Aron kręci głową i przeciera twarz dłońmi.
- Gdzie jest Jack? - pyta ponownie Susan, jakby uznała poprzednią wypowiedź za nieśmieszny żart.
- Aresztowali go dzisiaj w nocy. Ja...mnie nie rozpoznali.
Cała nasza czwórka otwiera szeroko oczy. Patrzę na przyjaciela otępiała i oszołomiona. Rozpoznali?
- Aron, wytłumacz mi, co się dzieje? - Susan blednie i zaciska ręce na oparciu kanapy.
Na chwilę wszyscy wstrzymują oddechy i wlepiają spojrzenia w chłopaka.
- Kiedy się zgubiłem z Jack'iem, w lesie, powiedział mi, że jego znajomy ma wolną posadę - zaczyna i zamyka oczy. - Kiedy zacząłem dopytywać, co dokładnie ma na myśli, przyznał się, że przewozi coś dla jakiejś organizacji. Nie myślałem, że to coś złego, aż nie uzupełnił, czym ta organizacja się zajmuje.
- Co to było? Co to za organizacja? - Kontynuuje przesłuchanie Susan, martwo wpatrując się w ścianę.
Aron zaciska usta i spuszcza wzrok na ziemie. Oddycham ciężko przez nos i staram się wyczytać coś z jego twarzy. Cokolwiek, co mówiłoby, że żartuje.
- To była mafia - kończy w końcu, po czym przełyka ślinę.
Przechodzi mnie dreszcz i zakrywam usta dłonią. Odwracam głowę w drugą stronę. Harry i Louis patrzą po sobie, ale nic nie mówią.
Robi mi się słabo, więc opadam na swoje poprzednie miejsce. Wciągam koc na kolana i szybko oddycham.
- Błagam cię, powiedz mi, że tego nie zrobiłeś. Nie zrobiłeś tego, o czym myślę, prawda? Kazałeś mu się z tego wycofać i dlatego się pokłóciliście, tak? - pytam, starając się siebie przekonać, że to możliwe. Podnoszę wzrok i napotykam zbolałe spojrzenie przyjaciela.
- Kocham was i przepraszam - jęczy, a ja powstrzymuję płacz.
- Co zrobiłeś? - Ściąga mnie na ziemie głos Su.
Przyjaciółka patrzy na niego zaciętym, pełnym smutku i nienawiści wzrokiem.
- Su, to był tylko raz, potrzebowałem pieniędzy...
- Co zrobiłeś? - syczy, a jej klatka piersiowa faluje. Widzę, że jest na skraju wybuchu. Ustąpił smutek i żal, dał miejsce czystej wściekłości.
- Susan, to był tylko raz, potrzebowałem pieniędzy...
- Dlaczego tak cholernie ich potrzebowałeś?! - krzyczy.
- Przepraszam, wiem, że zrobiłem coś strasznego!
- Dlaczego, kurwa, dlaczego ich potrzebowałeś?! - wrzeszczy znowu, a ja przymykam oczy.
- Bo okazało się, że moja ciocia wszystkie pieniądze przeznacza na moje studia i jest zadłużona! - Teraz i on wybucha, a głos łamie mu się na końcu.
Podnoszę wzrok i patrzę na niego zdruzgotana. Pani Lucy?
- Co zrobiłeś? - wypytuje dalej Susan, której wściekłość nie pozwala współczuć chłopakowi i jego cioci. Ma ogień w oczach, a ręce zaczynają się jej trząść. Atmosfera w pokoju niebezpiecznie się zagęszcza. Powietrze jest już bardzo ciężkie. Mam ochotę wyjść stąd i wrócić, jak już wszystko będzie dobrze. Bo będzie dobrze, zaraz się pogodzą. - Odpowiadaj mi, do cholery!
- Przewoziłem z nim jakieś skrzynki. To był tylko raz. Obiecałem sobie, że więcej tego nie zrobię.
- To świetnie, że sobie to obiecałeś. Wszyscy są już szczęśliwi - drwi, a Louis patrzy na nią niespokojnie, gotów poderwać się i powstrzymać ją od rzucenia się na chłopaka. - Co w nich było? Broń? - pyta, a w pokoju znowu zapada cisza. Wszyscy czekamy na odpowiedź, która prawdopodobnie spadnie na nas, jak topór kata.
Dźwięki przyciszonego telewizora wydają się być tak odległe i tak błahe, że nikt nie zwraca na nie uwagi.
- Nie. Nie do końca - mówi w końcu Aron i widzę, jak jego mięśnie napinają się nerwowo.
- To co? - Odzywam się. Mój słaby głos ledwo przedziera się przez napięcie. Nie wiem od kiedy zaczęłam tak reagować na stresowe sytuacje, ale coś mnie zmieniło. Czuję się taka słaba.
Kanapa obok mnie ugina się, kiedy Harry przysuwa się w moją stronę. Patrzę na niego, a on zarzuca mój koc na swoje nogi i dosuwa się do mnie tak, że nasze uda stykają się. Chce bez słów przekazać mi, że mam się nie martwić i nie wpadać w panikę. Nie wiem, czy nawet, gdyby mówił, udałoby mu się coś wskórać.
Susan, blada jak ściana, nie odpuszcza Aronowi, nieprzerwanie mierząc go nienawistnym spojrzeniem. Chłopak jest na skraju załamania. Otwiera kilka razy usta, po czym szepcze:
- Były w nich Koktajle Mołotowa.
Temperatura w pokoju spada o kilka stopni. Susan parska ironicznym śmiechem, pomieszanym z płaczliwym szlochem, po czym wychodzi z salonu, oplatając się rękami.
Aron patrzy na nas przez chwilę, po czym rusza za nią. Zrywamy się miejsca i podążamy za nimi, wiedząc, co Susan jest w stanie zrobić albo sobie, albo jemu.
Dziewczyna stoi w kuchni, oparta o blat i wpatruje się w okno. Aron kilka metrów za nią stara się coś powiedzieć, ale nie ma słów, żeby w jakikolwiek sposób się usprawiedliwić.
- Nie myślałam, że kiedyś do tego dojdzie - przerywa ciszę Susan. Ton jej głosu jest przerażający. Jednocześnie historyczny, jak i opanowany. - Nie myślałam, że będę cię kiedyś będę cię nienawidzić bardziej niż kocham.
Aron zrywa się z miejsca i rozpaczliwie gestykulując rękami, mówi:
- Postaraj się mnie zrozumieć, to była skrajna sytuacja, bądź wyrozumiała.
- Nic cię nie usprawiedliwi, nic. Rozumiesz? - Odwraca się gwałtownie i ciska w niego nienawistnym spojrzeniem. - Nigdy.
Przewraca mi się w żołądku, kiedy słyszę ich rozmowę. To najstraszniejsze, co Susan mogła mu powiedzieć. Może będzie miała wyrzuty sumienia, ale czuję, że będzie już za późno. Słowo zostało rzucone.
- Nawet nie wiesz, jak strasznie żałuję. Nie ma słów, żeby mnie usprawiedliwić - mamrocze Aron, nie wiedząc, co ze sobą począć.
- Jedyne czego ja żałuję, to to, że Louisowi udało się mnie uratować - mówi, a chłopak blednie. - Czyli o tym nie wiedziałeś, co? Zostałam w tym pierdolonym budynku! Gdyby nie Louis, nie żyłabym! A ty masz mi do powiedzenia tylko ,,przepraszam"?! Nigdy ci nie wybaczę, twojej bezmyślności, tego jak nas wszystkich naraziłeś, tego, że spaliłeś większość naszych wspomnień! Nienawidzę cię! Nie mam słów, żeby wyrazić, co czuję! - krzyczy, a łzy ciekną po moich policzkach. Nie wiem, jak się zachować, co myśleć i co czuć. Nie chcę tu być. - Gdybym miała wybór, wolałabym nie żyć, niż myśleć, że się na tobie zawiodłam! Dlaczego mi tak cholernie na tobie zależy? Dlaczego? - wrzeszczy dalej i wplata dłonie we włosy. Zaczyna wpadać w histerię, bo wszystkie uczucia, jakie w sobie miała, są przez nią
właśnie wykrzykiwane. - Możesz mi odpowiedzieć? Dlaczego to z tobą kojarzy mi się wszystko, co najlepsze?! Dlaczego to ty jesteś moim pierdolonym przyjacielem? - Zachłystuje się łzami. - Dlaczego czuję, że kłamię, mówiąc, że cię nienawidzę?
Nie patrzę na Arona, nie chcę widzieć jego twarzy. Po chwili ciszy, dochodzą do mnie słowa, których nigdy nie przypuszczałam, że usłyszę:
- Dlaczego to z tobą spałam pierwszy raz? - syczy, po czym jak burza wychodzi z kuchni. Podnoszę wzrok i otwieram szeroko oczy. Co?
Aron stoi chwilę bez ruchu, po czym wybiega za nią. Słyszę trzask drzwi frontowych. Odwracam się powoli do pozostałych i widzę ich wyblakłe twarze. Harry ma lekko rozchylone usta i patrzy mi w prosto oczy. Louis wygląda jakby ktoś go uderzył. Kręcę z niedowierzaniem głową, po czym siadam na stołku barowym.
- Louis, nie powinieneś...- zaczyna Harry, widząc minę przyjaciela, ale ten nie daje mu dokończyć. Mija go i wychodzi z kuchni. Patrzymy po sobie z Panem Ciemności, aż w końcu słyszymy kolejny trzask drzwi. Louis poszedł za nimi.
Susan's P.O.V
Płaczę, tak strasznie płaczę, kiedy szybkim krokiem przemierzam osiedle. Jest jedno miejsce, w którym chcę być. Chcę być w Skrzeczącej Przystani, sama. Ściągam z szyi naszyjnik z krzyżem i nie przestając iść, patrzę na niego. Ściskam go w dłoni i wiem, co chcę z nim zrobić.
- Susan! - Dochodzi do mnie głos Arona, na co tylko przyspieszam kroku.
Skręcam w lewo, w stronę lasu. Rozpacz nie pozwala mi czuć zmęczenia, każe tylko biec dalej. Po chwili dostrzegam w oddali taflę czystej, nieskazitelnej wody.
Obłęd, jaki pcha mnie przed siebie, przeraża mnie, ale zaraz ucisza resztki mojej świadomości. Muszę się pozbyć naszyjnika, niezależnie od tego, jak bardzo będę żałować. Nienawidzę go, nienawidzę.
Kiedy te dwa słowa pojawiają się w mojej głowie, w zestawieniu z twarzą roześmianego Arona, nogi chwieją mi się, a ja zaciągam się powietrzem. W końcu staję nad brzegiem klifu i wyciągam rękę z łańcuszkiem.
Odwracam głowę i widzę, że Aron patrzy na mnie, a oczy ma czerwone od płaczu. Widzi, co trzymam w dłoni i ściąga przez głowę swój naszyjnik.
- Jeśli ty to zrobisz, ja też - mówi cicho, a ja przygryzam dolną wargę, starając się stłumić płacz.
- Obiecywałeś, że nie zrobisz nic, żeby mnie skrzywdzić. Że będziesz mnie chronić. Wiesz, kiedy pierwszy raz to powiedziałeś?
- W dzień, w który się poznaliśmy. Pamiętam to, Susan, nie wiem co mam zrobić, nie jestem w stanie się usprawiedliwić, wiesz o tym. Nawet nie chcę próbować - mówi, a ja kręcę głową.
- Nie chcę tego słuchać. Louis mógł zginąć.
- To o niego chodzi? - pyta.
- Między innymi. Dlaczego nie powiedziałeś nam o cioci?
- I co by to zmieniło? Pożyczyłybyście mi pieniądze?
- Cokolwiek! - Wyrzucam ręce w powietrze. - Naraziłeś nas wszystkich, siebie również!
- Susan, ja tylko przewiozłem z Jack'iem te skrzynki!
- Dobrze. TYLKO je przewiozłeś. Złamałeś coś, na czym budowała się nasza przyjaźń. Nie powiedziałeś nam o niczym, naraziłeś nas na niebezpieczeństwo. Dlaczego miałabym ci zaufać, skoro ty wolałeś narazić nas wszystkich, niż po prostu powiedzieć, że masz problem?
- Nie wiedziałem, że te skrzynki pojadą do was! Nie miałem pojęcia! - krzyczy, a ja uśmiecham się ironicznie.
- A myślałeś, że po co są? Po co komu, kurwa, Koktajle Mołotowa? Tak czy inaczej, naraziłbyś kogo innego. O czym myślałeś, kiedy to robiłeś?
- Nie myślałem. Susan. Wiem, że naraziłem ciebie, Louisa, Jade, Harry'ego, ale nie wiedziałem, gdzie jadą te skrzynki. Nie miałem pojęcia! - krzyczy, kiedy otwieram usta, żeby coś powiedzieć. Jego wzrok błądzi po mojej zrujnowanej przez emocje twarzy. Przez chwilę patrzy mi w oczy, po czym dodaję: - Za bardzo mi na tobie zależy, żeby tak to wszystko skończyć.
- Weź się w garść. To już jest skończone, w ten, czy inny sposób.
- Susan, nie mów tak, to nie jest skończone...
- Nie zasługujesz, żeby dać ci drugą szansę. Mimo to, dam ci ją. Wybaczę ci, kiedy znowu mi go dasz - mówię, po czym podnoszę do góry naszyjnik. Aron patrzy na niego i na mnie, po czym kręci głową, wiedząc, co chcę zrobić. - Może, kiedy go wyrzucę, poczujesz się jak ja. Tak, jakby ktoś dał ci w twarz i powiedział, że największa wartość w jaką wierzyłeś okazała się być gówno warta - dodaję szeptem, po czym puszczam zawieszkę. Odwracam się plecami do chłopaka i patrzę, jak leci bezwładnie w dół. Cała się trzęsę, kiedy słyszę, że chłopak bezradnie odchodzi, wiedząc, że nic już nie zdziała.
Złość opuszcza mnie powoli, jakby chciała, żebym zobaczyła, co właśnie zrobiłam. Chce, żebym zupełnie trzeźwo spojrzała na sprawę. Teraz, kiedy jest już za późno. Zaciskam dłonie w pięści. Weź się w garść, Susan, weź się w garść. Fioletowoczarne chmury wiszą nade mną. Zimny wiatr owiewa moje nogi. Pogoda idealnie odwzorowuje mój obecny nastrój.
Słyszę, że ktoś przemierza las za mną. Aron wrócił.
- Może rzeczywiście przesadziłam. To takie trudne. Przepraszam, ja...- mówię z trudem, po czym odwracam się. Uśmiecham się smutno, kiedy widzę zakłopotanego Louis'a. Pociera ręką kark, nie wiedząc, co właściwie ma zrobić. - Co tu robisz?
- Sam nie wiem. Bałem się, że zrobisz coś głupiego - mówi, a mi trzęsie się warga.
- Chyba zrobiłam - szepczę, po czym patrzę w dół klifu. Siadam na ziemi i znowu zaczynam płakać. Znowu, znowu płakać.
Louis podchodzi do mnie i siada obok mnie. Wystawia rękę w moją stronę, a ja łapię ją.
- Właśnie mnie przeprosiłaś, bo myślałaś, że jestem Aronem. Czemu nie zrobisz tego samego z nim?
- Bo nie chcę. To koniec - tłumaczę.
- Dlaczego tak się przy tym upierasz? Pomylił się, miał problem.
Przez chwilę panuje między nami cisza, którą po chwili przerywam:
- Wiesz dlaczego? Bo jest jedną z tych niewielu osób, na której mi zależy. Znam go od zawsze i kocham go. A on to wszystko zniszczył. Nie chodzi o to, że się pomylił. Powiedział mi kiedyś, że nic mi się przez niego nie stanie. A jeśli tak, to sam odejdzie. To straszne, że traktuję to tak cholernie poważnie - Wzdycham i mocniej ściskam jego dłoń. - To straszne, że zależy mi na nim tak bardzo, że to aż boli.
- Skoro ci tak zależy, to zapomnij o wszystkim, on nie będzie ci miał niczego za złe, po prostu idź za nim - mówi, jakby to była najprostsza rzecz na świecie, a ja kręcę głową.
- Nie. Nie byliśmy idealnymi przyjaciółmi, ale on nie ufał mi na tyle, żeby powiedzieć mi o swoich problemach. Ja...ja muszę to wszytko przemyśleć - Zabieram dłoń i opieram się o ziemie za sobą.
- Chciałaś go przeprosić...
- Nie chciałam...To emocje - usprawiedliwiam się i wzdycham. - Czemu to boli tak bardzo?
- Wiesz, zazwyczaj jest tak, że osoba, na której zależy ci najbardziej rani najmocniej - mówi opanowanym głosem.
- Jeśli tak, to dlaczego ani razu nie zapytałam co u Jack'a? Nie zależy mi na nim? - pytam.
- Zależ, ale mniej niż na Aronie. On cię zna i kocha bardziej niż kogokolwiek. Da ci czas, jeśli go potrzebujesz.
Kiwam niemrawo głową i podnoszę się z miejsca. Louis patrzy na mnie z dołu, a ja podaję mu rękę.
- Daj mi chwilę, zapalę - mówi, ale wcale na mnie nie patrzy.
- Jesteś pewny? Zaraz będzie padać - stwierdzam, patrząc w niebo.
- Tak, idź - Kiwa głową.
- Dobrze. No i Louis? - Odwracam się przez ramię.
- Hm?
- Dziękuję - Uśmiecham się, po czym udaję się w stronę ścieżki.
Jade's P.O.V
- Nie wiedziałaś, że ze sobą spali? - pyta Harry, który leży ze mną na kanapie. On po jednej stronie, ja po drugiej, Kręcę głową i wzdycham.
- Powinniśmy za nimi iść? - Patrzę w okno i widzę, że chmury niebezpiecznie ciemnieją. - Zaraz zacznie padać.
- Nie, sami to załatwią. Gdyby długo nie wracali, wtedy zaczniemy ich szukać. To dużo emocji na raz, muszą odetchnąć - mówi, ale widzę, że się martwi. - Zrobić ci herbatę?
- Pytasz o to dziesiąty raz. Nie, dziękuję - odpowiadam i uśmiecham się blado.
- Wyglądasz jakbyś zamarzała.
- To przez emocje.
- Brałaś tabletki? - wypytuje mnie, a ja przewracam oczami.
- Tak.
Cały żołądek mam ściśnięty. Nie mogę uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam. To nie może być prawda.
Siedzimy chwilę w ciszy, aż dochodzi do nas skrzyp drzwi. Wall-E i Bruno, którzy schowali się przed krzykami w łazience, wybiegają z niej i biegną w stronę przedpokoju.
- Jade? - Słyszę głos Susan. Podnoszę się z miejsca, strącając na ziemię koc, którym uparcie chciał przykryć mnie Harry.
- Tutaj jestem - odpowiadam i wychodzę na korytarz, w którym Susan akurat ściąga buty. - Płaczesz? - pytam i opieram się o ścianę.
- Już nie.
- Gdzie Louis?
- Chciał pobyć chwilę sam. Jade, wyrzuciłam naszyjnik od Arona - Podnosi wzrok do góry, a jej broda drży.
- Co? - Otwieram szeroko oczy. - Dlaczego to zrobiłaś?
- Bo to koniec. Bo to koniec wszystkiego! - znowu zaczyna krzyczeć i wyrzuca ręce w powietrze.
- Susan, o czym ty mówisz, to żaden koniec. Uspokój się - Podchodzę do niej i łapię ją za przedramiona.
Zawsze tak jest, kiedy coś się dzieje. Popada ze skrajności w skrajność.
- Nienawidzę go, a to boli bardziej niż to, co mi zrobił. Jest tak strasznie przykro, bo szarpią mną wszystkie emocje na raz. Boli mnie to, że go nienawidzę - Płacze, a ja przyciągam ją do siebie. Przytulam ją i staram się uspokoić, gładząc ją po plecach. Czuję, że Harry przygląda się nam zza moich pleców.
- Powinnyście iść na górę, twoi rodzice przyjechali - odzywa się po chwili chłopak, a do mnie dochodzi dźwięk samochodu. Kiwam głową i prowadzę Susan na górę, żeby uniknąć niekomfortowych pytań.
Su człapie za mną po schodach, pociągając nosem. Harry zostaje na dole i domyślam się, że poszedł zaparzyć herbaty, którą będziemy musiały wypić, czy tego chcemy, czy nie.
Wchodzimy do pokoju w momencie, kiedy rodzice otwierają drzwi na dole, a tata jak zwykle krzyczy na psa, że ma mu dać spokój.
Opieram się o szafkę i patrzę na Susan, która siedzi na łóżku i zaciska dłonie na kolanach.
- Opowiedz mi wszystko, bez pomijania szczegółów - żądam.
Su bierze dwa głębokie wdechy, po czym zaczyna mówić. Opowiada o tym co zaszło, kiedy wyszli z domu. Kiedy jest w momencie, w którym stoją razem z Aronem nad klifem, do pokoju puka Harry. Susan krzyczy, że może wejść. Niesie dwa kubki z herbatą, a do kieszeni spodni ma wciśnięty kawałek papieru. Stawia napoje na stoliku obok łóżka, a sam zajmuje miejsce przy biurku.
Zaczyna padać, a my słuchamy z uwagą opowieści o tym, co zaszło między dwójką przyjaciół.
- Louis powiedział, że chce zapalić? - pyta po chwili Harry, a Susan kiwa głową, wpatrując się w plakat Janis Joplin. Chłopak podnosi się z miejsca i kieruje się w stronę drzwi. - To źle, bo on nie ma przy sobie papierosów.
Patrzymy po sobie z przyjaciółką, a zdenerwowany Styles opuszcza pokój.
Harry's P.O.V
Przeklinam w myśli jego pieprzoną, rozładowaną komórkę. Rozglądam się po osiedlu i stwierdzam, że bez wątpienia zgubię się w tej okropnej wiązance ulic. Wzdycham ciężko i kopię leżący na ziemi kamień. Nie mam pojęcia co robić i gdzie iść. Louis używał wymówki z paleniem bardzo rzadko, ale jeśli już, coś musi być na rzeczy.
- Louis?! - krzyczę i obracam się kilka razy.
Staram się przypomnieć sobie dokładnie, jak Susan opisywała swoją drogę. Tyle razy jazgotały o tej Skrzeczącej Przystani, a ja nie mogę sobie przypomnieć kompletnie nic. Odwracam się jeszcze raz, a kropla deszczu spada na mój nos. Wycieram ją ze złością. Jeszcze tego mi brakowało. Wyjmuję list, który mam w kieszeni i uśmiecham się słabo do siebie. Chowam go pod bluzę, żeby czasem się nie zamoczył. Rozglądam się i myśl uderza mnie jak z procy. Las! Susan biegła przez las. Zauważam nad domami wierzchołki drzew i ruszam w tamtą stronę. Deszcz coraz gęściej spada z nieba, powodując u mnie wzrost poziomu wkurwienia. Czemu ja za nimi wszystkimi biegam? Czuję się jak w zakończeniu jebanej komedii romantycznej. Tylko nie stoję na lotnisku, nie jestem zrozpaczonym facetem, a Louis nie jest moją wybranką, która własnie ma wsiadać do samolotu. Jednak ten deszcz nadaję całej sytuacji taniej emocjonalności, której nienawidzę, a która przez cały czas jest obecna w tego typu filmach. Przemierzam las i znowu krzyczę imię przyjaciela. Nie otrzymuję żadnej odpowiedzi, więc nie zatrzymuję się
Droga jest jedna. Bardzo dobrze, inaczej nie miałbym żadnych szans na znalezienie go.
- Louis, emocjonalny niedorozwoju! - drę się znowu.
Widzę, że po mojej lewej stronie drzewa zaczynają się przerzedzać. Tam musi być klif. Biegiem przemierzam dzielący mnie od tego miejsca kawałek. Kiedy mijam ścianę lasu, znajduję się na średnich rozmiarów łące, której koniec urywa się nagle, zostawiając za sobą przepaść. Staję na brzegu i spoglądam w dół. Przewracam oczami, przykładam dłonie do ust i krzyczę:
- Ty zjebany debilu! Jak tam zlazłeś?! - pytam przyjaciela, który siedzi na dole i kijem macha we wszystkie strony, wyrywają rośliny z wody. Podskakuję w miejscu i o mało co wpada do jeziora. Podnosi wzrok do góry i odkrzykuje:
- Co?!
- Po co tam zlazłeś, idioto, po co?! - drę się, a moje gardło zaczyna boleć.
- Nie słyszę, zejdź do mnie!
- Którędy?!
- ZEJDŹ DO MNIE!
- Nie dość, że debil, to jeszcze głuchy - mamroczę pod nosem i rozglądam się, którędy Louis -Podróżnik mógł dostać się na dół.
Jedyne, co udaję mi się wypatrzeć, to stroma ścieżka, prowadząca wzdłuż klifu. Nie ma mowy, żeby udało mi się tamtędy zejść. Zwłaszcza, że padający deszcz, zrobił z ziemi błoto.
- Idziesz?! - krzyczy znowu Louis.
Zaciskam zęby i liczę do dziesięciu. Cholerny, melancholijny idiota. Powoli stawiam pierwsze kroki na stromym spadzie. Zsuwam się w dół, uważając, żeby nie wbić się twarzą w błoto. Jeżeli tak się stanie, Louis straci wszystkie wybielane zęby. Wszystkie.
- Co ty odwalasz? - pytam Tomlinsona, kiedy znajduję się w połowie drogi. - Powaliło cię?
- Szukam naszyjnika Susan - mówi, nieprzerwanie grzebiąc kijem w sitowiu.
- Po co?
- Bo powiedziała Aronowi, że mu wybaczy, kiedy znowu go od niego dostanie.
- Czemu tak ci na tym zależy?! - krzyczę, bo wiatr zaczyna wiać, a deszcz zacinać mi w oczy. Trampki, które mam na nogach, są już całkiem przemoczone,
- Bo im na sobie zależy, a ona nie chce tego zrozumieć! - odpowiada i jego oczy rozszerzają się, kiedy dostrzega coś na końcu patyka. Podnosi go do góry, a na jego końcu zwisa znany mi naszyjnik z krzyżem. - Ha, kurwa! HA! - krzyczy szczęśliwy, a ja przewracam oczami.
- Możemy już wracać?
- Teraz tak - Uśmiecha się do mnie i zaczyna iść w moją stronę.
********
- Zadowolony z siebie jesteś? Jestem cały mokry - warczę obrażony. Louis nie odpowiada, tylko dalej obraca w palcach naszyjnik. - Dlaczego tak ci na nim zależy?
- Nie zależy mi na nim, tylko na Susan. Wiesz, co jest ironiczne? - Patrzy na mnie i podnosi jedną brew. - W całej tej kłótni, prawie w ogóle nie wspominała o Jack'u. Myślała tylko o Aronie.
- Jest na niego wściekła, myślisz, że naszyjnik załatwi sprawę? - pytam sceptycznie.
- Jeśli Aron jej go da, to myślę, ze pomoże. On ją kocha - Spuszcza wzrok na ziemie i przybiera poważny wyraz twarzy.
- Susan ci się podobała, prawda? Może zabrzmię jak ostatni gnój, ale dlaczego nie wykorzystasz sytuacji? Dlaczego nie pozwolisz sobie działać?
- Bo on ją kocha - powtarza. - A ona byłaby z nim szczęśliwa. Dlatego nie zapytała o Jack'a, dlatego nie liczyło się dla niej nic, oprócz Arona. Poza tym, spała z nim...
- To nic nie znaczy - Przewracam oczami.
- Skąd wiesz?
- Bo ja z dziewczyną, z którą spałem po raz pierwszy, nie rozmawiałem od lat - Wzdycham.
- Z nimi jest inaczej - Kręci głową i znowu ogląda zawieszkę.
- Zrobisz jak będziesz chciał. Póki co, masz się iść przebrać, bo zamarzniesz. Moim zdaniem, cała sprawa z tym naszyjnikiem jest niedorzeczna.
- Nigdy nie byłeś sentymentalny - stwierdza.
- A ty owszem. I takie gówno, jak to, czy ktoś z kimś spał, liczy się dla ciebie jak nie wiadomo co.
Louis przewraca oczami i wchodzi do domu, pod który zdążyliśmy się znaleźć. Pan Dan nie wrócił jeszcze z pracy, więc postanawiam zrobić coś dobrego dla środowiska i ugotować obiad. Louis zajmuje jedyną łazienkę, wiec ograniczam się do ściągnięcia mokrych butów. Wyciągam zza bluzy list i kładę go na blacie. Nie mogę o nim zapomnieć.
Piszę sms'a do Jade, że znalazłem naszego przyjaciela i aktualnie robię obiad. Nie wiem po co jej o tym mówię. Odpisuje, że rozmawia o czymś z Susan i stara się ją uspokoić. Oraz, że moja herbata była chujowa.
Oburzam się i ze zmarszczonymi brwiami stukam wiadomość, że jak tak, to następnym razem napluję jej do kubka.
Makaron powoli mięknie, a ja toczę pojedynek z tarką do sera. Louis w czarnej koszulce i jeansach wchodzi do pomieszczenia.
- Czy ty masz na sobie mój T-shirt? - pytam, podnosząc głowę znad garnków.
- Tak. Mówiłeś wcześniej, że nie liczy się dla ciebie, z kim śpisz. Racja? - pyta.
- Tak.
- A jeśli chodziłoby po prostu o spanie-spanie, nie o seks, to to byłoby całkiem bez znaczenia, tak?
- Tak. O co ci chodzi? - Podnoszę brwi, bo wiem, że nie szykuję się nic dobrego.
- Jest taka sprawa...- zaczyna, a ja zaplatam ręce na piersi.
Jade's P.O.V
Po przeczytaniu sms'a od Harry'ego, odkładam telefon na bok.
- Powiesz mi, o co chodzi z twoim rzekomym ,,spaniem" z Aronem? - Rysuję w powietrzu cudzysłów i domagam się odpowiedzi.
- Możesz mnie znienawidzić - stwierdza, po czym zamyka oczy.
- Nie zrobię tego, mam już dość kłótni jak na jeden dzień.
- W takim razie - Bierze głęboki oddech. - To było zanim zaczęłaś spotykać się z Derekiem. Mieliśmy może szesnaście lat. Ja...bałam się swojego pierwszego razu. Bardzo. Aron też chciał mieć to z głowy. Przyszedł kiedyś do mnie, kiedy mojego taty nie było. Rozmawialiśmy o tym i nie było tak, że nagle mnie pocałował i było mega romantycznie. To było coś w stylu...układu.
*********************
- Tylko raz, tak?
- Tak. To będzie czysty układ, kiedy będzie po wszystkim, zapomnimy o całej sprawie. Poza tym, pierwszy raz się całowaliśmy, pierwszy raz się lizaliśmy...
- Nie używaj tego słowa, pieprzona ohydo! Wiesz, że go nienawidzę - mówię ze złością, na co Aron parska śmiechem. Oczywiście, że wie i to go bardzo bawi.
- Jak masz zamiar się do tego zabrać? - pyta, odwracając wzrok.
- Ja mam się do tego zabierać? Ty to zrób - Zaplatam ręce na piersiach i podnoszę brwi.
Aron wstaję z łóżka i gasi światło, tak, że w pokoju jest prawie całkowicie ciemno.
Zamykam oczy i odchylam się do tyłu. Opadam na materac i staram się oddychać równomiernie. Czuję, że łóżko ugina się pod ciężarem Arona. Siada na mnie okrakiem. Otwieram oczy i w ciemności dostrzegam jego uśmiech.
- Swoim głupim ryjem wszystko psujesz - stwierdzam, na co on zaczyna się śmiać. Pochyla się jeszcze niżej, aż jego usta stykają się z moimi. Czynnie poddaję się całej akcji. Zarzucam ręce na jego szyję i przyciągam go jeszcze bliżej. Czuję, że debil zaczyna się śmiać. Spycham go z siebie, mamrocząc, że jest kretynem i wszystko psuję, po czym ściągam koszulkę przez głowę. Odwracam się w jego stronę i zaczynam rozpinać guziki jego koszuli. Aron podąża wzrokiem coraz niżej, a kiedy jego spojrzenie zatrzymuję się na moim staniku, całe jego rozbawienie znika.
Przewraca mnie, tak, że leżę teraz pod nim i zaczyna całować kolejno moją szyję, dekolt i brzuch. Wciągam gwałtownie powietrze, zdziwiona takim obrotem spraw. Patrzę na niego w dół. Zajmuje się aktualnie rozporkiem moich spodni. Ściąga je ze mnie i rzuca na bok. Wraca znowu na mnie, przywierając swoimi ustami do moich, Dopiero teraz zaczynam czuć rosnące podniecenie. Leżę jeszcze chwilę oniemiała, po czym gwałtownie oddaję jego pocałunek i dłońmi podążam w stronę paska jego spodni.
Z moich ust wyrywa się ciche jęknięcie, kiedy chłopak zatrzymuję swoją dłoń na zewnętrznej stronie moich majtek.
****************
- Skończ - przerywam jej nagle, nie wiedząc, czy chcę to dalej słyszeć. - Możesz tylko powiedzieć, jak było?
- Okej - Wzrusza ramionami, jakby to nie było nic wielkiego. - Na koniec powiedział, że zrobił to, bo nie mógłby znieść myśli, że zrobi to ktoś inny, niedelikatny. Mówił, że mnie nie skrzywdzi - kontynuuje, a jej oczy znowu zachodzą łzami.
- To dlatego tak strasznie ta sprawa cię zraniła? - pytam smuta, na co ona kiwa głową. - Kochanie, on nie wiedział, że to wszystko jedzie do nas. Uspokój się - Podchodzę do niej i przytulam ją.
- Wiem. Potrzebuję czasu. Nie chcę nawet myśleć o tym, jak mi na tym debilu zależy - Kręci głową z niedowierzaniem.
- Myślisz, że bardziej niż czysto po przyjacielsku? - pytam, nie wiedząc, co chcę usłyszeć.
- Kiedyś tak było. Potem poznałam Jack'a i wszystko się zmieniło. Boże, jeszcze Jack - Wzdycha.
- Jade! Susan! Chodźcie na obiad! - krzyczy z dołu moja mama, przywracając nas do rzeczywistości.
- Spróbuj się opanować, wszytko będzie dobrze. Mogę dzisiaj nie iść do Harry'ego, jeśli chcesz o tym porozmawiać.
- Nie, idź. Muszę spotkać z Louisem. Jestem mu winna rozmowę. Poza tym, Harry mógłby się wyspać. Nie dość, że wygląda jak pedał, to jeszcze jest coraz brzydszy z tego braku snu - Uśmiecha się blado, a ja jej przytakuję.
Podnosimy się z łóżka i wychodzimy z pokoju.
****************
- Dawno nie byłem taki wkurwiony. Wszedłem dzisiaj garażu, a tam jaśniepan Bruno, pieprzony złodziej, kradnie moje ciasto dla dzików, i ucieka. Zacząłem go gonić, ale stwierdziłem, że lepiej rzucić w niego kluczami. Nie trafiłem. Widziałem jak na mnie spojrzał. Bezczelnie śmiał mi się w twarz - Tata uderza ręką w stół, a ja staram się ukryć śmiech. Potakuję tylko głową, jakby to była najstraszniejsza zbrodnia w Wielkiej Brytanii. - Mam świetny pomysł! Zamknę go w kojcu na dwa dni i nie dostanie żadnego jedzenia. Ani okruszka!
- David! - upomina go mama, stawiając na stole wazę z zupą. Lena śmieję się w dłoń i zaciska mocno oczy.
- No co? Jest szerszy niż dłuższy i do tego jest pieprzonym darmozjadem! Potrzebuję ciast dla dzików! Co będą jadły w zimę? - Załamuje ręce. - Muszą być grube, żeby wolniej uciekały.
- Tato!
Sytuacja przy stole jako-tako poprawia mi humor i pozwala na chwilę zapomnieć o przykrej sprawie z Aronem. Śmieję się, kiedy tata ponownie opowiada o tym, że najchętniej zamknąłby Bruna w Tower.
Napchane do granic możliwości, wracamy z Susan na górę. Na dworze jest już ciemno i wiem, co to oznacza.
- Muszę iść do Harry'ego - jęczę.
- Przynajmniej się lepiej poznacie.
- Albo zabijemy - Wzdycham i wciskam do torby potrzebne rzeczy. - Przyjdę rano, koło piątej. Zamknij drzwi do pokoju na klucz, gdyby moi rodzice albo Lena chcieli wejść - instruuję przyjaciółkę, wpychając do bagażu dwa energetyki. Nie będę się przebierać w piżamę. Jedyne co mam zrobić, to nie zasnąć.
Susan wychodzi z pomieszczenia i idzie pod prysznic. Korzystam z jej chwilowej nieobecności i z podręcznej torby wydobywam telefon.
Włączam rozmowę z Aronem i zastanawiam się, co mogę mu napisać. Siedzę tak nieruchomo przez jakiś czas, kiedy w końcu słyszę, że szum wody w łazience ustał. Szybko stukam wiadomość, nie myśląc nad tym, co w niej jest:
Cieszę się, że nic ci nie jest. Tęskniłam za tobą Xx
Chowam telefon i uśmiecham się do Susan, która wchodzi do pokoju. Ma na sobie koszulkę i krótkie spodenki, a jej niebotycznie długie nogi zaczynają działać mi na nerwy. Przez drzwi krzyczę do rodziców, że idziemy spać, po czym zamykam je na klucz. Su i tak pewnie by o tym zapomniała. Przytulam przyjaciółkę i wychodzę na balkon. Rodzice są w swojej sypialni, więc nic mi nie grozi. Powoli, ze zręcznością średniego hipopotama, spuszczam się na sam dół, po zostawionej tu niegdyś drabinie sznurowej. Kiedy jestem na ziemi, macham do Susan, a ona uśmiecha się do mnie i wraca do pomieszczenia. Muszę pogonić Louis'a, który najwidoczniej zapomniał o tym, co ma zrobić. Kieruję się pod okno pokoju Susan. Patrzę w górę i szukam wzrokiem pieprzonego sznura, który zawsze tu wisiał. Znajduję go i po chwili zmagania, staję na dachu koło okna Su. Uderzam pięścią w zasłoniętą szybę. Po chwili słyszę kroki i zza zasłony ukazuję mi się twarz Harry'ego, który wygląda tak, jakby miał zaraz kogoś zabić. Otwiera okno, po czym odsuwa się , robiąc mi miejsce.
- Kto to wymyślił? - warczy na wstępie. - Całą zabawę z zamianami współlokatorów?
- Louis - Wzruszam ramionami i siadam na łóżku. - Gdzie on jest?
- Biega jak popierdolony po górze i szykuję się na swoje wspaniałe pidżama party. Świetnie zakończenie świetnego dnia - Przewraca oczami, po czym opiera się o okno.
- Jade! Jesteś już - Słyszę głos Louisa, który akurat wchodzi do pokoju i zamyka za sobą drzwi. - Też będę już wychodził. Bawcie się dobrze - Uśmiecha się, po czym przerzuca torbę przez ramię.
- Jesteś pewien, że dasz radę wejść po drabinie z tą obolałą ręką? - Wskazuję na jego opatrunek, na co on kiwa tylko głową.
- Mam nadzieję, że spadniesz - burczy z kąta Harry.
Louis przekłada jedną nogę przez okno, a kiedy stoi już na dachu, macha nam na pożegnanie. Obserwuję, jak zwinnie schodzi na dół, a kiedy już stoi na ziemi, salutuje i odwraca się.
- A żebyś się wyjebał! Jak będziesz taki wesoły to cię samochód trzaśnie! - woła stłumionym głosem Harry znad mojego ramienia. Mierzę go wściekłym spojrzeniem i zamykam okno.
- Jesteś takim chamem - stwierdzam, po czym odwracam się do niego przodem.
Patrzy na mnie spod zmarszczonych brwi, po czym wyraz jego twarzy nagle łagodnieje i zaczyna grzebać po wszystkich swoich kieszeniach.
- Co ty robisz? - pytam.
- Miałem ci to przekazać - mówi, wyciągając z kieszeni pognieciony papier. - Twoi rodzice dali mi to, kiedy rozmawiałaś na górze z Susan. Nie wściekaj się, ale dowiedzieli się o twoich studiach. Prosiłem ich, żeby na razie o tym z tobą nie rozmawiali, sam chciałem ci powiedzieć...
- O czym ty mówisz? - Otwieram szeroko oczy i wyrywam mu kopertę z rąk. - Co to jest? Dlaczego to otworzyłeś?
- Sama zobacz - mówi z uśmiechem.
Wyciągam kartę z koperty, rozkładam ją i przebiegam wzrokiem po jej treści. Otwieram szeroko usta i patrzę na chłopaka.
- Dostałam się na studia - dukam z niedowierzaniem.
- Dostałaś się - Kiwa głową, a uśmiech rośnie na jego twarzy. Uśmiech, prawdziwy uśmiech. Najszczerszy, najprawdziwszy.
Stoję tak jeszcze chwilę, przetwarzając wszystkie nagłe informacje. Nagle uśmiech wpełza i na moją twarz, aż zaczynają boleć mnie policzki. Zaczynam piszczeć i rzucam się na Harry'ego. Ten jednak nie utrzymuję równowagi i leci do tyłu, opadając plecami na łóżko. Zasłania mi usta dłonią i śmieję się ze mnie.
- Cicho, bo obudzisz ojca Susan - Szczerzy się, a ja nie mogę uwierzyć w to co się dzieje.
- Dostałam się - powtarzam. Znowu go przytulam, a on zarzuca mi ręce na plecy, mocniej mnie do siebie przyciągając.
-------------------------------------------------------------------
Pisałam cały dzień. Wszystkie noł-lajfy krzyczą EEOO!!
To chyba najdłuższy rozdział w historii tego bloga, ale nie mogłam przestać :D Znowu jest późno, znowu się nie wyśpię. Kocham was mocno <3 Boże, dziękuję wam, że jesteście :O Nie mogę się nadziwić, że między jednym a drugim rozdziałem jest różnica prawie 2 000 wyświetleń :O
Jeszcze jeden news!
http://victorious-one-direction.blogspot.com/p/zwiastun-czesc-pierwsza.html
No i jak? Moim zdaniem jest całkiem przyzwoity :D
Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną do końca historii! Jeszcze raz, bardzo mocno was kocham <3 Każdego z osobna :*
Ps.
To chyba najgorsza scena pseudo-erotyczna, jaka kiedykolwiek powstała XDD
- Aresztowali go dzisiaj w nocy. Ja...mnie nie rozpoznali.
Cała nasza czwórka otwiera szeroko oczy. Patrzę na przyjaciela otępiała i oszołomiona. Rozpoznali?
- Aron, wytłumacz mi, co się dzieje? - Susan blednie i zaciska ręce na oparciu kanapy.
Na chwilę wszyscy wstrzymują oddechy i wlepiają spojrzenia w chłopaka.
- Kiedy się zgubiłem z Jack'iem, w lesie, powiedział mi, że jego znajomy ma wolną posadę - zaczyna i zamyka oczy. - Kiedy zacząłem dopytywać, co dokładnie ma na myśli, przyznał się, że przewozi coś dla jakiejś organizacji. Nie myślałem, że to coś złego, aż nie uzupełnił, czym ta organizacja się zajmuje.
- Co to było? Co to za organizacja? - Kontynuuje przesłuchanie Susan, martwo wpatrując się w ścianę.
Aron zaciska usta i spuszcza wzrok na ziemie. Oddycham ciężko przez nos i staram się wyczytać coś z jego twarzy. Cokolwiek, co mówiłoby, że żartuje.
- To była mafia - kończy w końcu, po czym przełyka ślinę.
Przechodzi mnie dreszcz i zakrywam usta dłonią. Odwracam głowę w drugą stronę. Harry i Louis patrzą po sobie, ale nic nie mówią.
Robi mi się słabo, więc opadam na swoje poprzednie miejsce. Wciągam koc na kolana i szybko oddycham.
- Błagam cię, powiedz mi, że tego nie zrobiłeś. Nie zrobiłeś tego, o czym myślę, prawda? Kazałeś mu się z tego wycofać i dlatego się pokłóciliście, tak? - pytam, starając się siebie przekonać, że to możliwe. Podnoszę wzrok i napotykam zbolałe spojrzenie przyjaciela.
- Kocham was i przepraszam - jęczy, a ja powstrzymuję płacz.
- Co zrobiłeś? - Ściąga mnie na ziemie głos Su.
Przyjaciółka patrzy na niego zaciętym, pełnym smutku i nienawiści wzrokiem.
- Su, to był tylko raz, potrzebowałem pieniędzy...
- Co zrobiłeś? - syczy, a jej klatka piersiowa faluje. Widzę, że jest na skraju wybuchu. Ustąpił smutek i żal, dał miejsce czystej wściekłości.
- Susan, to był tylko raz, potrzebowałem pieniędzy...
- Dlaczego tak cholernie ich potrzebowałeś?! - krzyczy.
- Przepraszam, wiem, że zrobiłem coś strasznego!
- Dlaczego, kurwa, dlaczego ich potrzebowałeś?! - wrzeszczy znowu, a ja przymykam oczy.
- Bo okazało się, że moja ciocia wszystkie pieniądze przeznacza na moje studia i jest zadłużona! - Teraz i on wybucha, a głos łamie mu się na końcu.
Podnoszę wzrok i patrzę na niego zdruzgotana. Pani Lucy?
- Co zrobiłeś? - wypytuje dalej Susan, której wściekłość nie pozwala współczuć chłopakowi i jego cioci. Ma ogień w oczach, a ręce zaczynają się jej trząść. Atmosfera w pokoju niebezpiecznie się zagęszcza. Powietrze jest już bardzo ciężkie. Mam ochotę wyjść stąd i wrócić, jak już wszystko będzie dobrze. Bo będzie dobrze, zaraz się pogodzą. - Odpowiadaj mi, do cholery!
- Przewoziłem z nim jakieś skrzynki. To był tylko raz. Obiecałem sobie, że więcej tego nie zrobię.
- To świetnie, że sobie to obiecałeś. Wszyscy są już szczęśliwi - drwi, a Louis patrzy na nią niespokojnie, gotów poderwać się i powstrzymać ją od rzucenia się na chłopaka. - Co w nich było? Broń? - pyta, a w pokoju znowu zapada cisza. Wszyscy czekamy na odpowiedź, która prawdopodobnie spadnie na nas, jak topór kata.
Dźwięki przyciszonego telewizora wydają się być tak odległe i tak błahe, że nikt nie zwraca na nie uwagi.
- Nie. Nie do końca - mówi w końcu Aron i widzę, jak jego mięśnie napinają się nerwowo.
- To co? - Odzywam się. Mój słaby głos ledwo przedziera się przez napięcie. Nie wiem od kiedy zaczęłam tak reagować na stresowe sytuacje, ale coś mnie zmieniło. Czuję się taka słaba.
Kanapa obok mnie ugina się, kiedy Harry przysuwa się w moją stronę. Patrzę na niego, a on zarzuca mój koc na swoje nogi i dosuwa się do mnie tak, że nasze uda stykają się. Chce bez słów przekazać mi, że mam się nie martwić i nie wpadać w panikę. Nie wiem, czy nawet, gdyby mówił, udałoby mu się coś wskórać.
Susan, blada jak ściana, nie odpuszcza Aronowi, nieprzerwanie mierząc go nienawistnym spojrzeniem. Chłopak jest na skraju załamania. Otwiera kilka razy usta, po czym szepcze:
- Były w nich Koktajle Mołotowa.
Temperatura w pokoju spada o kilka stopni. Susan parska ironicznym śmiechem, pomieszanym z płaczliwym szlochem, po czym wychodzi z salonu, oplatając się rękami.
Aron patrzy na nas przez chwilę, po czym rusza za nią. Zrywamy się miejsca i podążamy za nimi, wiedząc, co Susan jest w stanie zrobić albo sobie, albo jemu.
Dziewczyna stoi w kuchni, oparta o blat i wpatruje się w okno. Aron kilka metrów za nią stara się coś powiedzieć, ale nie ma słów, żeby w jakikolwiek sposób się usprawiedliwić.
- Nie myślałam, że kiedyś do tego dojdzie - przerywa ciszę Susan. Ton jej głosu jest przerażający. Jednocześnie historyczny, jak i opanowany. - Nie myślałam, że będę cię kiedyś będę cię nienawidzić bardziej niż kocham.
Aron zrywa się z miejsca i rozpaczliwie gestykulując rękami, mówi:
- Postaraj się mnie zrozumieć, to była skrajna sytuacja, bądź wyrozumiała.
- Nic cię nie usprawiedliwi, nic. Rozumiesz? - Odwraca się gwałtownie i ciska w niego nienawistnym spojrzeniem. - Nigdy.
Przewraca mi się w żołądku, kiedy słyszę ich rozmowę. To najstraszniejsze, co Susan mogła mu powiedzieć. Może będzie miała wyrzuty sumienia, ale czuję, że będzie już za późno. Słowo zostało rzucone.
- Nawet nie wiesz, jak strasznie żałuję. Nie ma słów, żeby mnie usprawiedliwić - mamrocze Aron, nie wiedząc, co ze sobą począć.
- Jedyne czego ja żałuję, to to, że Louisowi udało się mnie uratować - mówi, a chłopak blednie. - Czyli o tym nie wiedziałeś, co? Zostałam w tym pierdolonym budynku! Gdyby nie Louis, nie żyłabym! A ty masz mi do powiedzenia tylko ,,przepraszam"?! Nigdy ci nie wybaczę, twojej bezmyślności, tego jak nas wszystkich naraziłeś, tego, że spaliłeś większość naszych wspomnień! Nienawidzę cię! Nie mam słów, żeby wyrazić, co czuję! - krzyczy, a łzy ciekną po moich policzkach. Nie wiem, jak się zachować, co myśleć i co czuć. Nie chcę tu być. - Gdybym miała wybór, wolałabym nie żyć, niż myśleć, że się na tobie zawiodłam! Dlaczego mi tak cholernie na tobie zależy? Dlaczego? - wrzeszczy dalej i wplata dłonie we włosy. Zaczyna wpadać w histerię, bo wszystkie uczucia, jakie w sobie miała, są przez nią
właśnie wykrzykiwane. - Możesz mi odpowiedzieć? Dlaczego to z tobą kojarzy mi się wszystko, co najlepsze?! Dlaczego to ty jesteś moim pierdolonym przyjacielem? - Zachłystuje się łzami. - Dlaczego czuję, że kłamię, mówiąc, że cię nienawidzę?
Nie patrzę na Arona, nie chcę widzieć jego twarzy. Po chwili ciszy, dochodzą do mnie słowa, których nigdy nie przypuszczałam, że usłyszę:
- Dlaczego to z tobą spałam pierwszy raz? - syczy, po czym jak burza wychodzi z kuchni. Podnoszę wzrok i otwieram szeroko oczy. Co?
Aron stoi chwilę bez ruchu, po czym wybiega za nią. Słyszę trzask drzwi frontowych. Odwracam się powoli do pozostałych i widzę ich wyblakłe twarze. Harry ma lekko rozchylone usta i patrzy mi w prosto oczy. Louis wygląda jakby ktoś go uderzył. Kręcę z niedowierzaniem głową, po czym siadam na stołku barowym.
- Louis, nie powinieneś...- zaczyna Harry, widząc minę przyjaciela, ale ten nie daje mu dokończyć. Mija go i wychodzi z kuchni. Patrzymy po sobie z Panem Ciemności, aż w końcu słyszymy kolejny trzask drzwi. Louis poszedł za nimi.
Susan's P.O.V
Płaczę, tak strasznie płaczę, kiedy szybkim krokiem przemierzam osiedle. Jest jedno miejsce, w którym chcę być. Chcę być w Skrzeczącej Przystani, sama. Ściągam z szyi naszyjnik z krzyżem i nie przestając iść, patrzę na niego. Ściskam go w dłoni i wiem, co chcę z nim zrobić.
- Susan! - Dochodzi do mnie głos Arona, na co tylko przyspieszam kroku.
Skręcam w lewo, w stronę lasu. Rozpacz nie pozwala mi czuć zmęczenia, każe tylko biec dalej. Po chwili dostrzegam w oddali taflę czystej, nieskazitelnej wody.
Obłęd, jaki pcha mnie przed siebie, przeraża mnie, ale zaraz ucisza resztki mojej świadomości. Muszę się pozbyć naszyjnika, niezależnie od tego, jak bardzo będę żałować. Nienawidzę go, nienawidzę.
Kiedy te dwa słowa pojawiają się w mojej głowie, w zestawieniu z twarzą roześmianego Arona, nogi chwieją mi się, a ja zaciągam się powietrzem. W końcu staję nad brzegiem klifu i wyciągam rękę z łańcuszkiem.
Odwracam głowę i widzę, że Aron patrzy na mnie, a oczy ma czerwone od płaczu. Widzi, co trzymam w dłoni i ściąga przez głowę swój naszyjnik.
- Jeśli ty to zrobisz, ja też - mówi cicho, a ja przygryzam dolną wargę, starając się stłumić płacz.
- Obiecywałeś, że nie zrobisz nic, żeby mnie skrzywdzić. Że będziesz mnie chronić. Wiesz, kiedy pierwszy raz to powiedziałeś?
- W dzień, w który się poznaliśmy. Pamiętam to, Susan, nie wiem co mam zrobić, nie jestem w stanie się usprawiedliwić, wiesz o tym. Nawet nie chcę próbować - mówi, a ja kręcę głową.
- Nie chcę tego słuchać. Louis mógł zginąć.
- To o niego chodzi? - pyta.
- Między innymi. Dlaczego nie powiedziałeś nam o cioci?
- I co by to zmieniło? Pożyczyłybyście mi pieniądze?
- Cokolwiek! - Wyrzucam ręce w powietrze. - Naraziłeś nas wszystkich, siebie również!
- Susan, ja tylko przewiozłem z Jack'iem te skrzynki!
- Dobrze. TYLKO je przewiozłeś. Złamałeś coś, na czym budowała się nasza przyjaźń. Nie powiedziałeś nam o niczym, naraziłeś nas na niebezpieczeństwo. Dlaczego miałabym ci zaufać, skoro ty wolałeś narazić nas wszystkich, niż po prostu powiedzieć, że masz problem?
- Nie wiedziałem, że te skrzynki pojadą do was! Nie miałem pojęcia! - krzyczy, a ja uśmiecham się ironicznie.
- A myślałeś, że po co są? Po co komu, kurwa, Koktajle Mołotowa? Tak czy inaczej, naraziłbyś kogo innego. O czym myślałeś, kiedy to robiłeś?
- Nie myślałem. Susan. Wiem, że naraziłem ciebie, Louisa, Jade, Harry'ego, ale nie wiedziałem, gdzie jadą te skrzynki. Nie miałem pojęcia! - krzyczy, kiedy otwieram usta, żeby coś powiedzieć. Jego wzrok błądzi po mojej zrujnowanej przez emocje twarzy. Przez chwilę patrzy mi w oczy, po czym dodaję: - Za bardzo mi na tobie zależy, żeby tak to wszystko skończyć.
- Weź się w garść. To już jest skończone, w ten, czy inny sposób.
- Susan, nie mów tak, to nie jest skończone...
- Nie zasługujesz, żeby dać ci drugą szansę. Mimo to, dam ci ją. Wybaczę ci, kiedy znowu mi go dasz - mówię, po czym podnoszę do góry naszyjnik. Aron patrzy na niego i na mnie, po czym kręci głową, wiedząc, co chcę zrobić. - Może, kiedy go wyrzucę, poczujesz się jak ja. Tak, jakby ktoś dał ci w twarz i powiedział, że największa wartość w jaką wierzyłeś okazała się być gówno warta - dodaję szeptem, po czym puszczam zawieszkę. Odwracam się plecami do chłopaka i patrzę, jak leci bezwładnie w dół. Cała się trzęsę, kiedy słyszę, że chłopak bezradnie odchodzi, wiedząc, że nic już nie zdziała.
Złość opuszcza mnie powoli, jakby chciała, żebym zobaczyła, co właśnie zrobiłam. Chce, żebym zupełnie trzeźwo spojrzała na sprawę. Teraz, kiedy jest już za późno. Zaciskam dłonie w pięści. Weź się w garść, Susan, weź się w garść. Fioletowoczarne chmury wiszą nade mną. Zimny wiatr owiewa moje nogi. Pogoda idealnie odwzorowuje mój obecny nastrój.
Słyszę, że ktoś przemierza las za mną. Aron wrócił.
- Może rzeczywiście przesadziłam. To takie trudne. Przepraszam, ja...- mówię z trudem, po czym odwracam się. Uśmiecham się smutno, kiedy widzę zakłopotanego Louis'a. Pociera ręką kark, nie wiedząc, co właściwie ma zrobić. - Co tu robisz?
- Sam nie wiem. Bałem się, że zrobisz coś głupiego - mówi, a mi trzęsie się warga.
- Chyba zrobiłam - szepczę, po czym patrzę w dół klifu. Siadam na ziemi i znowu zaczynam płakać. Znowu, znowu płakać.
Louis podchodzi do mnie i siada obok mnie. Wystawia rękę w moją stronę, a ja łapię ją.
- Właśnie mnie przeprosiłaś, bo myślałaś, że jestem Aronem. Czemu nie zrobisz tego samego z nim?
- Bo nie chcę. To koniec - tłumaczę.
- Dlaczego tak się przy tym upierasz? Pomylił się, miał problem.
Przez chwilę panuje między nami cisza, którą po chwili przerywam:
- Wiesz dlaczego? Bo jest jedną z tych niewielu osób, na której mi zależy. Znam go od zawsze i kocham go. A on to wszystko zniszczył. Nie chodzi o to, że się pomylił. Powiedział mi kiedyś, że nic mi się przez niego nie stanie. A jeśli tak, to sam odejdzie. To straszne, że traktuję to tak cholernie poważnie - Wzdycham i mocniej ściskam jego dłoń. - To straszne, że zależy mi na nim tak bardzo, że to aż boli.
- Skoro ci tak zależy, to zapomnij o wszystkim, on nie będzie ci miał niczego za złe, po prostu idź za nim - mówi, jakby to była najprostsza rzecz na świecie, a ja kręcę głową.
- Nie. Nie byliśmy idealnymi przyjaciółmi, ale on nie ufał mi na tyle, żeby powiedzieć mi o swoich problemach. Ja...ja muszę to wszytko przemyśleć - Zabieram dłoń i opieram się o ziemie za sobą.
- Chciałaś go przeprosić...
- Nie chciałam...To emocje - usprawiedliwiam się i wzdycham. - Czemu to boli tak bardzo?
- Wiesz, zazwyczaj jest tak, że osoba, na której zależy ci najbardziej rani najmocniej - mówi opanowanym głosem.
- Jeśli tak, to dlaczego ani razu nie zapytałam co u Jack'a? Nie zależy mi na nim? - pytam.
- Zależ, ale mniej niż na Aronie. On cię zna i kocha bardziej niż kogokolwiek. Da ci czas, jeśli go potrzebujesz.
Kiwam niemrawo głową i podnoszę się z miejsca. Louis patrzy na mnie z dołu, a ja podaję mu rękę.
- Daj mi chwilę, zapalę - mówi, ale wcale na mnie nie patrzy.
- Jesteś pewny? Zaraz będzie padać - stwierdzam, patrząc w niebo.
- Tak, idź - Kiwa głową.
- Dobrze. No i Louis? - Odwracam się przez ramię.
- Hm?
- Dziękuję - Uśmiecham się, po czym udaję się w stronę ścieżki.
Jade's P.O.V
- Nie wiedziałaś, że ze sobą spali? - pyta Harry, który leży ze mną na kanapie. On po jednej stronie, ja po drugiej, Kręcę głową i wzdycham.
- Powinniśmy za nimi iść? - Patrzę w okno i widzę, że chmury niebezpiecznie ciemnieją. - Zaraz zacznie padać.
- Nie, sami to załatwią. Gdyby długo nie wracali, wtedy zaczniemy ich szukać. To dużo emocji na raz, muszą odetchnąć - mówi, ale widzę, że się martwi. - Zrobić ci herbatę?
- Pytasz o to dziesiąty raz. Nie, dziękuję - odpowiadam i uśmiecham się blado.
- Wyglądasz jakbyś zamarzała.
- To przez emocje.
- Brałaś tabletki? - wypytuje mnie, a ja przewracam oczami.
- Tak.
Cały żołądek mam ściśnięty. Nie mogę uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam. To nie może być prawda.
Siedzimy chwilę w ciszy, aż dochodzi do nas skrzyp drzwi. Wall-E i Bruno, którzy schowali się przed krzykami w łazience, wybiegają z niej i biegną w stronę przedpokoju.
- Jade? - Słyszę głos Susan. Podnoszę się z miejsca, strącając na ziemię koc, którym uparcie chciał przykryć mnie Harry.
- Tutaj jestem - odpowiadam i wychodzę na korytarz, w którym Susan akurat ściąga buty. - Płaczesz? - pytam i opieram się o ścianę.
- Już nie.
- Gdzie Louis?
- Chciał pobyć chwilę sam. Jade, wyrzuciłam naszyjnik od Arona - Podnosi wzrok do góry, a jej broda drży.
- Co? - Otwieram szeroko oczy. - Dlaczego to zrobiłaś?
- Bo to koniec. Bo to koniec wszystkiego! - znowu zaczyna krzyczeć i wyrzuca ręce w powietrze.
- Susan, o czym ty mówisz, to żaden koniec. Uspokój się - Podchodzę do niej i łapię ją za przedramiona.
Zawsze tak jest, kiedy coś się dzieje. Popada ze skrajności w skrajność.
- Nienawidzę go, a to boli bardziej niż to, co mi zrobił. Jest tak strasznie przykro, bo szarpią mną wszystkie emocje na raz. Boli mnie to, że go nienawidzę - Płacze, a ja przyciągam ją do siebie. Przytulam ją i staram się uspokoić, gładząc ją po plecach. Czuję, że Harry przygląda się nam zza moich pleców.
- Powinnyście iść na górę, twoi rodzice przyjechali - odzywa się po chwili chłopak, a do mnie dochodzi dźwięk samochodu. Kiwam głową i prowadzę Susan na górę, żeby uniknąć niekomfortowych pytań.
Su człapie za mną po schodach, pociągając nosem. Harry zostaje na dole i domyślam się, że poszedł zaparzyć herbaty, którą będziemy musiały wypić, czy tego chcemy, czy nie.
Wchodzimy do pokoju w momencie, kiedy rodzice otwierają drzwi na dole, a tata jak zwykle krzyczy na psa, że ma mu dać spokój.
Opieram się o szafkę i patrzę na Susan, która siedzi na łóżku i zaciska dłonie na kolanach.
- Opowiedz mi wszystko, bez pomijania szczegółów - żądam.
Su bierze dwa głębokie wdechy, po czym zaczyna mówić. Opowiada o tym co zaszło, kiedy wyszli z domu. Kiedy jest w momencie, w którym stoją razem z Aronem nad klifem, do pokoju puka Harry. Susan krzyczy, że może wejść. Niesie dwa kubki z herbatą, a do kieszeni spodni ma wciśnięty kawałek papieru. Stawia napoje na stoliku obok łóżka, a sam zajmuje miejsce przy biurku.
Zaczyna padać, a my słuchamy z uwagą opowieści o tym, co zaszło między dwójką przyjaciół.
- Louis powiedział, że chce zapalić? - pyta po chwili Harry, a Susan kiwa głową, wpatrując się w plakat Janis Joplin. Chłopak podnosi się z miejsca i kieruje się w stronę drzwi. - To źle, bo on nie ma przy sobie papierosów.
Patrzymy po sobie z przyjaciółką, a zdenerwowany Styles opuszcza pokój.
Harry's P.O.V
Przeklinam w myśli jego pieprzoną, rozładowaną komórkę. Rozglądam się po osiedlu i stwierdzam, że bez wątpienia zgubię się w tej okropnej wiązance ulic. Wzdycham ciężko i kopię leżący na ziemi kamień. Nie mam pojęcia co robić i gdzie iść. Louis używał wymówki z paleniem bardzo rzadko, ale jeśli już, coś musi być na rzeczy.
- Louis?! - krzyczę i obracam się kilka razy.
Staram się przypomnieć sobie dokładnie, jak Susan opisywała swoją drogę. Tyle razy jazgotały o tej Skrzeczącej Przystani, a ja nie mogę sobie przypomnieć kompletnie nic. Odwracam się jeszcze raz, a kropla deszczu spada na mój nos. Wycieram ją ze złością. Jeszcze tego mi brakowało. Wyjmuję list, który mam w kieszeni i uśmiecham się słabo do siebie. Chowam go pod bluzę, żeby czasem się nie zamoczył. Rozglądam się i myśl uderza mnie jak z procy. Las! Susan biegła przez las. Zauważam nad domami wierzchołki drzew i ruszam w tamtą stronę. Deszcz coraz gęściej spada z nieba, powodując u mnie wzrost poziomu wkurwienia. Czemu ja za nimi wszystkimi biegam? Czuję się jak w zakończeniu jebanej komedii romantycznej. Tylko nie stoję na lotnisku, nie jestem zrozpaczonym facetem, a Louis nie jest moją wybranką, która własnie ma wsiadać do samolotu. Jednak ten deszcz nadaję całej sytuacji taniej emocjonalności, której nienawidzę, a która przez cały czas jest obecna w tego typu filmach. Przemierzam las i znowu krzyczę imię przyjaciela. Nie otrzymuję żadnej odpowiedzi, więc nie zatrzymuję się
Droga jest jedna. Bardzo dobrze, inaczej nie miałbym żadnych szans na znalezienie go.
- Louis, emocjonalny niedorozwoju! - drę się znowu.
Widzę, że po mojej lewej stronie drzewa zaczynają się przerzedzać. Tam musi być klif. Biegiem przemierzam dzielący mnie od tego miejsca kawałek. Kiedy mijam ścianę lasu, znajduję się na średnich rozmiarów łące, której koniec urywa się nagle, zostawiając za sobą przepaść. Staję na brzegu i spoglądam w dół. Przewracam oczami, przykładam dłonie do ust i krzyczę:
- Ty zjebany debilu! Jak tam zlazłeś?! - pytam przyjaciela, który siedzi na dole i kijem macha we wszystkie strony, wyrywają rośliny z wody. Podskakuję w miejscu i o mało co wpada do jeziora. Podnosi wzrok do góry i odkrzykuje:
- Co?!
- Po co tam zlazłeś, idioto, po co?! - drę się, a moje gardło zaczyna boleć.
- Nie słyszę, zejdź do mnie!
- Którędy?!
- ZEJDŹ DO MNIE!
- Nie dość, że debil, to jeszcze głuchy - mamroczę pod nosem i rozglądam się, którędy Louis -Podróżnik mógł dostać się na dół.
Jedyne, co udaję mi się wypatrzeć, to stroma ścieżka, prowadząca wzdłuż klifu. Nie ma mowy, żeby udało mi się tamtędy zejść. Zwłaszcza, że padający deszcz, zrobił z ziemi błoto.
- Idziesz?! - krzyczy znowu Louis.
Zaciskam zęby i liczę do dziesięciu. Cholerny, melancholijny idiota. Powoli stawiam pierwsze kroki na stromym spadzie. Zsuwam się w dół, uważając, żeby nie wbić się twarzą w błoto. Jeżeli tak się stanie, Louis straci wszystkie wybielane zęby. Wszystkie.
- Co ty odwalasz? - pytam Tomlinsona, kiedy znajduję się w połowie drogi. - Powaliło cię?
- Szukam naszyjnika Susan - mówi, nieprzerwanie grzebiąc kijem w sitowiu.
- Po co?
- Bo powiedziała Aronowi, że mu wybaczy, kiedy znowu go od niego dostanie.
- Czemu tak ci na tym zależy?! - krzyczę, bo wiatr zaczyna wiać, a deszcz zacinać mi w oczy. Trampki, które mam na nogach, są już całkiem przemoczone,
- Bo im na sobie zależy, a ona nie chce tego zrozumieć! - odpowiada i jego oczy rozszerzają się, kiedy dostrzega coś na końcu patyka. Podnosi go do góry, a na jego końcu zwisa znany mi naszyjnik z krzyżem. - Ha, kurwa! HA! - krzyczy szczęśliwy, a ja przewracam oczami.
- Możemy już wracać?
- Teraz tak - Uśmiecha się do mnie i zaczyna iść w moją stronę.
********
- Zadowolony z siebie jesteś? Jestem cały mokry - warczę obrażony. Louis nie odpowiada, tylko dalej obraca w palcach naszyjnik. - Dlaczego tak ci na nim zależy?
- Nie zależy mi na nim, tylko na Susan. Wiesz, co jest ironiczne? - Patrzy na mnie i podnosi jedną brew. - W całej tej kłótni, prawie w ogóle nie wspominała o Jack'u. Myślała tylko o Aronie.
- Jest na niego wściekła, myślisz, że naszyjnik załatwi sprawę? - pytam sceptycznie.
- Jeśli Aron jej go da, to myślę, ze pomoże. On ją kocha - Spuszcza wzrok na ziemie i przybiera poważny wyraz twarzy.
- Susan ci się podobała, prawda? Może zabrzmię jak ostatni gnój, ale dlaczego nie wykorzystasz sytuacji? Dlaczego nie pozwolisz sobie działać?
- Bo on ją kocha - powtarza. - A ona byłaby z nim szczęśliwa. Dlatego nie zapytała o Jack'a, dlatego nie liczyło się dla niej nic, oprócz Arona. Poza tym, spała z nim...
- To nic nie znaczy - Przewracam oczami.
- Skąd wiesz?
- Bo ja z dziewczyną, z którą spałem po raz pierwszy, nie rozmawiałem od lat - Wzdycham.
- Z nimi jest inaczej - Kręci głową i znowu ogląda zawieszkę.
- Zrobisz jak będziesz chciał. Póki co, masz się iść przebrać, bo zamarzniesz. Moim zdaniem, cała sprawa z tym naszyjnikiem jest niedorzeczna.
- Nigdy nie byłeś sentymentalny - stwierdza.
- A ty owszem. I takie gówno, jak to, czy ktoś z kimś spał, liczy się dla ciebie jak nie wiadomo co.
Louis przewraca oczami i wchodzi do domu, pod który zdążyliśmy się znaleźć. Pan Dan nie wrócił jeszcze z pracy, więc postanawiam zrobić coś dobrego dla środowiska i ugotować obiad. Louis zajmuje jedyną łazienkę, wiec ograniczam się do ściągnięcia mokrych butów. Wyciągam zza bluzy list i kładę go na blacie. Nie mogę o nim zapomnieć.
Piszę sms'a do Jade, że znalazłem naszego przyjaciela i aktualnie robię obiad. Nie wiem po co jej o tym mówię. Odpisuje, że rozmawia o czymś z Susan i stara się ją uspokoić. Oraz, że moja herbata była chujowa.
Oburzam się i ze zmarszczonymi brwiami stukam wiadomość, że jak tak, to następnym razem napluję jej do kubka.
Makaron powoli mięknie, a ja toczę pojedynek z tarką do sera. Louis w czarnej koszulce i jeansach wchodzi do pomieszczenia.
- Czy ty masz na sobie mój T-shirt? - pytam, podnosząc głowę znad garnków.
- Tak. Mówiłeś wcześniej, że nie liczy się dla ciebie, z kim śpisz. Racja? - pyta.
- Tak.
- A jeśli chodziłoby po prostu o spanie-spanie, nie o seks, to to byłoby całkiem bez znaczenia, tak?
- Tak. O co ci chodzi? - Podnoszę brwi, bo wiem, że nie szykuję się nic dobrego.
- Jest taka sprawa...- zaczyna, a ja zaplatam ręce na piersi.
Jade's P.O.V
Po przeczytaniu sms'a od Harry'ego, odkładam telefon na bok.
- Powiesz mi, o co chodzi z twoim rzekomym ,,spaniem" z Aronem? - Rysuję w powietrzu cudzysłów i domagam się odpowiedzi.
- Możesz mnie znienawidzić - stwierdza, po czym zamyka oczy.
- Nie zrobię tego, mam już dość kłótni jak na jeden dzień.
- W takim razie - Bierze głęboki oddech. - To było zanim zaczęłaś spotykać się z Derekiem. Mieliśmy może szesnaście lat. Ja...bałam się swojego pierwszego razu. Bardzo. Aron też chciał mieć to z głowy. Przyszedł kiedyś do mnie, kiedy mojego taty nie było. Rozmawialiśmy o tym i nie było tak, że nagle mnie pocałował i było mega romantycznie. To było coś w stylu...układu.
*********************
- Tylko raz, tak?
- Tak. To będzie czysty układ, kiedy będzie po wszystkim, zapomnimy o całej sprawie. Poza tym, pierwszy raz się całowaliśmy, pierwszy raz się lizaliśmy...
- Nie używaj tego słowa, pieprzona ohydo! Wiesz, że go nienawidzę - mówię ze złością, na co Aron parska śmiechem. Oczywiście, że wie i to go bardzo bawi.
- Jak masz zamiar się do tego zabrać? - pyta, odwracając wzrok.
- Ja mam się do tego zabierać? Ty to zrób - Zaplatam ręce na piersiach i podnoszę brwi.
Aron wstaję z łóżka i gasi światło, tak, że w pokoju jest prawie całkowicie ciemno.
Zamykam oczy i odchylam się do tyłu. Opadam na materac i staram się oddychać równomiernie. Czuję, że łóżko ugina się pod ciężarem Arona. Siada na mnie okrakiem. Otwieram oczy i w ciemności dostrzegam jego uśmiech.
- Swoim głupim ryjem wszystko psujesz - stwierdzam, na co on zaczyna się śmiać. Pochyla się jeszcze niżej, aż jego usta stykają się z moimi. Czynnie poddaję się całej akcji. Zarzucam ręce na jego szyję i przyciągam go jeszcze bliżej. Czuję, że debil zaczyna się śmiać. Spycham go z siebie, mamrocząc, że jest kretynem i wszystko psuję, po czym ściągam koszulkę przez głowę. Odwracam się w jego stronę i zaczynam rozpinać guziki jego koszuli. Aron podąża wzrokiem coraz niżej, a kiedy jego spojrzenie zatrzymuję się na moim staniku, całe jego rozbawienie znika.
Przewraca mnie, tak, że leżę teraz pod nim i zaczyna całować kolejno moją szyję, dekolt i brzuch. Wciągam gwałtownie powietrze, zdziwiona takim obrotem spraw. Patrzę na niego w dół. Zajmuje się aktualnie rozporkiem moich spodni. Ściąga je ze mnie i rzuca na bok. Wraca znowu na mnie, przywierając swoimi ustami do moich, Dopiero teraz zaczynam czuć rosnące podniecenie. Leżę jeszcze chwilę oniemiała, po czym gwałtownie oddaję jego pocałunek i dłońmi podążam w stronę paska jego spodni.
Z moich ust wyrywa się ciche jęknięcie, kiedy chłopak zatrzymuję swoją dłoń na zewnętrznej stronie moich majtek.
****************
- Skończ - przerywam jej nagle, nie wiedząc, czy chcę to dalej słyszeć. - Możesz tylko powiedzieć, jak było?
- Okej - Wzrusza ramionami, jakby to nie było nic wielkiego. - Na koniec powiedział, że zrobił to, bo nie mógłby znieść myśli, że zrobi to ktoś inny, niedelikatny. Mówił, że mnie nie skrzywdzi - kontynuuje, a jej oczy znowu zachodzą łzami.
- To dlatego tak strasznie ta sprawa cię zraniła? - pytam smuta, na co ona kiwa głową. - Kochanie, on nie wiedział, że to wszystko jedzie do nas. Uspokój się - Podchodzę do niej i przytulam ją.
- Wiem. Potrzebuję czasu. Nie chcę nawet myśleć o tym, jak mi na tym debilu zależy - Kręci głową z niedowierzaniem.
- Myślisz, że bardziej niż czysto po przyjacielsku? - pytam, nie wiedząc, co chcę usłyszeć.
- Kiedyś tak było. Potem poznałam Jack'a i wszystko się zmieniło. Boże, jeszcze Jack - Wzdycha.
- Jade! Susan! Chodźcie na obiad! - krzyczy z dołu moja mama, przywracając nas do rzeczywistości.
- Spróbuj się opanować, wszytko będzie dobrze. Mogę dzisiaj nie iść do Harry'ego, jeśli chcesz o tym porozmawiać.
- Nie, idź. Muszę spotkać z Louisem. Jestem mu winna rozmowę. Poza tym, Harry mógłby się wyspać. Nie dość, że wygląda jak pedał, to jeszcze jest coraz brzydszy z tego braku snu - Uśmiecha się blado, a ja jej przytakuję.
Podnosimy się z łóżka i wychodzimy z pokoju.
****************
- Dawno nie byłem taki wkurwiony. Wszedłem dzisiaj garażu, a tam jaśniepan Bruno, pieprzony złodziej, kradnie moje ciasto dla dzików, i ucieka. Zacząłem go gonić, ale stwierdziłem, że lepiej rzucić w niego kluczami. Nie trafiłem. Widziałem jak na mnie spojrzał. Bezczelnie śmiał mi się w twarz - Tata uderza ręką w stół, a ja staram się ukryć śmiech. Potakuję tylko głową, jakby to była najstraszniejsza zbrodnia w Wielkiej Brytanii. - Mam świetny pomysł! Zamknę go w kojcu na dwa dni i nie dostanie żadnego jedzenia. Ani okruszka!
- David! - upomina go mama, stawiając na stole wazę z zupą. Lena śmieję się w dłoń i zaciska mocno oczy.
- No co? Jest szerszy niż dłuższy i do tego jest pieprzonym darmozjadem! Potrzebuję ciast dla dzików! Co będą jadły w zimę? - Załamuje ręce. - Muszą być grube, żeby wolniej uciekały.
- Tato!
Sytuacja przy stole jako-tako poprawia mi humor i pozwala na chwilę zapomnieć o przykrej sprawie z Aronem. Śmieję się, kiedy tata ponownie opowiada o tym, że najchętniej zamknąłby Bruna w Tower.
Napchane do granic możliwości, wracamy z Susan na górę. Na dworze jest już ciemno i wiem, co to oznacza.
- Muszę iść do Harry'ego - jęczę.
- Przynajmniej się lepiej poznacie.
- Albo zabijemy - Wzdycham i wciskam do torby potrzebne rzeczy. - Przyjdę rano, koło piątej. Zamknij drzwi do pokoju na klucz, gdyby moi rodzice albo Lena chcieli wejść - instruuję przyjaciółkę, wpychając do bagażu dwa energetyki. Nie będę się przebierać w piżamę. Jedyne co mam zrobić, to nie zasnąć.
Susan wychodzi z pomieszczenia i idzie pod prysznic. Korzystam z jej chwilowej nieobecności i z podręcznej torby wydobywam telefon.
Włączam rozmowę z Aronem i zastanawiam się, co mogę mu napisać. Siedzę tak nieruchomo przez jakiś czas, kiedy w końcu słyszę, że szum wody w łazience ustał. Szybko stukam wiadomość, nie myśląc nad tym, co w niej jest:
Cieszę się, że nic ci nie jest. Tęskniłam za tobą Xx
Chowam telefon i uśmiecham się do Susan, która wchodzi do pokoju. Ma na sobie koszulkę i krótkie spodenki, a jej niebotycznie długie nogi zaczynają działać mi na nerwy. Przez drzwi krzyczę do rodziców, że idziemy spać, po czym zamykam je na klucz. Su i tak pewnie by o tym zapomniała. Przytulam przyjaciółkę i wychodzę na balkon. Rodzice są w swojej sypialni, więc nic mi nie grozi. Powoli, ze zręcznością średniego hipopotama, spuszczam się na sam dół, po zostawionej tu niegdyś drabinie sznurowej. Kiedy jestem na ziemi, macham do Susan, a ona uśmiecha się do mnie i wraca do pomieszczenia. Muszę pogonić Louis'a, który najwidoczniej zapomniał o tym, co ma zrobić. Kieruję się pod okno pokoju Susan. Patrzę w górę i szukam wzrokiem pieprzonego sznura, który zawsze tu wisiał. Znajduję go i po chwili zmagania, staję na dachu koło okna Su. Uderzam pięścią w zasłoniętą szybę. Po chwili słyszę kroki i zza zasłony ukazuję mi się twarz Harry'ego, który wygląda tak, jakby miał zaraz kogoś zabić. Otwiera okno, po czym odsuwa się , robiąc mi miejsce.
- Kto to wymyślił? - warczy na wstępie. - Całą zabawę z zamianami współlokatorów?
- Louis - Wzruszam ramionami i siadam na łóżku. - Gdzie on jest?
- Biega jak popierdolony po górze i szykuję się na swoje wspaniałe pidżama party. Świetnie zakończenie świetnego dnia - Przewraca oczami, po czym opiera się o okno.
- Jade! Jesteś już - Słyszę głos Louisa, który akurat wchodzi do pokoju i zamyka za sobą drzwi. - Też będę już wychodził. Bawcie się dobrze - Uśmiecha się, po czym przerzuca torbę przez ramię.
- Jesteś pewien, że dasz radę wejść po drabinie z tą obolałą ręką? - Wskazuję na jego opatrunek, na co on kiwa tylko głową.
- Mam nadzieję, że spadniesz - burczy z kąta Harry.
Louis przekłada jedną nogę przez okno, a kiedy stoi już na dachu, macha nam na pożegnanie. Obserwuję, jak zwinnie schodzi na dół, a kiedy już stoi na ziemi, salutuje i odwraca się.
- A żebyś się wyjebał! Jak będziesz taki wesoły to cię samochód trzaśnie! - woła stłumionym głosem Harry znad mojego ramienia. Mierzę go wściekłym spojrzeniem i zamykam okno.
- Jesteś takim chamem - stwierdzam, po czym odwracam się do niego przodem.
Patrzy na mnie spod zmarszczonych brwi, po czym wyraz jego twarzy nagle łagodnieje i zaczyna grzebać po wszystkich swoich kieszeniach.
- Co ty robisz? - pytam.
- Miałem ci to przekazać - mówi, wyciągając z kieszeni pognieciony papier. - Twoi rodzice dali mi to, kiedy rozmawiałaś na górze z Susan. Nie wściekaj się, ale dowiedzieli się o twoich studiach. Prosiłem ich, żeby na razie o tym z tobą nie rozmawiali, sam chciałem ci powiedzieć...
- O czym ty mówisz? - Otwieram szeroko oczy i wyrywam mu kopertę z rąk. - Co to jest? Dlaczego to otworzyłeś?
- Sama zobacz - mówi z uśmiechem.
Wyciągam kartę z koperty, rozkładam ją i przebiegam wzrokiem po jej treści. Otwieram szeroko usta i patrzę na chłopaka.
- Dostałam się na studia - dukam z niedowierzaniem.
- Dostałaś się - Kiwa głową, a uśmiech rośnie na jego twarzy. Uśmiech, prawdziwy uśmiech. Najszczerszy, najprawdziwszy.
Stoję tak jeszcze chwilę, przetwarzając wszystkie nagłe informacje. Nagle uśmiech wpełza i na moją twarz, aż zaczynają boleć mnie policzki. Zaczynam piszczeć i rzucam się na Harry'ego. Ten jednak nie utrzymuję równowagi i leci do tyłu, opadając plecami na łóżko. Zasłania mi usta dłonią i śmieję się ze mnie.
- Cicho, bo obudzisz ojca Susan - Szczerzy się, a ja nie mogę uwierzyć w to co się dzieje.
- Dostałam się - powtarzam. Znowu go przytulam, a on zarzuca mi ręce na plecy, mocniej mnie do siebie przyciągając.
-------------------------------------------------------------------
Pisałam cały dzień. Wszystkie noł-lajfy krzyczą EEOO!!
To chyba najdłuższy rozdział w historii tego bloga, ale nie mogłam przestać :D Znowu jest późno, znowu się nie wyśpię. Kocham was mocno <3 Boże, dziękuję wam, że jesteście :O Nie mogę się nadziwić, że między jednym a drugim rozdziałem jest różnica prawie 2 000 wyświetleń :O
Jeszcze jeden news!
http://victorious-one-direction.blogspot.com/p/zwiastun-czesc-pierwsza.html
No i jak? Moim zdaniem jest całkiem przyzwoity :D
Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną do końca historii! Jeszcze raz, bardzo mocno was kocham <3 Każdego z osobna :*
Ps.
To chyba najgorsza scena pseudo-erotyczna, jaka kiedykolwiek powstała XDD
Kocham cie! Zajebisty rozdział. Mam prośbę pliska dodaj szybko nexta. Weny! Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję <333 Również pozdrawiam :)
UsuńNiedawno zaczełam to czytać i to jest po prostu PER-FECT! KOCHAM TO :') Nie umiem się doczekać kolejnego! Oczywiście życzę dużo weny, wytrwałości i siły żebyś dotrwała do końca, żebyś nie skończyła w połowie ff.. Bo tego bym chyba nie zniosła. Miałam normalnie banana na twarzy pod koniec rozdziału.. To takie słodkie, że Jade przytuliła Harrego ♥
OdpowiedzUsuńNie skończę, też bym tego nie zniosła :D Cieszę się, że ci się podoba ♥
UsuńŚwietny, świetny i mega rozdział xD
OdpowiedzUsuńAaa, dziękuję! ;*
UsuńOoo jaki długi *.* Super rozdział, a w szególnosci, że jest moment Jarrym/Hade nwm jak ich nazwać xdd oraz w końcu dowiedzielismy się o co chodzi z Aronem.. Głupi! No ale ma usprawiedliwienie.. nie dziwę się ani trochę Susan, każdy by się wkurzył i załamał, gdyby to jego przyjaciel był posrednim sprawcą (prawie) zgonu :C mam nadziej że Lou odda naszyjnik Aronwi, i dzięki temu pogodzi się z Susan ^^. A w następnym rozdziale Jade już będzie spała z Harrym! Jupi! Nie mogę się już doczekać! pozdro i dużo weny :***
OdpowiedzUsuńHade też brzmi nieźle :D Dziękuję bardzo <333 :D Mam nadzieję, że następny rozdział również ci się spodoba :)
UsuńŁOOOO, HARRY SZALONY TAKI UŚMIECHNĄŁ SIĘ! :OO Nie wierzę, normalnie, chyba jakąś swoją wewnętrzną dzikość odnalazł w lesie, skoro nagle ogarnął, co znaczy "unieść kąciki ust" lub "wyszczerzyć zęby". Gratsy, stary. Nie dość, że dziki, to jeszcze spontaniczny... Przytulił ją, o matko. Heri, to więcej pozytywnych emocji i gestów z Twojej strony niż w całej historii tego opowiadania. Czy on się przypadkiem nie przeziębił? Może go zawiało albo co...
OdpowiedzUsuńAron pozbawił Su dziewictwa? Kolejny minus do kolekcji, nie lubię go coraz bardziej. Może Lułi weźmie sprawy w swoje ręce, hmm? XD Pajamas party level expert, pls :D
Ale wracając do moich ukochanych głównych bohaterów - Heri, pierwsze koty za płoty, całuj kurwa, póki masz okazję. Powiedziałam całuj, nie powiedziałam gdzie, więc no, spore pole do popisu.
Ja się już może nie odzywam, dawaj następny XD :*
I laugh so hard tears ran down my leg hahhahah
UsuńBoże, kocham Cię hahaha
Właśnie się zastanawiałam, czy ktoś zauważy, że on właściwie pierwszy raz się uśmiechnął XDD Ah ta akcja, kurwa, 35 rozdział, główny bohater się uśmiechnął :D Jezu, zawsze tak leje przy twoich komentarzach, hahhahaha xD :***
UsuńNonono kochanie powiem ci że się postaralas :*
OdpowiedzUsuńAaa, dziękuję ;**
UsuńOni ze sobą spali! :3 Aron jest THE BEST! Jeszcze te jego czułe wyznanie (ciota! Xd)
OdpowiedzUsuńSzkoda mi trochę Tomilsona no ale cóż może sobie kogos znajdzie innego a Susan będzie z Panem Przespalem się z Przyjaciółka żeby zaden fagas ją nie skrzywdził :D Uwielbiam ten moment! I nie mam mu nic za zle bo pewnie teraz i tak ma wyrzuty sumienia (przekaż mu żeby się nie smutal ja go mogę pocieszyc w ten lub inny sposób ^^ ) Jade rzuca się na Harrego no nieźle to sobie wymyslilas nawet powód miala no bo wkoncu kazdy kto dostaje się na studia rzuca się na drugą osobe xD Też bym tak zrobiła :P I jeszcze "pidżama party" to mnie scielo z nóg! Widzę ze lubisz mnie rozsmieszac tylko teraz trzeba uwazac zeby się nie stało pidżama porno! Blahaha glupia jestem wybacz! :/ Aaaalee dlugi chce takich więcej!
Kocham Was Ciebie i Lene :*** ♥♥♥
Pidżama porno XDDDD Tak, wyobraź sobie Harry'ego w takim pajacyku, który zaczyna dobierać się do Jade XD Lena, my i ja też ciebie kochamy <33
UsuńEEOO! (to była Katy)
OdpowiedzUsuńYooho rozdział, zaciesz malowany! Sarabi-Polsat wróciła i znów nam pięknie przerywa! Jestę poetę! Lou jest taki kochany i uroczy! [Ale pipa zamiast podbić do Su swata ją! Gabs ogarnij!] Aww...
Przez pierwsze "perspektywy" tego rozdziału Harruś był takim... nie Harrusiem, że uznałam, że jest Haroldem, ale w jego perspektywie wrócił Harruś, więc jest dobrze [Przeczytałam to 3razy dalej nie ogarniam o co jej chodzi :( ], choć... w pewnym momencie sam nie wiedział co się z nim dzieje! Czyli... [CAN YOU FEEL THE LOVE TONIGHT?!?] Tu się zgadzam z Katy. Jeszcze ten list! Ohh my Hell ! I jeszcze te początki seksów na koniec! Dirty mind mode On ;)
I tu zgadzam się z Koniowatą! Całuj Harruś, Całuj!
Aron... Nie karz mi się nie lubić! Zamiast szukać wisiorka idzie sobie jak taka... [P-I-P-A!]
Biedna Su nie ogarnia juz co się dzieje, ale uznajmy, że to przez Filipa i podpalenie!
Wróćmy do końcówki...
Jadie idzie na studia! Hura! Harruś ty nicponiu! Tak ukrywać dobre wieści? [Ooo... Rozumiem!
On to tak specjalnie na wieczór zachował, if you know what I mean! Harruś wcale taki głupi nie jest, musisz przyznać!] Przyznaję hahahahahah
Kochamy i czekamy na kolejne rozdziały!
Gaby & [Kate]
Much love xox
I pozdrów ode mnie swoją mafię
UsuńBoooże, mamy zdecydowanie podobne wyobrażenia XDD
UsuńOj tam od razu polsat :(Jezu, jest 3:40, czytam te komentarze i śmieję się jak głupia XDD Hahahhahahhahah :D Pozdrowię mafię!
UsuńGenialne, po prostu genialne!
OdpowiedzUsuńAa, dziękuję ;*
UsuńKochaniutka,
OdpowiedzUsuńPo pierwsze kocham mroczne wcielenie Harrego i humor tego opowiadania. Tak więc czekam na kolejny.
Buziaki -M
Dziękuję bardzo <3 Następy rozdział już zaraz! :D
UsuńŚwietny rozdział kochana js on naprawdę super! No i Aron z Sus no i do tego Louis który znalazł ten wisiorek. NO I do tego wszystkiego studia Jade no i jak przytuliła Harry'ego a on się uśmiechnął *_* Zdecydowanie używał za dużo "no i" ale puki co nic mi innego nie przychodzi do głowy bo js chora i nie myślę co piszę. I przepraszam że nie skomentowałam ostatniego rozdziału, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie więc bardzo przepraszam >.<
OdpowiedzUsuńMam nadzieje że następne rozdziały bd tak samo długie jak ten, no i cudny szablon <3
Życzę dużo weny i do następnego <3
Spokojnie, tak czy siak cię kocham <3 Dziękuuuuuję ;*** Następny już za moment! :D
UsuńKońcówka słodka
OdpowiedzUsuńStarałam się :D
UsuńTwoje opowiadanie zostało nominowane do Boga Miesiaca: Luty. Więcej informacji znajdziesz na: http://spis1d.blogspot.com/. Pozdrawiamy. :)
OdpowiedzUsuńAż sobie zrobię screenshot'a :) Dziękuję bardzo <3
UsuńSuper... A ja miałam nadzieję że Susan będzie z Louisem :c Jade jak nic będzie z Harrym i to już niedługoo :D Aron?! Co ten debil narobił?! Nie mogę w to uwierzyć :( Czekem na nexta i życzę weny :D
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam ,,Aron będzie z Louisem", chyba muszę iść już spać :D
UsuńDziękuję <3
Super rozdział a następny już dzisiaj(?) Nie mogę się doczekać! Kocham <33
OdpowiedzUsuńKocham też <3 Następny już teraz, spóźniony tylko o 4 godziny :D
UsuńMoje nowe hobby, to nałogowe sprawdzanie, czy nie dodałaś nowego rozdziału.
OdpowiedzUsuńZnalazłam ten blog niedawno i od razu musiałam przeczytać wszystkie rozdziały!
GENIALNY!!!!!
Dziękuję bardzo <3 Mam nadzieję, że z nami zostaniesz ;D
UsuńBardzo dobrze, bo nie mam co czytać :D Dziękuję ;*
OdpowiedzUsuń