Przerażenie jest zaraźliwe. ~ Wilbur Smith
Jade's P.O.V.
Przełykam głośno ślinę i gorączkowo sprawdzam kieszenie. Nie mam telefonu, portfela, kluczy, niczego. Tylko chusteczki. Po co mi teraz chusteczki!? Rozglądam się gorączkowo po windzie. Harry stoi oparty o drzwi, a jego oczy są szeroko otwarte. Kręci głową i rusza ustami, jakby chciał powiedzieć ,,nie". Jeżeli wpadnie w taki szał jak w nocy, zastrzelę się.
- Harry? - zaczynam nieśmiało. - Masz może telefon?
Patrzy na mnie, jakby był zdziwiony, że w ogóle tutaj jestem. Kręci niewyraźnie głową i znowu wraca do nerwowego oglądania każdego kąta naszej ciasnej przestrzeni. Wzdycham i siadam na ziemi.
- Często się zacina? - pytam, patrząc na niego z dołu. Znowu ten sam, obłąkany wzrok, przeszywa moje ciało
- Niby co? - Sili się na odpowiedź. Przewracam oczami.
- Winda.
- Pierwszy raz odkąd tu mieszkam - Odwraca się parę razy, jakby chciał zobaczyć, czy ściana za nim na pewno jest tylko ścianą. Kiwam głową w zrozumieniu. Oddycha ciężko, kiedy kręci się po pomieszczeniu.
- Po prostu usiądź, kiedy ktoś będzie chciał wjechać, zauważy, że winda jest zepsuta, a wtedy zadzwoni po kogoś z obsługi - mówię spokojnie i pocieram skronie. Nie dość, że jestem uwięziona w tak małej przestrzeni z tym debilem, to jeszcze on wcale mi tego nie ułatwia. - Usiądź - powtarzam, kiedy znowu zaczyna krążyć w kółko bez celu. O dziwo osuwa się po ścianie i siada na zimnej podłodze. Przyciąga kolana do piersi i zaciska oczy. On się boi. On się panicznie czegoś boi.
- Harry? Um...nie jestem pewna, czy jestem dobrą osobą, żeby z tobą o tym rozmawiać, ale...
- Masz rację, nie jesteś dobrą do tego osobą - przerywa mi cicho. Właściwie szepcze, jakby się bał, że ktoś niepożądany może go usłyszeć.
- Masz klaustrofobie? - to pierwsze co przychodzi mi na myśl. Musisz go zająć rozmową, żeby nie dostał ataku...musisz rozmawiać. - podpowiada mi moja podświadomość.
- Co? Nonsens - prycha. - Nie rozmawiajmy o tym. Prawie w ogóle cię nie znam. Nie mam powodu, żebym się do ciebie odzywał.
- Więc dlaczego to robisz? - pytam dociekliwie. Zaczyna mnie coraz bardziej denerwować.
- Bo zadajesz pytania! - syczy. Wbija wzrok w ziemie.
- Wiesz, ja też nie jestem zadowolona, że jesteśmy tutaj razem - mówię, dając nacisk na ostatnie słowo.
- Uwierz mi, że gdyby to ode mnie zależało, w ogóle byśmy koło siebie nie mieszkali - warczy znowu, coraz bardziej rozdrażniony. Wow, pierwszy raz wyraża przy mnie jakieś emocje (oprócz strachu oczywiście).
- Przykro mi, ale ja się nigdzie nie wybieram. Będziesz musiał mnie jeszcze znosić - zaplatam ręce na piersi i wbijam w niego spojrzenie. Mała lampka awaryjna zaczyna powoli gasnąć. Patrze na nią, jak świeci coraz słabiej, mocniej, słabiej, mocniej. Ręce Harry'ego zaczynają się trząść, gdy też to zauważa.
- Nie - szepcze. - Nie, nie, nie, nie... - kręci rozpaczliwie głową.
- Boisz się ciemności? - pytam, przyglądając mu się chwile.
- Nie twój zasrany interes - Jego głos się łamie, nadając wypowiedzi bardziej żałosny charakter.
- A więc jednak - uśmiecham się triumfalnie.
- Tu nie chodzi o ciemność! - wybucha, wyrzucając ręce w powietrze. Jego wrzaski w ogóle mnie nie zniechęcają, wręcz przeciwnie.
- Więc o co?
- Nie twoja... - zaczyna mówić, ze ściągniętymi ciasno nad oczami brwiami, kiedy lampka mruga kilka razy, zanim gaśnie całkowicie. Słyszę, jak Harry mocno nabiera do płuc powietrza.
- Nie, nie, nie, nie, nie... - słyszę w ciemności jego głos.
Przewracam oczami.
- Nie, nie, nie - przedrzeźniam go.
- Zamknij się - warczy, a jego głos jest już całkiem roztrzęsiony.
Jezu, co za rozhisteryzowana baba. Zaciskam zęby i wpatruję się w przestrzeń. Siedzimy w całkowitej ciemności, a ciszę przerywa tylko jego głośny, coraz szybszy oddech.
- Jade? - odzywa się w końcu.
- Co? - pytam. Odchylam głowę do tyłu i przymykam oczy.
- Sprawdzam po prostu czy jesteś.
Podnoszę wysoko brwi.
- Dlaczego miałoby mnie tu nie być? - pytam.
- Ja...nie wiem.
- Która godzina?
- Koło północy. Tak myślę, nie mam zegarka.
Opuszczam głowę i chowam ją w dłoniach. Moje mieszkanie jest otwarte, pies siedzi tam sam, Susan w szpitalu robi Bóg wie co, a ja jestem zamknięta z tym kretynem w windzie. Lepiej być nie mogło.
Znowu zapada głucha cisza, a ja pogrążam się w swoich myślach.
Dlaczego nikt już nie jeździ windą? Naprawdę, wszyscy w tym bloku chodzą spać o 22:00?
- A Louis? - pytam nagle na głos. - Może on by....
- Po prostu nie mów teraz do mnie. Proszę - Zaraz zaraz..czy on płacze? Albo sprawia takie wrażenie. Podnoszę wzrok i wytężam go jak najmocniej mogę. W ciemności widzę zarys jego postaci, ale nie mogę stwierdzić, co właśnie robi.
- Harry, co się dzieje? - Staram się znowu nawiązać rozmowę.
- Proszę cię, nie pytaj.
- Ja po prostu...
- Proszę... - mówi coraz ciszej. Może by i chciał na mnie nakrzyczeć, wyżyć się, ale po prostu nie był już w stanie. Wzdycham cicho.
- Dobrze. Czy chcesz w takim razie porozmawiać o czymkolwiek?
- Nie pozwól mi zasnąć.
- Co proszę? - kompletnie zbija mnie z tropu.
- Nie pozwól mi zasnąć. Mów do mnie. Cały czas.
- Dobrze - zgadzam się niepewnie. Na usta ciśnie mi się milion pytań. Dlaczego niby mam z nim rozmawiać, skoro on nie chce mi nawet powiedzieć dlaczego? Dlaczego ja mam mu pomagać? Może powinnam jeszcze raz zapytać. Tak. Właśnie tak zrobię. Zapytam jeszcze raz, w sumie, co mi szkodzi? A jeśli nie odpowie, nie mam zamiaru ,,nie pozwalać mu zasnąć".
- Więc jak masz na drugie imię? - pytam, po czym policzkuję w myślach samą siebie za moje tchórzostwo.
- Edward - Słyszę go z drugiego końca windy.
- Czy czujesz się przez to bardziej jak wampir? - Staram się rozluźnić atmosferę. Z marnym skutkiem. Mój talent komediowy właśnie upada na ziemie i umiera w agonii.
- Co? Jak to wampir?
- Nie oglądałeś zmierzchu? - Dziwię się.
- A czy wyglądam, jakby interesowały mnie wampiry?
Na myśl przychodzą mi jego podkrążone, ciemne oczy, okropnie blada cera i nocne wrzaski.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - mówię bardziej do siebie niż do niego. Czuję jego wzrok na sobie. - Nie ważne. Długo tu mieszkasz?
- Będą jakieś dwa lata.
- Od początku z Louisem?
- Tak.
Nasza rozmowa się nie klei. Jest źle, jest bardzo źle. A ja sama nie wiem czemu się tym przejmuję. Wypuszczam powietrze ze świstem.
- A gdzie ta twoja koleżanka? Su...Susan?
- W szpitalu.
- Coś się stało?
- Jej ojciec...ma problemy z sercem - Nie czuję potrzeby opowiadania mu o wszystkim. Kiwam głową, jakby potwierdzając samej sobie, że moja odpowiedź nie była ani chamska, ani za bardzo zawiła.
Jade's P.O.V.
Przełykam głośno ślinę i gorączkowo sprawdzam kieszenie. Nie mam telefonu, portfela, kluczy, niczego. Tylko chusteczki. Po co mi teraz chusteczki!? Rozglądam się gorączkowo po windzie. Harry stoi oparty o drzwi, a jego oczy są szeroko otwarte. Kręci głową i rusza ustami, jakby chciał powiedzieć ,,nie". Jeżeli wpadnie w taki szał jak w nocy, zastrzelę się.
- Harry? - zaczynam nieśmiało. - Masz może telefon?
Patrzy na mnie, jakby był zdziwiony, że w ogóle tutaj jestem. Kręci niewyraźnie głową i znowu wraca do nerwowego oglądania każdego kąta naszej ciasnej przestrzeni. Wzdycham i siadam na ziemi.
- Często się zacina? - pytam, patrząc na niego z dołu. Znowu ten sam, obłąkany wzrok, przeszywa moje ciało
- Niby co? - Sili się na odpowiedź. Przewracam oczami.
- Winda.
- Pierwszy raz odkąd tu mieszkam - Odwraca się parę razy, jakby chciał zobaczyć, czy ściana za nim na pewno jest tylko ścianą. Kiwam głową w zrozumieniu. Oddycha ciężko, kiedy kręci się po pomieszczeniu.
- Po prostu usiądź, kiedy ktoś będzie chciał wjechać, zauważy, że winda jest zepsuta, a wtedy zadzwoni po kogoś z obsługi - mówię spokojnie i pocieram skronie. Nie dość, że jestem uwięziona w tak małej przestrzeni z tym debilem, to jeszcze on wcale mi tego nie ułatwia. - Usiądź - powtarzam, kiedy znowu zaczyna krążyć w kółko bez celu. O dziwo osuwa się po ścianie i siada na zimnej podłodze. Przyciąga kolana do piersi i zaciska oczy. On się boi. On się panicznie czegoś boi.
- Harry? Um...nie jestem pewna, czy jestem dobrą osobą, żeby z tobą o tym rozmawiać, ale...
- Masz rację, nie jesteś dobrą do tego osobą - przerywa mi cicho. Właściwie szepcze, jakby się bał, że ktoś niepożądany może go usłyszeć.
- Masz klaustrofobie? - to pierwsze co przychodzi mi na myśl. Musisz go zająć rozmową, żeby nie dostał ataku...musisz rozmawiać. - podpowiada mi moja podświadomość.
- Co? Nonsens - prycha. - Nie rozmawiajmy o tym. Prawie w ogóle cię nie znam. Nie mam powodu, żebym się do ciebie odzywał.
- Więc dlaczego to robisz? - pytam dociekliwie. Zaczyna mnie coraz bardziej denerwować.
- Bo zadajesz pytania! - syczy. Wbija wzrok w ziemie.
- Wiesz, ja też nie jestem zadowolona, że jesteśmy tutaj razem - mówię, dając nacisk na ostatnie słowo.
- Uwierz mi, że gdyby to ode mnie zależało, w ogóle byśmy koło siebie nie mieszkali - warczy znowu, coraz bardziej rozdrażniony. Wow, pierwszy raz wyraża przy mnie jakieś emocje (oprócz strachu oczywiście).
- Przykro mi, ale ja się nigdzie nie wybieram. Będziesz musiał mnie jeszcze znosić - zaplatam ręce na piersi i wbijam w niego spojrzenie. Mała lampka awaryjna zaczyna powoli gasnąć. Patrze na nią, jak świeci coraz słabiej, mocniej, słabiej, mocniej. Ręce Harry'ego zaczynają się trząść, gdy też to zauważa.
- Nie - szepcze. - Nie, nie, nie, nie... - kręci rozpaczliwie głową.
- Boisz się ciemności? - pytam, przyglądając mu się chwile.
- Nie twój zasrany interes - Jego głos się łamie, nadając wypowiedzi bardziej żałosny charakter.
- A więc jednak - uśmiecham się triumfalnie.
- Tu nie chodzi o ciemność! - wybucha, wyrzucając ręce w powietrze. Jego wrzaski w ogóle mnie nie zniechęcają, wręcz przeciwnie.
- Więc o co?
- Nie twoja... - zaczyna mówić, ze ściągniętymi ciasno nad oczami brwiami, kiedy lampka mruga kilka razy, zanim gaśnie całkowicie. Słyszę, jak Harry mocno nabiera do płuc powietrza.
- Nie, nie, nie, nie, nie... - słyszę w ciemności jego głos.
Przewracam oczami.
- Nie, nie, nie - przedrzeźniam go.
- Zamknij się - warczy, a jego głos jest już całkiem roztrzęsiony.
Jezu, co za rozhisteryzowana baba. Zaciskam zęby i wpatruję się w przestrzeń. Siedzimy w całkowitej ciemności, a ciszę przerywa tylko jego głośny, coraz szybszy oddech.
- Jade? - odzywa się w końcu.
- Co? - pytam. Odchylam głowę do tyłu i przymykam oczy.
- Sprawdzam po prostu czy jesteś.
Podnoszę wysoko brwi.
- Dlaczego miałoby mnie tu nie być? - pytam.
- Ja...nie wiem.
- Która godzina?
- Koło północy. Tak myślę, nie mam zegarka.
Opuszczam głowę i chowam ją w dłoniach. Moje mieszkanie jest otwarte, pies siedzi tam sam, Susan w szpitalu robi Bóg wie co, a ja jestem zamknięta z tym kretynem w windzie. Lepiej być nie mogło.
Znowu zapada głucha cisza, a ja pogrążam się w swoich myślach.
Dlaczego nikt już nie jeździ windą? Naprawdę, wszyscy w tym bloku chodzą spać o 22:00?
- A Louis? - pytam nagle na głos. - Może on by....
- Po prostu nie mów teraz do mnie. Proszę - Zaraz zaraz..czy on płacze? Albo sprawia takie wrażenie. Podnoszę wzrok i wytężam go jak najmocniej mogę. W ciemności widzę zarys jego postaci, ale nie mogę stwierdzić, co właśnie robi.
- Harry, co się dzieje? - Staram się znowu nawiązać rozmowę.
- Proszę cię, nie pytaj.
- Ja po prostu...
- Proszę... - mówi coraz ciszej. Może by i chciał na mnie nakrzyczeć, wyżyć się, ale po prostu nie był już w stanie. Wzdycham cicho.
- Dobrze. Czy chcesz w takim razie porozmawiać o czymkolwiek?
- Nie pozwól mi zasnąć.
- Co proszę? - kompletnie zbija mnie z tropu.
- Nie pozwól mi zasnąć. Mów do mnie. Cały czas.
- Dobrze - zgadzam się niepewnie. Na usta ciśnie mi się milion pytań. Dlaczego niby mam z nim rozmawiać, skoro on nie chce mi nawet powiedzieć dlaczego? Dlaczego ja mam mu pomagać? Może powinnam jeszcze raz zapytać. Tak. Właśnie tak zrobię. Zapytam jeszcze raz, w sumie, co mi szkodzi? A jeśli nie odpowie, nie mam zamiaru ,,nie pozwalać mu zasnąć".
- Więc jak masz na drugie imię? - pytam, po czym policzkuję w myślach samą siebie za moje tchórzostwo.
- Edward - Słyszę go z drugiego końca windy.
- Czy czujesz się przez to bardziej jak wampir? - Staram się rozluźnić atmosferę. Z marnym skutkiem. Mój talent komediowy właśnie upada na ziemie i umiera w agonii.
- Co? Jak to wampir?
- Nie oglądałeś zmierzchu? - Dziwię się.
- A czy wyglądam, jakby interesowały mnie wampiry?
Na myśl przychodzą mi jego podkrążone, ciemne oczy, okropnie blada cera i nocne wrzaski.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - mówię bardziej do siebie niż do niego. Czuję jego wzrok na sobie. - Nie ważne. Długo tu mieszkasz?
- Będą jakieś dwa lata.
- Od początku z Louisem?
- Tak.
Nasza rozmowa się nie klei. Jest źle, jest bardzo źle. A ja sama nie wiem czemu się tym przejmuję. Wypuszczam powietrze ze świstem.
- A gdzie ta twoja koleżanka? Su...Susan?
- W szpitalu.
- Coś się stało?
- Jej ojciec...ma problemy z sercem - Nie czuję potrzeby opowiadania mu o wszystkim. Kiwam głową, jakby potwierdzając samej sobie, że moja odpowiedź nie była ani chamska, ani za bardzo zawiła.
- Przykro mi - mówi cicho.
Siedzimy znowu w ciszy przez parę minut, kiedy moje powieki robią się coraz cięższe. Kręcę głową starając się rozbudzić. Wsłuchuję się w równomierny oddech Harry'ego, który jeszcze bardziej mnie nuży i uspokaja. Jakby teraz było mi to potrzebne. Bezmyślnie bawię się palcami. Coraz ciężej mi się skupić na myślach przelatujących przez moją głowę. Opieram się mocniej o ścianę za mną. Mój ,,towarzysz w niedoli" nie daje żadnych znaków życia. Powinnam z nim rozmawiać, tak jak mnie prosił, ale nie jestem w stanie tego już robić. Za bardzo chcę mi się spać. Głowa ciąży niemiłosiernie. Powoli opada na moją pierś, a ja odpływam coraz dalej w krainę snu. Gdzieś w mojej świadomości jakiś głos każe mi się natychmiast obudzić, ale cichnie z każdą minutą coraz bardziej i przegrywa ze zmęczeniem.
Siedzimy znowu w ciszy przez parę minut, kiedy moje powieki robią się coraz cięższe. Kręcę głową starając się rozbudzić. Wsłuchuję się w równomierny oddech Harry'ego, który jeszcze bardziej mnie nuży i uspokaja. Jakby teraz było mi to potrzebne. Bezmyślnie bawię się palcami. Coraz ciężej mi się skupić na myślach przelatujących przez moją głowę. Opieram się mocniej o ścianę za mną. Mój ,,towarzysz w niedoli" nie daje żadnych znaków życia. Powinnam z nim rozmawiać, tak jak mnie prosił, ale nie jestem w stanie tego już robić. Za bardzo chcę mi się spać. Głowa ciąży niemiłosiernie. Powoli opada na moją pierś, a ja odpływam coraz dalej w krainę snu. Gdzieś w mojej świadomości jakiś głos każe mi się natychmiast obudzić, ale cichnie z każdą minutą coraz bardziej i przegrywa ze zmęczeniem.
Nie jestem już w windzie. Właściwie nie wiem gdzie moja podświadomość mnie wywiała, ale to na pewno nie jest winda. Rozglądam się dookoła. Poznaję to miejsce! To górka za szkołą muzyczną. Uśmiecham się sama do siebie, ciesząc się, że nie muszę znosić tych wrzasków. Podnoszę twarz do słońca i rozkoszuję się chwilą. Wszystko jest tak, jak ma być oprócz nieustającego buczenia koło mojego ucha. Staram się nie zwracać na nie uwagi, co okazuję się trudne, gdyż natarczywy dźwięk nasila się z każdą chwilą coraz bardziej. Właściwie, to nie jest już buczenie. To...głos. Czyjś głos. A właściwie wrzask. Jest coraz silniejszy, coraz głośniejszy. Panorama łąki rozmywa mi się przed oczami, znikając coraz bardziej proporcjonalnie do rosnącego natężenia dźwięku.
Budzę się łapczywie łapiąc powietrze. Rozglądam się dookoła, jednak nic nie widzę. Zresztą nie muszę. Wystarczy, że słyszę krzyk koło mnie. Moje mięśnie spinają się momentalnie, a serce bije coraz szybciej. Myśli zastygają w mojej głowie, kiedy zrywam się na równe nogi. Nie jestem w stanie się skupić na niczym, bo gdy do głowy przychodzi mi chociaż cień pomysłu, co powinnam zrobić w sytuacji, kiedy mój współwięzień w windzie ma atak paniki, wrzask Harry'ego skutecznie go z niej przepędza.
Wyciągam ręce przed siebie i idę wprzód, bardzo niechętnie odrywając moje plecy od ściany windy, w którą najchętniej wcisnęłabym się teraz, jak najdalej od źródła tego obłąkanego hałasu.
Harry krzyczy coraz głośniej, a głuchy trzask naprowadza na mnie myśl, że właśnie upadł na podłogę.
Zagryzam mocno wargę, a rdzawy posmak na języku wskazuję na to, że zraniłam ją do krwi.
Siadam na podłodze z zamkniętymi oczami i robię to, co przychodzi mi do głowy.
Nie rzucam się na niego i nie przytulam go, mówiąc, że wszystko będzie dobrze.
-Wiesz, ja mam na drugie imię Tina. Po mamie.
Harry's P.O.V
Nie zasypiaj. Nie zasypiaj. Nie zasypiaj. Nie daj za wygraną, nie daj za wygraną. Nie możesz....
Stoję w ciemnym pomieszczeniu. Przede mną ustawione są cztery, duże ekrany. Każdy pokazuje inne pomieszczenie. Piwnica, kuchnia, stoiska z jedzeniem i korytarz z drzwiami na końcu. Przyglądam się sobie. Mam na sobie strój...ochroniarza? Jestem chyba w sklepie. Jestem ochroniarzem w pierdolonym sklepie spożywczym. Przecieram dłońmi oczy. Muszę się obudzić, muszę jak najszybciej stąd wyjść. Oddycham ciężko, kiedy na pierwszym ekranie, przedstawiającym piwnicę zauważam ruch. Przysuwam się bliżej i zauważam, że kamera wyraźnie wskazuję na to, że coś stoi w pomieszczeniu, które o tej porze powinno być puste, oprócz może kilku szczurów. Zasycha mi w ustach i kręcę rozpaczliwie głową. Nie, to nie może się dziać. Zanim zdążę przyjrzeć się wyraźniej, to coś już znika. Wzdycham z ulgą. Opieram się mocniej o moje krzesło i odchylam głowę do tyłu.
- Boże - szepczę sam do siebie. Patrze znowu na monitory, a grunt ucieka mi spod nóg. To coś znajduję się teraz w kuchni, stoi znacznie bliżej niż wcześniej. Mogę zobaczyć jej puste, białe oczy i rząd pożółkłych zębów, które ukazuję mi teraz w szaleńczym uśmiechu. Nie mogę określić czym to coś jest. Kobietą, mężczyzną, demonem, duchem, diabłem...albo wszystkim na raz. Zaciskam zęby, kiedy znowu znika. Nie tracę czujności. Wpatruję się kolejno we wszystkie szklane ekrany, modląc się, żeby zjawa pozostała tylko w nich. Chwile potem pojawia się znowu. Tym razem stoi tuż przy trzeciej kamerze. Już się nie uśmiecha, raczej patrzy prosto w nią, jakby wiedziała, że właśnie ją obserwuję i korzysta z tego, żeby przekazać mi, że zrobiłem coś, co ją rozwścieczyło. Nie wiem, czy powinienem się cieszyć, kiedy znika po raz trzeci. Wiem co to znaczy. Z wyczekiwaniem wpatruję się w czwarty ekran. Po chwili nadchodzi, jednak nie staje blisko obiektywu. Ciągnie za sobą coś, co po metalicznym połysku wygląda jak duży nóż. Przechodzi przez korytarz, a kiedy jest już przy samym końcu, odwraca się, tak bym mógł widzieć, jak nacina owym ostrzem kąciki swoich ust. Staję w końcu tyłem do kamery, na wprost do masywnych, dębowych drzwi. Wyciąga rękę i puka kilka razy.
W tym samym momencie, to samo pukanie rozlega się za mną.
-Wiesz, ja mam na drugie imię Tina. Po mamie. - słyszę czyjś głos, który przedziera się cicho przez barierę mojego snu. - Nie lubię tego imienia. Na trzecie natomiast mam się Susan, jak moja przyjaciółka. Łapie się kurczowo za włosy i wsłuchuję w głos obok mnie. Prawie wyszarpuję je razem ze skórą na głowie, kiedy owy głos znowu przemawia:
- Masz trzecie imię?
Gardło mam zaciśnięte tak bardzo, że aż boli. Dopiero po chwili orientuję się, że leżę na zimnej podłodze i dyszę ciężko. To był sen. To znowu tylko sen. Kiwam delikatnie głową.
- Louis. Na trzecie imię mam Louis.
- Chyba nawet wiem dlaczego.
Jade's P.O.V
Staram się nie dać po sobie poznać, że cała się trzęsę. Zresztą, jedyne co może mnie zdradzić, to mój głos, a nad tym dobrze panuję. Przynajmniej tak mi się wydaję. Nie wiem dlaczego, ale moje oczy są suche jak wiór. Zamykam je szybko kilka razy. Słyszę, że Harry siada naprzeciwko mnie. Jego oddech powoli się uspokaja, ale mimo to, jest ciężki i nierównomierny. Wzdycham, starając się szybko wymyślić jakąś głupotę.
- Dziękuję - odzywa się nagle głos w ciemności.
Wypuszczam powietrze z ulgą, bo nie muszę już dalej ciągnąć tej jakże kolokwialnej rozmowy.
- Nie ma za co - uśmiecham się sama do siebie.
Nie wiem skąd, ale nagły przypływ odwagi skłonił mnie do zadania pytania, które chodziło mi po głowie, odkąd pierwszy raz usłyszałam jego krzyk.
- Co się dzieje w nocy?
Prawie czułam, jak jego jego wzrok wbija się we mnie.
- Nic się nie dzieje w nocy - odpowiada, jakby to była jego stała wymówka.
- Masz koszmary? - ciągnę to dalej.
- Nie mam żadnych, pierdolonych koszmarów - syczy z rosnącą agresją.
- Harry, ja...
- Nie mam kurwa koszmarów! - mówi i czuję, że podrywa się na równe nogi.
- To dlaczego krzyczysz?
- Dlaczego cały czas o to pytasz?
- Bo nie mogę spać! - teraz to ja krzyczę i również zrywam się z miejsca.
- A myślisz, że ja mogę?
- Nie wiem co możesz, a co nie, bo nic nie mówisz!
- Nie mam powodu, żeby ci o tym mówić!
- No to nie miej do mnie pretensji...
Nagłe światło całkiem nas oślepia. Drzwi od windy rozsuwają się.
Mrużymy oczy i dopiero teraz widzę bladą twarz Harry'ego blisko siebie.
- Boże, jak dobrze, że nic wam nie jest - mówi niski, niezlokalizowany głos.
Oczy powoli przyzwyczajają się do światła i udaje mi się dostrzec zarys sylwetki właściciela budynku, w którym mieszkamy. Harry szybko wypada z windy, która jak się okazało, zacięła się na wysokości trzeciego piętra. Wychodzę na korytarz i odprowadzam go wzrokiem. Znika za zakrętem, nawet nie oglądając się za siebie. Odprowadzam go wzrokiem i wzdycham ciężko.
Po rozmowie z właścicielem i zapewnieniem, że na pewno nic mi się nie stało, wracam powoli do mieszkania. Nawet nie zauważyłam, że jest już siódma nad ranem.
Boskie :* Czekam na next! :D
OdpowiedzUsuń@Shoniaczek
Tego sie nie da opisac. ♡♡ Cudo ♡ Czekam na kolejny ♡ Pozdrawiam @Maliczeg ♡
OdpowiedzUsuńAaaaaa jakie to było....
OdpowiedzUsuńŚliczne ,boskie ,cudne
Jeny to było genialne
Ja chcę już więcej
Nie mogę się doczekać co będzie dalej
Pożera mnie ciekawość
Ściskam Mela
:**
Życzę weny,dużo dużo weny
OMG! No jest rozdział, rzuciłam wszystko i zaczęłam czytać :). Dzoewczyno Jezu ten blog jest Z-A-J-E-B-I-S-T-Y <3 Kochana no rozdział dhdgfhvhjtgjcgjcfjbjhf nie mam słów. Czekam na nexta.
OdpowiedzUsuńKocham i pozdrawiam <3 !
Świetny rozdział!!!!! Czekam na nexta Dominika :*
OdpowiedzUsuńCzeytajac poprzedni rozdział myślałam ,że nie ma następnego. Szkoda ,że nie wiedziałaś mojej miny i szybkości z jaką rzuciłam się na ten oto rozdział ;P z niecierpliwością czekam na następny rozdział mojego ulubionego ff :D
OdpowiedzUsuńSuper piszesz uwielbiam twój blog:*
OdpowiedzUsuńCreepy, I like it! Super!
OdpowiedzUsuń