sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział pięćdziesiąty siódmy

Jade's P.O.V




Moja kawa kończy się parzyć, a ja przez zapuchnięte oczy niewiele co widzę. Nienawidzę wstawać rano. Patrzę na zegarek w telefonie i przeklinam pod nosem. Dlaczego w listopadzie jasno zaczyna się robić dopiero po tym, kiedy jestem zmuszona wyjść z domu? Dlaczego, cholera, muszę mieć wrażenie, że wstaję w nocy? Chwytam swój kubek i osuwam się na krzesło. Wiem, że jeżeli zamknę oczy, po prostu zasnę. Muszę ograniczać nocne rozmowy z Harry'm do minimum. To, że jemu wystarcza pięć godzin snu, nie znaczy, że ze mną jest tak samo. Zaczynam przeglądać gazetę, kiedy do pokoju wchodzi Susan. 
- Wyglądasz jak twoja mama - zauważa z uśmiechem. No tak, ona się wyspała. Patrzę na nią z rządzą mordu w oczach, a ona uśmiecha się. - No co? 
- To, że Louis nie jest nachalny w nocy i po prostu śpi...
- Przecież Louis śpi u siebie - wtrąca, a ja przerywam jej gestem ręki.
- To, że Louis nie śpi razem z tobą, a ty masz szanse funkcjonować każdego ranka normalnie, nie znaczy, że inni ludzie też tak mają. 
- Inni ludzie, czyli ty? - Siada naprzeciwko i chwyta mój kubek. - Prześpisz się na wykładach. 
- Tak, a potem jak będę lekarzem i będę leczyć małe dziecko Tomlinson'ów, to czymś je zatruję - marudzę i nawet nie dogryzam jej, że wzięła moją kawę. - Idę obudzić Harry'ego. Aron zaraz po nas przyjedzie. 
Wstaję od stołu i kieruję się do swojego pokoju. Jest mi cholernie zimno i widok chłopaka, który wtula się w moją ciepłą pościel jest dla mnie torturą. Teoretycznie, mogłabym położyć się obok. Ale nie, cała ta dorosłość każe mi być odpowiedzialną. Jezus.
- Harry, wstawaj. Musimy być na uczelni za mnie więcej pół godziny - Klękam na łóżku i zaczynam gładzić jego policzek. - Chodź, zbierz się w sobie. 
- Nie możemy tu zostać? - chrypi, a ja uśmiecham się na dźwięk jego głosu. 
- Nie. Chodź. 
Jęczy coś, jakby wszystko go bolało. Odrzuca długie włosy do tyłu i podnosi się na ramionach. Staję na ziemi, chwyta moją pościel i się nią zawija. Wygląda jak wielkie burrito.
- Masz tak zamiar iść do swojego mieszkania? - pytam z rozbawieniem.
- Tak. Jest mi zimno - oświadcza i kieruje się w stronę wyjścia.
- I co, tak wyobrażasz sobie nasze wspólne życie? - pytam go, a on odwraca się w drzwiach z uśmiechem.
- W moich wyobrażeniach jesteś nago, więc, jeżeli byś mogła...
- Wyjdź już! - śmieję się i rzucam w niego poduszką. 
Pokazuje mi środkowy palec i znika mi z oczu. Słyszę, że wita się z Susan, po czym trzaska drzwiami. Siadam na łóżku z głupim uśmiechem. Nawet nie wiem jak mam określić swoje uczucia do niego. Jest koniec listopada, a ja darzę Harry'ego tak strasznie obcym dla mnie uczuciem. Z każdym dniem mam coraz silniejsze wrażenie, że jest ze mną, bo tak należy. To nie jest tak, że czuję się jakoś specjalnie, kiedy jest. Dopiero wtedy jest normalnie. Natomiast, jeżeli go nie ma, zaczynam za nim tęsknić. I to niezależnie od tego, czy nie ma go pół godziny, czy nie widzimy się cały dzień, tęsknie za nim za każdym razem, kiedy nie ma go obok. Wzdycham i znowu przyznaję przed sobą, że tak, zakochałam się. 



Harry's P.O.V 



- Hej Louis - witam się, a brunet patrzy na mnie zaspany. 
- Co ty masz na sobie? - Obrzuca mnie zdziwionym spojrzeniem. - Mam nadzieję, że pod spodem jest coś, co oprócz pościeli zakrywa twojego przyjaciela - Wskazuje palcem na mój krok. 
- Nie, pewnie, że jestem nagi. W końcu wracam od Jade, uprawialiśmy dziki seks.
- Nie muszę tego słuchać! - ucina mi, na co ja posyłam mu głupi uśmiech. 
Zrzucam moje okrycie i kładę ja kanapie. Podchodzę do ekspresu z kawą. Aron wkrótce przyjedzie, a ja potrzebuję jakiś dziesięciu minut na przygotowanie. W końcu jestem facetem, nie będę się malować, czy coś tam. Golił, sam nie wiem co dziewczyny robią rano. 
- Louis, o której jedziesz na zajęcia? - pytam głośno, gdyż mój przyjaciel oddalił się w bliżej nieokreślonym kierunku. 
- Zostaję w domu. Źle się czuję i... i nie mam ochoty.... jest zimno. - Pojawia się w drzwiach swojej sypialni i unikając mojego spojrzenia, drapie się po karku. - Możesz tak się nie gapić, tymi swoimi zezowatymi oczami? - Wyrzuca ręce w górę i pyta z pretensją. - Jadę z Susan do kina, jeśli już musisz wiedzieć!
- Ale ja nic nie mówię... - Uśmiecham się zdezorientowany. - Nie oceniam cię.
- Nie chcę żeby siedziała w domu, okej? - ignoruje mnie i dalej się usprawiedliwia. - Po tym wszystkim musi w końcu się odprężyć. 
- Stary, przecież to dobrze, czemu miałbym być przez to, no nie wiem, zły? Bierz ją. 
Lou patrzy na mnie zdezorientowany. Odwraca się i gdera coś pod nosem. Nie wiem, czy jest zdenerwowany, czy rozbawiony, bo moje myśli nagle zwracają się w stronę Jade, która też ostatnio gadała coś o jakimś filmie. Może też ją gdzieś zabiorę? Tak chyba robią przyjaciele. Mam nadzieję. 
Zresztą, cholera, o ile traktuję Susan jak przyjaciółkę, to o Jade nie mogę tego powiedzieć. Nie umiem określić stanu, w jakim się znajdujemy. 
Chwytam swój kubek z kawą i idę do swojej sypialni. Przeglądam swoje ubrania i w końcu chwytam granatową bluzę. Nie znoszę jej, ale podobam się w niej Jay.
Unoszę brwi, zdziwiony swoim zachowaniem. Zdecydowanie coś się ze mną stało. W końcu, kilka minut później kończę myc zęby i dostaję sms'a od Arona, który mówi, że mam razem z panią Style's schodzić na dół. Uśmiecham się głupio do siebie, kiedy żegnam się z Louis'em i wychodzę na korytarz. I tam niestety mój dobry humor ulega małej awarii. Pani Styles stwierdziła, że robienie mi żartów jest jej ulubionym zajęciem, więc sama pojechała windą, a mnie zostało biec schodami. Co z tego, że ja zawsze na nią czekam. Zawsze. 
Zbiegam w dół, cały czas odgarniając sobie włosy z twarzy. Jak można ich tak bardzo nienawidzić i kochać na raz? 
- Widzę, że świetnie się bawisz od samego rana? - pytam Jade, kiedy tylko widzę ją przy mercedesie Arona. Odwraca się do mnie z uśmiechem na twarzy, a jej wielki szalik odsłania tylko kawałek jej nosa. Ale po niej od razu widać, kiedy się śmieje, nawet bez patrzenia na jej usta. Nie wiem co jest nie tak z jej oczami, ale zdecydowanie samym spojrzeniem jest w stanie wyrazić swoje wszystkie emocje. 
- A ty świetnie się bawiłeś opowiadając kawały w środku nocy? - Kładzie ręce na biodra i podnosi jedną brew. - Jak to było? Siedzi trzech gejów w wannie, który ma urodziny? 
- Nie chcę tego słuchać! - przerywa Aron, który kończy palić papierosa i rzuca go na ziemie. - Możemy już jechać, proszę? 
- Ten w środku - mruczę pod nosem, a Jade wybucha śmiechem. 
Ładujemy się na miejsca. To znaczy, Jay i Aron siedzą z przodu, a ja muszę turlać się po całym tyle, bo ktoś wpadł na pomysł, żeby wyjąć wszystkie siedzenia i postawić je w salonie. Nie wiem, czy to był Zayn, Liam, czy sam Aron, ale zdecydowanie bardzo długo nad tym myśleli. W końcu tak zajebiste pomysły nie przychodzą od tak
- Dlaczego ja zawsze muszę jeździć z tyłu? - burczę obrażony i patrzę na Black'a w lusterku. 
- Jade, słyszałaś coś? - pyta ją z uniesionymi brwiami. 
- To chyba radio chce być włączone! - krzyczy wesoło dziewczyna, po czym naciska wielki guzik. Rozbrzmiewa jakaś ohydna piosenka, której miałem szczęście nigdy nie słyszeć. Aż do teraz. 
- Nienawidzę was.
- Zawsze możesz chodzić na piechotę - zauważa brunet. 
- O, więc teraz słyszałeś? - pytam z ironią, a on tylko przyłącza się ze swoim śpiewaniem, a raczej wyciem, do Jade. - Chyba tak zrobię.
Dziewczyna odwraca się do mnie, a ja patrzę na nią obrażony. Przejeżdża po moim policzku dłonią, a ja uśmiecham się mimowolnie. Mówię jej, że jest zołzą, na co ona pokazuje mi język. 


******
Słońce przedziera się przez brudne okna budynku uczelni, kiedy ja biegnę korytarzem. Czy tu zawsze musi tak śmierdzieć? Przecież to jakaś paranoja. Mijam się z kilkoma znajomymi osobami, ale naprawdę nie mam czasu, żeby z nimi rozmawiać.  Już jestem spóźniony.  - Przepraszam za spóźnienie - dukam na wstępie, kiedy wchodzę na salę. Rozglądam się zdziwiony, bo wykładowcy jeszcze nie ma. Widzę, że nie tylko ja mam problemy z dotarciem na uczelnie. - Och, super - jęczę, kiedy rozglądam się po pomieszczeniu i widzę, że jedyne wolne miejsce, to to, koło chłopaka, którego po prostu nienawidzę. Nawet nie wiem jak ma na imię. Niel? Coś w tym stylu. Na moje nieszczęście, patrzy w moją stronę i macha, żebym do niego podszedł.
Może to tylko złe pierwsze wrażenie, myślę. Nie rozmawiałem z nim nigdy. Nie lubię go dla zasady. Ktoś musi być kozłem ofiarnym.
- Cześć - burczę i rzucam na ziemie swoją torbę. 
- Słyszałeś, że mamy mieć nowego? - wypala od razu, a ja patrzę na niego zły. - Nowy profesor, nie wiem, coś w tym stylu. 
- Wspaniale, to coś, co podniosło mnie na duchu. Dzięki, Niel - Przewracam oczami.
- Niall - poprawia mnie z uśmiechem.  
Nie mam, naprawdę nie mam ochoty zaczynać nowych znajomości. Mam swoje problemy. 
- Niall Horan - Podnosi na mnie swoje niebieskie oczy, a ja widzę, że mimo, że przed chwilą byłem dla niego niemiły, on jakoś nie wydaje się być obrażony. 
- Harry Styles - przedstawiam się krótko, wyciągając swoje rzeczy. - Mam nadzieję, że nie będzie okropny. Nie wiesz co się stało z poprzednim? 
- Nie wiem nawet jak miał na imię, był tu tak krótko. Tak szybko odchodzą - Udaje, że pociąga nosem, a ja uśmiecham się mimowolnie. Zajmuję swoje miejsce na krześle i odgarniam do tyłu włosy, a Niall już chce coś powiedzieć, kiedy drzwi otwierają się nagle.
- Drodzy studenci! - Rozbrzmiewa głos z rogu klasy, a my obracamy się w tamtą stronę. Do środka wchodzi czarnoskóry mężczyzna. Jest niski, gruby i wygląda jak ktoś, kto rzeczywiście skończył filologie angielską. Mama tylko nadzieję, że ze mną nie będzie tak samo. Nie wiem czemu, ale mężczyzna nie przypada mi do gustu/ - Nazywam się Jack Wonder, zastępuję profesor....- zaczyna mówić oficjalnym tonem.
- Ej, czy on nie ma czasem zeza? - Niall patrzy na niego śmiertelnie poważnie, a ja odwracam się i patrzę na niego. Zaczynam się śmiać, kiedy widzę, jak mruży oczy. - Jezu, Harry, on serio ma zeza. On jednym okiem patrzy na ciebie, a drugim na tablice. 
- Zamknij się - krztuszę się przez śmiech, bo to jest tak absurdalne, że aż zabawne. 
- Czy nazwisko ,,Wonder" musi nieść ze sobą jakieś problemy ze wzrokiem? Stevie był ślepy, on patrzy na wszystkie strony świata na raz...
- Błagam cię - Zakrywam twarz dłońmi. - Niall, zamknij się, proszę – Zagryzam wargę.
- Nie rozumiem co cie tak śmieszy – Blondyn patrzy na mnie z udawanym oburzeniem. - Może dla niego to trudny temat? Gdyby się dowiedział, że właśnie się z niego naśmiewasz, podszedłby do ciebie, spojrzał prosto w twoje oczy i powiedział co czuje – Jego oczy wertują moje, kiedy nagle robi zeza i uśmiecha się głupio. - Zdecydowanie widziałby twoją dusze.
Kładę głowę na ławce i prawie płaczę. To jakaś paranoja. Profesor nie przejmuje się naszymi wygłupami, zaczyna rozmawiać z jedną z koleżanek z mojej grupy. Staram się uspokoić, ale przez śmiech cały się trzęsę.
- Harry?
- Nie, zamknij się! - krzyczę szeptem i zasłaniam uszy. - Nie mam zamiaru cię słuchać.
- Widzisz co on pisze na tablicy? - Niall patrzy z szeroko otwartymi oczami przed siebie, a ja zdziwiony podnoszę głowę. - ,, Metafora wzroku w literaturze”. To chyba jest ukryta kamera, naprawdę – Horan cieszy się jak nienormalny, a ja walczę ze sobą, żeby nie spaść z krzesła. Boże, mój brzuch.
- Czy panowie z tyłu chcieliby się z nami podzielić swoimi spostrzeżeniami na temat tematu dzisiejszych zajęć, czy pozwolicie mi mówić? - pyta kąśliwe profesor, patrząc na mnie. Albo Niall'a.
- Niech pan mówi, sir – mówi blondyn z pełną powagą i zachęca go gestem ręki.
Staram się uspokoić. Przygładzam włosy ręką i po prostu odsuwam się na drugi koniec ławki, jak najdalej od mojego towarzysza. Muszę na niego nie patrzeć i tyle. To tylko kilka godzin.


***


- Zdecydowanie najśmieszniejsze zajęcia w historii mojego studenckiego życia. - podsumowuję krótko Jade, kiedy siedzimy razem przed budynkiem uczelni. Dziewczyna związuję włosy w kucyka i mruży oczy przed zimowym, odbijającym się od śniegu słońcem.
- Tak? Ja dowiedziałam się,że prędzej czy później będę musiała zabić królika i nie, nic mnie nie ochroni – marudzi, wywracając oczami. - Zasady na tej uczelni są bezwzględne.
- Nie przesadzaj, to tylko futrzak. Zimno ci? - pytam, kiedy widzę, że zaczyna pocierać swoimi gołymi dłońmi o siebie. Kiwa głową, na co ja chwytam ja zamykam jej ręce w swoich. - Dlaczego nie wzięłaś rękawiczek?
- Zapomniałam? Jak powiem, że ich nie lubię, to dostanę kazanie?
- Tak.
- Więc zapomniałam – stwierdza z uśmiechem. - Wiesz, że musimy wracać?
- Nie mam siły – marudzę.
Aron musiał dzisiaj wracać wcześniej do domu. Chciał się pouczyć zanim pojedzie do cukierni. Póki co, siedzi tam pani Lucy, a chłopak nie chce jej obarczać. Ja i Jade zostaliśmy zmuszeni natomiast, do samodzielnego powrotu do domu. W przypadku naszych charakterów było to jak kara. Nie mieliśmy daleko, ale trzeba się jeszcze zebrać w sobie i w końcu ruszyć. Do diabła, to nie moja wina, że jest tak zimno, a ja mam wrażenie, że mój tyłek właśnie stał się jednością z tą ławką!
- Chodź – Jade podnosi się i wyciąga rękę w moją stronę, którą niechętnie chwytam. Czuję, że dłoń nadal jest zimna, więc odruchowo jej nie puszczam, ale dziewczyna nie wydaje się być jakoś szczególnie tym zainteresowana. Jakby było to normalne. Czasami nam się zdarza, ale chyba nie do tego stopnia, żeby chociaż się nie odwrócić, zobaczyć co robię. Marszczę brwi. Albo skutecznie udaje obojętną, albo pomyśli, że ją puszczę, jeśli okaże jakąkolwiek emocje. Poprawiam jej dłoń w mojej i leniwym krokiem ruszam za nią w stronę domu.
- Chcesz kawę? - pytam po chwili ciszy, po czym grzebie w kieszeni i wyciągam portfel. Zaglądam do środka i sprawdzam ile drobnych mam przy sobie. - Pójdziemy na stacje, tam robią całą tą, jak jej tam, świąteczną moc, czy coś.
- Świąteczny czar! - oburza się i patrzy na mnie przez ramię. - Piję ją dwa razy dziennie, a ty dalej nie pamiętasz!
- Ma w sobie tyle cukru, że smakuje, jakby Święty Mikołaj miał jakąś biegunkę – Przewracam oczami w odpowiedz, a ona podnosi brwi.
- Fuj.
- Nieważne – zaczynam chichotać. - Idziemy?
Ku mojemu zdziwieniu, Jade po prostu kiwa głową, a co dziwniejsze, znowu wystawia dłoń w moją stronę i chwyta nią moją.




Aron's P.O.V



- Jestem! - krzyczę od progu i tupię nogami w wycieraczkę, żeby pozbyć się śniegu. - Zayn? Liam?
- Są w sklepie z Holly! - odpowiada mi dziewczęcy głos i chwilę potem z pokoju wychodzi Lena, ubrana w sweter swojego chłopaka i z kubkiem herbaty w ręku.
- A ty nie powinnaś być w szkole? - Patrzę na nią podejrzliwie.
- Może – Uśmiecha się zadziornie. - Ale bardzo stęskniłam się za moim głupkiem, więc musiałam go odwiedzić – Wzrusza ramionami, jakby to było zupełnie normalnie.
- Wspaniale – mówię równie podekscytowanym tomem co ona.
- Wiesz co, dupku? Znam cię już trochę i masz jakieś dziesięć sekund, żeby powiedzieć mi, czemu jesteś smutny albo cię upiję i i tak to zrobisz.
Podnoszę na nią zdziwiony wzrok. Przez jej minę bardzo przypomina mi teraz jej mamę, no i Jade, ale trochę mniej.
- Co? Nic się nie dzieje – Kręcę głową, ale unikam jej wzroku. Lena wzdycha przeciągle i podnosi wzrok do sufitu. - A może nie chcę o tym rozmawiać?
- A może ja i tak wiem o co chodzi, tylko kulturalnie daję ci szansę, żebyś sam to powiedział? - odpowiada od razu ze smutnym uśmiechem. - Susan?
- Jezu, Lena – Rzucam kurtkę na wieszak i zły wchodzę dalej, mijając ją. Siadam na kanapie i wyciągam książki z torby. - To nie jest twoja sprawa.
- Trochę jednak jest.
Zerkam na nią spode łba i marszczę brwi.
- O nic nie chodzi – powtarzam dobitnie i z trzaskiem otwieram książkę. - Po prostu ma teraz kogoś, jest szczęśliwa, a ja cieszę się razem z nią.
- Więc tutaj cię boli – Patrzy na mnie ze smutkiem i przysiada się obok.
I w końcu, chociaż nie wiem jak to robi, mówię jej. Że żałuję, że byłem tchórzem i nie dałem rady jej powiedzieć. Że to nie ja byłem z nią, kiedy tego potrzebowała. A najbardziej tego, że nigdy już nie będę miał okazji powiedzieć, jak strasznie, cholernie ją kocham. Jak jest dla mnie najważniejsza. Jak tęsknie za tym, kiedy podchodziła do mnie i mnie przytulała, albo jak się kłóciliśmy i nawet mnie biła. Tęsknie za jakimikolwiek emocjami związanymi z nią.
I jak strasznie nienawidzę jej obojętności.






Louis's P.O.V






- Jesteś gotowa? - wołam przeciągle, kiedy wchodzę do mieszkania Sus. - Susan?
- Chwilkę! - krzyczy z łazienki, a ja idę w tamtą stronę. Przez otwarte drzwi widzę, że jest już gotowa i mocuję się z zapięciem naszyjnika. - To cholerstwo... zaraz je zepsuję.
- Daj – śmieję się i podchodzę do niej od tyłu. Odgarniam jej włosy na bok i zapinam biżuterię. Wypuszczam ją z palców, a ona lekko opada na kark dziewczyny.
- Dziękuję – Odwraca się i uśmiecha do mnie blado. - Jestem gotowa.
Przepuszczam ją w drzwiach, a po chwili pomagam jej założyć kurtkę. Dzisiejszy wieczór ma być zdecydowanie najlepszy pod słońcem.
Biegnę za nią na dół i staram się nie gapić bezczelnie na jej tyłek. To zupełnie nie w moim stylu. 
- Louis? - Patrzy na mnie, a ja orientuję się, że jesteśmy już na dole. - Słyszysz co mówię? 
- Tak - Kiwak szybko głową. - Nie? 
- Telefon ci dzwoni - mówi rozbawiona, po czym wsiada do samochodu, którego jakimś cudem otworzyłem. 
Gramolę się na siedzenie kierowcy i niechętnie patrzę na wyświetlacz. Wywracam oczami i pokazuję jej urządzenie.
- To twoja mama, masz odebrać! - oburza się śmiesznie. - Nie rób tej zbolałej miny. Przyjedzie na święta, dobrze wiesz, że musisz z nią wszystko ustalić. Odbieraj - Daje mi polecenie.
Zawsze jest tak samo - mama dzwoni do mnie, żeby opowiedzieć mi co dzieje się u nich w domu, powiedzieć, że bardzo mnie kocha i żałuje, że tata nie może przyjechać na święta. Nie chcą zabierać wszystkich moich sióstr do stolicy, więc tata musi z nimi zostać, a ona sama przyjedzie, żeby sprawdzić, czy w mieszkaniu nie panuje całkowita anarchia. Susan opiera głowę o szybę i przymyka oczy. Wygląda pięknie. Jak zawsze. Uśmiecham się blado i w końcu odbieram telefon.
- Synku, kochanie, tak bardzo się stęskniłam! - zaczyna od razu, zanim coś powiem.
- Mamo, jak u was? - mówię i przecieram twarz dłońmi. To ma być wieczór mój i Sus. Nie mój, Sus i Troy Tomlinson. 
- Wspaniale! Kochanie, nie mogę się doczekać, aż cię zobaczę. Tak bardzo tęsknie.
- Ja też mamo - Czuję, że przechodzi mnie radosny dreszcz na jej słowa. Kocham ją i też tęsknie. Strasznie. Susan bezgłośnie każe przekazać mojej mamie pozdrowienia. - Su cię pozdrawia, mamo.
- Jesteś z nią? - Prawie słyszę, jak moja mama się uśmiecha.
- Jestem. A może chcecie porozmawiać? - Zadowolony z siebie patrze jak Susan nieruchomieje i patrzy na mnie przerażona. Kręci głową i chce zabić mnie wzrokiem, na co ja tylko wzruszam ramionami. 
- Oczywiście! - Wydaję mi się, że Susan też to słyszy, bo teraz już całkiem blednie, a ja zadowolony wyciągam w jej stronę telefon.
- Halo? - zaczyna niepewnie. - Mi również miło panią słyszeć! - Stara się przybrać miły ton głosu, ale widzę, jak strasznie się boi. Mam poczucie winy, że ją w to wplątałem, więc chwytam jej małą dłoń, na znak tego, że z nią jestem. No i w razie czego, gdyby moja mama zaczęła opowiadać jakieś niestworzone historie o mnie, zabiorę jej telefon. 
- Wiem, pani Tomlinson. Jest wspaniałym chłopakiem - mówi, a ja patrzę na nią. Nasze spojrzenia się krzyżują, a ona lekko się rumieni. I patrząc mi w oczy mówi: - Jestem z nim najszczęśliwsza na świecie. Cieszę się, że go mam. Kocham go.

czwartek, 26 listopada 2015

Kochani!


Nie zapomniałam o was i nigdy nie zapomnę :( Ja po prostu naprawdę nie miałam czasu. To nawet nie chodzi tylko o szkołę, ale moje dwa konie okulały i nie będą mogły więcej chodzić, musiałam szukać innych, na których mogłabym trenować ujeżdżenie i przede wszystkim przeżyć moment kryzysu, spowodowany tym, że nie mogę więcej jeździć na swoich. Poza tym, pogodziłam się w końcu z kimś bardzo dla mnie ważnym i uwierzcie mi, jestem przez tego łosia szczęśliwa. Szkoła - jak to szkoła, zawaliłam ją po całej linii w pierwszym miesiącu, teraz odbijam się od dna. Dziękuję bardzo wszystkim wam za komentarze, za wiarę we mnie, za wsparcie. To wy, kiedy dzisiaj to czytałam, zmotywowałyście mnie do tego, żeby zrobić coś, co zepchnęłam ostatnio na boczny plan. I teraz wam obiecuję - chociażbym miała nie spać, będę dodawać rozdziały regularnie. Nie jesteśmy nawet w połowie historii, a sądzę, że chcecie ją poznać. Więc, przepraszam was kochane, naprawdę :( Kocham was najmocniej na świecie, nigdy więcej was nie zostawię. A co do rozdziału: 








Kocham was i przepraszam <3 



niedziela, 13 września 2015

Przepraszam!

Plan mi się bardzo zmienił i przez szkołę fizycznie nie mam czasu na bloga. Mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni, że będę mogła inaczej poukładać sobie dzień, żeby wrócić do was z victoriousem. Przepraszam za zwłokę misie :( Nie zapomniałam o was!

piątek, 28 sierpnia 2015

Rozdział pięćdziesiąty szósty

Jade's P.O.V





Wróciliśmy do mieszkania dokładnie z początkiem października, znacznie później, niż zamierzaliśmy.
Ale razem z Susan. Aron spełnił moją niewypowiedzianą prośbę i zrobił wszystko, żeby została. Jej matka, mimo, że wściekła, pożegnała się z nią na lotnisku, wsiadła w samolot i tyle było słychać o niej i jej pieniądzach. Kasper chciał jej przemówić do rozumu, ale jedyne, co realnie udało mu się zrobić, to nakłonienie Susan na psychologa. Jako dobry, starszy brat, dzwoni do niej co kilka godzin. 
Z samą Fox jest zdecydowanie lepiej. Studiuje, razem z Louis'em odwiedza codziennie grób taty, powoli wraca do życia. Wiadomo, ma też swoje gorsze dni, które najczęściej spędza na leżeniu i płakaniu. Nikt z nas nie próbuje jej wtedy pocieszać. Ona musi to przeboleć sama.
Cukiernia funkcjonuje i jest jeszcze bardziej popularna niż była wcześniej.  Jakkolwiek to nie brzmi, to z winy historii o śmierci Dan'a i jego biednej córce, która sama stara się utrzymywać. Plotki przyciągają ludzi i ich pieniądze, co z jednej strony jest ohydne, z drugiej - całkiem dobre dla nas. 
Aron jest tam dzień i noc. Oprócz uczelni i swojego mieszkania, cukiernia to jego trzeci dom. Chłopka uczy się pracując, trzyma swoje książki pod ladą, ma wszystko zaplanowane jak tylko się da. Każde odchylenie od grafiku, oznacza nieodwracalne straty w czasie.  
Zmiany w pracy bierzemy jak kto może, niestety, z uwagi na moje studia, mam ich najmniej. Staram się nadrabiać wszystko w weekendy, ale to i tak nie równa się z zapałem, z jakim pracuje Black.
Lato minęło, robi się coraz chłodniej. Żegnam się uśmiechem z Harry'm, który, o dziwo, siedzi w moim mieszkaniu, bo Louis i Susan są na cmentarzu, a jemu się niewyobrażalnie nudzi. Chwytam skórzaną kurtkę i wychodzę z mieszkania. Wbiegam do windy, która ma już zamiar odjechać i wciskam guzik z cyfrą ,,0". Na samym dole, już przy wyjściu z bloku, dostrzegam, aż za dobrze znanego mi, mercedesa. Aron macha mi  zza kierownicy, a kiedy wsiadam do pojazdu, przelotnie całuje mnie w policzek. Zaczynam mu wypominać, że powinien używać pomadki, bo ma strasznie suche usta, na co zostaję uciszona tym, że przecież on nie jest jakąś ciotą, żeby się smarować czymkolwiek. 
- Oczywiście, czysty testosteronie - Przewracam oczami  i zaczynam przeglądać swoją tablicę na facebook'u.
- Jak tam się ma moja pani Styles? - zaczepia mnie po chwili ciszy, a ja wzdycham głośno. Aron konsekwentnie powiela żarty ,,państwa Tomlinson" na temat mnie i Harry'ego. Co z tego, ze nawet jeśli ja coś do niego czuję, większość naszych ostatnich rozmów ogranicza się do jego rodziców? Harry dzień w dzień stara się do nich dodzwonić, a kiedy odrzucają jego próby, rozmawiamy o możliwych powodach. Nie ma czasu na rozwijanie naszego ,,uczucia", które nie podupada tylko przez to, że noc w noc ze sobą śpimy, przytulając się, jakbyśmy mieli się nie obudzić.
- Odpieprz się - mówię zła i zapinam pas, a mój przyjaciel odpala silnik ze śmiechem. - My się tylko...
- Przyjaźnimy. Bla, bla, bla. Przyjaźnimy to się my - Wskazuje palcem na siebie i mnie. - a nie powiesz mi, że łączy nas relacja jak ciebie i Styles'a.
- Daj mi spokój. Po prostu jedź do tej cukierni - Wskazuję ręką na drogę. - Muszę się jeszcze...
- Pouczyć - Aron chichocze. - Przewidywalna.
- To ty za dobrze mnie znasz, nie moja wina, że jestem twoją obsesją - wytykam mu, ale mały uśmiech wpływa na moją twarz.
Pouczyć. No właśnie, to kolejny powód, przez który nasza wyprawa do Irlandii, aby realnie nawiedzić rodziców Harry'ego, stoi pod znakiem zapytania. Przez naukę wszyscy mamy związane ręce. Musimy z tym czekać co najmniej do którejś przerwy świątecznej.  Myślimy o końcu grudnia, jako odpowiedniej dacie na wylot. Nie wiemy co z samolotem, ostatnio Enzo jest tak zabiegany, że trudno jest nam się czegoś dowiedzieć.  Jednak to nas nie zniechęca. Trzeba zerwać klątwę, a rodzice Styles'a doprowadzą nas do odpowiedzi na cholerne pytanie, jak mamy to zrobić. 
Pogrążona w myślach nie słucham Arona, który, jak się okazuje, każe mi wysiadać z samochodu.
- Louis też ma nam dzisiaj pomóc, bo jutro chce mieć wolne. Zostaniesz z nim na jakiś czas sama, muszę odwiedzić grób Dan'a i Alberta. Nie masz mi za złe? - pyta, przemierzając parking, aż pod same drzwi.
- Nie ma sprawy, damy sobie radę - Kiwam głową, przekręcając klucz w zamku drzwi. - Susan zostanie z Harry'm w mieszkaniu, obejrzą sobie jakiś serial. Chyba się nie zabiją - Odwieszam kurtkę na wieszak, kiedy wchodzę do pomieszczenia i przekręcam tabliczkę na oknie, oznajmiającą, że już otwarte. Biorę z torebki jeden ze swoich podręczników i przy ladzie zaczynam wertować kartki, co jakiś czas kogoś obsługując. Aron na zapleczu składa co jakiś czas jakieś zamówienie, bo jak sam twierdzi, tylko on nie brzmi jak niedorozwój przez telefon. 
To ,,życie" zajmuje nam tyle czasu, że nie jesteśmy w stanie myśleć o klątwie jako priorytecie w naszej codzienności.  Nawet gdybyśmy chcieli, nie możemy dla niej zepchnąć wszystkiego na boczny plan. Z podniesionymi głowami udajemy, że wszystko jest dobrze. 
Jednak koszmary Harry'ego skutecznie mi o tym przypominają. Styles nie jest normalny. Nasze życie też już nie jest. Musimy stawić temu czoła, bo ucieczka pociągnie za sobą najwięcej ofiar. Prowodyrem tego szalonego biegu, właściwie wyścigu o życie, jest oczywiście Pan Ciemności. Właściwie, Somniator Mortem. Ale, gdybym miała teraz wybór, zgodziłabym się wziąć w tym udział jeszcze raz. A dlaczego? Bo im dłużej z nim jestem, im dłużej o nim myślę, tym bardziej go kocham.




Harry's P.O.V



Bawię się rzeczami, których Jade zabroniła mi dotykać, przełączam wszystkie kanały, cholera, próbuję nawet pobawić się z Wall-E! Wszsytko na nic, skutecznie umieram z nudów. Każdy ma coś do roboty, poza mną, oczywiście.  Czytać - nie mam ochoty, uczyć się - nie mam ochoty, biegać - nie mam ochoty.  Z głośnym wydechem rzucam się na łóżko, gdzie niedawno przyniosłem swoją pościel, bo pani Księżniczka stwierdziła, że całą jej zabieram, kiedy śpimy razem. 
Szczerze? Spanie z nią to moja ulubiona czynność, tylko na to czekam cały dzień. Może to głupie, ale odkąd miewam koszmary, nigdy nie czułem się tak bezpieczny jak z nią. Jest idealna.
Brzmię jak ciota? Oczywiście, że tak. Nic nie poradzę, w sumie fakt, że sam przed sobą przyznaję się do uczuć nie jest zły. Chyba?
Zamykam oczy, ale zanim zacznę odpłynąć w senny nastrój, bo sen to jedyne co może mnie uratować, słyszę głos:
- Harry? 
Po nim następuje cichy jęk i płacz. Susan wróciła.
Wychodzę z pokoju i widzę, jak ściąga swoje czarne obcasy, jednocześnie uciekając gdzieś wzrokiem, żebym nie widział, że płacze. 
- Louis pojechał do cukierni? - pytam i odbieram od niej kurtkę. Przytakuje mi, po czym człapie do salonu, nawet nie głaszcząc psa, który skacze wokół niej ze szczęścia.
Nasi współlokatorzy postanowili nas dzisiaj zostawić samych. Wybitnie, umiem wspaniale pocieszać. Zwłaszcza, kiedy nie rozumiem, jak czuje się druga osoba. O tak, zażenowanie i bezradność to moje ulubione uczucia. Zaraz po bólu. Siadam obok Susan i wymuszam uśmiech. Jakkolwiek to żałośnie brzmi, staram się ją pocieszyć swoją... tak, to chyba jest udawana radość. Podnosi na mnie te swoje załzawione oczy, a mnie natychmiast przechodzi ochota na udawanie. Otwieram usta parę razy, ale nie mam pojęcia, co mam zrobić? Powiedzieć, będzie dobrze? 
- Chcesz herbaty? - wymyślam bezradnie. To trudne, strasznie. Moja przyjaciółka, bo myślę, że to czas, żeby ją tak nazywać, kręci głową, nie spuszczając ze mnie przenikliwego spojrzenia. W końcu wzdycham i dukam pod nosem: - Wiem, że nie mówiłaś mi niczego o tacie i chyba nie chcesz mówić. Poznałem go i nie będę kłamał, był najlepszym facetem, jakiego kiedykolwiek spotkałem. Nawet jak na mnie nakrzyczał, bo spaliłem mu czajnik. I tak, to byłem ja, nie Louis, mimo, że starałem się to zwalić na niego.
Susan zaczyna drżeć, a ja nie wiem, czy chichocze, czy płaczę, nie wiem, czy mam mówić dalej, kurwa, nic nie wiem! Też się denerwuję, jak można pocieszyć kogoś, kiedy umiera mu najbliższa osoba?
- Rozmawianie o uczuciach w moim przypadku jest chujowe, wybacz. Nie umiem tego robić - Kręcę bezradnie głową.
Po chwili ciszy, w której wsłuchuję się w tykanie ohydnego zegara naściennego, ona mówi?
- Wiesz, co boli najbardziej? - zaczyna, a ja ze zdziwieniem, że w ogóle się odezwała, zasłuchuję się w jej słowach. - On... Ja mam wrażenie, że był smutny. Przed śmiercią. Coś mi mówi, że on był smutny. Samotny. Jakby umierał w zimnie, z uczuciem, że go nie kochałam. Jak mu mam powiedzieć, że było inaczej? Staram się, codziennie na grobie. Ale on nie odpowiada, nie odpowie - tłumaczy z przejęciem, a jej ręce się trzęsą. - Ja go kocham. Mężczyzna mojego życia leży dwa metry pod ziemią. Wiesz co? Był taki... niezniszczalny. Jemu nie mogło się nic stać. On musiał żyć, żeby mnie kochać. I żeby móc być kochany przeze mnie. Jak mogłam go tak nie doceniać - płacze, a ja bezradnie skanuję jej twarz. - Dlaczego się z nim kłóciłam, dlaczego go nie ma? Harry, ja po prostu chcę usłyszeć ,,kocham cię, słoneczko". 
- Susan - mówię bezradnie, a ona przyciąga kolana do klatki piersiowej. 
- On miał odprowadzić mnie do ołtarza. To w moich myślach zawsze był on - mówi i uśmiecha się blado. 
Wtedy robię coś, czego pewnie nie zrobiłbym, gdyby nie fakt, że mam ochotę płakać razem z nią. Siadam przed nią i oplatam ją ciasno ramionami. Kiedy jest zamknięta w szczelnym uścisku, zaczyna się histeria. Płacze, jakby zaraz sama miała umrzeć. Z bólu, tęsknoty. 
- Ja nie mogę od tego uciec. Jego śmierć chodzi za mną krok w krok - wyję, a ja wtedy mówię głupotę, która w późniejszym życiu doprowadziła mnie do momentu ratującego z kolei moje życie.
- Wiem, że jestem nikim w porównaniu z twoim ojcem. Ale jeżeli pozwolisz, odprowadzę cię do ołtarza. Niezależnie od tego, co się z nami kiedyś stanie i gdzie będę, kiedy będziesz brała ślub. Zrobię to. 
Wybucha jeszcze głośniejszym płaczem i nie wiem, ile trwa uspokojenie jej. Rozpacz ją wykańcza. Mimo tego, studiuje i pracuje. Jest niezwykła. Gładzę ją po plecach, kiedy coraz bardziej cichnie. Sam pociągam nosem, a kiedy czuję, że zaczyna zasypiać, bo jej ciężar na moim barku rośnie, uśmiecham się pod nosem.
- Zmieniłeś się, dupku - stwierdza cicho, a ja chichoczę. 
Moje pierwsze zbliżenie emocjonalne z Susan Fox zapadło mi w pamięć na długo. I dobrze. Doprowadziło mnie na właściwe miejsce. 




Jade's P.O.V




I tak ciągle. Dni ciągną za sobą dni, godziny ciągną godziny, minuty - minuty. Każdy listopadowy dzień jest taki sam jak październikowy, może poza tym, że jest chłodniej. Cukiernia, mieszkanie, uczelnia. Wokół tego błędnego koła wszystko się obraca. 
- Muszę dzisiaj uśpić żabę - mówię półżartem do Harry'ego, z którym podjeżdżam właśnie pod uczelnie. Wydziały mój, jego i Arona są bardzo blisko siebie, więc jeździmy razem. Najczęściej samochodem Black'a, gdyż to on ma po drodze nasz blok i po prostu nas zgarnia.  I pewnie byłby teraz z nami, gdyby jego wczorajszy przebłysk geniuszu, nie skończył się gorączką i leżeniem w domu. Poszedł biegać strasznie późno, kiedy było już na to za zimno. Tak więc, choruje teraz u siebie, a oprócz tego, zaraził Liam'a. Ten za to, jak stwierdził, żaląc się Lenie, która powiedziała z kolei mi, szczerze go za to nienawidzi. 
- Zabijesz coś niewinnego? - droczy się Harry, ale ja naprawdę nie mam na to ochoty. Nawet na żarty o żabach. Burczę coś niezrozumiałego i już chcę wysiadać, kiedy ten łapie mnie za rękaw, obraca i całuje w policzek. Patrzę na niego zdziwiona, a on mówi: 
- Wiesz, że każdy jeden kolejny dzień jest lepszy, prawda?
- Staram się tak o tym myśleć - jęczę zdegustowana. - Ale to trudne.
- Trudne to jest zabić żabę.
- Wcale nie?
- Więc podniesienie się też nie jest - wywodzi swoje filozofie, no i, okej, tylko tym razem, udaje mu się mnie rozśmieszyć. W jakimś małym stopniu, ale jednak. 
- Muszę lecieć. Widzimy się po wykładach? - pytam, kiedy wychodzę, na co Styles tylko kiwa głową. Biegnę w stronę budynku uniwersytetu. W środku witam się z kilkoma osobami, wyklinając się w duchu, że nie umiem lepiej udawać szczęścia.


******


Z jakiegoś powodu im nie powiedziałam. Ani o tym, że dzwoniła do mnie mama, ani o tym, że nowe informacje wywołały we mnie wachlarz emocji - od szczęścia, do przerażenia. Z jakiegoś powodu uznałam, że wieczór to dobra pora na zwierzenia. Tak więc, dokładnie 26 listopada siadłam przed Harry'm, Louis'em i Susan na stołku, po drugiej stronie stołu.
- Mam dla was... złą wiadomość. I myślę, że muszę zacząć od początku, bo minęło już dużo czasu. Harry i ja - Patrzę na chłopaka wyczekująco, licząc na to, że mi pomoże. Jednak ten siedzi jak kołek i dziwi się, że w ogóle coś od niego chcę. - Harry i ja mamy dziwną teorie. 
- Jaką teorie? - pyta Louis, a Susan przerzuca wzrok między naszymi twarzami. 
- Jay, nie męcz jej - występuje rycersko Pan Ciemności, orientując się, co chcę zrobić. 
- Co to za różnica, czy powiemy jej teraz, czy za miesiąc? Poza tym, myślę, że sama się domyśla, nie jest głupia. Prawda, Susan? - Nachylam się do niej. - Wiesz o swoim ojcu? Domyśliłaś się? - podpowiadam jej.
Ona z przerażeniem wierci się na krześle, ale ja już wiem. Teraz tylko czekam. Po chwili wpatrywania się w moje oczy, kiwa głową.
- Tak myślałam. Posłuchajcie, to, co się dzieje, przestaje być śmieszne. 
- Sądzisz, że ktoś zamordował Dan'a? - wyrywa się nagle Tommo, a ja patrzę na niego zdziwiona, bo to chyba oczywiste. - To nie tak, że nie zastanawiałem się, jakim cudem Harry tego nie wyśnił... po prostu...
- Ja też nie chciałam tego powiedzieć. A oni mnie nie zmuszali - Su wskazuje głową na mnie i Harry'ego. - Rozumiesz?  
- Myślicie, że to ma związek z klątwą? - wyskakuje znowu Lou. Fox, po tym jak zignorował jej pytanie, wstaje i idzie po wino, które nalewa do jednej lampki. - Z... następstwami?
- Nie -  mówi trochę za szybko Harry, jakby próbował się usprawiedliwić. Prawie niezauważalnie przesuwam się na krześle i pod stołem chwytam delikatnie jego dłoń, a on wzmacnia uścisk, jakby mi dziękował. - Myślę, że zapominamy o ważnej rzeczy. Pomimo klątwy, ktoś chciał podpalić nasz blok. To nie mogło być z nią związane. Chodziło mu o nas. O mnie.... - zacina się, zamyśla, ale potem dodaje. - Nie wiem co Dan miał z tym wspólnego. Nie mam pojęcia. Jeżeli teoretycznie został zamordowany, to musiała to być fizyczna osoba. Nie duch, ani mój wymysł. To wszystko się ze sobą wiążę. Czyhają na nas dwaj przeciwnicy, a straty są coraz większe. Z jednej strony mafia, której, moim zdaniem, to była sprawa, a z drugiej, klątwa. Co do tego pierwszego jesteśmy przekonani, że realnie istnieje. I od tego trzeba zacząć, bo to cała ta... mafia Jack'a stanowi dla nas największe zagrożenie. Upozorowanie pożaru i zabójstwo to coś, co moim zdaniem jest ważniejsze, niż moje ,,opętanie" - Robi w powietrzu zajączki. - I chyba wiem, co może być naszym pierwszym źródłem informacji. 
- Co takiego? - pytam, zdziwiona jego nagłym potokiem słów. Na chwile Styles łapie ze mną kontakt wzrokowy i mówi grobowym tonem:
- Dzwoń po Arona.



*****




Pojawił się u nas, poinformowany o tym, czego chcemy się dowiedzieć. Całą sytuacja sprawiła, że zapomniałam im przekazać, dlaczego w ogóle zaczynałam ten temat. Nie miałam okazji im powiedzieć.
Bez pukania, Black po prostu wparował do mieszkania, a co dziwne, ciągnął za sobą Liam'a i Zayn'a? Chyba tak ten drugi miał na imię. 
- Jeżeli ktoś coś może znaleźć, to ta dwójka. Ja powiedziałem już wszystko - sapnął mój przyjaciel, najwyraźniej zmęczony biegiem. Zayn kiwnął na nas wszystkich głową, bezgłośnie się witając. Mimo, że było już bardzo późno, wszyscy zasiedliśmy na kanapie. Za wyjątkiem Susan, która lekko pijana, usiadła na kolanach Louis'a, co spotkało się ze smutnym wzrokiem Arona.
- Zayn, sprawa jest dosyć poważna. I nie mam ochoty bawić się w zawiłości, bo się nie znamy. Ty wiesz to, co chcemy wiedzieć my. 
- I co dalej? - przerywa zdenerwowany. - Ściągacie mnie tutaj i myślicie, że powiem wam od tak wszystko, za co Irydion może mnie zabić? 
- Chodzi o bezpie...
- Mam w dupie wasze bezpieczeństwo, jeżeli w grę wchodzi moje bezpieczeństwo - znowu wchodzi w pół słowa, tym razem mi. - Nie znam was - dodaje. 
- Posłuchaj mnie, dupku - zaczyna bełkotać Susan, a ja nie do końca świadoma tego, co się dzieje, bo dzieje się zdecydowanie za szybko, nawet nie staram się jej przerwać. - Od kiedy tu wszedłeś, jedyne co pomyślałam, to to, że twój wzrok jest nieskalany myślą. Ale ludzie głupi, są zazwyczaj wrażliwi. Inaczej społeczeństwo ich eliminuje.
- Wyciągnęliście mnie z łóżka i to tylko po to, żeby słuchać, jak jakaś małolata się na mnie wydziera? - Zayn unosi jedną brew i wstaje. - A co do ciebie - zwraca się bezpośrednio do Susan. - mam gdzieś to, że twój tatuś nie żyje. Nie było mnie z szefostwem, kiedy to planowali.
- Kto jest szefostwem? - syczy Susan, a ja patrzę na nią otępiała, bo nie zdawałam sobie sprawy, że jest tak wściekła. Louis stara się ustawić ręce tak, żeby w razie czego móc ją złapać. Aron też chyba widzi, co się dzieje, bo zaczyna ściągać Zayn'a za rękaw w dół. 
- Stary - jęczy cicho, nie spuszczając wzroku ze swojej przyjaciółki.
- Chuj - Malik nachyla się do Su - ci do tego. 
Po chwili ciszy, Fox po prostu się na niego rzuca. Pobudzona winem, emocjami, nienawiścią, bezradnością, po prostu wymierza mu tak siarczysty policzek, że zanim jego echo zdąży całkowicie zniknąć, zagłusza je odgłos następnego, jeszcze mocniejszego liścia. Nikt nie reaguje, dopóki Susan nie zrywa się z miejsca i po prostu rzuca na Zayn'a. Liam i ja reagujemy pierwsi. Malik nie wie za bardzo jak się ma bronić, bo jego przeciwniczka z całej siły, której jak się okazało trochę ma, okłada go pięściami.
- KTO, KURWA? - drze się, a ja staram się ją odciągnąć, łapiąc ją za brzuch. - ODPOWIEDZ MI!
Z pomocą przychodzi mi Harry, ale, kiedy tylko to on staje za Su, obrywa od niej z łokcia w dolną wargę, gdyż ta znowu wymierza w Zayn'a.
- Nie wiesz, jak to jest, co?!  Co ty możesz wiedzieć o stracie, życiu w strachu! - wrzeszczy i wymachuje nogami, kiedy Styles podnosi ją i ciągnie do tylu. - Nic nie wiesz, skurwysynie, nic! Nikogo ci nie zabrali! Siedzisz na tej swojej dupie, wozisz swoje pierdolone pieniążki z napadów z jednego mieszkanka do drugiego! Jeżeli mi nie powiesz, po prostu wydam cię policji! Nazwiska są im chyba niezbędne, co?! - krzyczy, starając się wyrwać Panu Ciemności. 
- POWIEDZIAŁBYM CI, GDYBYM COŚ WIEDZIAŁ! - ryczy Malik, a wszyscy milkniemy, nawet Susan przestaje się rzucać. - Wiemy tylko, że pochodzi z którejś części Wielkiej Brytanii, nikt go nigdy nie widział, nikt nic o nim nie wie!
- O kim? - tym razem to ja interweniuje. 
- O Irydionie! Naszym jebanym szefie, który zlecił wszystko! Słyszałem kiedyś nazwisko Fox, nie wiem przy jakiej okazji. Jeśli myślisz, że ktoś zabił twojego ojca, to tak, to był mój były pracodawca. Nie wiem po co, pamiętam tylko, że słyszałem gdzieś Dan Fox. Na jakiejś akcji. To tyle, co mogę ci powiedzieć - mówi, przylegając plecami do ściany i dysząc ciężko. 
No, lepsza taka siła perswazji niż żadna. Susan staje o własnych siłach na nogach i widzę, że wszystko w nią uderzyło. Pociąga nosem i chwiejnym krokiem udaje się do kuchni, gdzie cicho zaczyna płakać. Wszyscy mierzymy się podejrzliwymi spojrzeniami, nie wiedząc do końca, co teraz możemy zrobić.
- Postaram się włamać do bazy danych policji. Sprawdzić wszystko - mówi Liam, a ja patrzę na niego z wdzięcznością. - To coś poważnego, coś, co wam zagraża. Pomogę wam jak tylko mogę - oferuje się dzielnie, a Harry uśmiecha się do niego w podzięce. 
- Mam jeszcze jeden pomysł - Słyszę nagle głos Arona i odwracam się w jego stronę. - Załatwię widzenie z Jack'iem. On był ostatnim, który miał kontakt z Irydionem.



****



Wszyscy wyszli już godzinę temu, Susan zasnęła u Louis'a, który wyprowadził ją z mieszkania, nie chcąc narażać ją na efekty napiętej atmosfery w mieszkaniu. A ja chwytam butelkę wina i idę do sypialni, gdzie Harry bawi się moją Kostką Rubika. 
- Wiesz - mówi od razu. - Liam miał racje. To nie przypadek.
- Co masz na myśli? - pytam go i siadam mu na nogach, które ma wyciągnięte przed siebie.
- Następstwo Susan ściąga to na nią. Ona była w mieszkaniu, kiedy się paliło. Ona straciła ojca. To wszystko kręci się wokół niej - mówi poważnie, a ja pociągam ze swojej lampki.  - Dopiero teraz zrozumiałem, co ja właściwie zrobiłem. Was, niewinnych ludzi, zupełnie obcych...
- Nie mów obcych, traktujemy się jak rodzinę - przerywam mu zła. - Gdybym wiedziała o tym wszystkim, weszłabym w to jeszcze raz. Susan pewnie też. To nie twoja wina, nie życzyłeś nam źle. Uspokój się, jestem pewna, że twoi rodzice mogą powstrzymać klątwę. A co do mafii, spotkamy się z Jack'iem. Porozmawiamy z nim. Wyjaśnimy to. Serio Harry, damy radę - mówię przekonana, chociaż wiem, że moja odwaga jest spowodowana winem. - Susan i tak ci wypłaciła już za wszystko, Znowu wyglądasz, jakby ktoś cię pobił - Chwytam w palce jego poranioną wargę.
- Po prostu czuję się... - sepleni, bo uniemożliwiam mu mówienie.
- Och, proszę cię. Już ci mówiłam, co o tym wszystkim myślę. Mafia nie jest twoją winą. Nie wiemy, czego chcą. Pojmujesz to? Następstwa niczego jeszcze nie zmieniły. Teraz połóż się spać. Mówię serio - Podpieram ręce na biodrach i piorunuję go spojrzeniem. 
- Ale mafia chce czegoś ode mnie. To w dalszym ciągu moja wina - mamroczę, ale posłusznie odkłada Kostkę Rubika na bok, a ja schodzę z niego i kładę się obok.
- Okazało się, że chcieli coś jeszcze od Dan'a - staram się mu wytłumaczyć, ale mówienie o jego śmierci dalej jest trudne.  - Robimy wszystko co w naszej mocy. Liam sprawdza bazę danych policji, Aron załatwia widzenie z Jack'iem, a Zayn ma rozwalony nos - rozśmieszam go, a on zaczyna się śmiać. - Przejdziemy przez to wszystko.
- Mam nadzieję Jade, bo to wszystko mnie przerasta - wzdycha, ja przytulam się do niego.
- Gdybyś wziął mnie na barana, razem bylibyśmy od tego wyżsi. Głupia metafora, co? - Kiedy jego klatka zaczyna wibrować od śmiechu, dobry nastrój przenosi się nawet na mnie. - Ej, staram ci się przekazać, że jestem z tobą! - Szczypię go w brzuch.
- Ja też jestem z tobą, Jay. I nawet nie chcę myśleć, co by się mogło stać, gdyby było inaczej - Ziewa, mocniej mnie otula, a ja z uśmiechem zasypiam w jego ramionach.

sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział pięćdziesiąty piąty

Jade's P.O.V





Harry zapina zamek w mojej czarnej sukience i odwraca mnie do siebie. Najpierw patrzy chwilę w moje zapłakane oczy, a potem przytula mnie.
- Myślałam, że po pogrzebie pana Alberta nie włożę jej przez długi czas - przyznaję, po czym ocieram oczy wierzchem dłoni. - Nawet nie chce mi się malować, skoro i tak się rozmażę.
- Nie musisz - Gładzi mnie po plecach. - Jest dobrze, z makijażem czy bez. Jesteś gotowa?
- Na pogrzeb Dan'a? W życiu nie będę - Kręcę głową, jakby to było kłamstwo, jakbym zaprzeczała, że Dan Fox umarł cztery dni temu na zawał. Stoimy tak parę minut, aż w końcu chłopak odsuwa mnie od siebie, chwyta moją dłoń i wyprowadza mnie z mojego pokoju, który wydaje mi się dziwnie pusty i zimny. Nie mogę znaleźć sobie miejsca, od kiedy Susan zadzwoniła do mnie, żeby ze szpitala przekazać mi, co się stało. Znalazła ciało, kiedy pojechała do niego, bo nie odbierał telefonu już zbyt długo. Daję się prowadzić przez mój własny dom, aż do salonu, gdzie cała rodzina, oraz Susan, Louis i Aron, siedzą i wpatrują się martwo w jakieś punkty w przestrzeni.
- Susan, twój brat dzwonił, że już wylądowali - odzywa się nagle Aron do wychudzonej, pobladłej i wyglądającej, jakby sama nie żyła, dziewczyny. Ta kiwa tylko martwo głową, a Black podnosi się, żeby po nich jechać. Wyrywam się z uścisku Harry'ego, mówiąc wszystkim, że będę towarzyszyć w drodze na lotnisko.
- Przyjedziemy prosto do kościoła - informuję zebranych, po czym wychodzę za przyjacielem.
Od czterech dni żyjemy w ciągłym w transie i dostajemy w twarz od rzeczywistości, kiedy tylko chcemy z niego wyjść Każda czynność, która jest normalna, to katorga. Do nikogo z nas tak naprawdę to nie dotarło. Dotrze dopiero, kiedy jedyne co usłyszmy, to głucha cisza, której nie przerwie głos ojca mojej przyjaciółki. Walczył z chorobą i przegrał. Ten problem przez całe życie wydawał mi się tak odległy. Przecież takie rzeczy nie dzieją się nam, to nie dotknie nigdy nikogo z naszych bliskich. 
Widzę swoją twarz, która jest biała jak papier, w lusterku bocznym mercedesa Arona. Odwracam wzrok i staram się jakoś zacząć rozmowę z przyjacielem, ale wychodzi mi tylko ciche westchnięcie, poprzedzające kolejny żałosny szloch.
- Kasper mówił, że chcą zabrać Susan do Polski - mówi nagle Aron, a ja patrzę na niego przerażona.
- Żartujesz, tak? 
- Spokojnie, po prostu jego mama o tym wspomniała. Oboje wiemy, że Susan prędzej przejmie samolot i zawróci, niż wróci do matki. To bardziej kwestia pieniędzy. Wiesz, studia, mieszkanie...
- Mogę płacić większą część za mieszkanie...
- Dobrze, a co zrobisz z domem i cukiernią? - Aron patrzy na mnie sceptycznie, a ja mam ochotę go trzasnąć. No jasne, lepiej, żeby wyjechała!
- Będziemy tam pracować, dom...Dom można sprzedać - mówię prawie bezgłośnie, nie wierząc w to wszystko. Nie możemy sprzedać domu. Susan nie może. Nie darowałbym sobie tych wszystkich straconych wspomnień, które przelatują mi przed oczami, jak jeden długi, najpiękniejszy film.



- On jest przystojny - stwierdzam i odwracam wzrok znad kroniki szkolnej, żeby spojrzeć na zegar. Już trzecia?
- On też - Aron wskazuje palcem na jakiegoś kujona i wzdycha. - Chyba go kocham. 
- Derek serio mi się podoba! - fukam oburzona i zatrzaskuję książkę. - A ty już nie powinieneś iść do domu? To miał być wieczór mój i Susan. 
- Babski wieczór zawiera w sobie Arona - Chłopak patrzy na mnie i przyjaciółkę z podniesioną brwią.
- Tak? Gdzie? - Fox przygląda mu się spod zmarszczonych brwi.
- Między ,,Ba" a ,,Bski". Tak jest bezdźwięczny ,,Aron".
- Bezdźwięczny Aron zaraz zrobi wyjazd z mojego domu - śmieje się Sus, przybijając ze mną piątkę. 
- Nie. Nie mam innych znajomych, więc zamilknijcie - Chłopak włącza telewizor przyjaciółki, żeby potem zacząć nas ignorować, aż do momentu, kiedy, aby odpokutować swoje winy, dajemy mu popcorn i pozwalamy wybierać z nami największego przystojniaka w szkole.




- Derek i ja zerwaliśmy - wyję od progu pokoju Susan, a Aron ściska za mną moje ramię. - Rodzice wywalili mnie z domu, miałaś rację, nie powinnam, ja...ja...
- Chodź tutaj - Robi mi miejsce na łóżku, a ja siadam na nim, pociągając nosem. - Pójdę porozmawiać z twoim tatą, Aron też. Nie martw się, możesz mieszkać na zmianę u mnie i u niego, o ile nie jest ci za dobrze z jego ciocią, która, jak zgaduję, gotuje ci od paru dni?
- Przytyłam chyba ze sto kilo - mamroczę.
- Dwieście - poprawia mnie Black, a ja rzucam w niego poduszką, hamując uśmiech. - Widziałem to! To było szczęście! Śmiałaś się, bo jesteś gruba! Mówiłem, że to śmieszne!
- Aron, spierdalaj, leć lepiej do jej ojca - Susan wygania go, a ten pokazuje jej środkowy palec, mówiąc jej, że się stara. - Kochanie, jeszcze dwa lata i zamieszkamy razem. Wtedy będziesz się mogła ruchać z kim bądź i nie wywalę cię z domu - Susan głaszcze mnie po plecach, a ja tłumię śmiech.
- Nie chce z nikim więcej spać. Poza tym, wierzysz w to, że razem zamieszkamy? - pytam, cały czas płacząc.
- Tak. Jak najbardziej. Wierzę w to. Aron też może z nami mieszkać! Kupimy sobie pieska, będzie super. 
- Może labradora? Bruno jest fajny - wspominam o szczeniaku swojej siostry.
- Lubisz go?
- Tak, jest mały i kochany...



- Przeprowadzamy się tutaj, gdyż nasz biwak nie wypalił - oświadczam, kiedy Su otwiera nam drzwi.
- Mówiłam wam, że to zły pomysł. Ale nie, spółka głupi i głupsza musieli zrobić po swojemu! - Przyjaciółka przewraca oczami, a ja i Arona wzruszamy ramionami. - Pada deszcz?
- Nie, jesteśmy mokrzy, bo świeci słońce - Black naśladuje jej głos.
- Zaraz pójdziecie spać do Jade! - Fox grozi nam palcem, na co my bierzemy ją pod ramiona i ciągniemy na górę. 
- Dobry wieczór! - krzyczymy zgodnie do Dan'a, który macha nam z kuchni i mówi, że zrobi dla nas kolacje....


W tym momencie rozklejam się na dobre. Nie możemy sprzedać domu, to tak jakby zapomnieć o Dan'ie. 
- Mała, spokojnie. Masz inhalator? - pyta Aron, głaszcząc mnie po nodze. 
- Nie. Nie myślałam o tym. Nie możemy sprzedać domu - Kręcę zawzięcie głową, jakbym chciała przekazać wszystkie swoje emocje za pomocą tego gestu. - Nie możemy.
- Wysiadaj, jesteśmy na miejscu, porozmawiamy o tym po pogrzebie. I chyba musi być przy tym Susan, im szybciej, tym mniej będzie miała problemów - mówi oschle i pierwszy opuszcza pojazd. Wiem, że tak radzi sobie ze stresem, zawsze tak reaguje. Ale teraz to on niszczy wszystkim humor. 
Podążam za nim i zaczynam rozglądać się za mamą i bratem Susan. Z tym drugim spotkałam się kilka razy, natomiast matki Su nie miałam przyjemności nigdy w życiu zobaczyć na oczy. Elizabeth, a właściwie Elżbieta, jest dla mnie zagadką. 
Zaciskam usta, bo wiatr zaczyna owiewać moje nogi i kurcze się pod wpływem zimna. Przyjaciel widząc to, wzdycha i obejmuje mnie ramieniem.
- Mogę mieć jedną prośbę? - zaczynam, patrząc na niego do góry.
- Mianowicie?
- Aron! - Przerwał nam krzyk Kaspera. - Jade! Jak dobrze was widzieć! - I zanim zdążyliśmy odpowiedzieć, odwrócił się do wysokiej blondynki, która lustrowała wszystko przestraszonym spojrzeniem, i zaczął mówić do niej coś po Polsku. Aron również podjął rozmowę, a ja byłam zmuszona tylko wsłuchiwać się w język, którego nie znałam.
Elizabeth nie mówi po angielsku, więc całą drogę siedzę cicho. Czasami Kasper odwraca do mnie i posyła mi współczujące spojrzenie. 
Nasz kierowca skręca gwałtownie na parking przy kościele, zatrzymuje się i wszyscy po kolei wysiadamy z samochodu. Aron okrąża samochód i przyciąga mnie ręką do siebie. Razem kierujemy się w stronę kościoła, a ja niedaleko dostrzegam skodę Harry'ego i samochód moich rodziców. Wzdycham głęboko, bo wiem, że to będzie ciężka msza. W środku rozglądam się za Panem Ciemności, który, jak zauważam, zajął miejsce z tyłu kościoła. Wyplatam się z uścisku Arona, a ten kieruję się do przednich ławek, gdzie siedzi Susan, moi rodzice, a dwa miejsca zostawione są dla Kaspera i ich mamy. Widzę, że starszy Brat Susan dopiero teraz zaczyna się łamać, o ile całą drogę jego humor nie wskazywał na to, gdzie jedziemy, to nagle jego szczęka zaciska się, a brwi marszczą, kiedy widzi trumnę ojca. Przepraszam ludzi, kiedy przeciskam się na miejsce obok Styles'a, który patrzy na mnie ze smutnym uśmiechem. Nie witam się z nim, po prostu wtulam w jego bok i pozwalam mu na trzymanie mojej dłoni.
- Gdzie Louis? - pytam, kiedy orientuję się, że nie widziałam go w kościele.
- Chyba wyszedł gdzieś z Leną i Liam'em. Jade, muszę z tobą o czymś porozmawiać - Odsuwa się i patrzy na mnie poważnie. 
- Harry, msza się zaczyna - upominam go i ciągnę go za rękę, żeby wstał, bo właśnie wchodzi ksiądz.
 Wyraźnie przygaszony, zamyka usta i spogląda przed siebie. Susan z przodu zaczyna płakać, a Kasper kładzie jej rękę na plecach. Po kilku minutach do kościoła wpadają Louis i reszta. Tomlinson od razu zajmuję miejsce obok Susan i pozwala jej złapać swoją dłoń, co uważam za wyjątkowo czuły gest. Brat Su mierzy go podejrzliwym spojrzeniem, ale nic nie mówi. Elizabeth jest niewzruszona. A przynajmniej taką postawę przyjmuję. Z dumnie podniesioną brodą, obserwuje cały przebieg ceremonii. 
Po chwili nacisk na mojej klatce piersiowej zwiększa się, a mi robi się duszno. Mimo, że nie chcę tego robić, proszę Harry'ego, żeby ze mną wyszedł. Gramolimy się z ławki, a ja rzucam ostatnie spojrzenie w stronę załamanej Susan. Boże, nie mogę jej zostawić, ale zaraz zemdleje. 
Wypadam na zewnątrz i płacząc jak wariatka zaczynam zaciągać się chłodnym powietrzem. Chowam twarz w dłoniach i staram się jakoś uspokoić. Odgarniam niesforne włosy z mojego czoła do tyłu, gdzie powinno być ich miejsce w koku.
- Jay, kochanie - Słyszę, kiedy duże ręce Harry'ego mocno mnie do niego przyciągają. Obcasy chociaż trochę niwelują różnice wysokości między nami, ale i tak jest ona zasadnicza. 
- O czym chciałeś porozmawiać? - jąkam się, kiedy kolejny szloch wydostaje się z mojego gardła.
- Nie ważne, powiem ci w domu. Póki co, musimy tam wrócić, bo msza zaraz się skończy, a nas czeka jeszcze cmentarz. Chodź, Susan nie może być tam sama - prosi i ciągnie mnie za sobą za rękę. Nie wchodzimy już do ławki, a stoimy bliżej wejścia, w razie gdybym znowu poczuła się słabo i trzeba będzie szybko się ewakuować. 
Cała msza dobiega końca, a mu razem z tłumem udajemy się na cmentarz. Susan i jej zrozpaczona twarz miga mi gdzieś przed oczami, ale widzę, że jest z Kasperem, który dzielnie podtrzymuje swoją małą siostrę, więc nie biegnę do niej od razu. 
Nie wiem co się dzieje potem, jestem zaślepiona swoimi łzami, a zwłaszcza, kiedy widzę napisać na nagrobku. Nie mogę patrzeć na jego przeklętą datę śmierci. Przeklętą... 
Moje oczy rozszerzają się gwałtownie i cofam się o krok, tak, że wpadam na Harry'ego. Odwracam się i kręcę głową z niedowierzaniem, a moje usta poruszają się bezgłośnie. Wiem, co chciał mi powiedzieć. 
- Nie przewidziałeś tego - jęczę przerażona. - Ktoś go zabił.


*********


Wracamy do domu, a przez okropny nastrój, jaki ogarnął nas wszystkich, nikt nie zauważa, jak przerażona swoim odkryciem jestem. Ktoś go zabił?
Trzęsącymi się rękami otwieram drzwi do domu, a wszyscy za mną wchodzą do środka. Rodzice już nie płaczą, ale wyglądają, jakby zaraz mieli. Reszta trzyma się znacznie gorzej, zwłaszcza Harry, który dopiero teraz zaczyna się łamać. Strasznie pobladł i wygląda, jakby rzeczywiście jakby zaraz miał nie wytrzymać i po prostu się rozpłakać. Wszyscy siadamy w salonie, nie wiedząc co teraz ze sobą zrobić. Wrócić do normalnego życia? Tak nagle?  Ściągam ze stóp czarne obcasy i chcę podejść do Susan, ale nagle jej mama mówi do niej coś w niezrozumiałym dla mnie języku, na co ona kiwa głową i wstaje z miejsca.
Stwierdzam, że teraz załatwię inną sprawę. Ciągnę za sobą na górę Harry'ego i zamykam się z nim w pokoju.
- Ktoś go zabij? - pytam przerażona. - Dlaczego?
- Jade, nie mam pojęcia, pomyślałem o tym rano. Musimy o tym powiedzieć Susan. 

- Wiem. Ale zrobimy to, kiedy wrócimy do mieszkania. Ona czuje się tam najlepiej, więc...
- To moja wina - Harry siada nagle załamany na łóżku. - To klątwa. Susan jest przeklęta wszystko wokół niej się  wali i teraz to widzę. Ojciec, Aron, to, że tylko ona była w bloku, kiedy się palił. Jay, musimy jak najszybciej znaleźć moich rodziców.
Patrzę na niego i dochodzi do mnie, że ma rację. Im szybciej, tym kostucha mniejsze żniwo zbierze.
- Wracamy jutro do mieszkania. Tam zaczniemy. Dobrze? - pytam, a on kiwa głową.




Susan's P.O.V



- Tak, mamo? - mówię zimno, patrząc na swoją rodzicielkę, która chodzi tam i z powrotem po tarasie domu Marshall'ów. 
- Kochanie, wiem, że jest ci ciężko, nam wszystkim jest. Ale trzeba myśleć realnie. Nie możesz sama zostać w Anglii. 
- Co? - pytam i opieram się o drzwi, gdyż nie mogę już ustać na nogach.
- To ciężkie, rozumiem, ale nie dasz rady tu sama. Co z cukiernią i domem? Pomyślałaś o tym? Możesz studiować w Polsce, psychologia jest tam na wysokim poziomie.
- Nie wracam - Kręcę głową, a w mojej wyobraźni pojawia się obraz Louis'a. - Nie wrócę! Tu jest grób ojca! Nie ma takiej opcji! - wrzeszczę zrozpaczona, a ręce zaczynają mi się trząść. 
- To nie jest dyskusyjna sprawa. Wylatujemy dzisiaj, właściwie to jutro nad ranem. Dlatego, proszę cię, zacznij się pakować. Kasper zawiezie cię do mieszkania.
- NIGDZIE Z WAMI NIE JADĘ! - drę się bezradnie, a na balkon wychodzi zdezorientowany Aron.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale o co chodzi? - pyta, a ja patrzę na niego wściekle. - Co?
- Ona chce mnie zabrać do Polski! - mówię dobitnie, po czym wchodzę do domu, tylko po to, żeby przejść przez niego jak burza i trzasnąć na koniec drzwiami. Biegnę przez ulicę, do domu mojego taty. Policja zabrała już swoje taśmy, więc bez problemu mogę tu wejść. Zamykam się w środku na klucz i zjeżdżam po drzwiach na ziemie. Wybucham głośnym szlochem, bo nie mogę już sobie poradzić. Z niczym. A moja matka dobija mnie jeszcze bardziej, nie mogę wrócić do Polski. Kocham moje mieszkanie, kocham moich przyjaciół, kocham to miejsce. To tak jakbym chciała zapomnieć o tacie. Tak bym się właśnie czuła. Jakbym wywaliła go ze swojego życia.
Nie wiem, ile tak siedzę, ale kiedy otwieram oczy, jest już ciemno. Chcę się położyć. Chcę iść spać, głowa boli mnie od ciągłego płaczu, a ja nie rozumiem, co się wokół mnie dzieje. Przytłoczona wszystkimi możliwymi wspomnieniami, powoli podnoszę się z ziemi, czując, jak bardzo obolała jestem. Otwieram drzwi i od razu cofam się z przerażeniem do środka, natomiast Louis tylko podnosi się spokojnie z miejsca i podchodzi do mnie.
- Ile już tu siedzisz? - pytam, wtulając się w niego.
- Nie wiem, kiedy tu weszłaś?
- Która godzina?
- Dwudziesta. 
- To pięć godzin temu.
- W takim razie, siedzę tu od pięciu godzin - odpowiada spokojnie. 
Zaczynam płakać w jego rękaw, a on tylko mówi mi, że jest ze mną, bez względu na to, co się teraz stanie. Nie pozwoli mi wyjechać, wiem to.
- Chcesz iść do domu? Aron właśnie rozmawia z Kasperem, o tym, że nie powinni cię zabierać. Chyba coraz lepiej mu idzie - mówi cicho, a ja patrzę na niego zdziwiona.
- Aron? A co on ma do tego?
- Susan, błagam cię. Doskonale wiesz, że to on najbardziej przyłoży rękę do tego, żebyś została. Zależy mu na tobie - stwierdza cicho, stykając nasze czoła. Przymykam oczy i proszę, żeby zabrał mnie do domu. Godzi się oczywiście, oplata mnie ciasno ramieniem i razem opuszczamy podwórko mojego domu.



Aron's P.O.V




Krążę po salonie Marshall'ów i myślę, co jeszcze mogę powiedzieć. Elizabeth na balkonie czyta jakąś książkę, nie wzruszona tym, co się wokół niej dzieje. Jestem zdruzgotany, o ile można być w gorszym stanie. To dno, od którego nie da się odbić, bo wciąga cię jeszcze głębiej. Zdejmuję swoją czarną marynarkę, bo aż gotuje się we mnie ze złości. Rzucam ją na oparcie kanapy i zaczynam znowu mówić to samo, co mówię od kilku godzin:
- Kaspar, błagam cię, musisz przekonać waszą mamę - mówię zrozpaczony wizją wyjazdu mojej najlepszej przyjaciółki. - Ja bez niej nie przeżyję jednego dnia, kocham ją nad życie, nie możecie mi tego zrobić! - błagam, a on patrzy na mnie smutny.
- To dla nas też jest trudne. Susan jest dorosła i uparta, ale mama też. Odetnie jej pieniądze, nic jej nie będzie wysyłać.
- Mam to gdzieś! Może zarabiać...Może przejąć cukiernie! - krzyczę nagle, jakbym wpadł na najlepszy pomysł na świcie i uderzam się w czoło. - Dlaczego nie pamiętałem o tym wcześniej? Jay to wymyśliła! Przecież to oczywiste! Ja, Jade, Harry, Lou, wszyscy jej pomożemy! Cukiernia będzie działać, Susan będzie mogła utrzymywać się sama! Kasper, ona nigdzie z wami nie jedzie - oświadczam dobitnie.
- I myślisz, że wszyscy się na to zgodzą? - pyta sceptycznie, zaplatając ręce na kolanie.
- Harry! Jade! - krzyczę w stronę schodów. Po chwili schodzą i widzę, że oboje płakali. Przytłacza mnie ten widok, ale mówię dalej: - Wiem co możemy zrobić, żeby Susan została - zaczynam od razu. - Czy bylibyście w stanie pracować w cukierni, żeby móc ją utrzymać?
- Żartujesz, tak? Po co o to głupio pytasz? - Harry patrzy na mnie zdziwiony, po czym uśmiech wpływa na jego twarz. - Czyli zostanie, jeżeli to zrobimy? 
- Wiecie, nie mogę jej związać i wsadzić do samolotu. Ale mama jasno oświadczyła, że jeżeli nie pojedzie, odetnie jej wszelkie pieniądze - mówi Kasper, patrząc na nas smutno. - A na to nie mam wpływu.
- To nie jest żaden problem! - odzywa się Jade, a w tym momencie drzwi do domu otwierają się. Susan wchodzi przez nie nieśmiało i patrzy na nas pytająco, jej zapuchniętymi od płaczu oczami. 
- Zostajesz - mówi cicho Jade i podbiega do niej, żeby wybuchnąć głośnym płaczem, chlipiąc, że strasznie ją kocha, bez względu na wszystko, że nie da jej odejść. 
- Jesteś dla mnie najważniejsza na świecie. Nie dam ci od nas uciec. Będziemy pracować w cukierni, zobaczysz, damy radę. 
- Czekaj, co? - pyta i odsuwa ją od siebie. Jej wzrok kieruje się na mnie, a ja tylko wzruszam ramionami.
-  O ile będziesz się sama utrzymywać, zostaniesz - informuję ją. - Więc będziemy pracować z tobą w cukierni. 
Wtedy coś każe mi to zrobić. Mimo, że wiem, że może mnie nienawidzić, może mnie obwiniać, po prostu wiem, że tego potrzebuje. Bo ją znam. Moją małą złośnice.  W jednej chwili znajduję się przy niej i ciasno przyciskam do siebie. Tak dawno jej nie przytulałem, że to uczucie jest nie do opisania. Po chwili czuję jej ręce na swoich plecach, a wtedy razem z nią się rozklejamy. 
- Nie się nie waż wyjeżdżać z kraju. Masz iść na studia, zostać w Londynie... - cytuję ją i słyszę, jak zaczyna się śmiać się przez łzy. - Tak cholernie za tobą tęskniłem.
- Ja za tobą też.

czwartek, 6 sierpnia 2015

Rozdział pięćdziesiąty czwarty

Lena's P.O.V




- Nie masz prawa się ze mnie wyśmiewać, tylko dlatego, że jest wrzesień i ja, w przeciwieństwie do ciebie, idę do szkoły! - fukam oburzona i wysiadam z samochodu roześmianego Liam'a. - Śmiej się, zobaczymy co powiesz, jak zobaczysz je - Wskazuję na swoje piersi. - dopiero w dalekiej przyszłości. Najlepsza baba to własna graba, co? 
- Nie no, Lena! - Słyszę za sobą, po czym ktoś łapie moje ramię. - Przestań! Już nie będę się z ciebie śmiał! Kochanie! No błagam cię! - Odchodzę od niego ze śmiechem i podążam w stronę swojej szkoły. Przewracam oczami, kiedy Liam odwraca mnie w swoją stronę i patrzy na mnie swoimi brązowymi oczami. - Doskonale wiesz, że gdybym był dla ciebie za miły, zerwałabyś ze mną! 
- Czyli jesteśmy oficjalnie razem? Jakoś nigdy mi tego nie zaproponowałeś - Zaplatam ręce na piersi i unoszę jedną brew. - Sypiamy ze sobą, spędzamy razem cały wolny czas, ale nie zapytałeś! Zamiast tego bezczelnie się śmiejesz! - Uderzam go w ramię, na co on reaguje jeszcze większym napadem głupawki. 
- Zostaniesz moją dziewczyną? - bełkocze pomiędzy salwami śmiechu. Kręcę głową, po czym prężnymi krokami ruszam w stronę szkolnych drzwi. Kiedy mam już wchodzić do środka, odwracam się do ,,mojego chłopaka" i krzyczę. - Przyjedź po mnie po rozpoczęciu! 
- Nie ma sprawy, kochanie! - Macha do mnie, po czym wraca do samochodu. Odprowadzam go rozmarzonym spojrzeniem, a z błogiego stanu wyciąga mnie dopiero chrząknięcie jakiegoś chłopaka, któremu tarasuję drogę do środka. Z przepraszającą miną przepuszczam go w drzwiach, a następnie kieruję się na największą sale. Właśnie zaczynam ostatni rok, który, z moim chłopakiem u boku, ma być tym najlepszym. W końcu muszę dostać się potem do dobrego College'u, jak Jade. O edukacji zawsze myślałam bardzo poważnie, a teraz jest czas, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik. Poprawiam swoją czarną spódniczkę i wchodzę do wielkiej auli. Mam nadzieje, że nic w moim wyglądzie nie wskazuję na to, że nie przespałam całej nocy. Dlaczego nie przespałam całej nocy? No nie wiem, powinnam chyba zapytać Liam'a, który jest teraz podobno najszczęśliwszy na świecie.  Przynajmniej o tym stara się mnie zapewnić od kilku dni. Od kiedy pierwszy raz ze sobą spaliśmy, właściwie nikt nie powiedział nic, co jakoś określiłoby naszą relację. Możemy być równie dobrze przyjaciółmi z przywilejami albo parą. Nie wiem, ale jeżeli chodziłoby tylko o moje uczucia, bylibyśmy ze sobą, bez żadnych niedomówień.  Nie wiem czy go kocham, nie wiem czy to to uczucie, ale zdecydowanie jest wyjątkowe, bo on jest wyjątkowy. Mogłabym mu się oddać cała, w każdym momencie. Nawet wtedy, kiedy dzwoni do mnie w środku nocy, bo ten stary dziad boi się burzy. Parskam śmiechem na to wspomnienie, a parę osób odwraca się w moją stronę. Nie zwracam na nich uwagi i udaję, że skupiam się na mowie dyrektora. Tak, trzeba zacząć nowy rok.




Jade's P.O.V





- Czyli mam rozumieć, że przez cały pieprzony wrzesień, zamiast zająć się czymś pożytecznym, będziemy grali w karty? - pytam ze złością i rzucam talie na stół. 
- No, poza tym, ma do nas przyjechać twój kuzyn, tak? - Aron patrzy na mnie z dołu i zaczyna tasować karty.
 Wszyscy siedzimy razem w naszym salonie, czyli robimy to, co zawsze, odkąd zaczął się rok szkolny. No, nie dla nas, dlatego tak cholernie się nudzimy. Całe dnie spędzamy na tej pieprzonej kanapie, jedząc co się da, grając w cokolwiek, śpiąc i po prostu umierając z nudów.
- Nienawidzę studiować - jęczy Louis. - A raczej tego nie robić. Co robią inni, normalni ludzie w naszym wieku?
- Na pewno nie zajmują się dziećmi rodziny - Przewracam oczami. 
- Więc my też tego nie róbmy. Może pojedziemy do mnie? - Black podnosi się na łokciach i patrzy na twarze pozostałych. - Liam pojechał gdzieś z Leną, teraz cały czas ze sobą siedzą. Zayn jest pewnie z Holly, polubicie ją.
- Czyli ja mam zostać z małym Brian'em, kiedy wy będziecie świetnie się bawić? Super, tak, zdecydowanie bardzo sprawiedliwie! - fukam i marszczę brwi.
- Jak nam nie pozwolisz jechać, nauczę go brzydkich słów - wygraża się Lou. - Zaczniemy od siusiaka. 
- Dobra! Jedźcie! - Wyrzucam ręce w powietrze i siadam na kanapie. - Zostawcie mnie tutaj, tak najprościej! 
- Doskonale wiesz, że ja i tak zostanę, więc nie rozumiem, po co te histerie. Skoczę tylko po telefon, zamówię jakąś pizze czy coś - mówi obojętnie Harry, a ja odprowadzam go spojrzeniem, kiedy ten udaje się do mojej sypialni. Właściwie w ogóle nie przychodzi do nas w normalny sposób. Zawsze idzie balkonem. Nie wiem czemu ten sposób tak przypadł mu do gustu, ale bardziej teraz interesuje mnie to, czy to, że ze mną zostaje, nie jest najbardziej uroczym gestem na świecie?
- No widzisz, Pan Ciemności z tobą będzie, a my z Sus i Aronem się zbieramy. Zrobicie sobie romantyczny wieczór we dwoje - Louis porusza zabawnie brwiami, a ja rzucam w niego poduszką. - Brian i tak zaśnie pewnie koło dziesiątej, ile ona ma lat?
- Pięć. Spadajcie już! - krzyczę, a Aron ze śmiechem podnosi się z miejsca i chwyta ze stolika kluczyki, do swojego wielkiego mercedesa vito, na którego składał się razem z dwójką swoich współlokatorów. Teraz urządzają nim sobie wesołe wycieczki dookoła Londynu, razem z wesołym kierowcą Aronem na czele. Tomlinson zbiera się zaraz za swoim przyjacielem i za nim podąża do drzwi. Oboje przepychają się w przedsionku, aż któryś z nich zalicza zderzenie głowy z szafą. Mówię im, że mają się uspokoić, ale nie dane jest mi dokończyć mojej mowy, jak głupi są, bo Susan ciągnie mnie w stronę kuchni, odwraca w swoją stronę, patrzy na mnie poważnie i mówi:
- Liczysz na coś więcej z Harry'm? Dzisiaj? Zabezpieczycie się? - pyta, dokładnie oglądając moją twarz.
- Nie mam zamiaru uprawiać seksu do ślubu! - oburzam się. - Doskonale o tym wiesz!  Poza tym, to nie jest tak, że mam chcice na niego. Ja go kocham - Wzdycham i opieram się plecami o lodówkę. - Najzwyczajniej i najprościej. Jest facetem, z którym mogłabym być do końca życia.
- I wziąć ślub?
- Tak.
- Czyli pieprzyć też byś się z nim mogła?
- Spierdalaj już! - śmieję się i kręcę z niedowierzaniem głową. Susan chwyta moje policzki i mówi:
- Nie wierzę, że jesteś taka wesoła. Mam nadzieję, że wam wyjdzie. A teraz lecę podbijać serce naszego pana prawnika - Wskazuje głową na korytarz, gdzie akurat Aron jest zajęty kopaniem Louis'a, bo ten go chyba popchnął, czy coś w tym rodzaju. 
- Powodzenia. Jak spotkasz Lenę u Liam'a, to powiedz jej, że ma na siebie uważać i nie robić nic głupiego. I wracać do domu na noc.
- Przekażę, na pewno tam będzie - odpowiada moja przyjaciółka, odwracając się. 
Patrzę jak trójka wychodzi i wracam na kanapę. Włączam telewizje, a po chwili przesuwam się, robiąc miejsce Harry'emu, który palcem przesuwa po ekranie telefonu i marszczy brwi niezadowolony. 
- Nie mam pomysłu co zamówić - oznajmia po chwili.
- W całym Londynie nie ma nic, co spodoba się panu Styles'owi - Przewracam oczami i obracam się tak, że kładę mu głowę na kolanach. Patrzę na niego z dołu, a kiedy ten tylko to zauważa, pokazuje mi język. - Dojrzały i uroczy. Jak to jest być ideałem chłopaka?
- Ciężko! Żebyś wiedziała! - wzdycha dramatycznym tonem, ostatni raz rzuca spojrzenie na spis swoich kontaktów, po czym blokuje telefon i kładzie go na kanapę. - Sam coś ugotuję!  
- Tak, twoje popisowe danie, zupka chińska - Harry zrzuca mnie ze swoich kolan i ze złością kieruje się do kuchni. - Proszę państwa, Harold Styles, Masterchef! 
Chłopak burczy coś obrażony pod nosem, więc w podskokach ruszam za nim, żeby chociaż trochę zadośćuczynić za moje okropne wyzwiska. Siadam przy blacie i obserwuję jak Styles wyciąga z szafek potrzebne mu rzeczy.
- Co robisz? - pytam z zainteresowaniem.
- Zupkę chińską! - burczy przez ramię, na co zaczynam się śmiać. Nie mogę dłużej korzystać z jego złego humoru, żeby robić z niego pośmiewisko, bo słyszę dzwonek do drzwi. Idę otworzyć, spodziewając się, kto może stać po drugiej stronie.
- Jade, tak strasznie cię przepraszam, ale tak nalegał, żeby zostać z tobą, a nie z babcią. Będę wracać koło północy, wybacz mi jeszcze raz! - zaczyna gadać jak najęta moja ciocia, a ja tylko kiwam głową i czekam, aż skończy.
- Nie ma sprawy, tak dawno nie widziałam Brian'a! - Pochylam się nad chłopcem, a on od razu przytula się do mnie. - Zrobimy sobie super wieczór! I pójdziemy wcześnie spać! - Patrzę znacząco na jego mamę, żeby przekonać ją, że jestem odpowiedzialna.
Po chwili zapewnień, że to, że tu jest, nie jest żadnym problemem, zamykam za sobą drzwi i patrzę z  góry na chłopca.
- Ktoś jest w domu? Susan? - pyta poważnie i rozgląda się po pomieszczeniu. 
- Nie, w domu jest mój przyjaciel, który właśnie gotuje ci coś pysznego - Chwytam jego dłoń i prowadzę za sobą w głąb mieszkania. - Na pewno się polubicie. W sumie macie podobne poczucie humoru. Brian, śmieszy cię słowo ,,kupa"?
Chłopiec zaczyna chichotać, a ja tylko utwierdzam się w fakcie, że na pewno dogada się z Harry'm. Wchodzimy do kuchni, a ja od razu zabieram głos:
- Brian, to jest Harry. Harry, Brian - przedstawiam ich sobie, na co chłopiec chowa się za mną. - Nie martw się, ja też się go na początku bałam.
- Ej! - Styles patrzy na mnie obrażony, a ja parskam śmiechem, widząc, że ma na sobie fartuch w kratę Susan. - Dzieci mnie lubią! - Kuca, tak, że jest na poziomie chłopca i pyta go z uśmiechem: - Masz ochotę pomóc mi gotować dla tej wstrętnej baby? 
Chłopiec kiwa nieśmiało głową, wyłaniając się zza mnie. Harry oficjalnie przestał stanowić dla niego zagrożenie. Po chwili nie ma już między nimi żadnej bariery, a Brian dostaje bardzo ważne zadanie, jakim jest wyrzucanie obierków do kosza.  Ja natomiast siedzę i patrzę na to wszystko z szerokim uśmiechem, bo raz, nie muszę nic robić, a dwa, Harry wygląda przeuroczo. 
- Dobra, zapiekanka wstawiona, może teraz obejrzymy sobie jakąś bajkę? - proponuje brunet i chwyta chłopca na ręce. 
Razem udajemy się do salonu i sadzamy Brian'a między siebie. Po wielu kłótniach, w końcu mój kuzyn stawia na swoim i jesteśmy zmuszeni oglądać najgłupszą ze wszystkich kreskówek świata. 
- Umyj z nami swoje ręce, bo nie trzeba ci nic więcej! - śpiewa jakiś animowany, zadbany rudzielec, którego zapał jest przerażający. 
- Umyj z nami swoją dupę, żeby wytrzeć z dziury... - zaczyna zdegustowanym głosem recytować Styles
- Harry! - uciszam go, a on patrzy na mnie wesoły. Po chwili zaczyna się śmiać, a ja przewracam oczami.
- Wytrzeć co? - pyta go chłopiec, a Pan Ciemności uspokaja się i spogląda na niego z góry. - Co wytrzeć z dziury? 
- Brud - odpowiada z powagą brunet po czym w milczeniu wraca do oglądania bajki.  Uderzam dłonią w czoło i zaczynam się śmiać. Przewracam się na plecy i nie mogę się uspokoić, aż łzy zaczynają spływać po moich policzkach, a chłopcy spoglądają na mnie ze zdziwieniem. 
- Idę wyjąć zapiekankę. Nie przejmuj się nią, jest nienormalna - Słyszę jak Harry mówi do mojego kuzyna, po czym podnosi się z miejsca. 
W swoim wesołym stanie spędzam jeszcze kilkanaście sekund, aż zaczyna brakować mi tchu. Wtedy powoli dochodzę do siebie, a w tym samym czasie, Harry stawia na stoliku trzy talerze, z porcjami czegoś, co jak sam stwierdził, będzie najlepsze na świecie. Zapiec wszystko z ryżem i przykryć serem - oto przepis na kolacje Pana Ciemności.
Zajadamy się, a ja niechętnie przyznaję, że, bądź co bądź, danie jest dobre, a nawet pyszne. Najedzeni, a nawet obżarci, rozkładamy kanapę i zgodnie stwierdzamy, że będziemy leżeć tutaj, aż nie zjawi się mama Brian'a, czyli za jakieś cztery godziny. Oglądamy po kolei wszystko, co jest możliwe, od wiadomości, do programów przyrodniczych. Mojemu kuzynowi już wszystko jedno, bo zasypia prawie od razu. Na Harry'm, który nie jest z tego powodu szczególnie zadowolony.
- Jade, muszę siku - skarży się niespokojnym głosem.
- Poczekaj jeszcze chwilę, niech mocniej zaśnie - mówię szeptem, ale widząc jego minę, zgadzam się, żeby położył go obok siebie. Harry biegnie na palcach do łazienki, a ja przysuwam się do Brian'a i sama zaczynam czuć ogarniające mnie zmęczenie. Jezu, jest dopiero dwudziesta!
- Jade?
- Hm?
- Śpisz?
- Mhm - mruczę, a kiedy czuję uginający się materac, a potem perfumy chłopaka, uśmiecham się do siebie. - Umyłeś ręce?
- Nie, miałem zamiar wytrzeć je o twoją twarz - oznajmia oburzony, a ja chichoczę i odwracam się w jego stronę. Wtulam się w jego tors, a jego ramiona od razu ciasno mnie oplatają. Przewraca mnie tak, że leżę na nim, z nosem tuż przy jego szyi. Przeciągam się i mówię coś bardziej do siebie, niż do niego, na co on potakuje, ale nie sądzę, żeby w ogóle zrozumiał.
Nie wyobrażam sobie nocy bez Harry'ego. Nie wyobrażam sobie, że mógłby mnie nie przytulać, że nie musiałabym go budzić. Po prostu jest częścią mojego życia, tak samo jak Susan, Aron, czy Louis. 
Tylko, że jego kocham. Najbardziej, najmocniej, najprawdziwiej. Kocham go. Mocniej się w niego wtulam i upojona spokojnymi myślami, zasypiam.





P.O.V





Wrzesień, a raczej jego połowa. Na jedno z Londyńskich osiedli wjeżdża czarny, bardzo zadbany samochód. Nikt z mieszkańców nie zwraca na niego uwagi, co ich to obchodzi. Samochód zatrzymuję się po jednym z domów, a wychodzący z niego mężczyzna, mówi kierowcy, że ma się nigdzie nie ruszać. Jego zdecydowanie za drogie buty uderzają o kostkę, kiedy kieruję się do drzwi. Przeskakuje stopnie i dzwoni dzwonkiem, a następnie czeka. Kiedy zaczyna go to drażnić, słyszy skrzyp drzwi, a zaraz potem widzi postać. Mężczyznę, siwego, niebieskookiego. Uśmiecha się do niego, na co ten odpowiada jedynie zdziwieniem.
- Co ty tu robisz...
- Irydionie. To bardziej profesjonalne, Dan. 
- Co robisz w Anglii? - Dan Fox marszczy brwi i otwiera szerzej drzwi, wpuszczając mężczyznę do środka. 
- Nie mogę już odwiedzić starego przyjaciela? - Irydion uśmiecha się sztucznie, po czym kieruje się do salonu, gdzie zajmuje miejsce na kanapie.
- Pomogłeś mi przenieść się z Polski do Londynu, ale od tego czasu nie mieliśmy kontaktu! Mówiłem ci, że nie  chcę ci więcej pomagać z twoją mafią. Jestem za stary na takie...
- Ah Dan, przestań marudzić! Ja nie w tej sprawie - Przewraca oczami, na co starszy mężczyzna siada ze zdziwieniem na kanapie. 
- To o co chodzi?
- Wiesz, doszły mnie słuchy, że masz moją zabaweczkę - Irydion zaplata ręce na kolanie i mierzy wzrokiem w Fox'a. - Moja cenna zabaweczka, a teraz ty się nią bawisz.
- Wydaję mi się, że nie rozumiem?
- Pamiętasz, mówiłem ci o chłopcu, którego rodzice mają wielką firmę, więc ja ją chcę? Moja mała zabaweczka została od nich odcięta, żeby nie było komu jej przekazać, a wtedy, rzecz jasna, kupiłbym ją. Wiesz, rodzinny interes i inne pierdoły, sentymenty, bzdety - wzdycha, w ogóle nie wzruszony tym, że coraz bardziej kołuje pana Dana. - Jednak coś pokrzyżowało mi plany. Chłopca nie można po prostu odciąć. Chłopiec musi umrzeć. Chłopiec, a właściwie mężczyzna! - Oczy Irydiona są zimne, kiedy mówi o chęci mordu. Prawie czarne tęczówki nie przejawiają żadnych emocji. 
- O kim ty do cholery mówisz? - denerwuje się jego rozmówca.
- Harry Edward Styles, mówi ci to coś? Nastąpiły pewne komplikacje, o których nie muszę ci mówić. Więc w skrócie - ma nie żyć. A ty jesteś mi winien przysługę. 
Dan osuwa się na oparcie i zaczyna ciężko oddychać. Harry? On nie mógł być niczemu winien. Żadne ,,komplikacje" nie są w stanie zmusić Dan'a, do pomocy w zabójstwie tego człowieka! 
- Irydion! Jakie komplikacje? Nie możesz go zabić! - Podnosi się z miejsca z krzykiem. - Nie jego, musisz to załatwić inaczej! Albo znajdź inną firmę! 
- Nie chodzi tylko o pieprzoną firmę! Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć! - Irydion na chwilę traci panowanie nad sobą, ale zaraz poprawia marynarkę, oddycha spokojnie i wygląda profesjonalnie, jak zawsze. - Chłopak ma nie żyć. Musisz mi pomóc upozorować wypadek, bo masz z nim kontakt, którego żaden z moich ludzi nie osiągnie! Gdyby nie to, że pieprzony Terrence jest w więzieniu, nie musiałbyś tego robić.
- Nic nie muszę. Nie zrobię tego. Nie jemu. Nie pozwolę, żeby coś mu się stało. Wybacz mi, ale jeżeli cokolwiek mu zrobisz, powiem wszystko policji. Nie ma już między nami żadnego układu, Irydionie - mówi martwym głosem Dan, po czym patrzy przez okno. - A teraz wyjdź.
Irydion, który nie wiadomo kiedy wstał, patrzy na swojego przyjaciela oburzony, zdenerwowany i zdruzgotany. Ale potem, zupełnie inne myśli napływają do jego głowy.
- Masz rację. Nie mogę zabić niewinnego człowieka! To próżność mnie zabija! - Opada skruszony na fotel i zasłania twarz dłońmi. - Dan, gdyby nie ty, nie wiem co bym zrobił. Zawsze odwodzisz mnie od głupich pomysłów!
- Od tego ma się przyjaciół - Fox odwraca się do niego z bladym uśmiechem i podchodzi, żeby poklepać go po plecach. 
- Wypijmy! Za przyjaźń, najdroższy! - Irydion podnosi się z miejsca i udaje się do kuchni.- Jestem z kierowcą, więc co mi tam. Siadaj, zaraz naleję, chyba pamiętam, gdzie trzymasz Whisky!
Zadowolony z takiego obrotu spraw, Dan siada na fotelu i czeka, aż jego przyjaciel przyniesie dwie szklanki. Irydion zajmuje miejsce obok i stawia przed nim whisky. Z uśmiechem pije pierwszy łyk, drugi, jednocześnie patrząc wyczekująco na towarzysza. W końcu i Fox się łamie i ciągnie ze szklanki.
- A wiesz - Irydion obraca naczynie w dłoniach i uśmiecha się do siebie. - Nigdy nie lubiłem chemii, a dopiero mój pracownik, uświadomił mi, że może się przydać. Na przykład jest jakiś tam związek, nie pamiętam jak się nazywał. Przyspiesza akcje serca, wiesz? Powinieneś go unikać jako zawałowiec. Tak samo ciekawe jest, jak ludzie przewidują pewne rzeczy. Na przykład to, że coś może pójść nie tak. Hmm, no może to, że twój stary przyjaciel zagrozi ci policją. Ahh, ludzie - wzdycha, patrząc jak Dan łapie się jedną dłonią za klatkę piersiową. - Tak samo przeźroczyste rękawiczki, żeby nie zostawić odcisków palców. Również przydatne, polecam - Naciąga materiał, który pokrywa jego dłoń. - A wiesz co jest najciekawsze? Że nawet jak tu zdechniesz, nikt nie pomyśli, że to mogła byś czyjaś sprawa, bo jesteś starym, schorowanym śmieciem, który nie wie, gdzie jego miejsce - Dan upada na podłogę, a Irydion chwyta jego i swoją szklankę. - Pozwolisz, że to wezmę. Dowody, no sam rozumiesz, już mam dość tych niebieskich psów, czy policji, nazywaj ich jak chcesz. Może masz coś do przekazania Harry'emu, zanim go zabiję? Bo zrobię to z myślą o tym, jak dzielnie go broniłeś. Albo coś dla swojej córeczki? Nie? Szkoda - Mężczyzna cmoka i pochyla się nad swoim przyjacielem. - A teraz gnij tutaj i ucz się, że nie odmawia się przywódcy największej mafii, jakiej sama królowa nie widziała. Dobranoc, przyjacielu. Zapewniam cię, nie podniesiesz się, umrzesz tutaj spokojnie za jakiś czas. Żegnam cię, mój miły! A! I nie ufaj więcej nikomu, kto proponuje ci coś do picia! Ale chyba nie będziesz miał więcej okazji, żeby zastosować moją radę!
Z uśmiechem na twarzy wychodzi z domu i nogą zatrzaskuje drzwi. Podąża w stronę samochodu, gdzie jego kierowca czeka na polecenia. Ostatni raz patrzy na dom, w którym za cztery godziny pojawi się córka zmarłego już wtedy, Dan'a Fox'a.



KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ


---------------------------------------------------------


Dan Fox (*) :(

Chciałabym wam bardzo podziękować za 110 041 wejść!
Za kolejnego bloga miesiąca, za wszystkie głosy, za to, że tyle musicie czekać na rozdział i to robicie (Przepraszam, poprawię się: ()
Kocham was mocno moje misie <3 
To zakończenie pierwszej części. Kolejne dwie, tak samo jak wielki epilog pojawią się na tej stronie! 
Pierwszy rozdział części drugie, tak jak i zwiastun, pojawią się do przyszłej środy :)
Jeszcze raz, bardzo was kocham , mam nadzieję, że zostaniecie ze mnę do końca tej historii <3
Komentujcie albo nie, jak tam chcecie, snujcie spekulacje, powodzenia w rozgryzieniu tego wszystkiego :D