środa, 24 września 2014

Rozdział ósmy.


Jade's P.O.V.




Jedziemy w ciszy. W sumie nie wiem dlaczego. Normalnie miałam aż za dużo tematów do rozmawiania z moją siostra. W każdym bądź razie, teraz nie mogłyśmy znaleźć żadnego. Skręcam na parking pod znajomym mi już blokiem.
- Jesteśmy - odwracam głowę w stronę Leny i uśmiecham się. - Co myślisz? - wskazuję palcem na blok przed nami.
- Na którym piętrze mieszkasz? -pyta niepewnie.
- Siódmym. 
- Okropny. Chyba, że jest winda.
- Mówiłam ci, że jest - śmieję się i wysiadam. Zatrzaskuję za sobą drzwi i z największym trudem wyciągam walizki. Dlaczego Aron się nie odzywa i gdzie jest, kiedy go potrzebuję? Szarpię rączkę walizki, kiedy to mimo moich starań nie chce wyjść. 
-Pomóż mi - zwracam się błagalnie do siostry, która ze spojrzeniem wbitym w blok nie zwraca na mnie uwagi. Po prostu gapi się na budynek, z lekko otworzonymi ustami. - Lena! - krzyczę, kiedy dziewczyna nie reaguje. Otrząsa się lekko i chwyta walizkę. 
- Co się tak zagapiłaś? - pytam i patrzę jak bez trudu wyciąga torbę, z którą nie mogłam sobie poradzić.
- Siódme piętro, powiadasz? 
- Tak, o co chodzi?
- Chyba jest tam impreza.
Wędruję spojrzeniem za wskazanym przez nią kierunku. Rzeczywiście, na naszym piętrze ktoś świetnie się bawił. Wzruszam obojętnie ramionami. Nie zważając na dudniącą muzykę, (swoją drogą dziwne, że żadnemu z sąsiadów to nie przeszkadza) ruszamy do drzwi. Chłodne powietrze uderza nas już w samych drzwiach.  Znam to miejsce bardzo dobrze, już kiedy pierwszy raz tutaj weszłam, wiedziałam, że to tu chce mieszkać. Burczę ciche ,,Dzień dobry", do jakiejś starszej pani, która stoi przy skrzynce i najprawdopodobniej odbiera pocztę.  Ładujemy się z bagażami do windy. Naciskam odpowiedni guzik i drzwi zasuwają się z cichym syknięciem. Może to z powodu mojej niecierpliwości albo to zrządzenie losu, ale winda porusza się tak wolno, że chyba wolałabym iść schodami. W końcu jednak, upragniony moment nadchodzi. Drzwi otwierają się, a muzyka staje się coraz głośniejsza. Teraz oprócz niej, co jakiś czas słychać krzyki z mieszkania....obok mojego. To są chyba jakieś żarty. Staram się nie zwracać uwagi na hałas panujący na całym piętrze, kiedy wkładam kluczyki do zamka i przekręcam je kilka razy. Drzwi ustępują, a ja czuję zapach nowych, drewnianych mebli. Rozkoszuję się nim i mówię cicho do siebie:
- Witaj w domu, Jade.
- Whoa... - słyszę za sobą. Odwracam się rozbawiona reakcją Leny. Wchodzi do środka i przesuwa dłońmi po pierwszej szafce.
- Ładnie, prawda? - pytam.
- Cudownie. Mogę się rozejrzeć? - dalej wodzi oczami po pomieszczeniu.
- Pewnie, tylko zdejmij buty -zamykam za nią drzwi, by chociaż trochę stłumić ryk zza ściany.  Siostra kiwa głową i zagłębia się w mieszkaniu. Sprawdzam godzinę na telefonie. 21:00. Co do cholery... Zniecierpliwiona wybieram numer Arona. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci...Boże może coś się stało? Przygryzam zdenerwowana wargę.
- Halo? - słyszę. Wypuszczam powietrze z ulgą.
- Zabije cię, naprawdę. Gdzie ty jesteś? - warczę zła i przydeptując pięty, ściągam buty.
- Jade? Na śmierć zapomniałem! Jestem u Kivy... - zaczął się jąkać.
- Świetnie. Dobra, nie ważne, chciałam zobaczyć czy wszystko w porządku. Na razie...
- Poczekaj! - słyszę, kiedy już mam się rozłączyć. - Opowiem ci wszystko, jak tylko będę mógł. To bardziej zawiła sprawa. - tłumaczy się. Wzdycham ciężko.
- Kiedy chcesz się spotkać?
- Najlepiej dzisiaj. 
- Teraz?
- Zaraz.
Kręcę głową z niedowierzaniem.
- Jestem w nowym mieszkaniu, zostać tu i poczekać na ciebie? 
- Tak! Świetnie! - słyszę, jak jego ton momentalnie się zmienił. 
- Dobra. Na razie załatwię Lenie jakiś transport, wróci do domu. Będziemy sami, chyba że chcesz, żebym zadzwoniła do Susan? - pytam, przypominając sobie nagle o mojej przyjaciółce. 
- Byłoby świetnie. Na razie, muszę kończyć, zobaczymy się potem. Przyjadę jak tylko będę mógł, pa - żegna się i szybko kończy połączenie. 
- Jade! Który pokój jest twój? - słyszę gdzieś z drugiego końca mieszkania.
- Ten zielony! - odkrzykuję i wchodzę dalej. 
- Chyba masz problem.....
Co? Jaki problem? Zdenerwowana ruszam szybkim krokiem przez mieszkanie.  Wchodzę do mojego pokoju. Widzę, że na łóżku siedzi Lena i bacznie coś obserwuję coś na dole ściany. Podchodzę bliżej.
- Czemu włączyłaś muzykę? - pytam  i rozglądam się po pokoju w poszukiwaniu jej źródła. 
- Nie włączyłam. To stąd. - wskazuje palcem na szyb wentylacyjny. 
- O nie - patrzę na niego ze zgrozą w oczach. Jest połączony z mieszkaniem obok...Czyli jest połączony z tymi....imprezującymi małpami! Łapię się za głowę i opadam na łóżko.
- To są chyba jakieś jaja. Niemożliwe...
- Jade, może to tylko dzisiaj, nie może być tak źle - stara się mnie pocieszyć Lena. - Która godzina? - pyta.
- 21:10. Chcesz jechać do domu? - pytam zrozpaczona.
- Samochodem? Nie mogę sama...
- Nie przesadzaj, to tylko pięć minut. Chyba, że zadzwonić po rodziców...
- Nie, nie, nie! Pojadę! 
- Powiedz, że cię podwiozłam i wróciłam na nogach - uśmiecham się do niej i podaję jej kluczki wyciągnięte wcześniej z torebki.
- Dzięki - widzę, jak cała promienieje. Lena dobrze jeździ samochodem, naprawdę dobrze. Nie mam najmniejszych obaw wysyłając ją samą do domu. To zresztą nie pierwszy raz.... Podnosimy się z łóżka i udajemy się w stronę drzwi.
- Właśnie - odwraca się nagle do mnie siostra. - A ty dlaczego nie jedziesz? Miałaś umyć łazienkę. 
- Umyję ją innym razem. Aron przyjedzie, chce porozmawiać.
- Wrócisz na noc do domu? - pyta, wkładając buty.
- Chyba tak. W razie czego, Aron mnie zawiezie, ale nie obiecuje. Powiedz rodzicom, że do nich zadzwonię.
- Dobra. To na razie - mówi i wychodzi, zatrzaskując za sobą drzwi. Polubiłam tego gargulca. Mimo, że miała tylko 16 lat, lubiłam z nią rozmawiać. Właściwie, jestem chyba jedyną osobą jaką znam, która nie przechodziła okresu nienawiści ze swoim rodzeństwem.
Zaplatam ręce na piersi i obracam się, jeszcze raz lustrując wzrokiem mieszkanie. Nie jest baaardzo duże. Mój pokój, pokój Susan, kuchnia, łazienka i salon. W sam raz. No może, pomijając to, że z faktem posiadania jednej łazienki wiąże się nieustanna walka o nią. Dokładnie oglądam każdy szczegół. Uwielbiam to robić. Podziwiać mój nowy dom. Salon, chyba największe i najjaśniejsze pomieszczenie z całego mieszkania, znajdował się w jego centrum. Szare kanapy, biały stolik, dywan z futerka. No i kuchnia. Warto chyba dodać, że bezpośrednio koło salonu znajduje się kuchnia, oddzielona tylko rządkiem blatów. Łazienka z prysznicem i z ogromną szafką na nasze kosmetyki jest jednym z moich ulubionych pomieszczeń. Może to przez jej przeznaczenie, może przez kolor. W sumie, niebieski to mój ulubiony. Nasze sypialnie są bardzo podobne. Różnica jest taka, że moja jest zielona, a Susan czerwona. Obie mamy podwójne, super wygodne IKE'owskie łóżka, biurka pod oknami i półki na książki. Jest jeszcze jedna różnica. Dlaczego tylko w moim pokoju jest ten pierdolony szyb?!  Patrzę na niego zła. Mieszkańcy obok chyba dopiero się rozkręcają. Przez muzykę słychać ich śmiechy i rozmowy. Mam nadzieję, że nie będą się zabawiać do późna.
- Stary, mówię ci, to będzie najdłuższa noc w naszym życiu! - wyłapuję naglę z ich rozmowy. Aha.
Mam ochotę powyrywać sobie wszystkie włosy, kiedy słyszę, narastające pukanie (walenie) do drzwi. Przebiegam przez korytarz i otwieram je. Mam przed sobą Arona, całego zdyszanego i chyba...smutnego?
- Co się sta....wejdź - ustępuję mu miejsca. Bez słowa wchodzi, rzuca swoją torbę na ziemie, ściąga buty i zdenerwowany kieruje się do salonu. Siada na jednej z kanap. Podążam za nim, zainteresowana całą akcją. 
Siadam naprzeciwko i patrze na niego wyczekująco. Chowa twarz w dłoniach i pociera nimi nerwowo. 
- Wszystko w...
- Nic nie jest w porządku! - wybucha. Patrzy na mnie swoimi brązowymi oczami. Ale dzisiaj są jakieś obce, zimne. Do tej pory, powaga tej sytuacji jakoś do mnie nie przemawiała, ale teraz czuję, że żołądek skręca mi się w środku. - Przepraszam. Nie powinienem był wybuchać. Po prostu...ugh.
- Zrobić ci herbaty? - pytam, ale znam już odpowiedź. Aron zawsze pije herbatę kiedy jest zły. Zanim zdąży pokiwać głową, jestem już w kuchni i nastawiam wodę w czajniku.
- Co to za muzyka? - pyta chłopak i siada na blacie. Patrze na niego. Nie wygląda najlepiej, chyba...płakał? Przełykam ślinę i udaję niewzruszoną. Nie wiem czemu, zawsze tak robię. Czuję się wtedy silniejsza od drugiej osoby, co równa się z tym, że mogę jej pomóc. 
- Moi sąsiedzi robią dzisiaj imprezę. Mieszkają obok. Nasze szyby wentylacyjne się łączą. A wylot jest w moim pokoju - wciskam torebki z fusami do kubka, który zdążyłam kupić. Dziwnie się tutaj czułam, jakbym chodziła po jakiejś wystawie. Wszystko już było: ręczniki, szklanki, garnki, talerze....ale wszystko było nowe, nieużywane, zatem...dziwne?
- Uroczo się zapowiada - Uśmiecha się do mnie smutno.
- Trochę. Trzymaj - Podałam mu kubek z parującym jeszcze naparem. - Więc co się dzieje? 
- Chodzi o tego przydupasa Kivy.
- Kogo? - staram się nie roześmiać. Aron zawsze był elokwentny, dobrze wychowany, rzadko kiedy przeklinał. Więc słyszenie w jego ustach obelgi i to tak mało wyszukanej jest śmieszne i nic z tym nie zrobię. Zagryzam dolną wargę i wpatruję się w niego.
- Tego całego, brunecika w rurkach...jak on miał....Lo...Lou...Lo...nie ważne. W każdym bądź razie, kiedy dzisiaj u niej byłem cały czas z nim pisała - podążam za nim kiedy znowu wędruje do salonu i usadawia się na kanapie. Wciskam się w narożnik i nakrywam się kocem.
- To takie złe? - pytam, podnosząc brwi. - To doprowadziło cię do takiego stanu?
- Nie. 
- To co?
- Siedzieliśmy, rozmawialiśmy...no i od słowa do słowa, przeszło do kłótni. Kłóciliśmy się o to, że ona cały czas pisze sms'y z tym kiepem, a ja PODOBNO cały czas siedzę z wami i nie zwracam na nią uwagi. Kiedy zadzwoniłaś, było najgorzej. Punkt kulminacyjny.  Kiva wpadła w szał, ja już byłem na skraju wyczerpania emocjonalnego. W końcu wyrzuciła mi, że ten Lo....coś tam byłby lepszym chłopakiem niż ja. Wtedy nie wytrzymałem i zabrałem jej telefon. Zdążyłem zobaczyć tylko kilka sms'ów. Pisała mu, że za nim tęskni, i że niedługo mają się zobaczyć. Więc role się odwróciły i to ja darłem się na nią. Właściwie przez cały czas. A ona nic...siedziała, jakby miała wszystko gdzieś. Potem skończyłem, a ona zapytała, czy mam coś jeszcze do powiedzenia. Starałem się z nią rozmawiać normalnie, pytałem, czy to ma jeszcze jakiś sens. Ona powiedziała, że nie wie i żebym już lepiej poszedł. - pociągnął dużego łyka z kubka, na chwile przerywając swoją wypowiedź. - No to od niej wyszedłem, powiedziałem, że pogadamy innym razem. I nie wiem co mam robić. - patrzy na mnie błagalnym wzrokiem.
- Mówiłam ci, że to idiotka - wdycham ciężko i przeciągam się. - Ona cię z nim zdradza? - pytam w prost.
- Nie wiem, na to wygląda. 
- Zadzwonić po Susan? Ona zawsze umie cię rozweselić - Uśmiecham się do niego blado i szybko wybieram numer przyjaciółki.
- Halo? - Słyszę jej głos po pierwszym sygnale. Śmieje się. Bawi się dalej z Jack'iem. Nie chcę  tego niszczyć, ale muszę.
- Susan, jest sytuacja kryzysowa, chodzi o Arona. Przyjedź do mieszkania szybko - wypalam na jednym oddechu. Słyszałam, jak momentalnie milknie. 
- Już jadę - mówi, przez rozłączeniem się. Rzucam telefon na bok i przysuwam się do Arona.
- Słonko, wiesz, że jak chcesz, możemy się z niej pośmiać - Przytulam go do siebie. Opiera głowę o moje ramię i uśmiecha się blado. - Kochasz ją?
- Tak - stwierdza bez zastanowienia. Przewracam oczami. Dobrze, że tego nie widzi. Siedzimy chwilę w ciszy.
- Włączyć telewizor? - proponuję, na co Aron przytakuję głową.
Skaczę po kanałach, co jakiś czas zerkając na chłopaka. Oczy ma zaczerwienione. Chyba ma ochotę się rozpłakać.
- Jak chcesz, to po prostu to zrób - mówię beznamiętnie.
- Co? 
- Rozpłacz się. Przecież widzę. To nic złego.
- Nie będę przy tobie płakał - stwierdza i podciąga nogi pod brodę. Wzruszam ramionami. Nie jestem dobra w takich sprawach. Mój chwilowy strach o stan Arona gdzieś się ulotnił. Siedzę, jakby nic się nie stało. Bo nic się nie stało! To nie jest nic ważnego.

*****



Drzwi do mieszkania otwierają się z trzaskiem. Wpadają Susana...i Jack. Świetnie. Aron piorunuje chłopaka spojrzeniem.
- Co się stało? - Susan dopada do niego i siada obok. Jack patrzy na mnie w nadziei, że powiem mu, co teraz robić. Uśmiecham się i ruchem głowy wskazuję mój pokój. Kiedy zamykam za nami drzwi, słyszę już za sobą wrzaski Susan, mających najwyraźniej znaczyć jej niedowierzanie w tak okropne zachowanie Kivy.
- Ładnie tu - komplementuje Jack i siada przy biurku.
- Dzięki - uśmiecham się. - Jak było?
- Susan powiedziała, że zostawiłaś nas specjalnie - mruży oczy i patrz na mnie podejrzliwie. Robi mi się trochę gorąco. Jack wybucha nagle głośnym śmiechem. - Spokojnie, nie mam ci za złe. Pomysł z rzyganiem młodszej siostry był super - Szczerzy się do mnie. 
- Wygadała ci się? - przejeżdżam dłonią po twarzy. - Świetnie. 
- Spoko, wdziałem, że byłaś jakoś dziwnie nieobecna. Nie dziwie się. Co z Aronem? - odbiega naglę od tematu.
- Pokłócił się z dziewczyną. 
- Susan mu pomaga?
- Zawsze.
- Jest niesamowita - mówi błogim tonem. Patrzę na niego zdziwiona. Powinnam zapytać czy są razem? Jeśli nie są, to czy to go wystraszy? Właśnie powiedział, że jest niesamowita. To nic nie znaczy! Po prostu zapytam Susan. Kiedy? Zaraz. Czy ja kłócę się sama ze sobą? Tak. I kto wygrywa Stop! Otrząsam się, i staram się wrócić myślami do Jack'a.
- A ty, masz kogoś na oku? - pyta chłopak.
- Nie - kręcę głowa. Proszę, niech on nie zaczyna tego tematu....
- Dlaczego?
 Kurwa.
- Tak po prostu - przeczesuję palcami włosy. Zaczyna mnie denerwować ta sytuacja. Jeszcze ta pieprzona muzyka! 
- Sąsiedzi? - pyta Jack, wskazując na wylot.
- Niestety - przewracam oczami i siadam obok. - Jak było? W sensie, kiedy już poszłam? - postanawiam się podjąć jakikolwiek temat, byle tylko nie trwać w ciszy.
- Bosko. Właściwie, tylko chodziliśmy i rozmawialiśmy...no prawie.
- Co masz na myśli? - patrzę na niego, podnosząc jedną brew. 
- No wiesz...
- Nie gadaj! - otwieram usta ze zdziwienia. - Całowaliście się?
- Cicho! - ucisza mnie. 
- Całowaliście się? - ponawiam pytanie szeptem. 
- Tak - odpowiada i zamyśla się.
- Czyli jesteście razem? 
- Chyba tak. 
No i stało się. Aron ma Kivę, Susan ma Jack'a. I przyszła samotność. Ale chyba musiała przyjść, taka chyba była kolej rzeczy.  Dopiero teraz coś szarpnęło mnie na wysokości klatki piersiowej. Zabolało?
Bardzo?Tak, zdecydowanie. Jestem zazdrosna? Jeśli nawet, to wstyd mi się do tego przyznać przed samą sobą Siedzieliśmy w ciszy. Jack chyba oczekiwał jakiejś mojej reakcji na tą wspaniałą wieść, więc wymusiłam uśmiech i powiedziałam.
- Gratuluję. A teraz, chodźmy do nich. Chyba już nie rozmawiają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz