraszająco. On tylko wybucha śmiechem i bierze jej kluczyki od samochodu. Ostatnia wychodzę z pokoju i idę za nimi na dół. Przy schodach stoi tata Su. Całuję ją w czoło i mówi, że przyjedzie na samą akademie, koło 9:30. Patrze na zegarek. 8:45. Zaraz się spóźnimy. Uśmiechem się grzecznie do Pana Dana i wypycham swoich przyjaciół za drzwi, które zamykam za sobą, ostatni raz na odchodnego machając Danowi.
- Gdzie jest samochód? - pytam, rozglądając się dookoła. Susan wzdycha, chwyta moją głowę w dłonie i przekręca tak, żebym mogła zobaczyć czarnego Galanta. Stoi na podjeździe, 2 metry od nas. - Przepraszam, jestem ślepa - Wzruszam ramionami i kieruję się w stronę pojazdu.
Aron kręci z niedowierzaniem głową i siada na miejscu kierowcy. Ja i Sus zajmujemy tylne siedzenia, robiąc Kive miejsce z przodu. Żadna z nasnie chce koło niej siedzieć.
- No więc, za co mu się oberwało? - pytam cicho Su, jednocześnie nachylając się do niej.
- Powiedział mi, że jestem histeryczką i to zawsze przeze mnie się kłócimy. Potem stwierdził, że mam to po mojej mamie. - mówi obojętnie, jakby to nie był powód, przez który parę minut temu uderzyła swojego najlepszego przyjaciela. Otwieram szerzej oczy i dalej patrze na nią z niedowierzaniem.
- Żartujesz? - Zasłaniam sobie usta dłonią.
- Nie, ale wie, że przesadził. Przepraszał mnie potem chyba z dziesięć razy. - Uśmiecha się do mnie blado i odgarnia kosmyk włosów, który spadł jej na twarz.
- Nieładnie szeptać w towarzystwie. - karci nas Aron. Odwraca się w naszą stronę, kiedy stoimy na światłach i uśmiecha się szelmowsko.
- Nieładnie to jest nie patrzeć na drogę. Zielone masz, jedź po tą swoją ,,księżniczkę" - pokazuje mu język Susan. Odpowiada jej tym samym i wraca do patrzenia przed siebie. Jedziemy chwilę w milczeniu. Z Su posyłamy sobie porozumiewawcze uśmieszki, kiedy w końcu stajemy pod żółtym domem dziewczyny Arona. Kiva McCabe. Cóż można o niej powiedzieć. Jest...głupia? Tak, to słowo chyba najlepiej ją określa. Słyszeliście kiedyś żarty o blondynkach? Są niby takie stereotypowe, ale w odniesieniu do niej takie...prawdziwe. Nie dość, że jest po prostu TĘPA, to klei się do Arona jak flądra. Kiedy tylko go widzi, przysysa się do jego ust jak odkurzacz. No a poza tym wszystkim jest ładna. Aron poznał ją, na jakiejś letniej imprezie w zeszłym roku, no i tak się jakoś stało, że trzy miesiące później byli już razem. Może nawet byśmy ją lubiły za tą jej głupotę, która czasami bywa urocza, ale sposób, w jaki nas traktuje, niszczy wszelkie nadzieję na nasze poprawne relacje. Więc ja i Su nienawidzimy jej, a ona nas. Jedyną osobą, która nas łączy jest Aron.
Z drugiej strony nie wiem, co on w niej widzi.
Może jest jego odskocznią. Przy niej może zapomina o jego dawnym, naiwnym i skazanym na porażkę zakochaniu, jakim była Susan.
Tak, kiedy mieliśmy po 15 lat wyznał mi, że ją kocha. Nie wiedział jak jej to powiedzieć i w końcu, skończyło się na tym, że w ogóle tego nie zrobił. Ale na miłość boską, od tego czasu minęły już 4 lata!
Czyli jedyne co pozostaje mi sądzić o tym ich całym ,,związku" to to, że miłość jest ślepa.
Su klepie mnie w ramię i wskazuje na okno za mną. Odwracam się i widzę JĄ. Idzie w naszą stronę, kiwając biodrami na wszystkie strony. Wygląda...no cóż, ładnie. Bosko. Wysokie szpilki, długie nogi, blond, lekko kręcone włosy, opadające na ramiona. Pokaźny biust, uwydatniony odważnym dekoltem. Odwracam wzrok, żeby nie zauważyła, że na nią patrze. Zresztą, nawet gdyby i tak by nie załapała o co chodzi. Przetworzyłaby informacje dopiero jutro. Mój wzrok spotyka rozanieloną twarz Arona. Pochylam się i klepie go w czoło. Wzdryga się i patrzy na mnie zdziwiony.
- Nie gap się tak - upominam go i wracam na poprzednie miejsce. O nie, już widzę tą minę Susan. Znowu to samo. Zaraz zacznie się rzeź.
- Hej, kochanie - mówi Kiva, kiedy otwiera drzwi od strony pasażera i wsiada do samochodu. Odwraca się w stronę Arona i przysysa swoje usta do niego. Chłopak nie protestuję, wręcz przeciwnie. Wplata swoje palce w jej włosy.
Susan udaję, że wymiotuje. Parskam cicho śmiechem, widząc, że łapie się za gardło i udaje, że umiera z obrzydzenia.
- A czy wiecie, że wymieniacie się teraz milionami zarazków? Wy brudasy! - mówi Su i patrzy na nich ze wstrętem. Para odrywa się od siebie i gdyby ich wzrok mógł zabijać, Fox leżałaby już trupem. - Tak lepiej. No , a teraz wy moje słonka, czas jechać do szkoły. Zostało nam pięć minut! Raz, raz! - Uśmiecha się do nich zachęcająco i odchyla znowu tak, że siedzi oparta o siedzenie. Kiedy para odwraca się w swoją stronę, szczypię w nogę Su, żeby zwrócić jej uwagę na siebie. Kiedy jej wzrok napotyka mój, kręcę głową na znak, że przesadza. Ona obojętnie wzrusza ramionami i wraca do denerwowania Kivy.
- Jesteście najbardziej uroczą parą jaką kiedykolwiek widziałam. - mówi i łapie się dłońmi za policzki.
- Ty i twój chłopak też jesteście uroczy. No tak, zapomniałam, nie masz chłopaka. - rzuca przez ramie blondyna. Czuję, jak atmosfera w samochodzie się zagęszcza. Su nie daję się wyprowadzić z równowagi, chociaż przychodzi jej to z trudem. Prostuje się i stara się mówić spokojnym, i opanowanym tonem:
- Nie potrzebuję go do szczęścia. Sama sobie radzę, jeżeli wiesz, co mam na myśli. A jak tam twoja matura? A, no tak, zapomniałam. Nie zdałaś. Tak mi przykro. Mam nadzieję, że na zmywaku jest jeszcze miejsce, dla tych twoich tandetnych tipsów. - Uśmiecha się niewinnie, kiedy Kiva piorunuję ją spojrzeniem.
- Nie masz zamiaru nic jej powiedzieć? - pyta wściekła blondyna swojego chłopaka. Aron niewzruszony dalej skupia całą swoją uwagę na drodze. Chyba wie, że nic tutaj nie wskóra, a nie chce zaczynać kolejnej kłótni. Kiva wzdycha ciężko i opiera się o swoje siedzenie. Kiedy jestem pewna, że żadne z dwójki na nas nie patrzy, dyskretnie przybijam Su piątkę i posyłam jej zwycięski uśmiech. Cała pozostała część drogi mija nam w całkowitej ciszy.
Kiedy w końcu dojeżdżamy, patrzymy z przerażeniem na zegarek. 8:58. Dobra, damy radę, co to dla nas. Aron parkuje byle gdzie, zamyka samochód, a kluczyki wrzuca do swoich jeansów. Całą trójką biegiem ruszamy w stronę naszej ogromnej auli, gdzie ma się odbyć cała akademia. Kiva siada gdzieś z tyłu na widowni. Nie dostanie świadectwa - przecież nie zdała. Po wejściu do ciemnego pomieszczenia w pierwszej chwili nic nie widzę. Moje oczy nie przyzwyczaiły się jeszcze do panującego tu półmroku. Mrugam kilka razy i powoli ukazuję mi się dobrze znane mi wnętrze. Wszystko wygląda jak ze starego teatru, a nawet tak pachnie. W powietrzu unosi się woń starości, pomieszania z zapachem tremy i desperacji. Wzrokiem przelatuję po zaludnionym pomieszczeniu i na końcu sali dostrzegam naszą wychowawczynie. Ciągnę za sobą Su, a ta Arona. Przedzieramy się dzielnie przez tłum, co nie jest łatwym zadaniem, ale w końcu stajemy przed profesor Trevely.
- Pani profesor, już jesteśmy. - informuje chłopak, kiedy w końcu do nas dobiega i zdyszany łapie się za brzuch. Chyba złapał kolkę. Cóż, nie był duchem sportowca - wręcz przeciwnie. Z naszej trójki tylko Su przejawiała jakiekolwiek zdolności w tej dziedzinie. Ja i Aron moglibyśmy być postrzegani jako niedorozwinięci sportowo.
Pani Trevely odwraca się w naszą stronę i wymierza każdemu z nas karcące spojrzenie.
- Nie wiecie jak się bałam, że się spóźnicie. Tu są wasze togi, lećcie się przebrać. Natychmiast! - Prawie krzyczy. Nie, ona nigdy tego nie robi. Jest nadzwyczaj opanowaną, elokwentną i szanowaną osobą. Budzi postrach w całym gronie pedagogicznym, ale to tylko dlatego, że nie lubi innych nauczycieli. Twierdzi, że mają, jak ona to zwykła mówić ,,ból dupy''. Wciągając przez głowę swoją togę, uśmiecham się sama do siebie na wspomnienie godziny wychowawczej z nią.
,,A teraz powitajcie naszych absolwentów!" - słyszę głos ze sceny. Boże, zaczęło się. Jak ja mam na nazwisko? No tak, nerwy wzięły górę. Chwila, pamiętam.....Marshall! Dobra, nie jest tak źle. Pierwszy będzie Aron. Zawsze jest pierwszy. Na całej długiej liście absolwentów nazwisko ,Black" stacjonuje na pierwszym miejscu. Odprowadzam go wzrokiem, a kiedy znika za wielką kotarą, słyszę brawa. Musiał już odebrać świadectwo i przysiąść się do Kivy, bo wychodzą kolejni. Opieram się o ścianę garderoby i posyłam zachęcający uśmiech każdemu, kto idzie przede mną. Zauważam lustro, ustawione niedaleko mnie. Staram się jakoś poprawić czapkę, która niechlujnie zachodzi mi na oko. Kiedy jestem gotowa mówię do swojego odbicia:
- No co, Jade, skończyłaś szkołę. Ty stara kozo. - Śmieję się, i ostatni raz poprawiam włosy, kiedy słyszę swoje nazwisko:
,,Jade Marshall!"
Matko Boska.
Na trzęsących się nogach wychodzę zza kulis. Oślepia mnie blask reflektora, skierowanego idealnie na mnie. Patrze na publiczność. No tak, w pierwszym rzędzie siedzi mama, tata, Lena, Su i Dan. W oddali dostrzegam Kive i Arona, który pokazuję mi kciuk do góry. Na rozchwianych już na wszystkie strony nogach podchodzę do dyrektora. Uśmiecha się do mnie, chyba po to, żeby dodać mi odwagi. Kręci mi się w głowie. Jezu, jak ja nienawidzę takich sytuacji. Zawsze mnie stresują. Próbuję odwzajemnić jego gest, ale nie wychodzi mi to chyba najlepiej. Biorę świadectwo do jednej ręki, a drugą ściskam jego. Nachyla się do mnie i pyta:
Dobrze się czujesz? Trochę zbladłaś.
Tak, jest w porządku, dziękuję za troskę. - Staram się mówić wyrazie, ale moja szczęka też się już trzęsie. Czuję, jak moje plecy oblewa zimy pot. Chce stąd jak najszybciej zejść. Dyrektor puszcza moją dłoń, i nieufnie kiwa głową.
Odwracam się w stronę publiczności i podnoszę w górę świadectwo. Rozchodzą się gromkie brawa.
Opuszczam rękę w dół, ale dzieje się coś dziwnego. Wraz z ręką leci całe moje ciało. Czuję zimne panele pod prawym ramieniem, biodrem i nogą. Wszystko robi się ciemniejsze, a głosy przestają do mnie dochodzić.
Tak Jade, znowu zemdlałaś. -
podpowiada moja podświadomość. Świetnie, po prostu cudownie.  

1 komentarz: