sobota, 30 maja 2015

Rozdział czterdziesty siódmy

Louis's P.O.V





- Jak wyglądam? - pytam Harry'ego, a ten podnosi leniwie wzrok znad czytanej książki.
- Jak cep - stwierdza i wraca do lektury
- Nie musisz być taki niemiły - burczę urażony, a ten parska cicho.
- Zostawiasz mnie samego, bo ty idziesz udawać Romeo. Nie licz, że będę dla ciebie miły - Unosi wysoko brew. Mruży oczy, kiedy nie może odczytać jakiegoś wersu, po czym zrezygnowany sięga po okulary. - Chyba się starzeję, coraz mniej widzę.
- Nie obrażaj się. Dobrze wiesz, że od dawna chciałem gdzieś zaprosić Susan. Teraz mi się udało, ale nie na randkę - mówię zrezygnowanym tonem.
Po raz kolejny poprawiam włosy, które - mimo moich starań - wcale nie układają się dobrze. W końcu odgarniam je do tyłu i porzucam wszelkie starania na ich ułożenie.
- To co to niby jest, skoro nie randka? -  Słyszę głos Style's, coraz marniej udającego, że w ogóle nie interesuje go ta sytuacja.
- Spacer przed siebie, a potem kawa - tłumaczę. Patrzę na siebie znowu i ze zdenerwowaniem ściągam bluzę przez głowę. - Pożycz mi coś, w czym nie będę wyglądał jak łajza - Odwracam się przodem do przyjaciela. Widzę po jego minie, że w głowie układa sobie jakąś ripostę. Chyba żałuję, że w ogóle się odezwałem.
- Po pierwsze - Harry podnosi się na łokciach, odkłada książkę i zaczyna wyliczać na palcach. - Zawsze wyglądasz jak łajza. To takie prawo Louis'a.
- Jakie prawo? - Marszczę brwi, ale ten mnie ignoruje.
- Po drugie, nic ci nie dam. Jesteś cyganem i nigdy  nic nie oddajesz. Po trzecie, wracając do poprzedniego, mniej więcej tak rozumiałem słowo ,,randka" - Rysuje w powietrzu cudzysłów, patrząc na mnie z błogim uśmiechem. Nagle na jego twarz wpływa grymas złości, kiedy zauważa, że niepozornie przemieszczam się w stronę jego walizki. - Spierdalaj od moich rzeczy! - krzyczy, kiedy chwytam z wierzchu torby skórzaną kurtkę. - Zostaw to w tym momencie! - drze się dalej i posyła w moją stronę poduszkę. Uchylam się przed nią, a kiedy się prostuję, pokazuję mu kciuk do góry, na co wywraca oczami. - Nie będziesz wyglądał jak buntownik, tylko jak gej - Słyszę ostatnią próbę jego protestu. Zarzucam kurtkę na ramiona, a stwierdziwszy, że wyglądam znacznie lepiej, patrzę znowu na przyjaciela.
Harry wygląda jak obrażone dziecko, któremu nic się nie układa. 
- Co jest z tobą nie tak? - oburza się po chwili. 
Wzdycham ciężko i nie zwracam na niego uwagi. Nie wiem co się dzieje, ale odkąd Harry poznał Jade, mam nad nim pewnego rodzaju przewagę. Zawsze, kiedy jest chamski albo nie możemy się dogadać, powołuję się na nią, a to działa na niego inaczej niż wszystko. Teraz też mam ochotę to zrobić. Mogę powiedzieć, że Jade wcale się ta kurtka nie podoba, wtedy jestem pewny, że przez najbliższy czas Harry nie tknął by jej nawet palcem. 
Jestem głupi, mówiąc, że nie wiem co się dzieje.
Wszyscy to widzimy. Harry'ego i Jade ciągnie ku sobie, ale póki co, nikt nie mówi tego na głos. Przynajmniej za często. Zdarza mi się, że rozmawiam o tym z Susan, ale to nie jest tak, że to główny temat naszych plotek. Skądże znowu.
- Przepraszam cię, kurwa, bardzo, ale nie dość, że mnie właśnie okradłeś, zaczynasz mnie olewać - Harry jęczy z pretensją w głosie, a ja nagle się otrząsam i jeszcze raz nerwowo poprawiam kurtkę. 
- Nie olewam, myślę - tłumaczę. - O czym mówiłeś?
- Susan przyszła - mówi, a ja dopiero teraz orientuję się, że stoi przy oknie. - Możesz do niej iść, poszczebiotać sobie o czymś wesołym, iść sobie na kawusie...
- Odwal się, mamo - warczę na niego. - Do zobaczenia wieczorem - żegnam się przez ramię, a on tylko kiwa głową, cały czas wpatrzony w Susan przed budynkiem.




Susan's P.O.V





Od: Jade
Jak się bawicie? :D

Do: Jade
Wyszliśmy 15 minut temu... Nie przeszkadzaj nam :P

Od: Jade

Już za tobą tęsknie ;* :)



Zaczynam się śmiać, a Louis zagląda mi przez ramię, po czym sam się uśmiecha.  Wrzucam telefon do torebki i staram się wrócić do wcześniejszej rozmowy. Nie pamiętam o czym była, sms'y od znudzonej Jade całkowicie wybiły mnie z równowagi.  Po chwili ciszy chcę zrobić coś, żeby zacząć rozmowę. Pytam więc o pierwsze, co przyjdzie mi na myśl:
- Podoba ci się na prawie? 
- Miałem momenty, że chciałem rzucić to wszystko w cholerę, ale coś zawsze trzymało mnie na uczelni - tłumaczy, kopiąc jakiś kamień. - Teraz bym tego nie zrobił. 
- Kogo ty chcesz ratować na sali sądowej, skoro z twarzy wyglądasz jakbyś sam miał siedzieć na ławie oskarżonych? - drażnię go, a Lou posyła mi w odpowiedzi oburzone spojrzenie.  - Nie ważne. Wiesz, gdzie możemy iść? Do starego domku na drzewie. Mówię serio! - zapewniam, kiedy widzę jego zdziwioną minę. - Nie byłam tam sto lat. Zrobiłam go z Jade i Aro... Jest tam kanapa, strasznie stara, ale jest, no i w ogóle! - krzyczę, lekko podskakując, na co Louis przyciąga mnie do siebie ramieniem i mówi:
- Nie miałem zamiaru protestować. Możemy iść do domku na drzewie. Nie mam nic przeciwko.


******



- To, że nie mam nic przeciwko, nie znaczy, że chcę mieć boreliozę! Tu wszędzie są kleszcze! - jęczy oburzony brunet, kiedy przedzieramy się przez trawę, która swoją drogą jest wyższa niż zapamiętałam. - O mój Boże!
- To tutaj - uspokajam go, kiedy znajduję dłonią drabinkę. 
Gramolimy się na górę. Jesteśmy w miejscu, o którym wie tylko parę osób. W środku lasu, kiedy byliśmy mali, razem z Jade i Aronem założyliśmy...bazę? Chyba tak na to wtedy mówiliśmy. Na początku, to nie było nic innego jak po prostu cztery dechy przybite w sposób pozostawiający wiele do życzenia. Z czasem jednak wyrosły ściany, a my wspólnymi siłami przywleklismy tu kanapkę, która, dzięki Bogu, była wtedy w kawałkach. Państwo Marshall ostatecznie postanowili wyrzucić ją z altanki, bo ich zdaniem była ohydna. Nam jednak bardzo dobrze służyła przez wszystkie lata. Rozwój domku skończyliśmy na tym, że teraz ma dach, cztery ściany, podłogę i kanapę. Nie mogłoby być lepiej.
- Zapraszam - mruczę cicho, po czym rozsiadam się na kanapie. Louis rozgląda się po wewnątrz, po czym pyta:
- Powinienem wiedzieć, jak doszło do tego, że ta kanapa się tu znalazła? 
- Nie - Uśmiecham się do niego, po czym poklepuję miejsce obok siebie. - Jest za to bardzo wygodna. 
Chłopak posłusznie siada koło mnie.
- Możesz zacząć opowiadać - mówi nagle Louis, a ja patrzę na niego zdziwiona. - Wiesz, skoro teraz jestem twoją najlepszą przyjaciółką, chyba muszę wiedzieć trochę rzeczy o tobie. Sekret za sekret? - pyta mnie, wyciągając w moją stronę dłoń, a ja zerkam na nią rozbawiona. - No, chyba, że wolisz tak po prostu sobie tutaj posiedzieć...
- Sekret za sekret - mówię odważnie. 




Jade's P.O.V



Nie wiem co mam robić. W głowie mam kompletną, absolutną pustkę. Właśnie całuję się z Harry'm. Chociaż nie wiem, czy to można nazwać pocałunkiem. Czuję tylko, że Harry cały czas uśmiecha się głupio, więc reaguję podobnie. Zaczynamy chichotać, odsuwając się od siebie tylko na odległość kilku milimetrów. On dalej pochyla się nade mną, a ja stoję na palcach, żebyśmy w ogóle mieli szansę mieć nasze twarze na podobnej wysokości.
 Chwila jest głupia, prosta i magiczna. To wszystko jest tak dziwne do tego stopnia, że zapiera mi dech w piersiach
Naszych uszu jednocześnie dobiega dźwięk telefonu. Mojego telefonu. A jakżeby inaczej. Podnoszę wzrok na oczy Harry'ego i napotykam jego spojrzenie. Mówię cicho ,,przepraszam", po czym staję na pełnych stopach i odsuwam się kawałek. Wyciągam telefon z kieszeni i patrzę na wyświetlacz. Przewracam oczami, kiedy widzę, że to tata dzwoni, po czym odbieram:
- Halo?
- Dlaczego w łazience nie ma klamki?! - krzyczy, a ja wybucham śmiechem. - Czy ty zwariowałaś? Co się stało?
- Nie wiem - stwierdzam, cały czas się śmiejąc. - Jest mi wesoło.
- Wiesz komu nie jest wesoło? Mi nie jest wesoło! A wiesz czemu? Bo zamknąłem się w łazience! - drze się dalej, a ja śmieję się coraz głośniej. Harry patrzy na mnie pytająco, a ja włączam tatę na głośnik. 
- Dlaczego mama cię nie otworzy?
- Bo mnie nie słyszy! 
- To czemu do niej nie zadzwonisz? - pytam.
- Bo... pogadamy w domu. Nie ujdzie ci to na sucho, mam już dość tego, że wszystko jest wiecznie zdemolowane! - ryczy, a potem słyszę, że zakończył połączenie. 
- Myślałem, że już wie - mówi Harry, patrząc na mnie ciepło.  Odgarniam włosy z twarzy i stwierdzam:
- Ja też. Nie ważne, muszę wymyślić jakąś wymówkę, dlaczego klamka jest złamana. Boże, ojciec mnie zabije - Kręcę rozbawiona głową, po czym ruszam przed siebie. - Chodź, jesteśmy już spóźnieni.
Przez pierwszych kilka minut staram się usilnie utrzymać rozmowę, ale Harry jest czymś zbyt zafascynowany, więc odpowiada pojedynczymi słowami albo wcale. W końcu rezygnuję i większość drogi spędzamy w ciszy. Muszę przyznać, że muszę się kontrolować, żeby nie zapytać go o coś głupiego. On wydaję się taki rozluźniony i w ogóle nie pokazuję, że to co się przed chwilą stało w jakiś sposób go poruszyło. Ale równie dobrze może toczyć wewnętrzną, bardzo dobrze ukrytą pod kamienną twarzą, walkę.  Jeśli tak, to zazdroszczę mu umiejętności chowania emocji.
 A ja? Ja czuję, że jestem nim coraz bardziej urzeczona. Po dość długiej znajomości, zaczęły mnie fascynować jego perfumy, oczy, duże dłonie, ubrania, wszystko. Jego sposób bycia, zamyślanie się nad czymś, fakt, że powinien nosić okulary, ale nie chce. Gdybyśmy mieli się teraz rozstać i więcej nie spotkać, sprawiłoby mi to fizyczny ból. Teraz wiem, że kilkanaście godzin temu dotarło do mnie to, co w sposób racjonalny wyjaśnia wszystkie moje nieracjonalne zachowania. Susan zniszczyła mur, którym szczelnie odgradzałam swoje uczucia do Harry'ego, od świata rzeczywistego. A teraz tej zagrody nie ma, a ja zwariowałam. 
- Jade, musimy tu skręcić - zauważa Harry, kiedy ja bezwiednie mijam zakręt do lasu. Otrząsam się dopiero, kiedy jego dłoń łapię moją i ciągnie mnie za sobą. Unoszę w zdumieniu brwi. Boże, naprawdę jestem szalona. Muszę to przyznać przed samą sobą, bo to pierwszy krok do wyleczenia. Odkleiłam się od rzeczywistości. A teraz muszę z tym walczyć, chociaż zachować pozory normalności.
Chłopak puszcza moją dłoń i chowa swoje ręce do kieszeni. Widzę, że chce coś powiedzieć, ale brakuje mu słów. Chyba pierwszy raz. 
Przez następne kilka minut idę koło niego, przygwożdżona do jego ramienia. Może nie dosłownie, ale zauważam, że oboje niwelujemy odległość, kiedy nasze boki przestają się stykać. Być może on też zwariował. A teraz zamkną nas w wariatkowie. 
- Harry? - zaczynam, a on pomrukiem oznajmia, że słucha. - Gdzie chcesz dzisiaj spać? 
- U ciebie, nie skończyliśmy oglądać Alladyna - mówi, a ja kiwam głową z uśmiechem. - To tutaj? - Zatrzymuje się i wskazuję na ścieżkę, która odbiega od naszej, a ja ponownie potwierdzam skinieniem.


*****



Aron przyjmuję wiadomość, że jest ze mną Harry zupełnie normalnie. Może to kwestia tego, że jest już trochę wstawiony. Kiedy tylko podchodzę do chłopaka, od razu wyczuwam alkohol.
- Tak świętujesz urodziny? - pytam go z przekąsem, a ten tylko wzrusza ramionami - Możesz się odsunąć? - Patrzę na niego z niepokojem, kiedy tylko zauważam, że siedzi zdecydowanie za blisko klifu. - Aron, czy ty jesteś całkiem zalany?
- Nie - burczy w końcu, a ja prawie czuję, jak Harry przewraca za mną oczami. W mdłym świetle dostrzegam, że chłopak gniecie coś w rękach.
Podchodzę do niego, ciągnę jego barki tak, że upada do tyłu. Patrzy na mnie oburzony. 
- Co ja ci zrobiłem? - pyta.
- Jeszcze nic, ale gdybyś spadł, zrobiłbyś - odpowiadam, wyrywając mu z ręki karteczkę. - Co to jest?
- Oddaj! -buntuje się, a ja tylko odstępuję krok do tyłu i wpadam na Harry'ego. Aron poza prychnięciem cichego ,,cześć", nie odezwał się do niego. Nie poznaję go.
- Kto to jest? - pytam, dostrzegając, że to co trzymam w ręce to fotografia jakiejś kobiety.  Kiedy orientuję się, że moje pytanie jest nie na miejscu, bo Black uśmiecha się blado i znowu wpatruje w przestrzeń, zaciskam usta. Siadam obok niego na ziemi, a zaraz przy mojej ręce opada Harry.
- To, moja droga, jest Judy Forbes  - mówi, a ja patrzę na niego pytająco. 
- A kto to do diabła jest Judy Forbes? - On chyba zwariował. To ktoś z jego rodziny?
- Mogę zacząć od początku? - pyta chłopak, a kiedy dostrzegam, jaki jest zdołowany, przyciągam go do siebie. Przytulam go, a ten dopiero po chwili się rozluźnia. Jest tak przeraźliwie chudy, że boję się, że go połamię. Aron nabiera powietrza i zaczyna opowiadać. Nie zwraca uwagi na Harry'ego, który bacznie obserwuje sytuację, gotów w którejś chwili interweniować. Zwraca się tylko do mnie. 
- Mafia, która zleciła nam zadanie, podstawiła Jack'a jako głównego podejrzanego policji, a ci go zamknęli. Siedzi w więzieniu - mówi, a ja nieruchomieję. - Żeby nie było żadnych dowodów na to, że jest zwykłym Jack'iem Terrence'm, tylko prestiżowym dowódcą kilkuset osób oni...zabili jego całą rodzinę. 
Wtedy po raz pierwszy i po raz ostatni odsuwam go od siebie. Przez moment przelatuje mi przez głowę myśl, że to przez niego. To on ich zabił. Nie widzieliśmy się tyle czasu...ja nie mogę wytrzymać tej sytuacji. Podnoszę się z miejsca, bo bezczynne siedzenie wypala we mnie dziurę. Aron zerka nerwowo na mnie, kiedy w końcu przestaję krążyć i staję w bezruchu. Unoszę się w pustce, w ciemnych nicościach bezradności. To przecież tylko sen. Mam koszmary. Jak Harry. 
- Nie żyją wszyscy, oprócz dziadka Jack'a, Alberta. 
- Dlaczego go zostawili? - pytam, a mój głos jest tak odległy, jakby z drugiego końca planety.
- Bo jest chory, tak czy siak nic nie pamięta - opowiada.
 Nie znajduję w sobie dość sił, żeby się rozpłakać. Nie mam nawet siły myśleć o tym, co dwadzieścia minut temu wydawało mi się ważne. 
Obrażenia, jakie te słowa zadały mi, są zbyt poważne.
- To zdjęcie to jego żona. Tylko ją pamięta. Wziąłem je z cmentarza, ktoś je tam położył. Zaniosę je mu jutro - Chciałabym mu powiedzieć, żeby zamilknął, ale dźwięk nie opuszcza mojego ciała. 
A potem to do mnie dochodzi. 
Ja, która nie ma z tym nic wspólnego, czuję się tak, jakbym była w potrzasku poczucia winy. Nie da się uciec od tej świadomości. Spuszczam wzrok na Arona, który patrzy na mnie błagalnie, jakby chciał powiedzieć ,,Błagam, nie osądzaj mnie".
- Aron - zaczynam, a Harry, chyba dlatego, słysząc mój słaby głos, podnosi się z miejsca. - Przepraszam.
- Za co? - Uśmiecha się do mnie tak strasznie smutno, jak jeszcze nigdy nie widziałam.
- Że mnie z tobą nie było - płaczę cicho, a już po chwili mocno przytulam przyjaciela, który w momencie się podnosi i przywiera do mnie ramionami. - Przepraszam, tak strasznie cię kocham. Błagam cię, przepraszam....Aron, Boże - Plączę słowa i otwieram załzawione oczy. Znad ramienia mojego kochanego przyjaciela widzę, że Harry pokazuję mi kciuk do góry. On wiedział, że tak będzie.
- Jesteś moją przyjaciółką. Nie mam słów, żeby... - zaczyna, ale mu przerywam:
- Ja też - mówię cicho. Zawsze tak robimy, kiedy się kłócimy. Unikamy słowa ,,przepraszam", zamiast tego oboje mówi ,,ja też". To ułatwia sprawę.
- Ja też - szepcze.
Mam w rękach wrak mojego wspaniałego, głupiego przyjaciela, którego nigdy w życiu nie chcę zostawiać. To nie jest tak, że mam nowe życie. Nie mogę go mieć bez niego. Jest jego nieodłączną cząstką.
- Co ja bym bez ciebie zrobił - mówi głosem przepełnionym cierpieniem. 
Zanoszę się spazmatycznym szlochem. Wiem, że nie ułatwiam mu sprawy swoją histerią, ale nie mogę powstrzymać emocji.
- Wszystko będzie dobrze - Gładzę go po plecach. - Co się teraz dzieje z tym panem? 
- Jest w ośrodku, przychodzę do niego codziennie, mówię mu, że jestem jego wnukiem - wyrzuca na jednym tchu.
Przywieram do niego mocniej. Nie pytam o nic więcej. Nie chcę o tym rozmawiać. Nie teraz, nie mam na to siły. 
- Tak strasznie przepraszam - zaczyna znowu, a ja tylko go uciszam trzepnięciem go w plecy.
Chcę mu powiedzieć, że nie ma za co, ale jedyne na co się zdobywam, to głęboki oddech, starając się go uspokoić.
- Przepraszam, że wam przeszkadzam - wtrąca się Harry. Odwracamy się gwałtownie, patrząc na niego zdziwieni. Szczerze, to zapomniałam przez chwilę, że tu jest. - Nie znamy się za dobrze, ale chciałem ci tylko powiedzieć, wszystkiego najlepszego - Uśmiecha się do Black'a blado. - Mogę iść, jeżeli chciałbyś pobyć z nią sam - Wskazuje skinieniem głowy na mnie, na co Aron kręci głową.
- Oboje mamy słabe głowy, musisz nam pomóc trochę wypić - oznajmia Aron, odsuwając się ode mnie. Tak gwałtownie zmienia temat, że nawet wolę sobie nie wyobrażać, dlaczego to robi. On musi z tym żyć. Jeżeli teraz chce tak od tego uciec, nie będę rozwlekać tej sprawy. - Wina? - pyta, a my kiwamy głowami.
- Właśnie! Mam coś dla ciebie! - krzyczę, starając się przywrócić mojemu głosowi normalne brzmienie, bo póki co, świszczy jak piszczałka. Wyciągam z torby pudełko, a chłopak patrzy na nie, unosząc jedną brew i uśmiechając się lekko. - Pierwszy raz daję ci coś, co nie jest bezużyteczne! No, jest, ale przynajmniej jest....urocze - Pstrykam palcami, kiedy udaję mi się znaleźć odpowiednie słowo.
Aron otwiera pudełko, ale wątpię, żeby w znikomym świetle mógł dostrzec więcej, niż tylko kontury zdjęć.
Kiedy dostrzega dwie fotografie, wyraz jego twarzy łagodnieje już całkowicie. Harry nagle materializuje się za mną, a czując jego obecność, nagle czuję się spokojniejsza.
- Co z nią? - pyta przyjaciel, a ja rozumiem, że chodzi mu o Susan. - Jak się trzyma?
Nie wiem, czy chcę mówić mu o Louis'ie. Chyba lepiej nie wspominać o tym, nie ranić go bardziej.
- Dobrze - odpowiadam po prostu. - Lepiej. 
Aron kiwa głową, po czym zamyka pudełko. Z uśmiechem mówi, że prezent rzeczywiście, jest uroczy. Po licznych zapewnieniach, że bardzo mnie kocha, no i Harry'ego trochę już też, siadamy na ziemi i otwieramy pierwszą, ze zbyt wielu, butelek wina. 
Rozluźniamy się, więc nawet Harry zaczyna się odzywać. Rozmawia z Aronem w miarę spokojnie. Dowiaduję się czegoś o jego nowym mieszkaniu, ponownie zostaję zaproszona na obiad, który ugotuje Liam, ale jeszcze o tym nie wie, oraz ponownie przekonuję się, że mam słabą głowę. 
- Harry, a co ci się stało w twarz? To siniak?- pyta nagle Aron, ale Styles tylko chichocze i kręci głową.
- Wiecie? - mówię nagle, gdy całą trójką leżymy na ziemi, patrząc w niebo. Kiedy dwójka chłopaków daje znak, że jeszcze żyją, pokazuję im zdjęcie: 
- Uwielbiam je - mówi Aron, przejmując ode mnie telefon.
- Z kiedy ono jest? - pyta Harry, kiedy nadchodzi jego kolej trzymania telefonu.
- Kiedy Susan szła na pierwszą randkę, my poszliśmy na naszą, bo byliśmy zazdrośni - wyjaśniam ze śmiechem. - W sukience i garniturze siedzieliśmy w McDonaldzie. 
- Było super! - zapewnia Aron, po czym czka, na co wszyscy wybuchamy śmiechem. Harry, jak się okazuje, jest mocniejszym zawodnikiem w piciu od nas, ale to niewiele zmienia. Wypił więcej, więc tak czy siak jest pijany.
- Co zrobimy, jak przyjedzie tu policja? - pytam nagle z przerażeniem, podnoszę się na łokciach, ale tracę równowagę, więc znowu upadam na trawę. 
- Powiemy im, że to wieczór kawalerski - prycha obojętnie Black.
- Czyj?
- Mój i Aronka - wtrąca Styles, więc znowu wybuchamy śmiechem.
 Brakuje nam tu tylko Susan i Louis'a. Ale nie wiem, kiedy cokolwiek skłoni Su do przyjęcia naszego zaproszenia na podobną imprezę. A jest tak idealnie. Jak za starych dobrych czasów, których tak cholernie mi brakuję. A nie mogę tworzyć ,,Nowych-Starych-Dobrych-Czasów" bez niej. Louis od początku lubił Arona, więc myślę, że pewnie też za nim tęskni. 
Susan ma jedną, jedyną wadę. Cholernie jej zależy na Aronie, niezależnie od tego, co mówi. Traktuje go jak nikogo innego na świecie. A on ją zranił. To boli najbardziej.




*********





Chwiejnym krokiem przemierzamy ulice osiedla.  Odprowadziliśmy kawałek pijanego Arona, więc teraz tylko ja i Styles musimy bezpiecznie dotrzeć do domu. Harry chyba czuje się lepiej, bo idzie prosto, co chwilę tylko parskając śmiechem, kiedy tylko zaczynam się zataczać. Jego zimne palce oplatały się wówczas wokół mojego ramienia, ale musiały robić to tak często, że w końcu jego ręka przyciągnęła mnie do jego boku i tak trzyma  od kilku minut.
- Ładnie pachniesz - mówię tępo.
Dziękowałam Bogu, że on też nie jest do końca trzeźwy. Cały czas rzucałam głupie teksty, których, mam nadzieję, nie będzie pamiętać. 
W tym stanie wszystko jest proste. Czuję się tak, jakby w mojej głowie były teraz pudełka, a w każdym z nich inny temat. Nic się z niczym nie łączy, żadnego kłębowiska myśli. Proste, zwięzłe komunikaty. Teraz na całego bawię się w najlepsze w pudełku z napisem ,,Harry" i bardzo mi tu dobrze.
Odepchnęłam na granice świadomości wszystkie inne tematy. Arona, Susan, oraz wszystko, co mnie do tej pory stresowało. Po pijaku myślę trzeźwo.
- Myślisz, że już są? - pytam, kiedy patrzę na okno sypialni Susan, bo jesteśmy już pod domem.
- Nie wiem, zaraz sprawdzę. Idź teraz do siebie, ja i tak muszę wyjść oknem. Poczekaj tam na mnie, okej? - pyta, a ja kiwam roześmiana głową. 
W podskokach ruszam do domu. Mam nadzieję, że rodzice już śpią. Przebiegam przez ogród, ściągam buty. Bawi mnie nawet, kiedy siedzę na podłodze w przedpokoju, mocując się ze sznurowadłem, a Bruno i Wall-E zgodnie się na mnie kładą. W końcu udaję mi się dotrzeć do swojego pokoju. Lena chyba ma lepszy humor. Nie wiem, co się stało, ale słyszę, że cicho śpiewa jakąś piosenkę.
Wpadam do pokoju, a Susan, leżąca właśnie na łóżku, podskakuje ze strachu.
- A co tu się wyprawia?! - krzyczę, a ona patrzy na mnie z politowaniem.
- Upiłaś się? - pyta.
- Byłam na wieczorze kawalerskim - oznajmiam dumnie.
- Kogo? 
- Harry'ego i Aro...moim - poprawiam się, po czym zaczynam się śmiać. - Wychodzę za mąż!
- Idź spać - nakazuje, po czym znowu opada twarzą na łóżko.
- A ty, co tu robisz? Uciekaj tam! - Wskazuję palcem na jej dom, znowu chichocząc. - Chyba, że pokłóciłaś się z Louis'em. Albo chcesz uprawiać seks. Masz ogolone nogi?
- Jade, nie pokłóciłam się z nim, wszystko jest super - Przewraca oczami.
- Nie wolno uprawiać...
- Uspokój się! - Teraz ona też się śmieje. - Było idealnie. Nie całowaliśmy się, nic z tych rzeczy, po prostu gadaliśmy. Strasznie długo, tylko rozmowa. To niesamowite - Wzdycha, a ja łapię się za policzki.
- To idź do niego, bo ja muszę uśpić Harry'ego. Jest moim synem - plotę od rzeczy i opadam na łóżko.  - Sio.
- Już się zbieram, Jezu - marudzi, ale widzę, że zdecydowanie poprawiłam jej jej refleksyjny nastrój.
Emocje z dzisiejszego dnia zaczynają mnie opuszczać, więc jestem coraz bardziej zmęczona. Mięśnie wiotczeją, kiedy leżę na łóżku. Muszę się zastanowić nad wszystkim. Jutro.
- A więc idę, bo czuję się wygnana. Mam nadzieję, że nie zrobisz nic głupiego. Pilnuj się. Jesteś pewna, że chcesz zostać z Harry'm na całą noc? Dzisiaj chyba bardziej ufam jemu niż tobie - pyta niepewnie, zbliżając się do balkonu.
- Uciekaj! - Macham do niej, po czym znowu opadam na poduszkę.
Muszę za wszelką chwilę uspokoić się, Susan ma rację. Nie chcę zrobić nic głupiego. Mam szczęście, że rodzice już śpią, myślę, kiedy idę do łazienki. Nie upiecze mi się tak łatwo ta złamana klamka. Zmywam makijaż, wskakuję pod prysznic, zmieniam ubranie na piżamę i wracam do pokoju. Woda wytrąciła ze mnie śladowe ilości alkoholu, ale jest trochę lepiej. Otwieram drzwi i widzę, że Harry już na mnie czeka. Ma mokre włosy, jakąś koszulkę i spodnie od piżamy w kratę. 
- Mamy imprezę piżamową? - pytam, a on kiwa z uśmiechem głową.
- Chodź, świat Disney'a czeka - Klepię miejsce obok siebie, a ja posłusznie się kładę. 
Wyłączam lampkę i mówię:
- Ty masz dzisiaj spać, a nie oglądać durne bajki. Poza tym, widziałeś ją.
- Nie prawda! - marudzi. - Nie tyle razy, żeby mi wystarczyło. 
- Jak zasnę, to nie miej do mnie pretensji - Grożę mu palcem, po czym kładę się tyłem do niego. - Obudź mnie jak się skończy.
Zamykam oczy, a wtedy wszystkie pudełka rozsypują się. Wszystko miesza się ze wszystkim. Znowu mam ten okropny nalot myśli, który sprawia, że moja głowa zaczyna wibrować. Albo to to, albo alkohol daje się we znaki. Przykładam dłoń do czoła i zaciskam oczy.
O dziwo, po chwili wszystko zaczyna  się układać. Wszystkie zdarzenia są uporządkowane według osób. Susan, Louis, Aron, no i oczywiście Harry. Od kiedy uświadomiłam sobie, co mniej więcej jest między nami, czuję się chyba lepiej. Cały dzień byłam szczęśliwsza. Bo byłam z nim? Odwracam się tak, że leżę prawie przytulona do jego boku. Całowałam się z nim dzisiaj, myślę, kiedy przyglądam się jego twarzy. To wydaję się być odległe.
Jak było?
 Było super, mimo, że to nie było nic.
Nie wiem, czy się w nim zakochałam. Wolę to określać mianem ,,coś". Z ,,cosia" łatwiej się wycofać. ,,Coś" jest między nami i bardzo mi to odpowiada. Nie jestem głupia, widzę, że to działa w obie strony. 
- Zamiast się gapić, możesz mi powiedzieć coś o sobie - mówi nagle Harry, a ja szczerzę się do niego. - Przypominam ci, że taki był zakład.
- Okej  - zgadzam się, po czym dodaję po chwili zastanowienia: - Nienawidziłam cię tak strasznie, że zastanawiałam się, co mogę zrobić, żeby otruć cię przez nasz szyb - mówię, dalej wesoła, a on patrzy na mnie ze zgrozą. 
- Co? - pyta z niedowierzaniem.
- Teraz jesteś moim przyjacielem. Nie otrułabym cię - zapewniam go, po czym przytulam się do jego boku. 
Niedane mi jest zerknąć na jego reakcje, bo momentalnie, kiedy przyciskam się do jego ciała, zamykam oczy. Harry całuje mnie w głowę, po czym ziewa przeciągle. 
- Śpij - nakazuję mu.  - Ja będę kontrolować sytuację.
- Mogę o coś zapytać? - Słyszę.
- Nawet musisz.
- Co będzie, kiedy wrócimy do mieszkań? - pyta, a ja momentalnie się wybudzam.
- Będzie lepiej - szepczę. - Lepiej niż było. Po prostu będziemy spać razem, oboje. Ty mnie będziesz budził, a ja ciebie. Nie będzie strachu, że ktoś to usłyszy, więc...
- Nie zostawisz mnie? - pyta zdziwiony, a ja marszczę brwi i podnoszę się, patrząc na niego.
- Dlaczego miałabym to zrobić? - Odgarniam mu włosy z twarzy.
- Nie męczy cię to? Wstawanie, wieczne niewyspanie? - Patrzy na mnie przepraszająco, a ja kręcę z głową. 
- Nie - mówię krótko, po czym znowu się do niego przytulam, tym razem kładę się trochę wyżej, tak, że leżę twarzą przy jego szyi. Całuję go w miejsce za uchem, mówiąc: - Gdybyś nie był tego wart, nie robiłabym nic dla ciebie.
Nie wiem, czy to przez alkohol, ale czuję, że łamię kolejne bariery między nami. Wiedziałam, do czego to doprowadzi. Ale wiecie co? Nie bałam się tego.
 Ja na to czekałam.





************



- Zasnęłam, znowu zasnęłam - mówię przerażona, kiedy zrywam się i podnoszę na łokciach. - Nie obudziłeś mnie!  - Uderzam Harry'ego z wyrzutem, kiedy ten patrzy na mnie zaczerwienionymi ze zmęczenia oczami, z głupim uśmiechem na twarzy. - Która godzina?
- Dziesiąta - informuje mnie. - Pan Dan pojechał do cukierni, muszę jechać mu pomóc. Twoich rodziców i Leny też już nie ma.
- Dom jest pusty? Jezus, doprowadzam sama siebie do furii - mówię nagle, uderzając się w czoło. - Nie jedź do cukierni, posiedź tutaj i się zdrzemnij. 
Zrywam się z miejsca i biegam po pokoju. Wybieram szybko jakieś ubranie, w tym samym czasie mówiąc:
- Wybierz mi numer do Leny, włącz głośnomówiący i siedź cicho - nakazuję, a Harry posłusznie wykonuje moje polecenie. 
- Co robisz? - pyta szeptem, zerkając jak mocuję się z włosami.
- Idę do Louis'a, musi jechać do cukierni - informuję, po czym słyszę, że Lena odebrała. - Gdzie jesteś? - pytam, przypinając spinką grzywkę.
- Idę do Liam'a. Porozmawiamy potem, nie mogę teraz, umówiłam się z nim na śniadanie - mówi wesoło, a ja otwieram szeroko usta. - Halo?
- Między wami okej? - pytam z niedowierzaniem.
- To się okażę po dzisiejszym dniu. Naprawdę muszę kończyć, porozmawiamy potem - żegna się, po czym kończy połączenie. 
- Co...
- Nie, ty śpij - Zatrzymuję go, bo ten już chce wstawać z łóżka. - Zaraz wrócę.
Wybiegam z domu, wypuszczając przy tym psy do ogrodu, po czym przebiegam na drugą stronę ulicy. Dom, jak się okazuję, pan Dan zostawił otwarty. Mamy szczęście, ze nie postanowił obudzić dzisiaj swoich ,,pracowników'. Jedyne co zobaczyłby w pokoju, to jego córka, wraz ze swoim wybawcą.
 Wbiegam po schodach i wpadam do pokoju Susan. Zastaję ich w jednej z najsłodszych pozycji na świcie. Dziewczyna leży bezpośrednio na Louis'ie, a ten oplata ją mocno ramionami. Głowy mają położone na jednej poduszce, a nogi splecione. Aż żal ich budzić.
- Louis, ruszaj swój tyłek do cukierni, pan Dan tam pojechał - nakazuję mu, a ten podnosi leniwie jedną powiekę. - Mówię serio, nie może pracować sam.
Tomlinson kiwa niemrawo głową i stara się odkleić od siebie Susan, ale ta tylko jęczy zła.
- Su - marudzi Lou i ostatecznie ją z siebie spycha. - Twój tata nie może pracować sam. A co z Harry'm? Ma kaca? - zwraca się do mnie, podnosząc się na nogi.
- Nie spał dzisiaj. Nie wytrzymałam, zasnęłam - mówię, a kiedy widzę jego spojrzenie, dodaję: - Przepraszam, no!
- Jak trochę odeśpi to niech przyjedzie - prosi, a ja tylko kiwam głową.
Mam pewność, że Lou nie wróci do łóżka, więc już mam wychodzić z pokoju, ale nagle odwracam się i celuję w niego palcem.
- Mamy do pogadania - mówimy w tym samym momencie. 
Marszczymy brwi i mierzymy się spojrzeniami. Do konfrontacji musi dojść już niedługo. Potem zdecydowanym krokiem opuszczam dom. Wracam do siebie i już na dole słyszę, że Harry łazi po salonie.
- Idź spać! - nakazuję, a kiedy go dostrzegam, ciągnę go za sobą na górę.
- Nie mogę spać w dzień! - marudzi, ale nie zwracam na niego uwagi.
- To zrobisz wyjątek.
Popycham go na swoje łóżko, a on marudzi jeszcze przez chwilę, ale w końcu odpuszcza i kładzie głowę na poduszce.
Ani jego, ani mnie nie trzyma dzisiaj kac. To akurat pozytywna część tego poranka. Widok za oknem przesłania mgła, co by mnie raczej ucieszyło, bo znudziło mi się wieczne słońce. W Londynie.
Wychodzę z pokoju i idę na dół. Postanawiam zrobić sobie śniadanie. Drzwi do pokoju na górze są otwarte, więc wiem, że od razu usłyszę, gdyby z Harry'm działo się coś złego.
Za pierwszy posiłek w ciągu dnia musi mi posłużyć batonik, popity sokiem z kartonu, bo nie mam ochoty robić cokolwiek, co wymagałoby więcej pracy.
Mam wielką pokusę, żeby dzisiaj nic nie robić. Ostatecznie, biorę jeden z podręczników, które kupiłam niedawno, a które zostały na dole, po czym zaczynam przerzucać jego kartki. O ile początek nie za bardzo mnie interesuję, tak od dwudziestej strony zaczynam po prostu pochłaniać litery.  
Nie zauważam, że przeżywam w tym stanie kilka godzin. Potem słyszę krzyk. 
Patrzę w pierwszej chwili na zegarek, na którym wybija już czternasta. Wbiegam na górę, prawie wywracając się na schodach. Z poczuciem, że zapowiada się coś groźnego, z hukiem mocniej rozwarłam drzwi swojej sypialni. Te uderzają o ścianę, ale nie zwracam na to uwagi. Widzę, co dzieje się z Harry'm. Moje przeczucia mnie nie zwiodły. 
Jedyne co jestem w stanie zauważyć, to jego białe oczy. 
W pierwszej chwili nie wiem jak to interpretować. Potem dochodzi do mnie prawda.
Kostucha wróciła.
- Jakby kiedykolwiek odeszła - mówię cicho do siebie, podchodząc do łóżka, uważając na ręce Harry'ego, którymi szarpie swoją koszulkę. Zaczynają pojawiać się na niej dziury. Chłopak krzyczy tak, że dzwoni mi w uszach. Zbieram w sobie całą energie i przygwożdżam jego ręce, które są dla niego największym zagrożeniem, po obu stronach jego ciała. Harry jest silniejszy niż ostatnio. Wpadł w taki szał, że z trudem mogę zapanować nad jego ciałem. W  końcu wyrywa mi dłoń i z całym impetem wbija paznokcie w swoją klatkę piersiową. Pojawiają się na niej kropelki krwi, a ja dopiero wtedy uzmysławiam sobie, co działa najlepiej.
- Harry - zaczynam mówić.
Mówię mu to co zwykle, że to ja, żeby mnie słuchał, że to sen. Nie wybudza się strasznie długo, a mnie ogarnia panika. Drzwi na dole otwierają się, a ja modlę się, żeby to nie byli rodzice. Chłopak wygina się pode mną w łuk i zaczyna krzyczeć coraz głośniej. Teraz to nie strach, tylko ból. Tracę kontrolę nad sytuacją i sobą. w końcu puszczam jego ręce i szybko wsuwam swoje dłonie pod jego kark i łopatki. Podnoszę go, pozwalając, by krzyczał w moje ramię. Siedzę na nim, przytulając go i mówiąc, że musi sobie sam poradzić, bo ja nic nie mogę zrobić, ale z nim jestem. Zaczynam chyba płakać, ale przez nadmiar emocji nie wiem, czy tylko mi się nie zdaje. Jego ręce lądują na moich plecach, ale nie tak, jak się spodziewam. Nie zadają mi bólu. Są łagodne, tylko roztrzęsione. 
- Tak, dobrze, właśnie tak - szepczę w jego kark. Harry przytula mnie mocniej. 
Na schodach słyszę szybkie kroki. Odwracam głowę i widzę, że Susan stoi w drzwiach, cała blada, i wpatruje się w scenę. Wzdycham z ulgą.
- Przynieś mi tabletki na uspokojenie mamy. Kuchnia, trzecia górna szafka z lewej - nakazuję.
- Wiem, gdzie są - mówi cicho, po czym zbiega na dół.
- Harry, słońce, jest dobrze. Oddychaj, zaraz będzie lepiej - mówię cicho, sięgając po kołdrę i okrywając nią nas. 
- Widziałem tą panią Judy. Nie wiem czemu, ale widziałem to jej zdjęcie - mówię. - Nie wiem co się działo, ja...nie pamiętam.
- Ciii....To po prostu koszmar, ten nic nie znaczył  - Gładzę go cicho po plecach, zamykając oczy.
Susan wpada na górę z tabletkami, po czym opiera się o framugę drzwi.
- Sen? - pyta cicho, a Harry kiwa głową.
- Pierwszy raz to widzisz? - Chłopak patrzy na nią ze zdenerwowaniem.
- Wcześniej tylko słyszałam - oznajmia dziewczyna. - To zwykły koszmar, tak? Nic nie znaczył?
- Tak - potwierdzam. Przecież nie mógł nic znaczyć, pani Judy nie żyje. Nie mogła zginąć drugi raz. 
Harry bierze tabletki, które popija wodą, również przyniesioną przez Susan. Odsuwam go od siebie na długość ramion, a kiedy ten chce opuścić głowę, podtrzymuję ją dłonią.
- Nie patrz - nakazuję. - Susan, przynieś mi watę i wodę utlenioną. 
 Chłopak patrzy nam nie z przerażeniem, po czym chce zabrać moją dłoń. Popycham go tylko do tyłu, tak, że ten ląduje na plecach na materacu. Zsuwam się trochę niżej, więc teraz siedzę w połowie jego ud. Susan przynosi to o co prosiłam, po czym przymyka drzwi od pokoju. 
- Nie stresuj się - mówię delikatnie, po czym palcami podnoszę jego porozrywaną koszulkę. 
- Ja to sobie zrobiłem? - pyta Harry, nawet nie patrząc na swój rozcięty brzuch. 
- Niestety - mruczę, trzymając w zębach zakrętkę białej buteleczki. Nasączam nią watę i zaczynam ścierać krew. Styles syczy i jęczy, ale zgodnie z obietnicą, nie patrzy na krew. Kiedy kończę, każe mu całkiem ściągnąć koszulkę, bo ta się do niczego nie nadaje. 
- Słabo ci? - pytam, kiedy podaję mi ubranie. Nie jest tak blady jak zazwyczaj, kiedy w grę wchodzi krew, ale nie wygląda też za dobrze. 
- Trochę - mówi.
Kładę się na jego nagim torsie, cały czas mając poczucie, że jego serce eksploduje. Przytulam go mocno, a ten zaczyna obsypywać pocałunkami całą moją twarz. Od czoła, po policzki, nos. Mrużę oczy, kiedy całuje mnie blisko powiek. Uśmiecham się do niego blado, kiedy ten znowu kładzie głowę na poduszce i patrzy na mnie uważnie. 
- Otworzę okno - mówię cicho, po czym podnoszę się z miejsca. Od razu czuję chłód w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą nasze ciała były połączone. Uchylam jedno z okien i słyszę za sobą głos:
- Mierzyłaś dzisiaj cukier?
- Tak, jest okej. Nie martw się tym teraz. Jadłam śniadanie, nic mi nie jest - zapewniam go. 
Harry cały czas bacznie mnie obserwuje, nie zawracając sobie głowy tym, że może to być niekomfortowe. Ale nie jest.
Na dole rozbrzmiewa dzwonek do drzwi, a Susan krzyczy, że ona otworzy. 
A potem dzieje się coś, co pieczętuje ten dzień mianem jednego z najgorszych.
- Jade, zostawiłaś fajki w mojej kurt.... - Ktoś urywa w pół słowa.
 Ktoś, czyli Aron.



------------------------------------------

Bardzo dziękuję za prawie 80 000 wyświetleń <3
 Przepraszam, za moją nieobecność, ale była ona spowodowana brakiem internetu :_: Prawie umarłam, jak nic mi się nie chciało ładować.
Ale teraz już jestem, w pełni zwarta i gotowa do pisania. Mam nadzieję, że rozdział się wam spodoba :) Sprawdzę go jeszcze raz, jutro po koncercie. Myślę, że wyszedł całkiem okej. No nic to. W końcu idą wakacje, a co za tym idzie, za dużo wolnego czasu.
W związku z tym, chciałabym zacząć dodawać częściej rozdziały. Wchodzimy w taki etap fabuły, że łohoho, aż chce się pisać. Tak więc, proszę was o komentowanie, chciałabym poznać każdą waszą opinie na temat bloga :)
Jeszcze raz, dziękuję za tyle wyświetleń, przepraszam, że mnie nie było, kocham was <3

12 komentarzy:

  1. Jeju martwiłam się, że coś Ci się stało, rozdział jak zwykle ekstra, mam nadzieję, że Susan i Aaron się pogodz, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nadzieję, że oni się pogodzą, muszą! Louis, daj mu ten głupi naszyjnik, proszę. :c
    A co jeśli oni nie zabili jego rodziny, tylko porwali ich? Nie wiem, może udali tą śmierć? Dziwne jest to, że Harry widzi przeszłe zabójstwa, prawda? Bo on widzi tylko te ,,teraźniejsze''?
    Wybacz, że tak krótko, ale śpieszę się.
    Miłego dnia! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Super ! :D Jade i Harry są tak bardzo uroczy <3
    Rozdział oczywiście genialny, zdecydowanie za szybko mi się go czytało xd nie mogę się doczekać następnego!

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdziały? Częściej? I ty się jeszcze pytasz.. Toż to świetny pomysł jest. ;3
    Booooożeeeee... To co przeczytałam było piękne. <3
    Och, Jarry! Kocham ich oboje z całego serducha. xD
    Aron i wieczór kawalerski. Jak zwykle genialnie. Hahaha... :D
    Przerażający sen Harrego. Brrr.. Współczuję mu. ;-;
    Końcówka sprawiła, że wstrzymałam oddech. :o Su i Aron. Przeczuwam kłopoty. I jeszcze Lou z naszyjnikiem. ^^

    Czekam z niecierpliwością na next. xo

    //Jestemseczłekiem

    OdpowiedzUsuń
  6. Więcej rozdziałów? Genialnie! Ten rozdział wyszedł swietnie no i końcówka mnie nie zawiodła 😝 Rzeczywiście sie rozkręca fabuła. Ledwo co przeczytałam a już chce więcej 😀

    OdpowiedzUsuń
  7. Jaka akcja. Mam nadzieję że Su i Aron się pogodzą! Jade i Hazz♥ Czekam na nexta lof ju !♥

    OdpowiedzUsuń
  8. Matko, genialny rozdział.
    Nadal mam ciarki i cała się trzęsę!

    OdpowiedzUsuń
  9. Przepraszam, że tak późno rozdział, ale musiałam kilkanaście razy przeczytac ten rozdział, żeby niczego nie pominąć...Jesteś genialna kochana...bałam się jak rozegrasz scenkę między harrym i jade, ale naprawdę świetnie ci wyszła..nie należy sie śpieszyć..Harry znów ma koszmary?? Proszę...niech sie okaże to nie kostucha...ta scenka nad klifem jest przecudowna...Aron i Jade to takie słodziaki...jeszcze żeby Sus sie nie gniewała...i kiedy ten wyjazd do Enzo?? Może zabiorą już ze sobą arona? Czekam nn...I odpowiadając na twoją notakę, to oczywiście wielkie TAK!!! Chcemy częściej rozdziały, jeżeli tylko bedziesz je mogła dodawac..kocham ♥♥♥♥♥♥♥♥♥ Czekam nn :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Wow! No nieźle!
    Naczekalam się... ale się opłacało!
    Kocham moment z randką Arona i Jade to takie do nich podobne!
    I Jadie się taka kochana zrobiła względem Harrusia i Harruś względem Jadie! (Tak będę na nich mówiłam zdrobnieniami!)
    Ohh i jeszcze ten boski tekst Lou z tą kórtką, o boże cudowne!
    O co chodzi z tym snem? To mnie ciekawi
    Pytanie!
    Czy Su będzie rzucać rzeczami? Nie? Szkoda... Tak? Niech rzuci tym czymś co stoi u młodej na środku pokoju tuż przed drzwiami!
    Aron kurde nie moglłeś jej wysłać sms'a, że zostawiła u ciebie fajki? Nie mogłeś?
    Ehh... Masz szczęście, że nie długo wakacje, bo oszaleje od takiego długiego czekania!
    Tym bardziej, że jak nie wstawiłaś ostatnio rozdziału to nie miałam co czytać na historii! :'(
    Czekam na następne!
    Much love xox
    P.S.
    Kate dziadu mnie zostawiła, bo pojechała do tej swojej Ameryki, głąb, ale nie ma internetu, więc mam trochę uciechy :) jestem taką dobrą przyjaciółką

    OdpowiedzUsuń
  11. Tyle czekałam na ten moment! :)))
    jeny, czemu tak rzadko dodajesz rozdziały:c
    cudowny, czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
  12. Juz nie mogę się doczekać następnego...jadie i hallus...pocałunek OMG!!! Kocham cię dawaj nexta <3

    OdpowiedzUsuń