poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział trzynasty.


Jade's P.O.V.


Siadam na kanapie. Czuję się jak trup. Przecieram oczy zdegustowana tym, jak silnie oświetlone jest nasze mieszkanie. Niechciane pierwsze promienie słońca drażnią moje oczy. Wall-E patrzy na mnie zaciekawiona.
- Boże, gdybyś ty tylko wiedziała, co ja przeszłam w nocy - mówię do niej. Przekręca głowę na lewo. Uśmiecham się blado. - Mam nadzieję, że chociaż ty się wyspałaś. Podnoszę się i leniwym krokiem ruszam w stronę swojej sypialni. Zatrzymuję się, gdy ktoś intensywnie wali w drzwi.
- Super - warczę sama do siebie i odpychając szczekającego przeraźliwie psa, otwieram drzwi.
- Kurwa, nie uwierzysz co się stało! - prawie przewraca mnie do tyłu wrzask Susan. - Jakaś idiotka utknęła z tym pedałkiem co mieszka obok nas, na całą noc w windzie! - patrzy na mnie uśmiechnięta od ucha do ucha. Jednak jej zadowolenie powoli słabnie, kiedy widzi mój bardzo wymowny wyraz twarzy. - No co?
-Ta idiotka to ja, Su.

*****
Jeżeli podczas opowiadania przyjaciółce, co działo się minionej nocy miałam jeszcze cień nadziei, że będzie mi współczuć, wszelkie wątpliwości rozwiał mi jej głośny śmiech, który rozległ się w całym mieszkaniu, kiedy tylko skończyłam mówić.
- No ha ha ha ha - przedrzeźniam ją, kiedy ona leży już na podłodze. - Bardzo śmieszne.
Przewracam oczami, kiedy ona zsuwa się na ziemie i ociera łzy śmiechu. Wall-E skacze na nią i gryzie jej włosy.
- Prze-przepraszam Jade, nie mogę...hahahaha.... - udaje jej się  wykrztusić. - Przynajmniej cię nie zgwałcił. Nie jesteś w jego typie. Nie masz kutasa - duka, po czym zalewa ja jeszcze większa fala głupawki. Kręcę z niedowierzaniem głową. Podskakuję, kiedy telefon koło mnie zaczyna wibrować. Chwytam go i wzrokiem przebiegam po treści wiadomości, którą właśnie dostałam.
- O kurwa, będzie dramat - mówię, kiedy pokazuję Susan telefon. Ociera łzy i patrzy na niego. Uśmiech schodzi z jej twarzy i patrzy na mnie wystraszona.


http://www.fakephonetext.com/images/2014-11-04/p2wjz.jpg



Aron's P.O.V


Z głębokiego snu wyrywa mnie skrzeczący odgłos budzika. Kręcę głową, jakbym chciał powiedzieć ,,nie" i dać mu do zrozumienia, że ma się zamknąć. Kiedy to nie działa, postanawiam  wyciągnąć rękę z pod kołdry i go wyciszyć. Ktoś jednak mnie uprzedza i po chwili znowu panuję spokój i cisza. Chwila...Dlaczego ktoś wyłączył mój budzik? Zrywam się do pozycji siedzącej i spoglądam w dół, żeby zobaczyć śpiącego koło siebie, rozwalonego na pół łóżka Jack'a.
- Jack? - mówię spokojnie i cicho. - Jack! - ponawiam trochę głośniej. - Jack, kurwa!
Odskakuje ode mnie przerażony i z głuchym łomotem spada na ziemie.  
- Dlaczego tutaj śpisz? - pytam, z niemałym obrzydzeniem.
- Nie pamiętam, oglądaliśmy wczoraj film, a potem...chyba po prostu zasnęliśmy - rozciera obolałe kolano, kiedy znowu siada koło mnie. - Która godzina? 
- Siódma - mówię, patrząc na zegarek.
Przeciągam się kilka razy.
- To, że tu jesteś, nie znaczy, że cię lubię - Zapewniam Jack'a, ale również i siebie. Chłopak przewraca oczami.
- Proszę cię, to tylko filmy.
- Tak, właśnie to nas łączy. Tak - Kiwam głową gorliwie, po czym podnoszę się. - Skoro już tu jesteś, to może zjesz śniadanie?
- Tak, zróbmy coś. 
Wychodzę z pokoju, przeciągając się jeszcze parę razy, a za sobą czuję obecność Jack'a.
- Ciociu? Jesteś? - wołam.
- W kuchni! - Słyszę odpowiedź.
Bardzo dobrze. Ciocia w kuchni, czyli śniadanie gotowe. Bardzo, bardzo dobrze.
Uśmiecham się zadowolony z przebiegu wydarzeń, kiedy wchodzimy do pomieszczenia przesiąkniętego zapachem najróżniejszych potraw. 
- Dzień dobry, chłopcy - Uśmiecha się do nas promiennie. Patrze na nią z góry i widząc, że znowu ma na sobie swój różowy szlafrok, parskam śmiechem. 
- Dzień dobry - odpowiada jej grzecznie Jack zza moich pleców.
Zajmujemy miejsca przy stole, a ja cały czas obserwuję drobną kobietę krzątającą się z jednej strony kuchni na drugą. Zauważa moje spojrzenie i pyta rozbawiona:
- Co?
- Nic, nic - Szczerzę się do niej. Przewraca oczami i wraca do swoich zajęć.
Z kieszeni Jack'a zaczyna dochodzić głos jakiejś nieznanej mi melodii. 
- Halo? - Odbiera, a już po chwili jego jak dotąd na wpół przymknięte, zaspane oczy, otwierają się szeroko. - Nie, mamo, niedługo będę wracać..... Nie byłem u Susan....U Arona - mówiąc to, chce przycisnąć bliżej twarzy telefon, tak, żebym nie miał szansy usłyszeć, co mówi osoba po drugiej stronie linii. To jednak okazuje się błędem, gdyż swoim policzkiem włącza tryb głośno mówiący. - ,,U Arona? Synu, czy ty jesteś gejem?" - w kuchni rozbrzmiewa zdenerwowany głos jego matki. Jack szybko kończy połączenie, krzycząc, że porozmawiają w domu. Ciocia, która przyglądała się całej akcji zaciekawiona, a kiedy chłopak tylko znowu chowa telefon do kieszeni i przeciera twarz dłońmi, wybucha najgłośniejszym śmiechem, jaki słyszałem w jej wykonaniu. Łapie się za brzuch i zgina się w pół. Siedzimy wpatrzeni w nią, zażenowani całą sytuacją. Kiedy w końcu udaje się jej wziąć oddech, jej policzki są już mokre od łez.
- Wiesz, my chyba jednak zrezygnujemy ze śniadania - mówię zdesperowany i podrywam się na równe nogi, wiedząc, że siedząc tu narażamy się na jej cięte komentarze.
- Tak, muszę już jechać - wtóruje mi Jack, po czym oboje wypadamy do przedsionka i zaczynamy na siłę wciskać na stopy buty.
- Jack! Poczekaj! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jesteś częścią rodziny! Masz być dobry dla Arona! Pamiętaj! Ma być w domu przed północą! - Słyszymy jeszcze za sobą, kiedy biegniemy w stronę samochodu. Śmiech cioci rozbrzmiewa jeszcze na całej ulicy, kiedy wyjeżdżam z garażu i piskiem opon ruszam przed siebie.
- Nikomu o tym nie powiemy, prawda? - pyta Jack, wbity głęboko w siedzenie, na co ja tylko kiwam głową. - Dobrze. 
Jedziemy w ciszy w stronę Village. Mam zamiar odwieść Jack'a i przespać cały dzień. Tak, świetny plan.
Wydawałoby się, że nic nie może zniszczyć mojego znakomitego nastroju. Oprócz telefonu, który dzwoni akurat, kiedy stoimy na czerwonym świetle. Bez patrzenia na wyświetlacz, po prostu odbieram.
- Halo?
- Musimy porozmawiać. Nie chce ci tego mówić przez telefon, przyjedź do mnie. Po prostu coś sobie przemyślałam. Czekam. Zajmuję mi kilka sekund, żeby zorientować się kto dzwonił. Jack uderza mnie w ramie. 
- Słyszysz? Mówię do ciebie. Zielone masz. Jedź - patrzy na mnie zdziwiony. - Kto dzwonił? 
- To była...Kiva.

*******

- Jak tylko coś się wyjaśni daj mi znać.
- Dobrze Jack.
- W razie czego dzwoń.
- Dobrze.
- Pamiętaj o....
- DOBRZE! - zaczyna mnie powoli irytować. Ostatni raz posyła mi pokrzepiający uśmiech i odchodzi w stronę domu. Wypuszczam powietrze ze świstem i jak najszybciej jadę do domu swojej dziewczyny. 
Po drodze próbuję jeszcze zasięgnąć porady Susan, niestety, bezskutecznie. Może dalej jest w szpitalu? 
W końcu piszę sms'a do Jade. Może ona (chociaż nigdy nie była najlepsza w takich sprawach) coś mi doradzi. 
Stukam palcami w kierownice, kiedy parkuję pod domem Kivy. Jego nadzwyczaj intensywny żółty kolor zawsze mnie poraża. Uśmiecham się sam do siebie, kiedy czytam wiadomość od Jade. Przynajmniej one dobrze się bawią. Wysiadam z samochodu, a poranne powietrze owiewa moją twarz. Kto to widział wstawać tak wcześnie i tłuc się po całym Londynie, tylko po to, żeby...no właśnie, żeby co? 
Zaciskam zęby, kiedy pukam do drzwi. Nie widzę nigdzie samochodu rodziców Kivy, więc chyba będziemy sami. 
W oczekiwaniu na blondynkę szybko odpisuje Jade, po czym wrzucam telefon do kieszeni. W końcu zjawia się i gestem ręki wskazuje, żebyśmy usiedli na ławce. 
Patrze na nią wyczekująco. Jej mina mówi niewiele dobrego. Zaciska nerwowo usta i bawi się palcami.
- Przemyślałam to wszystko. - Zaczyna w końcu. - Aron...ja po prostu nie wiem czy to ma jeszcze sens.
Zaciskam oczy. Wiedziałem, wiedziałem, wiedziałem.
- Mam wrażenie, że się już nie angażujesz - kontynuuje. - Jakby tylko mi zależało na tym związku.
- O czym ty mówisz? Kiva, ja cię kocham, przepraszam, że odniosłaś takie wrażenie. Ja będę się bardziej starać....
- Aron, daj mi dokończyć.



Jade's P.O.V


- Jesteś pewna, że tak to się robi? - pytam, oglądając po raz dziesiąty pudełko po przepisie na ,,Wyśmienite babeczki czekoladowe".
- Tak. Ile tam jest napisane? Pół litra mleka? - pyta, przerywając na chwile miksowanie pozostałych składników.
- 250 mililitrów - odpowiadam i patrze na naszą dziwną ,,masę" z niesmakiem.
Susan marszczy czoło, po czym oznajmia:
- Mąka. Trzeba dodać więcej mąki, na pewno będzie dobre. 
Uśmiecha się triumfalnie, kiedy wsypuje zawartość paczki do miski. Wall-E czeka koło jej nóg, czekając tylko na jakiś spadający kawałek naszych BABECZEK.
- Widzisz? Wygląda lepiej - Wskazuję palcem na breje.
Nie, nie wygląda. 
- Podaj mi kakao. 
Przewracam oczami. Pewnie skończy się na tym, że pojedziemy do moich rodziców na obiad. Rzucam jej opakowanie przez całą kuchnie. Nie łapie go tak perfekcyjnie, jak to sobie wymyśliłam i całe kakao rozsypuje się na podłogę, na nią i na Wall-E. Patrzy na mnie z szeroko uniesionymi brwiami. 
- Nic nie mów - śmieję się, kiedy ta już otwiera usta, by rzucić we mnie jakimś swoim przekleństwem.

********

Jestem ciągle w dobrym humorze, nawet teraz, kiedy Susan każe sprzątać mi całą kuchnie. Bo podobno to moja wina, że wszystko jest takie brudne. Kończę właśnie wycierać blat, kiedy drzwi do mieszkania otwierają się.
- Dziewczyny? Przyniosłam wam obiad! - słyszę głos mojej siostry.
Wpadam do przedpokoju, kiedy Lena wyciąga z torby pudełka z zapakowanym jedzeniem.
- Chwała ci! - Cieszę się i klękam na ziemi, żeby dokładnie wybadać, co też dostałam od mojej wielkodusznej mamy. - Chcesz babeczki? - podnoszę nagle głowę i patrze na nią z szaleńczym uśmiechem.
Nie wiem czy to przez obłęd w moich oczach, czy cały ogół tej sytuacji, ale Lena dziękuje grzecznie, po czym wycofuje się z mieszkania. Wzruszam ramionami i ruszam z tobołami do kuchni.
- Co to jest? - pyta Susan, kiedy wchodzi do kuchni. Ciągle ma mokre włosy, które właśnie wyciera ręcznikiem.
- Zbawienie - Uśmiecham się do niej.
- Która godzina? - pyta, przeglądając jednocześnie pudełka. 
- 12. Wstawię to do lodówki, odgrzejemy wieczorem.
- Dziwne, że Aron się nie odzywał - mówi, siadając przy stole. - Strasznie długo to trwa. 
- Wiem. Też się martwię - Wzdycham ciężko. - A właśnie, nie pytałam jak twój tata. 
- Dogadał się z jakimś gościem z sali i teraz oboje szykanują pielęgniarki. Wypuszczą go za parę dni. 
Śmieję się na samą myśl o panu Danie, przywódcy wewnątrzszpitalnego sabotażu.
- Ładnie pachną te babeczki. Może nie poszło nam tak źle - mówi Su, kucając przy piekarniku.
- Mimo tego, że zużyłyśmy cały proszek do pieczenia, a miałyśmy wsypać łyżeczkę? - pytam z przekąsem.
- Będą bardziej puszyste!
- Albo wybuchną. 
Wzrusza ramionami. 
- Wyszło ich strasznie dużo. Nie zjemy ich same, trzeba będzie poroznosić trochę sąsiadom - stwierdzam, przeliczając szybko ilość naszych wypieków. 
- Już stęskniłaś się za Harrym? - szczerzy się do mnie.
- Wcale nie chodziło mi o niego. 
- Narysujemy na jego babeczce serduszko lukrem i napiszemy ,,Każdy ma prawo do swojej orientacji."
- Świetnie, a ty mu to dasz - Wybucham śmiechem.
- Z dziką ochotą. 
Nasze debaty nad Harrym przerywa dzwonek do drzwi. 
- Ty idziesz - rozkazuje Susan, po czym kładzie się na kanapie. 
Mozolnym krokiem ruszam w stronę drzwi. Dzwonienie nie ustępuje, a wręcz robi się bardziej natarczywe. 
- No przecież idę! - denerwuję się, kiedy otwieram drzwi. Moje oczy momentalnie rozszerzają się do granic możliwości. - Aron? Co się stało?
  
Susan's P.O.V


- Aron? Co się stało?
Podnoszę głowę z poduszki i nasłuchuję.  Wstaję i idę w stronę, z której dochodzi głos mojej przyjaciółki. Wystawiam głowę znad jej ramienia i widzę Arona, który ledwo trzyma się na nogach. Nie płacze co prawda, ale oczy ma napuchnięte, jakby usilnie powstrzymywał łzy od kilku godzin.  Jest cały blady. Bez słowa przepuszczamy go do salonu, gdzie siada na kanapie i drętwo wpatruję się w ścianę. Zajmujemy miejsce naprzeciwko niego i czekamy na jakiekolwiek wyjaśnienia.
- Zerwała z tobą? - pyta Jade. 
Wstrzymuję w płucach powietrze, żeby wypuścić je ze świstem, kiedy chłopak niemrawo kiwa głową. Żadna z nas nie czuje potrzeby rzucenia się na niego i przytulenia go. 
Zresztą, po co? To i tak by nie pomogło.
-Stałem pod jej drzwiami od ósmej rano i błagałem, żeby to jeszcze przemyślała. Ona nie miała powodu, żeby ze mną zerwać - mówi po raz pierwszy, odkąd tu jest. Złość wzrasta we mnie natychmiastowo.
- Przez 4 godziny siedziałeś pod jej drzwiami? - pytam.
Znowu skinienie głową. Jade otwiera usta z niedowierzaniem. 
- 4 godziny. Powiedziała tylko, że ją ograniczam, że nie staram się w związku.
Najgorsze w jego postawie teraz jest to, że mówi to wszystko bez krzty jakiejkolwiek emocji w głosie.
Aron, ten który jest postrzegany za bardziej uczuciowego niż ja.  Siedzi przede mną i duka słowo po słowie, nawet na nas nie patrząc. 
- Aron, ona nie miała powodu, żeby z tobą zrywać. Nie obwiniaj się o to...
- Wiem - mówi cicho.
- Spójrz na to z innej strony - zaczyna Jade.- Pamiętasz dziewczynę, która pracuje w Empiku, ta, która do ciebie zarywała? - patrzy na niego wyczekująco, a kiedy ten uśmiecha się skromnie, kontynuuje - Możesz teraz do niej zagadać. Wydaję się być fajna.
- Jade, nie teraz. Jestem taki smutny - Patrzy na nas i robi zdegustowaną minę.
- Nie teraz! - Staram się podtrzymać temat. - Niedługo...kiedy trochę ci przejdzie. A teraz może masz ochotę... - zastanawiam się, czy naprawdę chce to powiedzieć. - ...obejrzeć Harry'ego Pottera? - Policzkuję się w myślach. Po raz setny będę zmuszona wysłuchiwać jak to on nie lubi Zgredka i jak to on nie rozumie, dlaczego wszyscy się nim zachwycają. A potem płaczu Jade, kiedy ów skrzat zginie. Mój uśmiech chyba nie zdradza, że mam ochotę walnąć głową w ścianę. W końcu wymuszam go najlepiej jak umiem.
 - Mamy babeczki! Zadzwoń po Jack'a i urządzamy wieczór filmowy! - cieszy się Jade., kiedy nagle wypada w pokoju i leci do kuchni. Po chwili słyszymy jej kasłanie. - Wszystko pod kontrolą! Nie spaliły się....bardzo. Jest dobrze! 
Uśmiecham się w stronę chłopaka, który owiją się moim kocem i zajmuje swój ulubiony narożnik na naszej kanapie. Odwzajemnia mój gest, chociaż z pewną trudnością. Nie rozumiem, jak on kiedykolwiek mógł pomyśleć, że naprawdę kocha Kivę.



Jade's P.O.V


- Biedny Zgredek - Rozpaczam, wciskając się mocniej w bok Arona. Zaczyna robić się ciemno. Wszyscy siedzimy rozwaleni na kanapie. Jack i Susan po jednej stronie, ja i Aron po drugiej. Niedojedzone babeczki leżą na stoliku. Nikt nie może już na nie patrzeć. Jednak proporcje podczas ich robienia były ważne, a dodawanie cukru na oko okazało się być jednym z chujowszych pomysłów.
- Bardzo mu tak dobrze - Śmieje się Aron. - Pieprzony Troll. Wygląda jak ty. Dlatego go lubisz? - pyta, wbijając mi palce w brzuch. 
- Już humor wrócił? - Udaję oburzoną. 
Chichocze, otwierając kolejne piwo. Staram się nie dać wygrać mojej pedantycznej stronie i powstrzymuję się od wstania i sprzątania wszystkiego. Biorę głęboki wdech. Zrobię to jutro. Tak, bardzo dobry pomysł.  Podnoszę się z wygodnego miejsca, nie zważając na krzyki Arona, że jestem jego piecykiem i mam go ogrzewać. Ruszam na balkon odpalając po drodze papierosa. Przymykam za sobą drzwi i nucąc cicho siadam na ziemi. Zaciągam się dymem, kiedy wybieram numer mojej mamy. Po kilku sygnałach odbiera. Gawędzę z nią wesoło, zdając szybką relacje z całego dnia.
- A zjadłaś obiad? - No tak, to pytanie musiało paść. Wypuszczam dym i mówię:
- Tak mamo, nie mam siedmiu lat.
Rozmawiamy jeszcze chwilę, kiedy słyszę nagle w tle krzyki Leny na Bruna, który prawdopodobnie znowu coś zniszczył. Ze śmiechem kończę rozmowę, opieram głowę o ścianę za mną, i przymykam lekko oczy.
- Z kim rozmawiałaś? - Słyszę głos, który sprawia, że odskakuje pół metra w bok i łapię się za serce. Lustruję wzrokiem Harry'ego, który opiera się o barierkę i patrzy na mnie z góry, z tym swoim stałym, beznamiętnym, wyrazem twarzy.
- Z moją mamą. Obchodzi cię to? - pytam podejrzliwie. 
- W sumie to nie. Nie wiem czemu zapytałem - Wzrusza ramionami.
Powoli uspakajam się, po wcześniejszym stresie i podciągam nogi do brody. Kończę palić mojego papierosa, gaszę go o ziemie i wyrzucam przez balkon.
- Jak dozorca będzie miał pretensje to powiem mu, że to ty - Słyszę głos za sobą. Prycham tylko od niechcenia i wchodzę do środka. Już mam wrócić do obijania się na kanapie razem z pozostałymi, którzy zdążyli włączyć już ostatnią część, kiedy moją uwagę przykuwa coś bardzo istotnego. Babeczki! Mogę wcisnąć je panu ,,paraliż-twarzy'' i jego koledze. Zadowolona z siebie chwytam tacę, po czym opuszczam mieszkanie. Nikt nie zwraca uwagi na to, że zabieram gdzieś ze sobą babeczki. Chyba wszyscy mają ich dosyć. 
Boso przemierzam korytarz, kiedy w końcu zatrzymuję się pod drzwiami sąsiedniego mieszkania i pukam kilka razy. Drzwi otwierają się po chwili i staje w nich uśmiechnięty jak zawsze Louis. 
- Cześć. Upiekłyśmy babeczki i tak się zastanawiałam, może mielibyście ochotę spróbować? - patrzę na niego z dołu. W sumie, nie jest bardzo wysoki, ale przy moim popisowym wzroście 160 cm i tak robi wrażenie. Wyciągam przed siebie tace z wypiekami. - Gwarantuję, nie są zatrute. Louis śmieje się po czym odbiera ode mnie babeczki.
- Dziękuję bardzo, jestem pewny, że są pyszne. 
- Mam nadzieję, że posmakują. To tak na dobry początek znajomości. 
- Skoro już tak formalnie to wszystko ma wyglądać, to może się przedstawię? Wiem, że wiesz jak mam na imię, ale skoro tak procedura nakazuje, to witam, jestem Louis Tomlinson. - Wyciąga do mnie rękę, którą chwytam i odpowiadam:
-Witam,  jestem Jade Marshall. Miło było cię poznać, ale teraz muszę wracać pocieszać mojego przyjaciela. Zerwał dzisiaj z dziewczyną i takie tam - Zaciskam usta i wzruszam ramionami.
-Przekaż mu moje wyrazy współczucia. Moja znajoma też dzisiaj zerwała z chłopakiem. Nie wiem o co poszło, nie rozmawiałem jeszcze o tym z Kivą. Kiwam głową.
- No cóż, wracajmy więc pocieszać złamane serca naszych znajomych. Było mi miło. 
- Mnie również. - uśmiecha się ostatni raz, po czym odwraca się i zamyka drzwi. Słyszę tylko jak woła: ,,Harry, mam coś co ci poprawi humor!" Uśmiecham się sama do siebie, po czym wesołym krokiem wracam do mieszkania.
Kiedy mam nacisnąć na klamkę coś nagle uderza mnie tak, jakbym wbiegła z rozpędem na ścianę. Jak to ,,z Kivą"!? Przyjaciel tej blond szczoty to Louis?



--------------------------------------

Dziubaaaaaaaaski!!!!
Boże, tak strasznie dziękuje za każdy komentarz, każde wyświetlenie, każde wszystko dfiajoifjsdifoj <333
Bardzo przepraszam, że rozdział tak późno, dopiero teraz zebrałam się w sobie żeby go dokończyć :(
Postaram się dodawać częściej! ;*
Aaa no i dziękuje Asi, za zrobienie ze mną dzisiaj najgorszych babeczek świata ( moi rodzice ich nie chcieli XDD )
Bardzo was kocham, dziękuję!
Lol, nie umiem pisać notek pod rozdziałem XD
Nie ważne!! Widzimy się w 14 rozdziale!!
Baju baju ;*
PS.
Wzruszyłam się waszymi komentarzami, czytałam je w wannie i płakałam, a mama stała pod drzwiami i mówiła, że jestem nienormalna  ;-;
 XD

11 komentarzy:

  1. Świetny rozdział. Bardzo mi się podoba! A element z tą gadką o dozorcy, eh śmieję się jak wariatka! Pozdrawiam •

    OdpowiedzUsuń
  2. Omg nie wytrzymam po prostu jkdsjkjfjkjkr#(jkjkcxbhdsahjejkdskajewlk zajebisty kiedy next? ~cleo

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow co za rozdział <3 tak trzymaj kochana @mortajuliana

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże to jest genialne. Po prostu nie mogę znaleźć słów, żeby to opisać. Powiem tyle, że już kocham to opowiadanie i z nie cierpliwością czekam na następny rozdział. ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. O boże co się teraz dzieje Chcę dalej jak najszybciej :D@niall_quad

    OdpowiedzUsuń
  6. Najlepszyyy no wow *______* ❤Karolina <3

    OdpowiedzUsuń
  7. o jezu!\długo trzeba czekać ale opłaca się. wielbię to opowiadanie:) Dominika :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. cudo :)
    Och genialny ♥♥♡
    Kocham to
    xoxo
    @luv_my_hig

    OdpowiedzUsuń
  10. Super ogarnięta Jade ;D Kocham ją haha

    OdpowiedzUsuń
  11. Kiedy next? Mniej wiecej. Lovciam:)

    OdpowiedzUsuń