poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział osiemnasty.


Jade's P.O.V.


- Mamo? Tato? - wołam od progu. Niestety, jedynym który zainteresował się moim przyjściem musiał okazać się Bruno.
Odpycham go od siebie i zdejmuję buty.
- Jest ktoś?
- W gabinecie! - Udaje mi się w końcu uzyskać odpowiedź. Kieruję się do wyznaczonego pokoju i widzę rodziców zajmujących ich zwykłe miejsca przed komputerami.
- Słyszałam co się wczoraj stało - mówię i siadam na fotelu w rogu pokoju.
- Nawet mi nie przypominaj. - fuka mama i przekłada jakieś papiery z jednej kupki na drugą.
- Przepraszam, że z mojego powodu....
- Jade, cicho. To już za nami - Uśmiecha się do mnie tata, a ja kiwam głową. - Co się stało, że nas nawiedzasz?
- Wiecie, że niedługo jest rocznica śmierci Julii? - pytam i patrze na nich nieśmiało.
- Tak, wiemy. Jak Aron się trzyma? - pyta zatroskana mama i opiera się łokciami o blat biurka.
- Na razie dobrze, ale wiecie, że z każdym dniem będzie coraz gorzej - Wzruszam ramionami.
- W każdym razie, jeżeli już mówimy o Aronie, w zeszłym roku nie był na jej grobie, pamiętacie?
- Pamiętamy - odpowiadają zgodnie.
- W tym roku już leci - Zaciskam oczy. - A ja chciałabym lecieć z nim.
- Co proszę? - uchylam powieki, żeby zobaczyć ich zdziwione twarze.
- Susan z nim nie poleci, bo boi się spotkać mamy i chce nas już zacząć pakować, a on nie chce lecieć sam.
- Gdzie pakować? - Jeżeli myślałam, że otworzyli już swoje oczy maksymalnie szeroko, myliłam się.
- Mama Jack'a załatwiła jemu, mnie, Aronowi i Susan domek nad jeziorem. To prezent Jack'a dla Susan na jej urodziny - Bawię się moimi palcami i staram się nie podnosić wzroku. - Dokładnie za 6 dni zaczyna się rezerwacja. Jeżeli chodzi o pieniądze, to mam swoje, zaoszczędzone.
- Tina, co ty o tym myślisz? - pyta jak zawsze sceptyczny tata. Przewracam oczami.
- Czemu nie? Jest dorosła - Wzrusza obojętnie ramionami.
- Pewnie będzie tam piła! Wróci i będzie od niej śmierdziało jak z gorzelni - Wyrzuca ręce w powietrze.
- Proszę cię,  to dziecko nigdy nie wróciło do domu pijane. - wskazuję na mnie palcem. Od czego jest dom cioci Arona.
Ja tu ciągle jestem - przypominam o sobie, a ich oczy zwracają się w moją stronę. - Poza tym, Jack i tak nie pije. Ma tylko jedną pracującą nerkę, nie może.
- Susan też jedzie? - pyta tata, a ja widzę, że zaczyna się uginać. Z uśmiechem kiwam głową. - Dobrze, może ona będzie was pilnować. Gdybyś ty tylko wiedział co Susan wyprawia, kiedy ma nas ,,pilnować" - Podsuwa moja podświadomość a moje usta drżą lekko, kiedy staram się nie wybuchnąć śmiechem.
- A jedźcie na te wasze wakacje. Tylko nie mam zamiaru cię odbierać z komisariatu, pamiętaj - grozi palcem w moją stronę.
- Nie będziesz musiał. Wyjeżdżamy 21, a wracamy 28. Nie zdążymy nabroić - Uśmiecham się niewinnie. - Wracając do Arona, to leci za dwa dni. Wiem, że to niedługo! - dodaję szybko, widząc ich przerażone miny. - Po prostu czuję obowiązek bycia z nim wtedy. On by to dla mnie zrobił.
Mama zaplata ręce na piersi. Patrzy w sufit, a jej usta układają się w taki sposób, jakby mówiła ,,Boże...".
- Wiesz, że ona i tak poleci? - pyta ją tata i uśmiecha się.
- Wiem.
- Masz zadzwonić jak wylądujecie - Tata celuje we mnie palcem, a ja piszczę i przytulam ich.
- Dziękuję! - Puszczam ich i patrze na nich wesoła.


*******

Nie ma dnia żebym nie zrobiła sobie krzywdy. Idę z krwawiącym palcem po schodach. Niezadowolenie maluje się na mojej twarzy. Musiałam zahaczyć o pierdolony drut wystający tak po prostu ze ściany jakiejś kamienicy, musiałam.
Bezceremonialnie wpadam do mieszkania.
Naklejam plasterek z tańczącymi pandami na jakże poważną ranę i krzyczę:
- Susan? Jesteś?
- W pokoju! - opowiada.
- Jesteś sama?
- Tak! - Znakomicie! Wchodzę do pomieszczenia, gdzie siedzi z laptopem na kolanach i ogląda któryś z odcinków Gry o tron.
- Cześć - wita się z uśmiechem.
- Ty! - wskazuję na nią palcem. - Od kilku dni planuję ci coś powiedzieć, a teraz pierwszy raz jest sposobność. Wyłączaj to - nakazuję i siadam obok niej.
- Ale Tyrion....-nie dokańcza, gdyż z hukiem zamykam klapę jej laptopa.
- To bardzo, bardzo ważne - tłumaczę i podciągam nogi pod brodę.  Kiedy podpiera głowę na jednej ręce, a drugą daje mi znak, żebym mówiła, zaczynam:
- Pamiętasz tego kolegę Kivy, o którego kłócił się z nią Aron? - pytam. - To Louis.


******


- Jak to ,,widzi śmierć"? - rysuję w powietrzu cudzysłów i otwieram szeroko usta. Nie jestem w stanie trzeźwo myśleć.
- Louis mi o tym powiedział i przypomniało mi się, że miałam ci to uświadomić, kiedy o nim wspomniałaś. Łapię się za głowę.
- Mam za ścianą pieprzoną wróżkę? - Wyrzucam ręce w powietrze. - Dlaczego Louis ci o tym powiedział?
- Stwierdził, że to fair w stosunku do nas. W końcu ty przez niego nie śpisz.
- To jest podejrzane - Kręcę głową i zamyślam się.
- Podejrzane to jest to, że Kiva się do niego podwala. Ona coś musi od niego chcieć - Susan kiwa palcem w powietrzu, jakby była na tropie do rozwiązania jakiejś trudnej zagadki. Opadam na plecy i zakrywam twarz dłońmi.
- To wszystko jest takie zawiłe - stwierdzam z niedowierzaniem. - Wszystko się łączy po prostu ze wszystkim. Wszyscy się znają a ja nie nadążam. - jęczę.
- Żadna nowość, że twój tok myślenia nie nadąża. - śmieje się Su. Rzucam w nią poduszką, którą wydostaję spod mojej głowy.
- Boże, to jest takie okropne, że aż śmieszne. Niektórzy mają normalnych sąsiadów....
- Jadie - Susan przysuwa się do mnie i w końcu kładzie się obok. - Od bardzo dawna wiem, że my nie jesteśmy ,,niektórzy". Uśmiecham się blado.
- To co się dzieje z Harrym jest nierealne.
- Zapewniasz o tym mnie, czy siebie? - Podnosi jedną brew.
- Nie wiem. To za dużo - Wypuszczam powietrze. - Myślałam, że moja wiadomość, że tym przydupasem Kivy jest Louis powali cały świat na kolana.
- Widzisz? Zawsze znam lepsze plotki - Podnosi się na nogi i podaję mi rękę, żebym zrobiła to samo. - Powinnaś się z tym pogodzić. Jestem o krok przed tobą - Odwraca się, a ja wystawiam język w jej stronę. Idziemy razem do kuchni. Siadam na kanapie i patrze tępo w sufit, kiedy Su zaczyna gotować. Pogodziłam się z tym, że nie pozwoli mi sobie pomagać. Podobno nie mam wstępu do jej kuchni, gdyż moje ruchy są nieskoordynowane i grożą wszechobecnym rozpierdolem.
- Jadę do Polski - mówię nagle.
- Co? - Susan odrywa się na chwilę od krojenia jakiegoś niezidentyfikowanego warzywa do obiadu.
- Za dwa dni. Przecież o tym wiesz - Uśmiecham się do niej. Leżenie głową w dół sprawia, że wszystko wygląda naprawdę śmiesznie.
- Nie jesteś zła, że cię w to wmotałam? Poza tym będziesz się dobrze bawić - zauważa.
- Na grobie Julii? - Podnoszę jedną brew.
- Nie o to mi chodziło! - Rzuca we mnie kawałkiem ogórka. Próbuję uniknąć ciosu, co skutkuje upadkiem z kanapy.
- Wiem, wiem! - mówię, kiedy otrzepuję się i staram się odgonić Wall-E, która skacze jak opętana wokół mnie. - Byłam dzisiaj u rodziców i powiedziałam im o tym.
- I jak to przyjęli?
- Sceptycznie. Jak zawsze - Bawię końcówkami swoich włosów. - Boże, nie mogę przestać o tym myśleć. Pierdolony wróżbita - Odbiegam nagle od tematu i wyrzucam ręce w powietrze.
- Jade, nie pomyślałaś o jednym - Susan odkłada nóż i oparta dłońmi o blat przypatruje mi się.
- Co?
- A co jeżeli kłamią? Właściwie Louis, bo nie rozmawiałyśmy z Harrym.
-To co miałyby znaczyć te krzyki w nocy?  - Zaplatam ręce na piersi.
- Po prostu koszmary? - Podnosi brwi i kręci z niedowierzaniem głową, jakby chciała wyrazić szczególną pogardę dla mojej niedomyślności. - Wolisz wierzyć, że to stara wróżbitka śmierci?
- Wole nie wierzyć, że taka osoba mieszka za ścianą. Poza tym, gdyby to były zwykłe koszmary....
- Jade, nie filozofuj. Nic o nich nie wiemy, a póki nasze kontakty są jakie są, ja nie czuję potrzeby bliższego zapoznania. Póki stoi ta ściana - Wskazuje palcem na bok kuchni. - Tutaj stoi, niech się za nią dzieje co chce. Ważne, że u nas jest spokój. Poza tym, myślałam, że nie wierzysz w takie rzeczy? - pyta, wrzucając do garnka przygotowane składniki.
- Bo nie wierzę! - bronię się. - Ale ja go widziałam Su - Opieram się barkiem o lodówkę.
- Widziałam jak wygląda, kiedy ma jeden z tych swoich koszmarów.
- Gorzej niż zwykle? - naśmiewa się. - Nie mam nic do Louisa, nawet jeżeli zdążył zgłupieć na tyle, żeby uwierzyć panu ,,Kamienna twarz" w te jego brednie. Ale Harry'ego nie trawię szczególnie. Działa mi na nerwy - rysuje w powietrzu wielki okrąg rękami. - Wszystko co z nim związane!
Przewracam oczami. Wyciągam rękę w stronę cukierków leżących na górnej szafce, ale zaraz cofam ją z sykiem bólu, kiedy spotyka się z drewnianą łyżką Susan.
- Nie ma mowy! Zaraz będzie obiad! - Grozi mi palcem, a ja podnoszę ręce w obronnym geście.
- Mam hipoglikemię.....
- To nie jest wymówka na wszystko, Jade.
- Ale na większość rzeczy! - Tupię nogą zła, ale kiedy jej pełne pogardy i rozbawienia spojrzenie spotyka moją twarz, odpuszczam. - Dobra! Jak tam chcesz! Jak zasłabnę, to będzie tylko i wyłącznie twoja wina.
-W razie czego, ktoś na pewno pomoże mi ukryć ciało. - pokazuje mi język. - A co do tamtego, to nie martw się tym. Za ścianą nie mamy żadnej wróżki, tylko dwie, rozhisteryzowane baby. Pojedziesz do Polski, będziesz się super bawić, zobaczysz nasz jakże cudowny kraj...
- Wyczuwam ironię w tym zdaniu?
- Nie - Kręci głową ze śmiechem. - Polska naprawdę jest ładna. Spodoba ci się.
- Tak sądzę - Kiwam głową.
- Kiedy się spakujesz?
- Dzisiaj wieczorem - oznajmiam. - Chyba, że chcesz to zrobić za mnie?
- Nie ma mowy - Kręci głową. - Usamodzielnij się w końcu!
- Jestem bardzo samodzielna - Wydymam wargi niezadowolona.
- Nie łudź się, nie wiesz nawet jak włączyć pralkę - moja jakże nieśmieszna przyjaciółka patrzy na mnie wesoła jak prawie nigdy.
- To bardzo nieprzydatna umiejętność - Odwracam się na pięcie. - Zaraz ci pokażę co jest przydatne!
Wybiegam z pokoju by po chwili wrócić ze skrzypcami w dłoni.
- O nie - Załamuje się Su. - Znowu te rzępoły.
Macham smyczkiem w jej stronę, żeby po chwili zacząć grać.
- W dalszym ciągu nie wiem jakim cudem wydobywasz z tego dźwięk - Susan przygląda mi się zaciekawiona. - Dobra, nie popisuj się! - Zastawia twarz rękami, kiedy klękam na jedno kolano, udając, że oddaję się muzyce całą sobą. - No super, bardzo pięknie grasz Jadie, ale w dalszym ciągu nie umiesz włączyć pralki, a ta umiejętność - Wskazuje palcem na skrzypce. - Nie jest ani trochę przydatna w życiu - Podpiera ręce na biodrach.
- Jak to nie? - Przerywam w końcu swoje popisy. 
- Tak to.
- Będę tak zarabiać, a ty mi będziesz zazdrościć - Kładę instrument na kanapie.
- Nie wątpię.
Naszą kłótnie przerywa dzwonek do drzwi.
- Nie ma spokoju w tym domu. Co chwilę ktoś się przytacza - wzdycham i idę otworzyć. Chwilę po tym jak przekręcam klucz w zamku i tylko odrobinę uchylam drzwi, czyjeś ciało przygniata mnie z całą mocą i zamyka w szczelnym uścisku.
- Jedziesz! Dostałem sms'a, Jade, tak się cieszę! - Rozpoznaję głos Arona, który teraz wiruje ze mną w przedpokoju.
- Aron, nie mogę oddychać - dyszę, a ten stawia mnie na ziemi i odsuwa na długość ramion. Patrzę w jego rozpromienioną twarz. Po zerwaniu z Kivą jeszcze go takiego nie widziałam.
- Nawet nie wiesz jak bardzo mi ulżyło - wzdycha, po czym znowu mnie przytula. Tym razem bierze pod uwagę kruchość moich żeber i nie robi tego z niedźwiedzią siłą.
- Jesteś nienormalny. To nic takiego - Uśmiecham się promiennie. - Przyjechałeś tu tylko po to, żeby zgnieść mi klatkę piersiową?
- I na obiad, przyjechałem też na obiad - mówi jednocześnie ściągając buty. Zręcznie mnie wymija i idzie w głąb mieszkania. - Susan? Co gotujesz?

*******


- To żałosne - stwierdzam. Stoję pod blokiem z psem u nogi. Wiedziałam, że to się tak skończy, ale nie wiedziałam, że tak szybko. Susan źle się poczuła po wyjściu Arona, czyli koło 17. Co za tym idzie, obowiązek wyprowadzenia psa spadł na mnie. Kopię jakiś kamień, podczas gdy Wall-E obwąchuję krzak. Nie mam zamiaru iść z nią dalej, niż sytuacja wymaga, więc decyduję się na stanie przed klatką schodową z smyczą długą przynajmniej na tyle, żeby mogła odejść kawałek, na trawnik obok mnie. Pies jednak nie ma ochoty załatwiać swoich potrzeb, bo siedzi przy mojej nodze i czeka na dalszy ruch.
- Przepraszam - Słyszę za sobą miękki głos. Odsuwam się, żeby zrobić przejście nowo przybyłemu. Otwiera drzwi do bloku szerzej, a ja mogę zobaczyć jego twarz.
- O, cześć Louis - witam się z uśmiechem. - Gdzie idziesz?
- Do apteki - odpowiada i poprawia swoją koszulę. Wyraźnie jest zakłopotany i poddenerwowany. Rozgląda się wokół siebie.
- Coś się stało? Może mam leki o które chodzi?
- Nie, wątpię. Muszę już iść, przepraszam Jade, nie chcę, żebyś poczuła się urażona....
- Spokojnie. Wszystko w porządku. Mam nadzieję, że zdążysz przed deszczem -  Wskazuję na niebo, które spowiły czarne chmury. Macham mu, a ten szybkim krokiem odchodzi. Moje myśli znowu nawiedza Harry. Może to tabletki dla niego?
- Skończyłaś już? - pytam psa i nie oczekując odpowiedzi ciągnę ją za sobą do windy, która (hura) działa od wczoraj.
- Jesteśmy! - oznajmiam, kiedy wkraczam do mieszkania. Susan leży z miską rosołu na kanapie i uśmiecha się blado.
- Umieram - stwierdza.
- Za bardzo przeżywasz - Ściągam buty i kładę się obok niej. Patrzę na telewizor. - Znowu oglądasz Grę o tron?
- Cicho - warczy. - Może byś się zaczęła pakować, co? Jutro ci się pewnie nie będzie chciało i w końcu tego w ogóle nie zrobisz. Teraz ci się nudzi, więc mogłabyś....
- Wcale mi się nie nudzi - burczę zła.

*********


- Wcale mi się nie nudziło - powtarzam już sama do siebie, siadając na walizce, żeby ją zamknąć. Susan odprawiła mnie do swojego pokoju, kiedy zaczęłam zasypywać ją milionami pytań na temat fabuły serialu. Udaję mi się uporać z suwakiem. W głowie jeszcze raz odhaczam wszystkie punkty z listy ,,rzeczy do zabrania". Znając samą siebie nie mam połowy i uświadomię to sobie dopiero w samolocie. Kładę się na łóżku i nucę coś sama do siebie. Głos zatrzymuje się w połowie drogi do moich ust, kiedy słyszę za ścianą rozmowę:
- Kupiłem ci te leki, może te coś pomogą.
- Ciszej! Cały blok usłyszy - Rozpoznaję zdenerwowany głos Harry'ego.
- Nie wpadaj w paranoję.  To tylko tabletki.
- Wiesz co by się stało, gdyby ktoś się dowiedział? Zamknęli by mnie w psychiatryku - Chłopak właściwie szepcze, ale i tak bez problemu mogę usłyszeć co mówi.
- Przesadzasz - stara się uspokoić go Lou. - Weź je przed snem.
Słyszę trzask sygnalizujący zatrzaśnięcie drzwi. Bezszelestnie podnoszę się z łóżka świadoma, że Harry słyszy mnie równie dobrze jak ja jego.
Wymykam się na korytarz, skąd kieruję się do salonu.
Susan śpi rozwalona na całej kanapie.  Może i racja? Ja też powinnam iść już spać. Zerkam na zegarek. 23:45. Tak, zdecydowanie, najwyższy czas iść spać. Po odbyciu rutynowej, wieczornej toalety kieruję się jeszcze na balkon. Obowiązkowy papieros wzywa.
- To bez sensu, najpierw się myjesz, a potem palisz - stwierdza głos, który spodziewałam się usłyszeć. Dmucham w jego stronę, a Harry wykrzywia twarz zniesmaczony. - Nie cierpię zapachu fajek.
- Nie cierpię jak mnie denerwujesz - Wzruszam ramionami. Zastanawiam się, z czego wynikają jego zmiany nastrojów. Może to tylko podczas wzmiance o jego domniemanych koszmarach tak się peszy? Gaszę fajkę o ziemie i skopuje kiepa z balkonu.
- To nudne - stwierdza chłopak.
- Ty jesteś nudny. Powoli mam cię dosyć.
- Dlaczego?
Moja irytacja rośnie.
- Pomyślmy... - Przykładam palec wskazujący do policzka. - Jesteś: zarozumiały, niezrównoważony, pyskaty, przychodzisz tutaj nie wiadomo po co, rozmawiasz ze mną nie wiadomo po co, żeby zdenerwować nie wiadomo kogo, albo ciebie, albo mnie. Zazwyczaj jestem to ja, więc po prostu się najłaskawiej odwal - Kończę i patrzę na niego z pogardą. O ile do tej pory był przebłysk nadziei, że możliwe jest, że nawet trochę mi go żal, przez to, że nie śpi w nocy, tak teraz on tą małą nadzieje wdeptał w ziemie.
- Wiedziałem, że cie zdenerwuję, ale nie wiedziałem, że tak szybko - prycha.
- Bardzo dobrze, że wyjeżdżam, nie będę musiała na ciebie patrzeć - Odwracam się i już mam zamykać za sobą drzwi, kiedy pyta:
- Wyjeżdżasz?
- Nie powinno cię to obchodzić - kwituję i kładę się na łóżku, zostawiając rozszczelnione okno.
Zaciskam zęby zła. Dlaczego jedyna na świecie osoba, która jest mnie w stanie wyprowadzić z równowagi jedynie swoim wyglądem mieszka za ścianą?




Harry's P.O.V


Poczułem się co najmniej dziwnie. Nie wiem, czy to wina księżniczki zza ściany, czy tych nowych leków, ale stawiam na to drugie. Chodzę po pokoju w te i z powrotem. Louis stwierdził, że jedyne, czego jeszcze nie próbowaliśmy, to leki uspokajające. Myśli, że to przez mój burzliwy temperament mam koszmary.
- Harry? - o wilku mowa. Odwracam się w stronę drzwi w których stoi wyżej wymieniony. - Wiem, że już późno, ale może masz ochotę coś zjeść?
- Louis, Boże, jest 00:30 - Przecieram twarz dłońmi.
- No to co? Jakby kiedykolwiek obchodziło cię zdrowe żywienie o właściwej porze - prycha, po czym ciągnie mnie za rękaw. - Mam ochotę na pączki.
- Chcesz teraz piec pączki? - Daję nacisk na ostatnie słowo.
- Tak, właśnie tak - Kiwa głową i rozgląda się po kuchni. - Co ci jest potrzebne? Mąka, jajka...?
Uśmiecham się blado. Szybko rozumiem, o co mu tak naprawdę chodzi. Nie chce pozwolić, żeby zasnął. Swoim zachowaniem zaprzecza sam sobie. Skoro to robi, to sam już pewnie nie wierzy, że jakiekolwiek tabletki dadzą mi radę. A teraz chce tylko odwlec ten moment, w którym oboje to przed sobą przyznamy.



------------------

Moje wy słonka!
Po pierwsze: CZEEEEŚĆ! : *
Po drugie: Mam ochotę napisać dzisiaj jeszcze jeden rozdział i chyba to zrobię XD
Po trzecie: Dziękuję za wasze komentarze i wyświetlenia.
Po czwarte: Pozdrawiam dziubaaasy!!!!
Po piąte: Od czasu kiedy napisałam punkt drugi stwierdziłam, że na pewno napiszę dzisiaj kolejny rozdział :D
 Więc, widzimy się dzisiaj jeszcze raz :D
Do zobaczenia dziubki! :*

12 komentarzy:

  1. Czytam, nie mogę się doczekać następnej części, nie umiem komentować, kocham za nick - "Beatles" ^^^
    Szaławiła :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ich plakat wisi nad pianinem, koło mojego biurka :D Nie mogłam się oprzeć :)

      Usuń
    2. Masz plakat. (I pianino!)
      Ja tylko płyty i t-shirt. Nie wiedzieć czemu, moi rodzice, kiedy byliśmy w "The Beatles Store" w Londynie odmówili kupna winylowych płyt i śniadaniówki i otwieraczy do kapeli i pluszaków i czapek i ozdób świątecznych i... Okropni!

      Usuń
  2. Jasne jasne, wmawiaj sobie że dodasz :***

    OdpowiedzUsuń
  3. Nawet nie wiesz jak mnie uszczęśliwiłaś!!!!! Tak się ciesze że dodasz dziś jeszcze jeden!!! Nie wiem czy bym dziś wytrzymała gdybym nie przeczytała następnego xd rozdział po prostu Z-A-J-E-B-I-S-T-Y :o. Kocham ~.~ i życzę weny!!! A takie ze niby P.S. O której mam tu jeszcze raz zajrzeć :D?

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej :) Wczoraj zaczęłam czytać i powiem jedno: Wow! Dziewczyno to jest świetne. Teraz rozkminiam sobie różne rzeczy itp. Dodasz dzisiaj jeszcze jeden rozdział? Plissss <3 *robi słodziachne oczy kota ze shrek'a* Ale dodaj przed 22 Chce to czytać teraz,zaraz!! Tak ładnie proooooszę ^^ Bo o 22 już będe spać (sql i te sprawy xd) a chciałabym dzisiaj. Tak na dobranoc.. Dziękuję że to piszesz :* Jesteś wspaniała, kochana, oryginalna, zabawna, super! <33

    Sophie, Xoxo

    OdpowiedzUsuń