poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Rozdział czterdziesty

Jade's P.O.V



- Do kogo tak wydzwaniasz? - pyta sceptycznym tonem tata.
- Do Arona, chcę mu powiedzieć, że mogę się trochę spóźnić - odpowiadam i rzucam telefon na kanapę. - Ale ten pajac nie odbiera.
Tata wzrusza ramionami i znowu zaczyna chodzić w te i wewte. Podchodzi do okna, żeby zaraz prychnąć ze złością i wrócić do krążenia po pomieszczeniu. 
- Przestań - mówię w końcu. - Denerwujesz mnie tym.
- Może tego nie wiesz - warczy rozdrażniony. - ale ja też się denerwuję. Nie wiem co z Leną. Jak myślisz, gdzie mogła pójść? Zadzwonić do niej?
- Daj jej teraz spokój. Sama do niej zadzwonię i z nią porozmawiam. Powinieneś ją przeprosić.
 - Owszem - wzdycha i opada na miejsce obok mnie. - Nie wiem, czemu tak zareagowałem. Za dużo emocji na raz, czasami dziwnie się to na mnie odbija. 
- Uwierz, mam tak samo - Uśmiecham się blado i przypominam sobie sytuację, kiedy nawrzeszczałam na Louis'a. Powiedziałam mu wtedy, że Lena jest lesbijką i właściwie osądziłam o wszystko po trochu. Niestety, byłam jak tata. - W takich sytuacjach najlepiej jest przyznać się do błędu.
- Ona nigdy nie była lesbijką! - wybucha nagle i wyrzuca ręce w powietrze. - Nigdy!
- Może dopiero teraz sobie to uświadomiła. Może ja też sobie uświadomię, że, na przykład, jestem chłopcem - mówię obojętnie, a on patrzy na mnie przerażony. - Żartuję! A wracając do Leny, nie zależnie od tego czy jej to przejdzie, czy nie, powinniście ją akceptować i kochać.
- Kochamy ją - mówi poważnie i znowu wstaje z miejsca.
- To okażcie jej to teraz bardziej niż kiedykolwiek - Zaplatam ręce na piersiach i podnoszę jedną brew. - Bo to co zrobiłeś było okropne. 
- Przestań mi to wypominać - oburza się. - Doskonale to wiem. Przeproszę ją.
- Mam nadzieję. Harry nie będzie za nią biegł cały czas - mówię i odwracam się w stronę drzwi, bo słyszę, że ktoś nadchodzi.
Do pokoju wpada rozdygotana Susan, a ja i tata wlepiamy  w nią zdziwione spojrzenia.
- Mój tata jest w szpitalu - mówi. - Musisz ze mną do niego jechać - zwraca się do mnie, a ja kiwam głową.
Patrzę na jej drżące dłonie, przemierzam dzielący nas dystans i mocno je chwytam.
- Co się stało? - pyta tata i chwyta swoją marynarkę.  - Bolało go serce?
Su kiwa głową i ciągnie mnie w stronę wyjścia.
- Dojadę do was. Powiem tylko Leslie, że ja i mama wychodzimy - informuje, jednocześnie podnosząc słuchawkę telefonu i wybierając numer do swojej sekretarki.
Susan wyciąga mnie z pomieszczenia i razem zaczynamy biec przez hol, a potem  przez parking.


*****



- Harry, zabijesz nas - Chwytam jego lewą dłoń, położoną na drążku zmiany biegów, kiedy on wyprzedza kolejny samochód.
Patrzy na mnie zły, ale posłusznie zwalnia. Bezdźwięcznie mówię ,,dziękuję", po czym oboje wracamy do słuchania opowieści Susan, która razem z Louis'em siedzi z tyłu pędzącego samochodu.
- Tata był u lekarza i wszystko było w normie, ale w drodze do domu serce bolało go tak bardzo, że nie mógł jechać i zadzwonił po pogotowie. Boję się, że miał zawał - Susan pociąga nosem, a Louis przyciąga ją do siebie. 
- Harry nie przewidział niczego złego, bądźmy dobrej myśli - mówię, zręcznie unikając zwrotu ,,nie przewidział śmierci".
Jedziemy w ciszy, aż do momentu, kiedy parkujemy pod szpitalem, a Susan ciągnie za sobą Louis'a i razem z nim biegnie w stronę izby przyjęć. Harry i ja podążamy za nimi, ale trochę wolniej, tak, że wiem, że nie są w stanie nas usłyszeć.
- Nie widziałeś niczego, tak? - pytam go ze strachem.
- Nie, powiedziałbym ci - Wzrusza ramionami. 
- Co z Leną? 
- Powiedziała, że coś chcę zrobić, po czym zostawiła mnie na parkingu - odpowiada i wytęża wzrok, bo Lou i Su giną nam z pola widzenia. 
- Nie pytałeś gdzie idzie? - Patrzę na niego z niedowierzaniem. - Harry...
- Jest prawie dorosła, poradzi sobie. Przestań w końcu narzekać - Przewraca oczami, a ja zaczynam gotować się ze złości.
- Przepraszam, że się martwię - fukam. - Nie mam zamiaru się z tobą kłócić. Jesteśmy tu dla pana Dana.
- To nie zaczynaj.
- To ty zaczynasz! - Wyrzucam ręce w powietrze, kiedy wchodzimy na izbę przyjęć. 
- Chciała coś załatwić, a skoro to miało jej pomóc, to czemu miałem ją zatrzymywać? Czy ty wszystko musisz mieć pod kluczem? - pyta, a ja staję w miejscu i patrzę na niego spod zmarszczonych brwi.
- Wcale tak nie jest - oświadczam dobitnie i zaplatam ręce na piersiach.
- Nie rób scen - rzuca przez ramię i dalej przemierza korytarz. Doganiam go i mówię:
- Jesteś aroganckim gnojem.
- A ty rozwydrzoną księżniczką. Widzisz, jak nam dobrze ze sobą? 
Nie mogę nic powiedzieć, bo dochodzimy do roztrzęsionej Susan, która, jak to ma w swoim zwyczaju, wykłóca się z jedną z pielęgniarek.
- Pani ojciec został przewieziony do pracowni radiologicznej - mówi z rezygnacją obca kobieta, a cała nasza czwórka, która zdążyła ją otoczyć, blednie w jednym momencie. - Miał zawał - dodaje, a my wstrzymujemy oddechy. -  Lekarze będą musieli wprowadzić do jego tętnicy stent. To nic groźnego, cały zabieg zajmie może kilkanaście minut.  Mogą państwo poczekać tutaj - Od niechcenia wskazuje na krzesełka pod ścianą, po czym odchodzi w inną stronę. Susan bezradnie opada na jedno z nich i bez żadnego wyrazu twarzy wgapia się w ścianę.
- Uczyłam się o tym. To tylko po to, żeby udrożnić naczynie krwionośne. Nie martw się - staram się ją pocieszyć i siadam obok. 
- Jak mam się nie martwić, skoro mój tata miał zawał? - pyta i wplata rękę we włosy. - Ja pierdole. 
- Nie przeklinaj tak głośno - zauważa Louis, na którego patrzy jakaś starsza pani. - Ta kobieta myśli, że to ja.
- Ja pierdole - powtarza dobitnie Su. - A jak coś pójdzie nie tak?
- Pamiętasz, jak miałam wycinany wyrostek? - pytam, a ona kiwa głową. - Wtedy była większa szansa, że coś pójdzie nie tak - mówię, chociaż nie wiem, czy to prawda. Tak przypuszczam. 
Na twarz Su powoli wracają kolory. Zrywa się z miejsca i oznajmia, że idzie znaleźć jakieś normalnego lekarza. Próbujemy ją powstrzymać, jednak ona zbywa nas i odchodzi w inną stronę. 
- Mam iść za nią, czy będę natrętny? - pyta nas Louis, ale bez naszego podpowiadania decyduje się zostać. Siada obok mnie i kładzie mi głowę na ramieniu. Harry stoi przed nami i bacznie obserwuje wszystkich ludzi dookoła.
- Nienawidzę cię - mówi po chwili Louis.
- Dlaczego? - pytam.
- Nie ciebie. Harry'ego.
Styles podnosi jedną brew, ale po jego minie wnioskuję, że doskonale wie, o czym mówi nasz przyjaciel i jestem jedyną niewtajemniczoną w rozmowę.
Nie mam czasu, żeby wypytywać o co chodzi, bo dostaję sms'a, który pochłania całą moją uwagę. Tata napisał mi, że dzwonił do Leny i jest trochę lepiej, wie już od Susan, co się stało, bardzo się martwi i jest już pod szpitalem. A poza tym, opieprzył nas, bo krzywo zaparkowaliśmy. Przewracam oczami i chowam telefon do kieszeni. Podnoszę wzrok i zauważam, że Louis i Harry posyłają sobie wymowne spojrzenia. 
- O co chodzi? - pytam, ale nie udaję mi się uzyskać odpowiedzi. - Denerwuje mnie to wasze melodramatyczne milczenie.
- Nie ważne - rzuca oschle Harry i ignoruje Louis'a, który bardzo usilnie stara się mu coś przekazać za pomocą brwi. 
Nic nie jest ważne - myślę i odchylam się do tyłu tak, że opieram się głową o ścianę.
- Mam dość tego miejsca - stwierdzam. - Za dużo się tu nasiedziałam. Myślicie, że panu Dan'owi nic nie będzie?
- Myślę, że to straszne, bo to się stało chwilę po jego wyjściu ze szpitala - mówi Harry.- Dobrze, że był w pobliżu
Kiwam głową, po czym podnoszę się, kiedy coś sobie uświadamiam. 
- Co się stało z jego samochodem? - pytam i patrzę na swoich towarzyszy. 
- Chyba stoi przy drodze. Mogę po niego iść, a potem nim tu przyjechać - oferuję się Louis. - Pójdę po kluczyki do Susan.
Wstaję z miejsca i idzie w kierunku, w którym poszła moja przyjaciółka. Widzę, że wyciąga telefon. Pewnie po to, żeby do niej zadzwonić. Znając tempo, z jakim przesłuchuje każdego z lekarzy, może być teraz na zupełnie innym oddziale. Kiedy znika za korytarzem, pytam Harry'ego:
- O co mu chodziło? Czemu cię nienawidzi?
- Bo przerwałem jego momenty z Susan - Uśmiecha się drwiąco, ale zaraz znowu poważnieje.
- Jakie ,,momenty"? - interesuję się.
- Chyba się całowali. Albo mieli taki zamiar - dodaje, a ja wybałuszam oczy. Su i Louis się całowali? To dlatego była taka dziwna w sklepie? Coś się stało w nocy? Jeśli tak, to a) nie powiedziała mi o tym i b) Harry jest chujem.
- Dlaczego im przerwałeś? - pytam rozdrażniona jego osobą.
- Żeby im nie było za wesoło - oznajmia, po czym przeciąga się leniwie. 
Zamykam oczy i zaciskam usta. Pieprzony debil.
- Jade, gdzie jest Dan? - Słyszę nad sobą nowy głos, więc otwieram oczy. Tata stoi nade mną zdyszany i patrzy na mnie wystraszony.
- Robią mu zabieg. Nic więcej nie wiem - odpowiadam mu, a on kiwa głową. Mama stoi za nim i wyciąga się na wszystkie strony, żeby zobaczyć coś, co może dać im wskazówkę, co do miejsca pobytu ich najlepszego przyjaciela. - Jest w pracowni tomograficznej - pomagam jej. - Możemy iść tam poczekać, jest tam pewnie Susan. Jeśli nie, to molestuje jakiegoś lekarza, ale zaraz się zjawi.
Podnoszę się z miejsca i chwilę zajmuję mi, żeby dojść do siebie, bo strasznie kręci mi się w głowię. Rodzice nie zauważają mojej chwili słabości, bo już biegną przez korytarz we wskazanym przeze  mnie kierunku. Idę za nimi, nie zważając na Harry'ego, który powłóczy za mną nogami jak cień.
- Coś się stało? - pyta.
- Nic, jest okej - odpowiadam szybko, nie mając ochoty na rozmowy z rozkapryszonym chłopakiem. 
Zaczyna ogarniać mnie zmęczenie i uczucie zimna. Nie zwracam na to uwagi, tylko żwawo podążam za moimi ,,przewodnikami".
W końcu stajemy pod pożądaną salą, ale nigdzie nie dostrzegamy Susan. Opadam na jedno z krzeseł, a Tina i David łapią do jakiegoś lekarza. Opieram głowę o rękę i przymykam oczy.
- Nie, nic się nie stało - mówię od razu, kiedy cień zasłania mi światło, które do tej pory przyjemnie mnie grzało.
- Wyglądasz źle - oznajmia cień-Harry, a ja prycham w odpowiedzi.
Na oślep odpycham go na bok, żebym mogła dalej rozkoszować się letnimi promieniami słońca.
Siada obok mnie, a ja wciskam się w oparcie dalej od niego. Wystarczająco mnie dzisiaj zdenerwował.

******

Niczego już nie rozumiem. Rodzice biegają od lekarza do lekarza, a przed chwilą dołączyła do nich Su, która, jak się okazało, szukała Louis'a, bo ten nie wiedział, że jest kilka automatów z jedzeniem, więc umówienie się obok jednego z nich nie okazało się być tak świetnym pomysłem jak przypuszczał.
A mi chcę się spać.
Pan Dan ma zaraz zostać przeniesiony do którejś z sal, żeby spędzić tam kilka dni. Ma podane silne leki przeciwbólowe, ale nie czuje się bardzo źle. Szybkie działanie lekarzy spowodowało, że wszystko zakończyło się w miarę dobrze. Susan poprosiła, a właściwie zażądała, oddzielnej sali dla niego, bo ma zamiar być z nim tak długo jak tylko będzie w szpitalu.
Zastanawia mnie ich wielka miłość. To takie piękne, że tak kocha swojego tatę. Uśmiecham się na samą myśl o ich więzi. Nigdy nie dowiedziałam się, czemu wyjechali z Polski, oraz dlaczego jej rodzice się rozwiedli. Kiedy byłam już blisko wyciągnięcia z niej tej informacji, zjawił się pieprzony Jack, przy którym nie było mowy o rozmowie, a potem cały czas nie było do tego okazji.
- Śpisz? - pyta Harry i trąca mnie w ramie. Podskakuję, wyrwana nagle z moich zamyśleń.
- Nie. Gdzie są wszyscy? - Rozglądam się rozkojarzona. 
- Czyli jednak przysnęłaś - stwierdza, a ja patrzę na niego i stwierdzam, że obraz powoli mi się rozpływa. - Są z panem Danem na jego własnej sali. Susan ją wywalczyła. Nie chciałem, żebyś siedziała sama na korytarzu, więc też zostałem. Przynajmniej zacząłem czytać to - Podnosi do góry małą książkę, którą pewnie miał w kieszeni spodni, ale nie jestem wstanie rozczytać jej tytułu.  Marszczę brwi i wytężam wzrok, ale dalej nic nie widzę. - Louis już wrócił i wygląda na to, że ten pieprzony lizus zostanie z Su i jej tatą. Na całą noc.
Kiwam niemrawo głową, a on kontynuuje:
- Twoi rodzice chyba wrócili do domu, nie jestem pewny. Rozmawiałem z nimi, ale twój tata wyraził się bardzo niejasno. A! Pojechali do twojej babci. No i rozmawiali z Leną. Siedzi u jakiegoś kolegi i wróci na noc. Słuchasz mnie? - pyta, przerywając na chwile streszczanie tego, co mnie ominęło. Kiwam głową, a on dodaje: - Pan Dan ma zakaz jedzenia tłustych rzeczy, podjadania cukierków i ma zacząć się ruszać. A oprócz tego czuje się bardzo dobrze. Jade, wyglądasz fatalnie, nie wmówisz mi, że nic ci nie jest. 
Obraca mnie, a ja jęczę niezadowolona. Ustawia mnie przodem do siebie i pyta:
- Mam iść po lekarza?
- Zawieź mnie do domu - mówię zrezygnowana, a on kiwa głową.
Puszcza mnie, wstaje z miejsca i wbiega do jakiejś sali, pod którą - nie wiem jakim cudem - siedzimy. Chyba jego pytania czy spałam były retoryczne. Pewnie sam mnie tu przeniósł. 
Po chwili wraca i oznajmia:
- Po przemyśleniach myślę, że skoro jesteśmy w szpitalu, powinnaś iść do lekarza...
- Zawieź mnie do domu albo pójdę na nogach - oznajmiam dobitnie i sama się podnoszę. Zataczam się, więc Harry łapie mnie szybko. 
- Dobrze. W razie czego powiem, że mnie zmusiłaś - karci mnie, ale jednocześnie chwyta w talii i prowadzi przez korytarz. Kiedy wychodzimy na dwór, naciąga mi na głowę kaptur mojej bluzy. 
Pomaga mi wsiąść do samochodu i zapina mi pas. Jeszcze chwile marudzi, że wolałby, żebym poszła do lekarza, ale szybko go uciszam, mówiąc mu, że jeżeli mnie tam zaprowadzi, powiem lekarzowi, że nie znam tego kędzierzawego pana, ale on składa mi niemoralne propozycję. 
- Jesteś taka niedojrzała - stwierdza Harry, kiedy wyjeżdża z parkingu. Odchylam fotel tak, że jestem prawie w pozycji leżącej i drżę z zimna. - Niedojrzała, samolubna, nie myślisz o swoim bezpieczeństwie, rozwydrzona... - zaczyna wymieniać, a ja przewracam oczami.
Kiedy Harry prowadzi ze sobą monolog na temat mojej osoby, ja czuję coś dziwnego. Podnoszę głowę i widzę, że włączył podgrzewanie mojego siedzenia. Uśmiecham się i słuchając, jak mówi, że jestem okropna, przykrywam się bluzą, którą mi podaje.


**********


- Nie będę piła twojej herbaty - oznajmiam od razu, kiedy psy wpadają do domu, a Harry od razu udaje się w stronę kuchni.
- Nie idę po to - mówi, a ja prawie słyszę jak wywraca oczami. Po chwili wraca i podaje mi urządzenie: - Masz.
Patrzę na to co ma w ręku i odbieram od niego glukometr. Udaję się w stronę salonu i siadam na kanapie. Harry wychodzi z pomieszczenia, kiedy tylko nadstawiam palec, żeby wbić w niego igłę. Patrzę na niewyraźne cyferki na wyświetlaczu i wołam Pana Ciemności, żeby stwierdził, czy mój cukier spadł, chociaż wiem, że to tylko procedura. Harry wchodzi do pokoju z kubkiem herbaty, jakże by inaczej, stawia go przede mną, po czym odbiera glukometr. Wzdryga się na widok mojej krwi, ale stara się nie reagować na nią zbyt gwałtownie.
- Oczywiście, że spadł - mówi. 
Znowu znika z pokoju, a ja kładę głowę na poduszce, przeganiając Wall-E i Bruna, którzy usilnie chcą mnie pocieszyć. Bełkocze coś, że mają się odwalić, ale nie brzmi to jak spójne zdanie. 
- Wypij herbatę! - nakazuje Harry, który wchodzi znowu do pokoju. - Zrobiłem ci kanapki. Masz je zjeść, a w razie czego wstrzykniesz sobie glukozę.
Posłusznie wykonuję polecenia, chociaż z trudem przychodzi mi podniesienie się. Jakoś daję sobie rade, a chłopak bez przerwy krąży po pokoju, zamykając okna, bo jego zdaniem zaraz zacznie padać, przykrywając mnie szczelniej kocem i  w końcu, włączywszy telewizor, siada obok mnie.
- Pierdoli mnie taka robota - fuka zły. - Czy ja wyglądam jak niania?
Kiwam głową, a on prycha i zaczyna przełączać programy.
Burczę ciche ,,dzięki", kiedy odstawiam talerz i, trzymając swój kubek w dłoniach, wpatruję się w telewizor.
Nagle niebo rozcina błyskawica, potem słyszymy huk, a w całym domu gasną wszystkie światła. Harry warczy pod nosem ,,super" i wstaję, żeby podejść do okna.
- Na całym osiedlu jest ciemno - mówi.
Chmura tak przesłania niebo, że rzeczywiście, jest jak w nocy.
Przewracam oczami, zastanawiając się, czy może być gorzej. Kiedy słyszę kolejny huk, Wall-E i Bruno definitywnie żądają wpuszczenia na kanapę, bo oboje bardzo się boją. W końcu przesuwam się trochę, a oba psy wskakują i zajmują miejsca obok.
Harry wyciąga z kieszeni telefon, włącza latarkę i kładzie go na stole.
- Co robimy? - pytam, patrząc na niego przez pokój.
- Wiesz, pomyślałem o tym, że jesteś mi winna jeszcze kilka faktów o sobie. Dokładnie siedem.
- Mogę ci powiedzieć pięć, wypchaj się - Pokazuję mu język, a on siada obrażony na fotelu.
- Okej, ale w takim razie muszę móc ci zadać dwa pytania, a trzy powiesz sama z siebie - dodaję z chytrym uśmiechem.
- Co chcesz wiedzieć? - pytam, podpierając się na ręce i głaszcząc Wall-E.
- O co chodzi z tobą i twoim telefonem? Pamiętasz, kiedy się pomyliliśmy i wziąłem twój telefon? Wpadłaś wtedy w histerię. 
Zastanawiam się, czy powinnam skłamać. To bardzo kusząca propozycja, a bliżej mi do tego, aniżeli do mówienia mu prawdy. Wzdycham jednak i stwierdzam, że poznałam Harry'ego na tyle dobrze i wiem o nim tak dużo, że mogę w tym stopniu mu zaufać.
- Były tam rozmowy z Derekiem. Wiem co powiesz, nie, nie usunęłam ich. I nie, nie powiem ci czemu tak nie chcę, żebyś je widział. Sama nie chce ich oglądać - dodaję, kiedy ten już otwiera usta.
- Powinnaś je usunąć - oznajmia, a ja mamroczę coś, że wiem o tym. - Nie ważne. To nie moja sprawa. Kolejne pytanie! - Klaska w dłonie i zastanawia się nad czymś głęboko. - Czy zaszło coś między tobą i Aronem?
- Co? - Podnoszę wysoko brwi. - Nie, broń mnie Boże. Raz dałam mu buziaka w usta - mówię i wzdrygam się, kiedy sobie o tym przypominam. Po chwili uderzam dłonią w czoło i mówię: - Miałam do niego jechać!
- W taką pogodę? Na pewno nie - Harry kręci głową, a ja wyciągam telefon i piszę do niego sms'a, że mi przykro, ale nie dam rady dzisiaj u niego być.
Harry chrząka, więc podnoszę wzrok znad ekranu i patrzę na niego pytająco. 
- Co?
-  A moje trzy fakty?
- Uwielbiam Janis Joplin, umiem grać na pianinie i wolę mleko sojowe od zwykłego. Już - mówię szybko, a jemu zajmuje chwile, żeby to wszystko przetworzyć i żeby zbuntować się, że to wcale nie są fakty, tylko gówno warte wymysły. 




Susan's P.O.V



Patrzę jak tata i Louis grają w karty. Znowu. Louis denerwuje się, że tata cały czas z min wygrywa. Jednak siedzę za nim i widzę, że specjalnie sam podkłada sobie świnie. Chce, żeby mój ojciec cieszył się z wygranej. Uśmiecham się do siebie i przeciągam leniwie. Zastanawiam się, czy Jade czuje się lepiej. Z tego co szybko streścił nam Harry, to przez niewyspanie i spadek cukru we krwi tak wyglądała. Sama czuję się tak, jakby ktoś wyciągnął ze mnie wnętrzności. Jestem zmęczona dniem, ale jednocześnie szczęśliwa, że mogę oglądać Lou i tatę, kiedy toczą ze sobą wojny karciane. Ulga, jaka mnie ogarnia, jest nie do opisania.
- To niesprawiedliwe! - krzyczy nagle Louis, a ja podskakuję w miejscu. - Znowu pan wygrał! 
- Chłopcze, to przez to, że tyle lat trenowałem! - śmieje się Dan. - Kiedyś pojmiesz moją sztukę karcianą. 
- Mam nadzieję - wtóruje mu Lou, a ja widzę, jak popycha butem asa pod łóżko.
- Przepraszam was na chwilę. Muszę iść do łazienki. Zaraz możemy zagrać jeszcze raz, podobno szczęście sprzyja nowicjuszowi - mówi tata, a następnie wstaje z miejsca. - Nie martw się synu, będzie lepiej - zwraca się do Louis'a, po czym wychodzi z pokoju.
Kiedy tylko zamyka drzwi, podnoszę się i podchodzę do Louis'a od tyłu. Schylam się i przytulam go, kładąc mu głowę na ramieniu. 
- Jesteś tak cholernie wyjątkowy, że czuję się, jakbym wygrała na loterii - mówię cicho i całuję go długo w policzek.
- Jestem milionem funtów? - pyta, śmiejąc się.
- Miliardem - poprawiam go i obchodzę krzesło tak, że stoję teraz przed nim. - W każdym razie mogę sobie za ciebie kupić ładny dom. 
- Dzięki - mówi obrażony, a ja chichoczę i nachylam się, całując go w nos.
Zatrzymuję twarz kilka centymetrów przed jego i z uśmiechem odgarniam z czoła jego włosy.
- Lepiej zacznij chować te asy w lepsze miejsce - podpowiadam mu, a on wybucha śmiechem. - Na przykład pod swoją grzywkę, która jest za długa.
- Jak wrócimy, każę Harry'emu obciąć mnie od garnka. Myślę, że się bardzo ucieszy.
- Jeśli to zrobisz, więcej się do mnie nie odzywaj - stwierdzam, ostatni raz dając mu całusa w policzek i wracając na swoje miejsce, gdyż słyszę kroki na korytarzu.
Patrzę po chwili jak znowu grają w karty i jak Louis po raz kolejny wyrzuca na ziemie swoje asy.
Uśmiecham się rozczulona tym widokiem i uświadamiam sobie, że siedzą przede mną mężczyźni mojego życia.





Aron's P.O.V





- To jest mój dom? - pyta pan Terrence. Wzdycham i z gulą w gardle odpowiadam:
- Tak dziadku, to twój dom.
Parkuję pod domem starców, który jest najbardziej ponurym miejscem na świecie. Udało mi się ustalić, że to tu mieszkał wcześniej dziadek Jack'a.
Boli mnie to, że on nie wie co się stało. Boli mnie to, że jest tak cholernie niewinny i nieświadomy niczego. Boli mnie wszystko na raz.
- Chodź, powinniśmy już iść - mówię i wysiadam z samochodu. 
- Czy Judy też tam jest? - pyta, a ja zaciskam oczy. Judy to babcia Jack'a, która mieszkała razem z nim. 
- Tak, zaraz przyjdzie - kłamię, a oczy pieką mnie już strasznie. Nie wiem, czy jestem z siebie dumny, że potrafię tak oszukiwać jego i samego siebie, czy czuję wstręt. 
Pomagam mu wysiąść z samochodu i prowadzę go po marmurowym chodniku w stronę drzwi. 
Przechodzimy przez recepcję, a pan Terrence rozgląda się wszędzie zaciekawiony.
- Czy Judy tu jest? - pyta znowu, a ja zdobywam się na kiwnięcie głową. 
Idzie obok mnie i chyba nawet jest wesoły. Ubrany w czarny garnitur, zaciekawiony wszystkim dookoła. 
Nie wiem jak udało mu się wyjść i dotrzeć na cmentarz, nie obchodzi mnie to. Zayn mówił, że rodzina Jack'a tutaj go zostawiła, żeby mógł sobie, jak to Malik określił, umierać w spokoju.
- Gdzie jest Judy? - pyta ponownie, a ja podchodzę do kobiety, która tu pracuje.
Wyjaśniam jej, że zaczepił mnie ten pan na cmentarzu i powiedział, że tutaj mieszka. 
- Albercie, coś ty nawyprawiał - mówi zatroskanym głosem i obejmuje go. - Widzisz, on poszedł na grób swojej żony, która zmarła w tragicznym wypadku. Pamiętał to przez chwilę, ale pewnie po przyjściu na cmentarz już nie. Nie wiem jakim cudem udało mu się wyjść - dodaje szeptem, nie obawiając się, że pan Albert się nią zainteresuje. 
- Czy Judy jest w pokoju? - domaga się odpowiedzi senior, a jego opiekunka kiwa głową.
- Zaraz przyjdzie - mówi spokojnie. - Dziękuję ci młodzieńcze. Czy mogłabym coś dla ciebie zrobić?
- Chciałbym móc widywać pana Alberta raz dziennie. Czy to w ogóle możliwe? - pytam, zaciskając pięści do granic wytrzymałości. - Nie chcę, żeby został sam.
- On i tak nie pamię....chyba tak, możesz - poprawia się od razu i uśmiecha się smutno. - Poczekaj tu chwilę. Albercie, przejdziemy do pokoju obok, dobrze? Judy zaraz tu będzie.
Zabiera go ze sobą i wyprowadza do innego pomieszczenia. Rozglądam się po auli w której stoję. Jest tu całkiem...przytulnie? Ze stresu prawie nie mogę oddychać, ale staram się zachowywać normalnie.
- Nie zapytałam o pana imię - Słyszę nagle głos kobiety, więc odwracam się w jej stronę. 
- Aron - mówię, po czym kaszlę. 
- A więc, Aronie - zaczyna. - rodzina Alberta zginęła. Wiem, że to straszne, ale jego choroba zwalnia go ze smutku. W ogóle o nich nie pamięta. Żyje we własnym świecie, niech tak zostanie. Uważam jednak, że to dobry pomysł, żebyś tu przychodził - Kiwam lekko głową, starając się nie nawiązywać z nią kontaktu wzrokowego. - Pozostaje kwestia płatności. Ciężko mi to mówić, ale jego stan się pogarsza. Nie będzie żył długo - wzdycha, a ja znowu tylko kiwam głową, nie będąc w stanie wydusić z siebie słowa. -  Gdybyś przychodził tu codziennie, mógłbyś odpracowywać jego pobyt tutaj. Wiem, że nie jesteś z nim w ogóle związany, ale skoro go tu przywiozłeś, pomyślałam, że go polubiłeś. Jeśli nie chcesz, znajdziemy innego wolontariusza. Jedna młoda dziewczyna tak robi, po rozwodzie jej rodziców pomaga tu swojej prababci. Kiva McCabe, pewnie jej nie kojarzysz - Macha obojętnie ręką, a ja mam wrażenie, że mój żołądek wywrócił się właśnie na drugą stronę. - W każdym razie, czy jesteś w stanie być tu codziennie o piętnastej? I czy w ogóle jesteś chętny?
- Tak - mówię cicho i błagam w myślach, żeby pozwoliła mi odejść. 
Kobieta chwilę rozwodzi się nad wygodą ośrodka, a potem żegnam się z nią, usprawiedliwiając się swoim spóźnieniem na bliżej nieokreślone spotkanie.
Wypadam z budynku, a głowa boli mnie od nadmiaru myśli. Zaczyna padać deszcz. Chmury przysłaniają niebo i robi się ciemno. Wsiadam do samochodu i zaciskam ręce na kierownicy. Całą drogę do domu mam wrażenie, że płaczę teraz najbardziej od momentu, w którym Susan wyjechała do Anglii, a ja miałem zostać sam w Polsce. Teraz jednak czuję się dużo gorzej. Wtedy nic nie mogłem zrobić, a teraz całe to gówno - to moja wina.
Wszystko się sypie.

---------------------------------------------------



DZIĘKUJĘ ZA WSZYSTKIE WASZE GŁOSY, KOCHAM WAS MOCNO MOCNO <3333
Pysie wy moje! <3
Dziękuję za tyle wyświetleń, dziękuję za wszystko!! JHFAFKJASHFKJASHJK :D
O Boże, brak mi słów.
Ale muszę coś napisać:
a) standardowo, jest już cimna noc. Nie mam siły na nic :D
b) następny rozdział za tydzień, więc szykujcie się! :3
c) nie odpowiedziałam na komentarze. Ale czy jest sens to robić? Widzę ile was jest, a na pytania zawsze odpowiadam na czacie. Myślę, że najlepszym rozwiązaniem będzie, jak będziemy się ze sobą komunikować tam. Komentarze zostawimy do wyrażania opinii :)
d) co sądzicie o rozdziale? Mi się chyba całkiem podoba, nie wiem, ocenie jak go zaraz przeczytam :P
e) jak się czujecie po odejściu Zayn'a? Macie jakieś teorie na ten temat? 
f) jak po świętach?
g) WŁAŚNIE! WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI ŚWIĄT <3 :D
Dobra, a teraz lecę spać, bo jest prawie 3:00, a ja mam rano wstać. Życzcie mi powodzenia 
:)



11 komentarzy:

  1. Powodzenia! Rozdzial cud miod malina ♥ powala na kolana. Ciekawe co bedzie dalej. Nie mogę się doczekać! ! :**********
    Ps. Mam nadzieje ze u Ciebie i Leny swieta byly wspaniale ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja cie kocham! To opowiadanie jest zarąbiste! Nie mogę się doczekać następnego! A jak widzę że dodałaś nowy rozdział, to mam wrażenie, że coś w środku zaraz mnie rozsadzi, zachowuję się jak dziecko. Dosłownie. Pozdrawiam. Weny. Czekam nn. Wstaw szybko. :*

    OdpowiedzUsuń
  3. O.O :* OMG Dobrze że Aron postanowił coś dla niego zrobić Licze na Liama i Lene :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za dodanie! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. świetny rozdział :)
    zapraszam również na mojego http://thestoryof1d.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziś przeczytałam wszystkie rozdziały. Od początku. Powaliło mnie... Pierwszy raz tego typu opowiadanie tak mnie pochłonęło (kiedyś moja przyjaciółka próbowała mnie w to wciągnąć - bez skutku oczywiście) Tutaj trafiłam przypadkiem... I przyznaję, że z nudów ;-) Po 3 rozdziale czas przestał się dla mnie liczyć, a ja jak małe dziecko podniecona czekałam na to, co będzie dalej :-D W życiu nie wymyśliłabym takiej fabuły, wątków, a bohaterowie.. Poprostu wielkie WOW �� Myślisz pewnie że jestem jakaś powalona (bo jestem XD). Interesuje mnie szczególnie jedna postać - Harry. Jest uroczy i jednocześnie mroczny, skrywający jakąś tajemnicę.. Te minimalne zmiany w jego zachowaniu mnie rozczulają ❤ Mam nadzieję że jego uczucie do Jade zmieni się w coś głębszego niedługooo ;-) O kurde, juz 3:28 a ja nie śpie! No to się streszczam... Weny życzę! Teraz nie będę myśleć o nauce, tylko czekać az wstawisz nowy rozdział ( a miałam się ogarnąć przed końcem roku XD)! Motywujesz mnie! Może tez powinnam przelewać swoje myśli ( i wybujałą wyobraźnie) na papier ( a raczej laptop XD)?! Pozdrawiam i CZEKAM na kolejne cudo *.*

    BlondiXD
    PS. Tak wiem... Miałam się streszczać... Mhmm :-D

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie mam pomysłu na oryginalny komentarz więc powiem że rozdział jest wspaniały jak zawsze <#3

    OdpowiedzUsuń
  8. O! Znowu Kiva, której imię zawsze kojarzy mi się z tym takim śmiesznym ptakiem-kulką, tym nielotem z Australii bodajże.
    Wspominałam może kiedyś, że kocham Harry'ego? Szczególnie, kiedy jest taki mega opiekuńczy i się tak martwi strasznie o zdrowie Jade. Uroczy no taki, że ugh ;-; I jeszcze ten tekst "dobrze nam ze sobą", stary, wygrałeś.
    Aron chce nam zamydlić oczy i wmówić, że jest takim dobrym nastolatkiem? Wolontariat? Praca przy staruszkach? O nie, mój drogi. Mi tak łatwo serducha nie zmiękczysz po tym, jak mi prawie zajebałeś Lułiego i Su. Znaczy no nie do końca on, ale z jego pomocą, tak? Nie, nie, ja pozostaję nieugięta, ciągle jest na minusie.
    Właśnie, co do mojej ulubionej parki, której w poprzednim rozdziale Heri tak bardzo subtelnie przerwał. Skoro Susan już pokusiła się o nadanie statusu "Mężczyzna mojego życia", to coś jest na rzeczy. Coś poważnego chyba. I nie wiem, czy mam się tym martwić, czy nie. W sumie, a co mi tam, cieszę się z ich szczęścia :'D
    Poza tym, skoro ich zeswatałaś, co do chuja z Harrym i Jade? Oni to niby gorsi, że ciągle nic się między nimi nie dzieje? Mówię tak, jakby z ewoluującym Panem Ciemności łatwo było nawiązać jakiekolwiek bliższe kontakty. W każdym razie, skoro ich przyjaciele są razem, to czemu oni nie biorą przykładu, no halo.
    I w ogóle, przepraszam (gdyż poczuwam się do obowiązku), że nie skomentowałam poprzedniego, ale tak się złożyło, że leżałam z czterdziestostopniową gorączką XD No i chyba tylko tyle mam do powiedzenia, do usłyszenia :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Oj kochana czemu ty tak.piszesz świetnie, że się nie można oderwać? Jesteś normalnie gginius....Heri co ty robisz? Czemu ukrywazz swoje uczucia??? I oby pan Dan wyzdrowiał, bo Susi nie da.sobie bez niego rady..a właśnie...mężczyzna życia?? Co ty kombinujesz???? Kocham ♥ ♥ kocham ♥ ♥

    OdpowiedzUsuń
  10. Cześć, jestem córką diabetologa(leczy cukrzycę itd) i bardzo razi mnie to, że choroba którą ma Jadę to nie hipoglikemia tylko insulinoma, to nie żaden hejt tylko po prostu chciałam żeby było to poprawnie i zdaje tez sobie sprawę ze nie musisz tego co napisałam wziąć pod uwagę, ale nie dałoby mi to spokoju :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie uważam, że to hejt :) Cieszę się, że napisałaś ten komentarz. Jednak jestem już w 40 rozdziale, nie mogę teraz zmienić wszystkiego. Wiem, że w chorobie Jade są nieścisłości, ale!
      Insulinoma to wyspiak trzuski, czyli jej guz. Guza się wycina i po problemie, a ja potrzebuję tej choroby :D Dziękuję za zwrócenie uwagi ;>

      Usuń