Jade's P.O.V.
- Susan? - Pochylam się nad nią mocniej, przyciskając pościel do mojej piersi. - On znowu zaczął.
Przyjaciółka marudzi pod nosem, kiedy przesuwa się na jedną połowę łóżka. Minęły dwa tygodnie odkąd wprowadziłyśmy się do nowego mieszkania. Co noc mój sąsiad nie daje mi spać. Tłucze się po pokoju, wrzeszczy. Louis próbuje go uspokajać, jednak z marnymi skutkami. Widujemy się z nimi tylko czasami, zwykle mijamy się na schodach. Po prostu, bezceremonialnie przechodzimy obok siebie, nie zwracając na siebie zbyt dużej uwagi. Chyba, że Susan ma dobry humor. Wtedy nie obędzie się bez żartu na temat pedalstwa Harry'ego. Swoją drogą, ten chyba nigdy nie spał. To znaczy, jego wrzaski zwykle ustawały koło 3 w nocy, ale myślę, że po prostu padał zmęczony swoim łomotem na łóżko, nie mając siły dalej brnąć w swoją furię. Wciskam się koło Susan i przytulam się do jej pleców. Przyjaciółka wzdycha lekko, ale nie odpycha mnie. Wiem, że chciała mnie zabić, kiedy przerwałam jej pierwszą wspólną noc z Jack'iem. To było jakoś tydzień temu. Jack przyszedł do nas, popili trochę z Su i koniec końców wylądowali razem w jej sypialni. Nie zdążyli się do niczego zabrać, bo chwile potem wcisnęłam się pomiędzy nich.
Teoretycznie, mogłabym spać na kanapie, tylko że z kanapy było widać przedpokój. A w przedpokoju powiesiłyśmy lustro. Bałam się tego lustra. Bardzo... Więc skończyło się na tym, że leżałam między nimi, co chwilę słysząc ich niezadowolone fuknięcia. Za każdym razem, kiedy z pościelą pod pachą dreptałam do pokoju Susan, obiecywałam sobie, że to już ostatni raz, że więcej do niej nie przyjdę, dam się jej wyspać, a sama jakoś przeżyję. Przewracam się na drugi bok i niezadowolona mrużę oczy. Czerwona poświata jest wszechobecna w całym pokoju. To pewnie za sprawą czerwonych rolet, które Susan tak ubóstwia. Z zamkniętymi oczami szukam jej koło siebie. Jednak moja ręka natrafia tylko, na zimne, puste miejsce. Przeciągam się leniwie i wstaję z łóżka. Kto by pomyślał, że z mojej przyjaciółki taki ranny ptaszek. Prycham niezadowolona, kiedy moje stopy natrafiają na zimne kafelki w przedpokoju. Zaspana ruszam do kuchni, z której słychać rozmowę.
Wchodzę do pomieszczenia i widzę, obżerających się naleśnikami Susan, Arona i Jack'a. W moim mieszkaniu. Wpieprzają naleśniki. Beze mnie. Mierzę ich wzrokiem od góry do dołu.
- Witaj, pięknotko - Szczerzy się do mnie Aron. Siadam koło niego i opieram się o stół łokciami. - Wyspało się dziecko?
- Dziecko tak, ja nie - narzeka Susan. - Znowu mnie kopałaś w nocy. Co ci się śniło? Gdzie tak biegłaś? - pyta rozbawiona. Nie dochodzi do mnie sens tych słów. Odpowiadam coś w stylu ,,tak" i zabieram się za jedzenie pierwszego naleśnika.
- Co wy tu robicie tak wcześnie? - Lustruję chłopaków od góry do dołu.
- Stęskniliśmy się. - mówi Jack, po czym posyła mi w powietrzu całusa. Susan wywraca oczami, kiedy ten szczerzy się do niej zadowolony.
- Jade, zjadłaś już pięć naleśników, przyhamuj - upomina mnie Aron. Wzruszam tylko ramionami, nie zwracając zbytnio na niego uwagi. Jestem odklejona od rzeczywistości. Po raz kolejny. Odkładam talerz do zlewu, szybko połykam na sucho moją tabletkę i oddalam się do łazienki. Doprowadzam się do porządku. Jeśli porządkiem można nazwać zapleceniem włosów w luźnego warkocza i założeniu bluzy rozciągniętej przez Arona tak bardzo, że sięga mi do połowy ud. Dlaczego akurat przez Arona? Bo kiedy tylko zobaczy, że mam ją na sobie, wchodzi do niej razem ze mną. Niezależnie czy jesteśmy w parku, w szkole, w sklepie... Czy w kościele. Śpiewając coś pod nosem (drąc się na całe mieszkanie), wychodzę z zaparowanej łazienki. W mieszkaniu jest już tylko Susan.
- Można wiedzieć, czym była spowodowana ta niezwykła wizyta tych dwóch miłych panów? - pytam i siadam koło niej.
- Po prostu... - Spuszcza wzrok i nerwowo kręci kciukami.
- Po prostu co?
- Tak po prostu - Nerwowo się śmieje.
- Susan, proszę cię, piszczysz, kiedy kłamiesz. A teraz właśnie to robisz - fukam zła.
- Wcale nie.
- Teraz też to robisz.
- Wcale nie - Stara się mówić basem.
- Jeżeli Jack i Aron przychodzą do nas razem, tym bardziej tak wcześnie, to coś musi być na rzeczy.
- Zabijesz mnie, jak ci powiem - Patrzy na mnie błagalnie.
- Zabiję cię jak mi nie powiesz - Zaplatam ręce na piersi. - I gdzie oni pojechali?
- Tylko nie krzycz.
*******
- Mam jedno, pierdolone pytanie. - staram się zachować spokój, chociaż w ciągu ostatnich czterech godzin, odkąd dowiedziałam się czym jest ta ,,nowina" jest to prawie niemożliwe. - Czy myślicie, że jeżeli lubiłabym zwierzęta, tak usilnie starałabym się spowodować śmierć Bruna? - wymachuję rękami w powietrze. Cała trójka stoi z założonymi rękami, a ja chodzę przed nimi w te i z powrotem. Czułam się jak dyrektor, który właśnie złapał swoich uczniów na gorącym uczynku. - Otóż nie, nie starałabym się. Więc kolejne pytanie. Czy myślicie, że wyprowadzając się do mieszkania, miałam nadzieję, że moi kochani przyjaciele KUPIĄ KURWA PIESKA? - wybucham w końcu, na co mała, biała futrzana kupa, która do tej pory skakała radośnie wokół nas, schowała się pod kanapę. Obrzucam ją morderczym spojrzeniem i wracam do moich znajomych.
- Słucham, kto wpadł na wspaniały pomysł kupienia pieska? - pytam, a chłopcy wskazują palcem na Susan. Syczy do nich przez zęby ,,zdrajcy", po czym patrzy na mnie.
- Słuchaj, Wall-E jest ze schroniska, potrzebowała pomocy...
- Ty też jej teraz potrzebujesz - wtrącam się.
- ...nie mogłam jej tak zostawić! - Bierze na ręce mała białą kupę futra. - Wall-E jest urocza, puchata, i miła, i będę ją wyprowadzać, i kochać....
- I sprzątać jej gówna - zaczyna mnie coraz bardziej śmieszyć ta sytuacja. Łapię się za czoło.
- Ona urośnie? - pytam.
- Tak, to dopiero szczeniak - mówi uradowana Su, kiedy widzi, że moja złość powoli się ulatnia.
- Jak duża będzie? - masuję moje skronie palcami lewej ręki.
- Taka....do połowy uda? - mówi niepewnie. Szeroko otwieram oczy.
- Ten dom zwariował - opadam bezwiednie na sofę.
- Myśl pozytywnie Jadie - przysiada się do mnie Aron i obejmuje mnie ramieniem. - Mogła kupić sobie labradora.
********
Chłopcy wyszli wieczorem. W końcu są wakacje, możemy pozwolić sobie na całodobowe przesiadywanie w swoim towarzystwie. Susan siedzi na podłodze i bawi się z Wall-E. Nie dziwię się, że wybrała takie imię. W końcu film o sprzątającym robocie jest jej ulubioną bajką. Wpycham do ust ostatnie chipsy, które udało mi się wygrzebać z szeleszczącego opakowania i udaję się do kuchni, w celu napicia się wody. Chwytam pierwszą lepszą szklankę i kiedy wypełnia się po brzegi pożądanym napojem, podnoszę ją do ust. Niestety, moja niezdarność daje się we znaki. Szklanka wysuwa się z moich długich palców i boleśnie upada i rozbija się o moją goła stopę. Wpatruję się zdziwiona, jak stróżki szkarłatnego płynu spływają po moich palcach, żeby w końcu spotkać się z kafelkami.
Susan wchodzi do pomieszczenia i załamuję ręce.
- Dlaczego mnie nie dziwi, że prawie się zabiłaś szklanką? - mówi, podchodząc do mnie. Wyciąga do mnie rękę, żebym mogła przejść nad rozbitym szkłem. Kiedy jestem już w bezpiecznym miejscu przyjaciółka grzebie w szafce, w poszukiwaniu jakiegoś opatrunku. Kiedy próba ta okazuję się bezskuteczna, wzdycha ciężko.
- Nie mamy nic. Nawet plasterka z Kubusiem Puchatkiem. Wall-E! Nie właź tu, tu jest szkło! - karci szczeniaka, który przemyka między naszymi nogami.
Mi by tam nie przeszkadzało, gdyby nadziała się na kawałek szkła. Może powietrze by z niej uleciała, i wyfrunęłaby przez okno, jak dziurawy balon.
- Musimy iść do sąsiadów. Może nasze dwa kochane pedałki będą miały jakieś plasterki - mówi, podtrzymując mnie na ramieniu.
- Przestań się tak o nich wyrażać - karcę ją, ale nie próbuję nawet ukryć rozbawienia.
- Myślę, że pan Harry na pewno ma jakieś lekarstwo na wszelakie dolegliwości swojego Louisia - parska pod nosem, po czym puka do drzwi. Staję na jednej nodze podpierając się o ścianę. Patrząc na krwawe ślady, które jak do tej pory zostawiłam to chyba bez znaczenia, czy zakrwawię naszym kochanym sąsiadom wycieraczkę.
Drzwi do mieszkania otwierają się, kiedy Susan ma właśnie zamiar załomotać w nie po raz kolejny. W drzwiach pojawia się Harry. Wygląda...gorzej niż zazwyczaj? Sińce pod oczami zdecydowanie się powiększyły, tak jakby nie spał parę nocy. Nie uśmiechał się, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Podskoczyłam kilka razy w miejscu, żeby zachować równowagę. Chłopak patrzył na nas z góry i chyba oczekiwał wyjaśnienia, dlaczego naruszamy jego spokój.
- Kto przyszedł? - słyszę głos za chłopakiem. O, czyli pan Lou też jest. To uroczo, cała wesoła rodzinka w komplecie. Louis pojawia się koło chłopaka i posyła nam promienne spojrzenie.
- Witam drogie panie, w czym mogę służyć? - pyta. Już otwieram usta, żeby coś powiedzieć, jednak Su przejmuję inicjatywę.
- Witam drogiego pana, moja droga przyjaciółka rozcięła sobie nogę i teraz potrzebujemy jakiegoś plastra, żeby nie zakrwawiła mi całego dywanu. Czy posiada pan takowy?
Harry blednie jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe. Wycofuję się w głąb mieszkania. Louis odprowadza go troskliwym spojrzeniem, a z jego twarzy znika wcześniejsza wesołość.
- Zaraz przyniosę - mówi, a właściwie szepcze.
Kiedy jego również tracimy z pola widzenia, patrzymy na siebie. Co to miało być? Panienki boją się krwi?
Uśmiecham się do siebie pod nosem nie mogąc już doczekać się złośliwości Susan, kiedy wrócimy do siebie.
Louis pojawia się z paczuszką w ręce, podaje mi ją i szybko zamyka drzwi.
********
Siedzimy w łazience. Susan stara się równo przykleić plaster.
- Jak się nie będziesz wiercić, to nie będzie bolało - mówi, marszcząc brwi w skupieniu. Wall-E bacznie obserwuje wszystko z progu.
- Jak myślisz, co im się dzisiaj stało? - pytam, wskazując głową w kierunku ściany dzielącą nas z chłopakami.
- Myślę, że Harruś boi się krwi - Uśmiecha się kpiąco. - Całe szczęście nie musi się męczyć z okresami swojej wielkiej miłości.
- Jakiej miłości? - Nie łapię żartu.
- Louiska - łapie się za policzki. - Bardzo dobrze, że razem bardzo się kochają i akceptują swoje wady. Urocze, naprawdę, urocze. Popycham ją lekko, kiedy ta zaczyna się śmiać. Niech już nie przesadza, może i są....dziwni, ale to nie znaczy, że można tak po nich jechać. Kręcę głową z niedowierzaniem. Dziękuję mojej prywatnej pani doktor i oddalam się do swojego pokoju. Zamykam drzwi, żeby Wall-E nie mogła się już dzisiaj do mnie zbliżać. Zdecydowanie, mam dość. Wychodzę na balkon, po drodze odpalając papierosa. Opieram się o barierkę i patrze jak miasto pogrążą się w półmroku.
- Nie powinnaś palić - Słyszę głos obok siebie. Odwracam głowę w kierunku, z którego dobiega. Uroczo. Balkon Harry'ego łączy się z moim. Dzieli je tylko średniej wysokości balustrada.
- Nie palę dużo - Bronię się.
- Palisz codziennie -mówi. Nawet na mnie nie patrzy. Wpatrzony jest gdzieś w przestrzeń, a na jego twarzy cały czas gości ta sama mina. Nie wyrażająca niczego. - Dzień w dzień wychodzisz o tej samej porze, palisz te same papierosy i gasisz je o ziemię. To nudne - kontynuuje.
- Liczysz na to, że skocze na dół? - wskazuję palcem na parking pod blokiem.
- Liczę na to, że moje pranie nie będzie śmierdzieć papierosami. - podnosi się z ziemi i wchodzi do mieszkania. Kręcę z niedowierzaniem głową. Dlaczego nie wyraża żadnych emocji? Może ma paraliż twarzy? Gaszę papierosa oziemię barierkę. Taka mała zmiana, żeby sobie nie myślał, że wszystko wie. Uroczyście wydmuchuję ostatni kłębek dymu w stronę jego pokoju, po czym wchodzę do środka.
Jak osoba, która nie wyraża kompletnie żadnych uczuć, daje się tak ponieść emocjom w nocy?
********
Jack jest u Susan. Nie możesz do nich iść. Aron jest u Kivy, nie możesz do niego zadzwonić. Musisz wytrzymać. Musisz.... Kolejny huk. KURWA! Ten człowiek nie śpi już drugi tydzień, nie wytrzymam tego dłużej. Odkąd Aron pogodził się z Kivą parę dni temu, nie mam już do kogo dzwonić, żeby chociaż trochę odciągnąć się od zaistniałej sytuacji. Walę głową w poduszkę, kiedy Harry (chyba) rozbija coś na ścianie. Louis odpuścił sobie próby namawiania go do wzięcia leków nasennych, które jak się dowiedziałam, przepisał mu lekarz jakoś dziesięć minut temu. Od tego czasu Harry został sam ze sobą. No i poniekąd ze mną.
- Witaj, pięknotko - Szczerzy się do mnie Aron. Siadam koło niego i opieram się o stół łokciami. - Wyspało się dziecko?
- Dziecko tak, ja nie - narzeka Susan. - Znowu mnie kopałaś w nocy. Co ci się śniło? Gdzie tak biegłaś? - pyta rozbawiona. Nie dochodzi do mnie sens tych słów. Odpowiadam coś w stylu ,,tak" i zabieram się za jedzenie pierwszego naleśnika.
- Co wy tu robicie tak wcześnie? - Lustruję chłopaków od góry do dołu.
- Stęskniliśmy się. - mówi Jack, po czym posyła mi w powietrzu całusa. Susan wywraca oczami, kiedy ten szczerzy się do niej zadowolony.
- Jade, zjadłaś już pięć naleśników, przyhamuj - upomina mnie Aron. Wzruszam tylko ramionami, nie zwracając zbytnio na niego uwagi. Jestem odklejona od rzeczywistości. Po raz kolejny. Odkładam talerz do zlewu, szybko połykam na sucho moją tabletkę i oddalam się do łazienki. Doprowadzam się do porządku. Jeśli porządkiem można nazwać zapleceniem włosów w luźnego warkocza i założeniu bluzy rozciągniętej przez Arona tak bardzo, że sięga mi do połowy ud. Dlaczego akurat przez Arona? Bo kiedy tylko zobaczy, że mam ją na sobie, wchodzi do niej razem ze mną. Niezależnie czy jesteśmy w parku, w szkole, w sklepie... Czy w kościele. Śpiewając coś pod nosem (drąc się na całe mieszkanie), wychodzę z zaparowanej łazienki. W mieszkaniu jest już tylko Susan.
- Można wiedzieć, czym była spowodowana ta niezwykła wizyta tych dwóch miłych panów? - pytam i siadam koło niej.
- Po prostu... - Spuszcza wzrok i nerwowo kręci kciukami.
- Po prostu co?
- Tak po prostu - Nerwowo się śmieje.
- Susan, proszę cię, piszczysz, kiedy kłamiesz. A teraz właśnie to robisz - fukam zła.
- Wcale nie.
- Teraz też to robisz.
- Wcale nie - Stara się mówić basem.
- Jeżeli Jack i Aron przychodzą do nas razem, tym bardziej tak wcześnie, to coś musi być na rzeczy.
- Zabijesz mnie, jak ci powiem - Patrzy na mnie błagalnie.
- Zabiję cię jak mi nie powiesz - Zaplatam ręce na piersi. - I gdzie oni pojechali?
- Tylko nie krzycz.
*******
- Mam jedno, pierdolone pytanie. - staram się zachować spokój, chociaż w ciągu ostatnich czterech godzin, odkąd dowiedziałam się czym jest ta ,,nowina" jest to prawie niemożliwe. - Czy myślicie, że jeżeli lubiłabym zwierzęta, tak usilnie starałabym się spowodować śmierć Bruna? - wymachuję rękami w powietrze. Cała trójka stoi z założonymi rękami, a ja chodzę przed nimi w te i z powrotem. Czułam się jak dyrektor, który właśnie złapał swoich uczniów na gorącym uczynku. - Otóż nie, nie starałabym się. Więc kolejne pytanie. Czy myślicie, że wyprowadzając się do mieszkania, miałam nadzieję, że moi kochani przyjaciele KUPIĄ KURWA PIESKA? - wybucham w końcu, na co mała, biała futrzana kupa, która do tej pory skakała radośnie wokół nas, schowała się pod kanapę. Obrzucam ją morderczym spojrzeniem i wracam do moich znajomych.
- Słucham, kto wpadł na wspaniały pomysł kupienia pieska? - pytam, a chłopcy wskazują palcem na Susan. Syczy do nich przez zęby ,,zdrajcy", po czym patrzy na mnie.
- Słuchaj, Wall-E jest ze schroniska, potrzebowała pomocy...
- Ty też jej teraz potrzebujesz - wtrącam się.
- ...nie mogłam jej tak zostawić! - Bierze na ręce mała białą kupę futra. - Wall-E jest urocza, puchata, i miła, i będę ją wyprowadzać, i kochać....
- I sprzątać jej gówna - zaczyna mnie coraz bardziej śmieszyć ta sytuacja. Łapię się za czoło.
- Ona urośnie? - pytam.
- Tak, to dopiero szczeniak - mówi uradowana Su, kiedy widzi, że moja złość powoli się ulatnia.
- Jak duża będzie? - masuję moje skronie palcami lewej ręki.
- Taka....do połowy uda? - mówi niepewnie. Szeroko otwieram oczy.
- Ten dom zwariował - opadam bezwiednie na sofę.
- Myśl pozytywnie Jadie - przysiada się do mnie Aron i obejmuje mnie ramieniem. - Mogła kupić sobie labradora.
********
Chłopcy wyszli wieczorem. W końcu są wakacje, możemy pozwolić sobie na całodobowe przesiadywanie w swoim towarzystwie. Susan siedzi na podłodze i bawi się z Wall-E. Nie dziwię się, że wybrała takie imię. W końcu film o sprzątającym robocie jest jej ulubioną bajką. Wpycham do ust ostatnie chipsy, które udało mi się wygrzebać z szeleszczącego opakowania i udaję się do kuchni, w celu napicia się wody. Chwytam pierwszą lepszą szklankę i kiedy wypełnia się po brzegi pożądanym napojem, podnoszę ją do ust. Niestety, moja niezdarność daje się we znaki. Szklanka wysuwa się z moich długich palców i boleśnie upada i rozbija się o moją goła stopę. Wpatruję się zdziwiona, jak stróżki szkarłatnego płynu spływają po moich palcach, żeby w końcu spotkać się z kafelkami.
Susan wchodzi do pomieszczenia i załamuję ręce.
- Dlaczego mnie nie dziwi, że prawie się zabiłaś szklanką? - mówi, podchodząc do mnie. Wyciąga do mnie rękę, żebym mogła przejść nad rozbitym szkłem. Kiedy jestem już w bezpiecznym miejscu przyjaciółka grzebie w szafce, w poszukiwaniu jakiegoś opatrunku. Kiedy próba ta okazuję się bezskuteczna, wzdycha ciężko.
- Nie mamy nic. Nawet plasterka z Kubusiem Puchatkiem. Wall-E! Nie właź tu, tu jest szkło! - karci szczeniaka, który przemyka między naszymi nogami.
Mi by tam nie przeszkadzało, gdyby nadziała się na kawałek szkła. Może powietrze by z niej uleciała, i wyfrunęłaby przez okno, jak dziurawy balon.
- Musimy iść do sąsiadów. Może nasze dwa kochane pedałki będą miały jakieś plasterki - mówi, podtrzymując mnie na ramieniu.
- Przestań się tak o nich wyrażać - karcę ją, ale nie próbuję nawet ukryć rozbawienia.
- Myślę, że pan Harry na pewno ma jakieś lekarstwo na wszelakie dolegliwości swojego Louisia - parska pod nosem, po czym puka do drzwi. Staję na jednej nodze podpierając się o ścianę. Patrząc na krwawe ślady, które jak do tej pory zostawiłam to chyba bez znaczenia, czy zakrwawię naszym kochanym sąsiadom wycieraczkę.
Drzwi do mieszkania otwierają się, kiedy Susan ma właśnie zamiar załomotać w nie po raz kolejny. W drzwiach pojawia się Harry. Wygląda...gorzej niż zazwyczaj? Sińce pod oczami zdecydowanie się powiększyły, tak jakby nie spał parę nocy. Nie uśmiechał się, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Podskoczyłam kilka razy w miejscu, żeby zachować równowagę. Chłopak patrzył na nas z góry i chyba oczekiwał wyjaśnienia, dlaczego naruszamy jego spokój.
- Kto przyszedł? - słyszę głos za chłopakiem. O, czyli pan Lou też jest. To uroczo, cała wesoła rodzinka w komplecie. Louis pojawia się koło chłopaka i posyła nam promienne spojrzenie.
- Witam drogie panie, w czym mogę służyć? - pyta. Już otwieram usta, żeby coś powiedzieć, jednak Su przejmuję inicjatywę.
- Witam drogiego pana, moja droga przyjaciółka rozcięła sobie nogę i teraz potrzebujemy jakiegoś plastra, żeby nie zakrwawiła mi całego dywanu. Czy posiada pan takowy?
Harry blednie jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe. Wycofuję się w głąb mieszkania. Louis odprowadza go troskliwym spojrzeniem, a z jego twarzy znika wcześniejsza wesołość.
- Zaraz przyniosę - mówi, a właściwie szepcze.
Kiedy jego również tracimy z pola widzenia, patrzymy na siebie. Co to miało być? Panienki boją się krwi?
Uśmiecham się do siebie pod nosem nie mogąc już doczekać się złośliwości Susan, kiedy wrócimy do siebie.
Louis pojawia się z paczuszką w ręce, podaje mi ją i szybko zamyka drzwi.
********
Siedzimy w łazience. Susan stara się równo przykleić plaster.
- Jak się nie będziesz wiercić, to nie będzie bolało - mówi, marszcząc brwi w skupieniu. Wall-E bacznie obserwuje wszystko z progu.
- Jak myślisz, co im się dzisiaj stało? - pytam, wskazując głową w kierunku ściany dzielącą nas z chłopakami.
- Myślę, że Harruś boi się krwi - Uśmiecha się kpiąco. - Całe szczęście nie musi się męczyć z okresami swojej wielkiej miłości.
- Jakiej miłości? - Nie łapię żartu.
- Louiska - łapie się za policzki. - Bardzo dobrze, że razem bardzo się kochają i akceptują swoje wady. Urocze, naprawdę, urocze. Popycham ją lekko, kiedy ta zaczyna się śmiać. Niech już nie przesadza, może i są....dziwni, ale to nie znaczy, że można tak po nich jechać. Kręcę głową z niedowierzaniem. Dziękuję mojej prywatnej pani doktor i oddalam się do swojego pokoju. Zamykam drzwi, żeby Wall-E nie mogła się już dzisiaj do mnie zbliżać. Zdecydowanie, mam dość. Wychodzę na balkon, po drodze odpalając papierosa. Opieram się o barierkę i patrze jak miasto pogrążą się w półmroku.
- Nie powinnaś palić - Słyszę głos obok siebie. Odwracam głowę w kierunku, z którego dobiega. Uroczo. Balkon Harry'ego łączy się z moim. Dzieli je tylko średniej wysokości balustrada.
- Nie palę dużo - Bronię się.
- Palisz codziennie -mówi. Nawet na mnie nie patrzy. Wpatrzony jest gdzieś w przestrzeń, a na jego twarzy cały czas gości ta sama mina. Nie wyrażająca niczego. - Dzień w dzień wychodzisz o tej samej porze, palisz te same papierosy i gasisz je o ziemię. To nudne - kontynuuje.
- Liczysz na to, że skocze na dół? - wskazuję palcem na parking pod blokiem.
- Liczę na to, że moje pranie nie będzie śmierdzieć papierosami. - podnosi się z ziemi i wchodzi do mieszkania. Kręcę z niedowierzaniem głową. Dlaczego nie wyraża żadnych emocji? Może ma paraliż twarzy? Gaszę papierosa o
Jak osoba, która nie wyraża kompletnie żadnych uczuć, daje się tak ponieść emocjom w nocy?
********
Jack jest u Susan. Nie możesz do nich iść. Aron jest u Kivy, nie możesz do niego zadzwonić. Musisz wytrzymać. Musisz.... Kolejny huk. KURWA! Ten człowiek nie śpi już drugi tydzień, nie wytrzymam tego dłużej. Odkąd Aron pogodził się z Kivą parę dni temu, nie mam już do kogo dzwonić, żeby chociaż trochę odciągnąć się od zaistniałej sytuacji. Walę głową w poduszkę, kiedy Harry (chyba) rozbija coś na ścianie. Louis odpuścił sobie próby namawiania go do wzięcia leków nasennych, które jak się dowiedziałam, przepisał mu lekarz jakoś dziesięć minut temu. Od tego czasu Harry został sam ze sobą. No i poniekąd ze mną.
OMG! No jest rozdział, rzuciłam wszystko i zaczęłam czytać :). Dzoewczyno Jezu ten blog jest Z-A-J-E-B-I-S-T-Y <3 Kochana no rozdział dhdgfhvhjtgjcgjcfjbjhf nie mam słów. Czekam na nexta.
OdpowiedzUsuńKocham i pozdrawiam <3 !
Boże, pierwszy komentarz :( Brak mi słów, prawie się popłakałam jak go przeczytałam, lolz XD Też was kocham!!!!!!!!!!!!! <33333333333
UsuńGenialny FF ,pomysł z tym szybem jest super ,niemoge sie doczekać rozwoju zdarzeń :D
OdpowiedzUsuńSuper :)
OdpowiedzUsuń