Jade's P.O.V.
Zamykam za nami drzwi od mojego pokoju, żeby chociaż trochę stłumić ten jazgot, który tutaj był najgłośniejszy. Rozmowa w salonie nadal trwa. Jeżeli można to nazwać rozmową....
- Od początku wiedziałam, że z nią jest coś nie tak! Głupia pizda!
- Susan! - upominam przyjaciółkę, kiedy wchodzę do salonu.
- Nie denerwuj mnie nawet. Jaka wstrętna dzida - kontynuuje i opiera się o oparcie kanapy. Aron jest najwidoczniej rozbawiony jej reakcją. Przygryza wargi, żeby nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Przewracam oczami. Tak to jest zostawić tą dwójkę na pięć minut razem.
- Susan, myślę, że będę już musiał wracać. Zawieźć cię? - odzywa się głos za mną. Su momentalnie promienieje. Całe jej zdenerwowanie gdzieś ulatuje i patrzy na Jack'a z uśmiechem.
- Tak, możemy jechać. Przepraszam was bardzo, ale nie widziałam się z tatą dwa dni, stęskniłam się - mówi, kiedy podnosi się z kanapy. Przytula Arona i całuje mnie w policzek. Wychodzi z salonu i udaję się do przedpokoju, żeby założyć buty. Jack niepewnie macha Aronowi. Kiedy spogląda na mnie mówię cicho:
- Zależy jej na tobie. Nie zmarnuj tego.
- Nie zmarnuję - przytula mnie, i już ma wychodzić, kiedy słyszymy głos przyjaciółki.
- Jack, kochanie, czekam!
Uśmiechnięty chłopak wychodzi razem z Susan. Zamykają za sobą drzwi. Wzdycham, kiedy odprowadzam ich spojrzeniem. Odwracam się i wpadam na tors Arona. Jakimś cudem zdążył się przenieść z kanapy zaraz za mnie i teraz z nienawistnym spojrzeniem obserwuje drzwi.
- Powiedziała ,,kochanie"? - sztywnieje, kiedy o to pyta.
- Tak, są razem. Jack mi powiedział - Przyglądam mu się, czekając na jakąkolwiek reakcję. - To źle?
Marszczy brwi i kręci przecząco głową.
- Nie. To świetnie - mówi beznamiętnie.
- O czym rozmawialiście? - pytam, kiedy siadamy znowu na kanapie. Muszę jakoś zmienić temat. Tak samo było z Susan, kiedy powiedziałam jej, że Aron jest z Kivą. Chyba żadne z nas nie jest zachwycone ze związków pozostałej dwójki, ale ja zdecydowanie najlepiej to ukrywam.
- Właściwie to tylko porównywała ją do najgorszych. No i powiedziała, że mam ją mieć w dupie, poczekać teraz na jej ruch. Jak jej nie zależy, to mi też nie powinno - wzrusza ramionami, jakby to o czym mówi było oczywiste. - Chcesz wracać do domu? Mógłbym cię zawieźć - pyta i przysuwa się do mnie.
- Wiesz co, zostanę tu dzisiaj. Rozpakuję książki - uśmiecham się do niego, a ten tylko przytakuje. - Jedziesz już?
- Tak, właściwie to już późno, a nie ma mnie w domu od rana. Już...22 - stwierdza, po spojrzeniu na zegarek. Żegnamy się i już po chwili go nie ma. Przechadzam się po mieszkaniu. Znowu jestem sama. Wchodzę do swojego pokoju, żeby otworzyć okno. Trochę duszno się zrobiło. Muzyka nadal dudni.
- Koleś, alkohol się skończył.... - słyszę zza ściany. No tak, jestem ,,prawie" sama. Mam przecież moich kochanych sąsiadów. Kręcę głową z niedowierzaniem, kiedy moi sąsiedzi dyskutują, co zrobić w tej strasznej sytuacji. Nagle, wszystko ustaje. Muzyka, różowy śmiech. Ktoś puka do drzwi mieszkania obok. Słychać kroki, a już po chwile rozmowę:
- Witam, dostaliśmy zgłoszenie od jednego z sąsiadów. Podobno zakłócają państwo ciszę nocną....
Świetne! Sprawiedliwości stało się zadość. Musze pogratulować temu, kto doniósł na tych debili.
Wychodzę z pokoju tanecznym krokiem. Nie czuję dalszej potrzeby podsłuchiwania. Wiem, że skończy się na tym, że policja rozpędzi całe towarzystwo. Zamykam za sobą drzwi i rozkoszując się ciszą, zaczynam układać swoje rzeczy na półkach.
Nie trwa to długo, bo kolo pierwszej oczy zaczynają mnie piec. Przecieram je dłońmi kilkakrotnie i rezygnuję z dalszych porządków. Niechętnie udaje się do łazienki. Zrzucam z siebie brudne ubrania. Przechodzi mnie dreszcz, gdy gołymi stopami dotykam zimnych kafli. Wchodzę pod prysznic, i po omacku wyszukuję kurek. Szybko się myje i jak najszybciej biegnę do pokoju. Zrzuca z siebie ręcznik i gorączkowo poszukuje piżamy. Znajduję jakaś koszulkę, wciągam ją przez głowę i rzucam się na łóżko. Zakopuję się w pościeli najgłębiej ja tylko umiem. Zamykam oczy, i staram się zagłębić we śnie. Nie jest mi to dane, gdyż po chwili, zza ściany słyszę trzask drzwi, a zaraz po nim kroki. Staram się nie wsłuchiwać w to, co sąsiad mruczy do siebie. W końcu to nie moja sprawa, a podsłuchiwanie jest wyjątkowo niegrzeczne.
- Pierdoli mnie to wszystko...
Nie chce tego słuchać! Muszę się czymś zająć! Depresyjnie rozglądam się w poszukiwaniu czegoś, co byłoby w stanie odciągnąć mnie od sąsiada.
- Pierdoli mnie to - słyszę znowu, trochę głośniej niż poprzednio.
Obracam się nerwowo na łóżku.
- Harry, proszę cię! - słyszę inny głos poprzedzony łomotaniem do drzwi.
- Louis, naprawdę, nie rozmawiajmy o tym.
- Kiedyś musimy.
- Nic nie muszę! - rozmowa zmienia się w krzyk, a ja nie oszukuję się dłużej, że mnie to nie interesuje. Z zapałem wyłapuję każde ich słowo. Nawet siadam bezczelnie na łóżku i przysuwam się do szybu.
- Ta impreza była dla ciebie
- Jak widać nie pomogła.
- Harry, twoi rodzice...
- Po prostu daj spokój - ucina ten niższy głos, który jak zdążyłam się zorientować, należał do Harry'ego. Westchnienie poprzedza odgłos kroków i czuję, że Louis odpuścił sobie dalsza konwersacje ze swoim znajomym. Odczekuję chwile, zanim znowu kładę się na materacu. Słyszę jak Harry chodzi po swoim pokoju i fuka coś zły. Leżę w ciszy i boję się ruszyć. Czy on słyszy mnie tak dobrze, jak ja jego? Na pewno. Zamykam oczy i staram się nie myśleć o zdarzeniach z przed chwili. Nie jest mi dane trwać długo w takim stanie. Zza ściany dochodzi do mnie jakby stłumiony...płacz? Albo próba jego powstrzymania. Powinnam się odezwać? Zresztą, co niby miałabym powiedzieć? Wzdycham zrezygnowana, jednak robię to trochę głośniej niż zamierzam. Zamieram na chwile i wiem, że już mnie usłyszał. Brawo Jade, ty kretynko. Zaciskam zęby i oczekuję na ruch strony przeciwnej. Kiedy ten jednak nie następuję po dłuższej chwili, nie fatyguję się wyczekiwaniem.
Zamykam oczy i staram się zasnąć. Wiercę się niespokojnie całą noc, żeby w końcu wstać z łóżka. Przecieram oczy dłońmi i mrugam gwałtownie. Obracam się i patrze na zegarek. Dopiero 8. Co ja będę robić przez cały dzień? Wzdycham i wyciągam ręce do góry, jak najwyżej umiem. Nucąc coś włóczę się po pokoju. Zgarniam z szafki ubranie, jedyne, które tutaj mam i idę w stronę łazienki.
Pocieram dłonią o ramię, na którym właśnie pojawiła się gęsia skórka. Czy naprawdę jest tutaj aż tak zimno? Wchodzę do łazienki i spoglądam w lustro. Obojętnie przechodzę dalej, kiedy nagle coś, nakazuję mi się cofnąć. Przyglądam się sobie dokładniej.
- Co jest... - mówię szeptem sama do siebie. Dotykam dłonią mojej twarzy. Jestem cała blada, prawie jak papier. Tylko dlaczego? Badam jeszcze przez chwilę okolice ust, policzków, i nosa opuszkami palców, kiedy w końcu to do mnie dochodzi. Muszę jak najszybciej wziąć leki. Chwiejnym krokiem kieruję się w stronę kuchni. Desperacko przekładam wszystkie rzeczy z miejsca na miejsce, w poszukiwaniu jednej, małej, czerwonej paczuszki. Nic. Musiałam ją zostawić w samochodzie. A gdzie jest samochód? A no w domu. A to świetnie. Przedzieram się przez mieszkanie i rozglądam się za telefonem. Szybko go znajduję i wybieram pierwszy numer, jaki przyjdzie mi do głowy.
- Halo? - Słyszę odzew po drugiej stronie.
- Susan, nie wzięłam leków, jestem sama w mieszkaniu - mówię drżącym głosem. Boję się tego, co zaraz może się wydarzyć.
- Po co do mnie dzwonisz? Zjedz coś szybko! Idiotka! - karci mnie, a ja w myślach przyznaję jej rację. Nie rozłączając się idę do kuchni i zaglądam do lodówki. Chwytam co mi wpadnie w ręce i już po chwili siedzę przy blacie zajadając się kanapką mojej roboty.
-Nie wytrzymam z tobą. Przywiozę ci te leki o 10 razem z resztą moich rzeczy. Daj mi dwie godziny na spakowanie się. Zabrać coś od ciebie?
- Włóż wszystkie moje ubrania do torby, okej? - Przestaję na chwilę żuć, kiedy mówię do swojej przyjaciółki. Słyszę jak wzdycha cicho z dezaprobatą.
- Okej - Przystaje na moją propozycje. Uśmiecham się sama do siebie. - Nie powinnaś teraz siedzieć sama, tak na wszelki wypadek. Idź do któregoś z sąsiadów, niech z tobą posiedzi, w razie czego.
- Nie będę chodzić po sąsiadach i się im użalać! - fukam zła, a przed oczami staje mi obraz z wczorajszej nocy. - Jest za wcześnie.
- Jeżeli coś się stanie.....
- Nic się nie stanie! - ucinam jej krótko. Odkładam pusty talerz do zmywarki. - Idę się przebierać. Przyjedź szybko. Pa! - żegnam się krótko, rozłączam się i znacznie ożywiona zakładam ubranie które miałam już przygotowane.
*******
- Spóźniłaś się - Udaję niezadowolenie, kiedy otwieram drzwi mojej przyjaciółce.
- Słuchaj, nie uwierzysz! - Wciąga za sobą dwie torby do mieszkania i patrzy na mnie podekscytowana.
- No co? - Mały uśmiech wkrada się na moją twarz.
- Byłam pod blokiem i widziałam dwóch facetów.
- Takie rzeczy są niezwykłe, masz rację.
- Cicho! Daj mi dokończyć! - irytuje się i patrzy mi prosto w oczy. - Wydaję mi się, że to geje!
- Fascynujące - Zakrywam sobie usta dłonią.
- Jeden był całkiem przystojny.
- A drugi?
- Nie - śmieje się. - Za to ten drugi miał fajny głos. Zachrypnięty - Podążam za nią do jej pokoju, kiedy ta zmaga się z przeniesieniem walizki do niego.
- Twoje życie intryguje mnie coraz bardziej.
- Cicho - warczy zła, kiedy w końcu rzuca walizkę na łóżko. - Wiesz może co z A....cicho.
- Przecież nic nie mówię! - warczę zirytowana.
-Zamknij się! - Ucisza mnie gestem ręki i zaczyna nasłuchiwać. Dopiero teraz rozumiem, o co jej chodzi. Na korytarzu słychać kroki, z akompaniamentem żywej rozmowy. Obie dopadamy do drzwi frontowych.
-To oni! - mówi szeptem Susan, kiedy przyciska oko do dziurki od klucza. - Te dwa pedałki!
Przepycham ją łokciem i sama zajmuję miejsce przy zamku. Przyglądam się mężczyzną. Czy ja wiem? Od razu pedały? Wzruszam obojętnie ramionami i odwracam się do przyjaciółki, kiedy coś zatrzymuję czas na chwilę...
- Louis, naprawdę, już wszystko gra. Przepraszam za wczoraj - słyszę zza siebie. Przełykam nerwowo ślinę.
- Susan, chyba muszę ci coś powiedzieć - patrze na nią z szeroko otwartymi oczami.
******
- Te pedały mieszkają koło nas? - otwiera szerzej oczy.
- Czemu od razu pedały - kręcę głową z niedowierzaniem.
- Ten mniejszy może jeszcze normalny, ale ten wysoki? Proszę cię.
- Nie drzyj się tak - karcę ją.
Siedzimy na moim łóżku. Właśnie skończyłam opowiadać jej historię z minionej nocy. Chyba śmieszyło ją to, że mój sąsiad jest w stanie usłyszeć wszytko co mówię, jeżeli tylko byłam w moim pokoju.
- Proszę cię, nie przeginaj, nie znamy ich - nachylam się do niej i mówię szeptem.
- I niech tak zostanie. Jakoś nie mam ochoty na bliższe relacje z nimi - Zaplata ręce na piersi. - A tak w ogóle, to nie wiem jak ty, ale ja wracam do domu na obiad. W końcu wypadałoby się jakoś pożegnać zanim...no wiesz, wyprowadzimy się - Patrzy na mnie niepewnie.
*****
- Moje dziewczynki są już takie duże! - Mama ze łzami w oczach ściska mnie, a potem Susan. Dan rozmawia w salonie z moim ojcem. Obiad przebiegł tak jak się spodziewaliśmy - na tarasie przed domem. Lena i mama rozłożyły stół, żeby cała nasza szóstka mogła się zmieścić. Nie obyło się bez niezbędnych rad naszych rodziców przestróg, no i oczywiście łez wzruszenia. Stoimy właśnie przy wyjściu. Pożegnałyśmy się ze wszystkimi, a ostatnie walizki spoczywają na dnie bagażnika samochodu Su. Nie wiem, po co robią z tego taką aferę. W końcu to tylko 5 km drogi od domu... Przewracam oczami, kiedy mama kolejny raz całuje mnie w policzek. Kiedy razem z Susan wędrujemy w stronę samochodu odwracam się ostatni raz. Na werandzie stoi mama, tata, Lena, i Dan. Czuję ciepło, które wypełnia mnie całą, kiedy patrze na ich roześmiane i jednocześnie wzruszone miny. Nawet Bruno nie koliduje za bardzo z całokształtem. Dyskretnie wycieram łzę, która zbiera się w kąciku mojego oka i wsiadam do auta. Macham im ostatni raz, kiedy Susan wyjeżdża z podjazdu. Opieram się o fotel i patrzę na przyjaciółkę.
- Wiesz co? - zaczynam, kiedy zamykamy za sobą drzwi mieszkania i po raz kolejny zaciągamy się jego świeżym zapachem.
- Co? - pyta Su.
- Kiedy miałyśmy 14 lat i obiecałyśmy sobie, że będziemy mieszkać razem, nie mogłam w to uwierzyć - Patrzę na nią z uśmiechem.
- Ja też. Teraz zastanawia mnie tylko jedna rzecz - mówi smutno.
- Jaka?
- Dlaczego kurwa ani Aron, ani Jack nie odbierają? - Zaczyna machać mi przed nosem telefonem.
- Nie wiem, Aron pewnie siedzi z Kivą. Pewnie już się pogodzili. A Jack...właśnie! Jeżeli już rozmawiamy o Jack'u... - mierzę ją spojrzeniem od góry do dołu. Opuszcza głowę, żeby kaskady włosów mogły bezproblemowo zakrywać jej zaróżowione policzki. - Nie powiedziałaś mi!
- Nie miałam kiedy! - tłumaczy się. - To się stało....szybko.
- Nie za szybko? Widzieliście się tylko dwa razy - siadam na kanapie w salonie, w dalszym ciągu bacznie obserwując każdy ruch Susan.
- Wiesz, pocałunek wyszedł jakoś sam z siebie. Po prostu bardzo go lubię, dobrze nam się rozmawia. Nie mówię, że to poważny związek, jednakże, podoba mi się - Uśmiecha się do mnie niewinnie. Trzymam ją chwile w niepewności, kiedy siedzę i lustruję ją wzrokiem od góry do dołu. W końcu jednak rzucam się jej na szyję, rozwiewając jej wszystkie możliwości. Oniemiała moją reakcją zastyga bez ruchu, żeby w końcu przycisnąć mnie swoim ramieniem do siebie.
Świetne! Sprawiedliwości stało się zadość. Musze pogratulować temu, kto doniósł na tych debili.
Wychodzę z pokoju tanecznym krokiem. Nie czuję dalszej potrzeby podsłuchiwania. Wiem, że skończy się na tym, że policja rozpędzi całe towarzystwo. Zamykam za sobą drzwi i rozkoszując się ciszą, zaczynam układać swoje rzeczy na półkach.
Nie trwa to długo, bo kolo pierwszej oczy zaczynają mnie piec. Przecieram je dłońmi kilkakrotnie i rezygnuję z dalszych porządków. Niechętnie udaje się do łazienki. Zrzucam z siebie brudne ubrania. Przechodzi mnie dreszcz, gdy gołymi stopami dotykam zimnych kafli. Wchodzę pod prysznic, i po omacku wyszukuję kurek. Szybko się myje i jak najszybciej biegnę do pokoju. Zrzuca z siebie ręcznik i gorączkowo poszukuje piżamy. Znajduję jakaś koszulkę, wciągam ją przez głowę i rzucam się na łóżko. Zakopuję się w pościeli najgłębiej ja tylko umiem. Zamykam oczy, i staram się zagłębić we śnie. Nie jest mi to dane, gdyż po chwili, zza ściany słyszę trzask drzwi, a zaraz po nim kroki. Staram się nie wsłuchiwać w to, co sąsiad mruczy do siebie. W końcu to nie moja sprawa, a podsłuchiwanie jest wyjątkowo niegrzeczne.
- Pierdoli mnie to wszystko...
Nie chce tego słuchać! Muszę się czymś zająć! Depresyjnie rozglądam się w poszukiwaniu czegoś, co byłoby w stanie odciągnąć mnie od sąsiada.
- Pierdoli mnie to - słyszę znowu, trochę głośniej niż poprzednio.
Obracam się nerwowo na łóżku.
- Harry, proszę cię! - słyszę inny głos poprzedzony łomotaniem do drzwi.
- Louis, naprawdę, nie rozmawiajmy o tym.
- Kiedyś musimy.
- Nic nie muszę! - rozmowa zmienia się w krzyk, a ja nie oszukuję się dłużej, że mnie to nie interesuje. Z zapałem wyłapuję każde ich słowo. Nawet siadam bezczelnie na łóżku i przysuwam się do szybu.
- Ta impreza była dla ciebie
- Jak widać nie pomogła.
- Harry, twoi rodzice...
- Po prostu daj spokój - ucina ten niższy głos, który jak zdążyłam się zorientować, należał do Harry'ego. Westchnienie poprzedza odgłos kroków i czuję, że Louis odpuścił sobie dalsza konwersacje ze swoim znajomym. Odczekuję chwile, zanim znowu kładę się na materacu. Słyszę jak Harry chodzi po swoim pokoju i fuka coś zły. Leżę w ciszy i boję się ruszyć. Czy on słyszy mnie tak dobrze, jak ja jego? Na pewno. Zamykam oczy i staram się nie myśleć o zdarzeniach z przed chwili. Nie jest mi dane trwać długo w takim stanie. Zza ściany dochodzi do mnie jakby stłumiony...płacz? Albo próba jego powstrzymania. Powinnam się odezwać? Zresztą, co niby miałabym powiedzieć? Wzdycham zrezygnowana, jednak robię to trochę głośniej niż zamierzam. Zamieram na chwile i wiem, że już mnie usłyszał. Brawo Jade, ty kretynko. Zaciskam zęby i oczekuję na ruch strony przeciwnej. Kiedy ten jednak nie następuję po dłuższej chwili, nie fatyguję się wyczekiwaniem.
Zamykam oczy i staram się zasnąć. Wiercę się niespokojnie całą noc, żeby w końcu wstać z łóżka. Przecieram oczy dłońmi i mrugam gwałtownie. Obracam się i patrze na zegarek. Dopiero 8. Co ja będę robić przez cały dzień? Wzdycham i wyciągam ręce do góry, jak najwyżej umiem. Nucąc coś włóczę się po pokoju. Zgarniam z szafki ubranie, jedyne, które tutaj mam i idę w stronę łazienki.
Pocieram dłonią o ramię, na którym właśnie pojawiła się gęsia skórka. Czy naprawdę jest tutaj aż tak zimno? Wchodzę do łazienki i spoglądam w lustro. Obojętnie przechodzę dalej, kiedy nagle coś, nakazuję mi się cofnąć. Przyglądam się sobie dokładniej.
- Co jest... - mówię szeptem sama do siebie. Dotykam dłonią mojej twarzy. Jestem cała blada, prawie jak papier. Tylko dlaczego? Badam jeszcze przez chwilę okolice ust, policzków, i nosa opuszkami palców, kiedy w końcu to do mnie dochodzi. Muszę jak najszybciej wziąć leki. Chwiejnym krokiem kieruję się w stronę kuchni. Desperacko przekładam wszystkie rzeczy z miejsca na miejsce, w poszukiwaniu jednej, małej, czerwonej paczuszki. Nic. Musiałam ją zostawić w samochodzie. A gdzie jest samochód? A no w domu. A to świetnie. Przedzieram się przez mieszkanie i rozglądam się za telefonem. Szybko go znajduję i wybieram pierwszy numer, jaki przyjdzie mi do głowy.
- Halo? - Słyszę odzew po drugiej stronie.
- Susan, nie wzięłam leków, jestem sama w mieszkaniu - mówię drżącym głosem. Boję się tego, co zaraz może się wydarzyć.
- Po co do mnie dzwonisz? Zjedz coś szybko! Idiotka! - karci mnie, a ja w myślach przyznaję jej rację. Nie rozłączając się idę do kuchni i zaglądam do lodówki. Chwytam co mi wpadnie w ręce i już po chwili siedzę przy blacie zajadając się kanapką mojej roboty.
-Nie wytrzymam z tobą. Przywiozę ci te leki o 10 razem z resztą moich rzeczy. Daj mi dwie godziny na spakowanie się. Zabrać coś od ciebie?
- Włóż wszystkie moje ubrania do torby, okej? - Przestaję na chwilę żuć, kiedy mówię do swojej przyjaciółki. Słyszę jak wzdycha cicho z dezaprobatą.
- Okej - Przystaje na moją propozycje. Uśmiecham się sama do siebie. - Nie powinnaś teraz siedzieć sama, tak na wszelki wypadek. Idź do któregoś z sąsiadów, niech z tobą posiedzi, w razie czego.
- Nie będę chodzić po sąsiadach i się im użalać! - fukam zła, a przed oczami staje mi obraz z wczorajszej nocy. - Jest za wcześnie.
- Jeżeli coś się stanie.....
- Nic się nie stanie! - ucinam jej krótko. Odkładam pusty talerz do zmywarki. - Idę się przebierać. Przyjedź szybko. Pa! - żegnam się krótko, rozłączam się i znacznie ożywiona zakładam ubranie które miałam już przygotowane.
*******
- Spóźniłaś się - Udaję niezadowolenie, kiedy otwieram drzwi mojej przyjaciółce.
- Słuchaj, nie uwierzysz! - Wciąga za sobą dwie torby do mieszkania i patrzy na mnie podekscytowana.
- No co? - Mały uśmiech wkrada się na moją twarz.
- Byłam pod blokiem i widziałam dwóch facetów.
- Takie rzeczy są niezwykłe, masz rację.
- Cicho! Daj mi dokończyć! - irytuje się i patrzy mi prosto w oczy. - Wydaję mi się, że to geje!
- Fascynujące - Zakrywam sobie usta dłonią.
- Jeden był całkiem przystojny.
- A drugi?
- Nie - śmieje się. - Za to ten drugi miał fajny głos. Zachrypnięty - Podążam za nią do jej pokoju, kiedy ta zmaga się z przeniesieniem walizki do niego.
- Twoje życie intryguje mnie coraz bardziej.
- Cicho - warczy zła, kiedy w końcu rzuca walizkę na łóżko. - Wiesz może co z A....cicho.
- Przecież nic nie mówię! - warczę zirytowana.
-Zamknij się! - Ucisza mnie gestem ręki i zaczyna nasłuchiwać. Dopiero teraz rozumiem, o co jej chodzi. Na korytarzu słychać kroki, z akompaniamentem żywej rozmowy. Obie dopadamy do drzwi frontowych.
-To oni! - mówi szeptem Susan, kiedy przyciska oko do dziurki od klucza. - Te dwa pedałki!
Przepycham ją łokciem i sama zajmuję miejsce przy zamku. Przyglądam się mężczyzną. Czy ja wiem? Od razu pedały? Wzruszam obojętnie ramionami i odwracam się do przyjaciółki, kiedy coś zatrzymuję czas na chwilę...
- Louis, naprawdę, już wszystko gra. Przepraszam za wczoraj - słyszę zza siebie. Przełykam nerwowo ślinę.
- Susan, chyba muszę ci coś powiedzieć - patrze na nią z szeroko otwartymi oczami.
******
- Te pedały mieszkają koło nas? - otwiera szerzej oczy.
- Czemu od razu pedały - kręcę głową z niedowierzaniem.
- Ten mniejszy może jeszcze normalny, ale ten wysoki? Proszę cię.
- Nie drzyj się tak - karcę ją.
Siedzimy na moim łóżku. Właśnie skończyłam opowiadać jej historię z minionej nocy. Chyba śmieszyło ją to, że mój sąsiad jest w stanie usłyszeć wszytko co mówię, jeżeli tylko byłam w moim pokoju.
- Proszę cię, nie przeginaj, nie znamy ich - nachylam się do niej i mówię szeptem.
- I niech tak zostanie. Jakoś nie mam ochoty na bliższe relacje z nimi - Zaplata ręce na piersi. - A tak w ogóle, to nie wiem jak ty, ale ja wracam do domu na obiad. W końcu wypadałoby się jakoś pożegnać zanim...no wiesz, wyprowadzimy się - Patrzy na mnie niepewnie.
*****
- Moje dziewczynki są już takie duże! - Mama ze łzami w oczach ściska mnie, a potem Susan. Dan rozmawia w salonie z moim ojcem. Obiad przebiegł tak jak się spodziewaliśmy - na tarasie przed domem. Lena i mama rozłożyły stół, żeby cała nasza szóstka mogła się zmieścić. Nie obyło się bez niezbędnych rad naszych rodziców przestróg, no i oczywiście łez wzruszenia. Stoimy właśnie przy wyjściu. Pożegnałyśmy się ze wszystkimi, a ostatnie walizki spoczywają na dnie bagażnika samochodu Su. Nie wiem, po co robią z tego taką aferę. W końcu to tylko 5 km drogi od domu... Przewracam oczami, kiedy mama kolejny raz całuje mnie w policzek. Kiedy razem z Susan wędrujemy w stronę samochodu odwracam się ostatni raz. Na werandzie stoi mama, tata, Lena, i Dan. Czuję ciepło, które wypełnia mnie całą, kiedy patrze na ich roześmiane i jednocześnie wzruszone miny. Nawet Bruno nie koliduje za bardzo z całokształtem. Dyskretnie wycieram łzę, która zbiera się w kąciku mojego oka i wsiadam do auta. Macham im ostatni raz, kiedy Susan wyjeżdża z podjazdu. Opieram się o fotel i patrzę na przyjaciółkę.
- Wiesz co? - zaczynam, kiedy zamykamy za sobą drzwi mieszkania i po raz kolejny zaciągamy się jego świeżym zapachem.
- Co? - pyta Su.
- Kiedy miałyśmy 14 lat i obiecałyśmy sobie, że będziemy mieszkać razem, nie mogłam w to uwierzyć - Patrzę na nią z uśmiechem.
- Ja też. Teraz zastanawia mnie tylko jedna rzecz - mówi smutno.
- Jaka?
- Dlaczego kurwa ani Aron, ani Jack nie odbierają? - Zaczyna machać mi przed nosem telefonem.
- Nie wiem, Aron pewnie siedzi z Kivą. Pewnie już się pogodzili. A Jack...właśnie! Jeżeli już rozmawiamy o Jack'u... - mierzę ją spojrzeniem od góry do dołu. Opuszcza głowę, żeby kaskady włosów mogły bezproblemowo zakrywać jej zaróżowione policzki. - Nie powiedziałaś mi!
- Nie miałam kiedy! - tłumaczy się. - To się stało....szybko.
- Nie za szybko? Widzieliście się tylko dwa razy - siadam na kanapie w salonie, w dalszym ciągu bacznie obserwując każdy ruch Susan.
- Wiesz, pocałunek wyszedł jakoś sam z siebie. Po prostu bardzo go lubię, dobrze nam się rozmawia. Nie mówię, że to poważny związek, jednakże, podoba mi się - Uśmiecha się do mnie niewinnie. Trzymam ją chwile w niepewności, kiedy siedzę i lustruję ją wzrokiem od góry do dołu. W końcu jednak rzucam się jej na szyję, rozwiewając jej wszystkie możliwości. Oniemiała moją reakcją zastyga bez ruchu, żeby w końcu przycisnąć mnie swoim ramieniem do siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz