Jade's P.O.V
Moja kawa kończy się parzyć, a ja przez zapuchnięte oczy niewiele co widzę. Nienawidzę wstawać rano. Patrzę na zegarek w telefonie i przeklinam pod nosem. Dlaczego w listopadzie jasno zaczyna się robić dopiero po tym, kiedy jestem zmuszona wyjść z domu? Dlaczego, cholera, muszę mieć wrażenie, że wstaję w nocy? Chwytam swój kubek i osuwam się na krzesło. Wiem, że jeżeli zamknę oczy, po prostu zasnę. Muszę ograniczać nocne rozmowy z Harry'm do minimum. To, że jemu wystarcza pięć godzin snu, nie znaczy, że ze mną jest tak samo. Zaczynam przeglądać gazetę, kiedy do pokoju wchodzi Susan.
- Wyglądasz jak twoja mama - zauważa z uśmiechem. No tak, ona się wyspała. Patrzę na nią z rządzą mordu w oczach, a ona uśmiecha się. - No co?
- To, że Louis nie jest nachalny w nocy i po prostu śpi...
- Przecież Louis śpi u siebie - wtrąca, a ja przerywam jej gestem ręki.
- To, że Louis nie śpi razem z tobą, a ty masz szanse funkcjonować każdego ranka normalnie, nie znaczy, że inni ludzie też tak mają.
- Inni ludzie, czyli ty? - Siada naprzeciwko i chwyta mój kubek. - Prześpisz się na wykładach.
- Tak, a potem jak będę lekarzem i będę leczyć małe dziecko Tomlinson'ów, to czymś je zatruję - marudzę i nawet nie dogryzam jej, że wzięła moją kawę. - Idę obudzić Harry'ego. Aron zaraz po nas przyjedzie.
Wstaję od stołu i kieruję się do swojego pokoju. Jest mi cholernie zimno i widok chłopaka, który wtula się w moją ciepłą pościel jest dla mnie torturą. Teoretycznie, mogłabym położyć się obok. Ale nie, cała ta dorosłość każe mi być odpowiedzialną. Jezus.
- Harry, wstawaj. Musimy być na uczelni za mnie więcej pół godziny - Klękam na łóżku i zaczynam gładzić jego policzek. - Chodź, zbierz się w sobie.
- Nie możemy tu zostać? - chrypi, a ja uśmiecham się na dźwięk jego głosu.
- Nie. Chodź.
Jęczy coś, jakby wszystko go bolało. Odrzuca długie włosy do tyłu i podnosi się na ramionach. Staję na ziemi, chwyta moją pościel i się nią zawija. Wygląda jak wielkie burrito.
- Masz tak zamiar iść do swojego mieszkania? - pytam z rozbawieniem.
- Tak. Jest mi zimno - oświadcza i kieruje się w stronę wyjścia.
- I co, tak wyobrażasz sobie nasze wspólne życie? - pytam go, a on odwraca się w drzwiach z uśmiechem.
- W moich wyobrażeniach jesteś nago, więc, jeżeli byś mogła...
- Wyjdź już! - śmieję się i rzucam w niego poduszką.
Pokazuje mi środkowy palec i znika mi z oczu. Słyszę, że wita się z Susan, po czym trzaska drzwiami. Siadam na łóżku z głupim uśmiechem. Nawet nie wiem jak mam określić swoje uczucia do niego. Jest koniec listopada, a ja darzę Harry'ego tak strasznie obcym dla mnie uczuciem. Z każdym dniem mam coraz silniejsze wrażenie, że jest ze mną, bo tak należy. To nie jest tak, że czuję się jakoś specjalnie, kiedy jest. Dopiero wtedy jest normalnie. Natomiast, jeżeli go nie ma, zaczynam za nim tęsknić. I to niezależnie od tego, czy nie ma go pół godziny, czy nie widzimy się cały dzień, tęsknie za nim za każdym razem, kiedy nie ma go obok. Wzdycham i znowu przyznaję przed sobą, że tak, zakochałam się.
Harry's P.O.V
- Hej Louis - witam się, a brunet patrzy na mnie zaspany.
- Co ty masz na sobie? - Obrzuca mnie zdziwionym spojrzeniem. - Mam nadzieję, że pod spodem jest coś, co oprócz pościeli zakrywa twojego przyjaciela - Wskazuje palcem na mój krok.
- Nie, pewnie, że jestem nagi. W końcu wracam od Jade, uprawialiśmy dziki seks.
- Nie muszę tego słuchać! - ucina mi, na co ja posyłam mu głupi uśmiech.
Zrzucam moje okrycie i kładę ja kanapie. Podchodzę do ekspresu z kawą. Aron wkrótce przyjedzie, a ja potrzebuję jakiś dziesięciu minut na przygotowanie. W końcu jestem facetem, nie będę się malować, czy coś tam. Golił, sam nie wiem co dziewczyny robią rano.
- Louis, o której jedziesz na zajęcia? - pytam głośno, gdyż mój przyjaciel oddalił się w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Zostaję w domu. Źle się czuję i... i nie mam ochoty.... jest zimno. - Pojawia się w drzwiach swojej sypialni i unikając mojego spojrzenia, drapie się po karku. - Możesz tak się nie gapić, tymi swoimi zezowatymi oczami? - Wyrzuca ręce w górę i pyta z pretensją. - Jadę z Susan do kina, jeśli już musisz wiedzieć!
- Ale ja nic nie mówię... - Uśmiecham się zdezorientowany. - Nie oceniam cię.
- Nie chcę żeby siedziała w domu, okej? - ignoruje mnie i dalej się usprawiedliwia. - Po tym wszystkim musi w końcu się odprężyć.
- Stary, przecież to dobrze, czemu miałbym być przez to, no nie wiem, zły? Bierz ją.
Lou patrzy na mnie zdezorientowany. Odwraca się i gdera coś pod nosem. Nie wiem, czy jest zdenerwowany, czy rozbawiony, bo moje myśli nagle zwracają się w stronę Jade, która też ostatnio gadała coś o jakimś filmie. Może też ją gdzieś zabiorę? Tak chyba robią przyjaciele. Mam nadzieję.
Zresztą, cholera, o ile traktuję Susan jak przyjaciółkę, to o Jade nie mogę tego powiedzieć. Nie umiem określić stanu, w jakim się znajdujemy.
Chwytam swój kubek z kawą i idę do swojej sypialni. Przeglądam swoje ubrania i w końcu chwytam granatową bluzę. Nie znoszę jej, ale podobam się w niej Jay.
Unoszę brwi, zdziwiony swoim zachowaniem. Zdecydowanie coś się ze mną stało. W końcu, kilka minut później kończę myc zęby i dostaję sms'a od Arona, który mówi, że mam razem z panią Style's schodzić na dół. Uśmiecham się głupio do siebie, kiedy żegnam się z Louis'em i wychodzę na korytarz. I tam niestety mój dobry humor ulega małej awarii. Pani Styles stwierdziła, że robienie mi żartów jest jej ulubionym zajęciem, więc sama pojechała windą, a mnie zostało biec schodami. Co z tego, że ja zawsze na nią czekam. Zawsze.
Zbiegam w dół, cały czas odgarniając sobie włosy z twarzy. Jak można ich tak bardzo nienawidzić i kochać na raz?
- Widzę, że świetnie się bawisz od samego rana? - pytam Jade, kiedy tylko widzę ją przy mercedesie Arona. Odwraca się do mnie z uśmiechem na twarzy, a jej wielki szalik odsłania tylko kawałek jej nosa. Ale po niej od razu widać, kiedy się śmieje, nawet bez patrzenia na jej usta. Nie wiem co jest nie tak z jej oczami, ale zdecydowanie samym spojrzeniem jest w stanie wyrazić swoje wszystkie emocje.
- A ty świetnie się bawiłeś opowiadając kawały w środku nocy? - Kładzie ręce na biodra i podnosi jedną brew. - Jak to było? Siedzi trzech gejów w wannie, który ma urodziny?
- Nie chcę tego słuchać! - przerywa Aron, który kończy palić papierosa i rzuca go na ziemie. - Możemy już jechać, proszę?
- Ten w środku - mruczę pod nosem, a Jade wybucha śmiechem.
Ładujemy się na miejsca. To znaczy, Jay i Aron siedzą z przodu, a ja muszę turlać się po całym tyle, bo ktoś wpadł na pomysł, żeby wyjąć wszystkie siedzenia i postawić je w salonie. Nie wiem, czy to był Zayn, Liam, czy sam Aron, ale zdecydowanie bardzo długo nad tym myśleli. W końcu tak zajebiste pomysły nie przychodzą od tak
- Dlaczego ja zawsze muszę jeździć z tyłu? - burczę obrażony i patrzę na Black'a w lusterku.
- Jade, słyszałaś coś? - pyta ją z uniesionymi brwiami.
- To chyba radio chce być włączone! - krzyczy wesoło dziewczyna, po czym naciska wielki guzik. Rozbrzmiewa jakaś ohydna piosenka, której miałem szczęście nigdy nie słyszeć. Aż do teraz.
- Nienawidzę was.
- Zawsze możesz chodzić na piechotę - zauważa brunet.
- O, więc teraz słyszałeś? - pytam z ironią, a on tylko przyłącza się ze swoim śpiewaniem, a raczej wyciem, do Jade. - Chyba tak zrobię.
Dziewczyna odwraca się do mnie, a ja patrzę na nią obrażony. Przejeżdża po moim policzku dłonią, a ja uśmiecham się mimowolnie. Mówię jej, że jest zołzą, na co ona pokazuje mi język.
******
Słońce przedziera się przez brudne okna budynku uczelni, kiedy ja biegnę korytarzem. Czy tu zawsze musi tak śmierdzieć? Przecież to jakaś paranoja. Mijam się z kilkoma znajomymi osobami, ale naprawdę nie mam czasu, żeby z nimi rozmawiać. Już jestem spóźniony. - Przepraszam za spóźnienie - dukam na wstępie, kiedy wchodzę na salę. Rozglądam się zdziwiony, bo wykładowcy jeszcze nie ma. Widzę, że nie tylko ja mam problemy z dotarciem na uczelnie. - Och, super - jęczę, kiedy rozglądam się po pomieszczeniu i widzę, że jedyne wolne miejsce, to to, koło chłopaka, którego po prostu nienawidzę. Nawet nie wiem jak ma na imię. Niel? Coś w tym stylu. Na moje nieszczęście, patrzy w moją stronę i macha, żebym do niego podszedł.
Może to tylko złe pierwsze wrażenie, myślę. Nie rozmawiałem z nim nigdy. Nie lubię go dla zasady. Ktoś musi być kozłem ofiarnym.
- Cześć - burczę i rzucam na ziemie swoją torbę.
- Słyszałeś, że mamy mieć nowego? - wypala od razu, a ja patrzę na niego zły. - Nowy profesor, nie wiem, coś w tym stylu.
- Wspaniale, to coś, co podniosło mnie na duchu. Dzięki, Niel - Przewracam oczami.
- Niall - poprawia mnie z uśmiechem.
Nie mam, naprawdę nie mam ochoty zaczynać nowych znajomości. Mam swoje problemy.
- Niall Horan - Podnosi na mnie swoje niebieskie oczy, a ja widzę, że mimo, że przed chwilą byłem dla niego niemiły, on jakoś nie wydaje się być obrażony.
- Harry Styles - przedstawiam się krótko, wyciągając swoje rzeczy. - Mam nadzieję, że nie będzie okropny. Nie wiesz co się stało z poprzednim?
- Nie wiem nawet jak miał na imię, był tu tak krótko. Tak szybko odchodzą - Udaje, że pociąga nosem, a ja uśmiecham się mimowolnie. Zajmuję swoje miejsce na krześle i odgarniam do tyłu włosy, a Niall już chce coś powiedzieć, kiedy drzwi otwierają się nagle.
- Drodzy studenci! - Rozbrzmiewa głos z rogu klasy, a my obracamy się w tamtą stronę. Do środka wchodzi czarnoskóry mężczyzna. Jest niski, gruby i wygląda jak ktoś, kto rzeczywiście skończył filologie angielską. Mama tylko nadzieję, że ze mną nie będzie tak samo. Nie wiem czemu, ale mężczyzna nie przypada mi do gustu/ - Nazywam się Jack Wonder, zastępuję profesor....- zaczyna mówić oficjalnym tonem.
- Ej, czy on nie ma czasem zeza? - Niall patrzy na niego śmiertelnie poważnie, a ja odwracam się i patrzę na niego. Zaczynam się śmiać, kiedy widzę, jak mruży oczy. - Jezu, Harry, on serio ma zeza. On jednym okiem patrzy na ciebie, a drugim na tablice.
- Zamknij się - krztuszę się przez śmiech, bo to jest tak absurdalne, że aż zabawne.
- Czy nazwisko ,,Wonder" musi nieść ze sobą jakieś problemy ze wzrokiem? Stevie był ślepy, on patrzy na wszystkie strony świata na raz...
- Błagam cię - Zakrywam twarz dłońmi. - Niall, zamknij się, proszę – Zagryzam wargę.
- Nie rozumiem co cie tak śmieszy – Blondyn patrzy na mnie z udawanym oburzeniem. - Może dla niego to trudny temat? Gdyby się dowiedział, że właśnie się z niego naśmiewasz, podszedłby do ciebie, spojrzał prosto w twoje oczy i powiedział co czuje – Jego oczy wertują moje, kiedy nagle robi zeza i uśmiecha się głupio. - Zdecydowanie widziałby twoją dusze.
Kładę głowę na ławce i prawie płaczę. To jakaś paranoja. Profesor nie przejmuje się naszymi wygłupami, zaczyna rozmawiać z jedną z koleżanek z mojej grupy. Staram się uspokoić, ale przez śmiech cały się trzęsę.
- Harry?
- Nie, zamknij się! - krzyczę szeptem i zasłaniam uszy. - Nie mam zamiaru cię słuchać.
- Widzisz co on pisze na tablicy? - Niall patrzy z szeroko otwartymi oczami przed siebie, a ja zdziwiony podnoszę głowę. - ,, Metafora wzroku w literaturze”. To chyba jest ukryta kamera, naprawdę – Horan cieszy się jak nienormalny, a ja walczę ze sobą, żeby nie spaść z krzesła. Boże, mój brzuch.
- Czy panowie z tyłu chcieliby się z nami podzielić swoimi spostrzeżeniami na temat tematu dzisiejszych zajęć, czy pozwolicie mi mówić? - pyta kąśliwe profesor, patrząc na mnie. Albo Niall'a.
- Niech pan mówi, sir – mówi blondyn z pełną powagą i zachęca go gestem ręki.
Staram się uspokoić. Przygładzam włosy ręką i po prostu odsuwam się na drugi koniec ławki, jak najdalej od mojego towarzysza. Muszę na niego nie patrzeć i tyle. To tylko kilka godzin.
***
- Zdecydowanie najśmieszniejsze zajęcia w historii mojego studenckiego życia. - podsumowuję krótko Jade, kiedy siedzimy razem przed budynkiem uczelni. Dziewczyna związuję włosy w kucyka i mruży oczy przed zimowym, odbijającym się od śniegu słońcem.
- Tak? Ja dowiedziałam się,że prędzej czy później będę musiała zabić królika i nie, nic mnie nie ochroni – marudzi, wywracając oczami. - Zasady na tej uczelni są bezwzględne.
- Nie przesadzaj, to tylko futrzak. Zimno ci? - pytam, kiedy widzę, że zaczyna pocierać swoimi gołymi dłońmi o siebie. Kiwa głową, na co ja chwytam ja zamykam jej ręce w swoich. - Dlaczego nie wzięłaś rękawiczek?
- Zapomniałam? Jak powiem, że ich nie lubię, to dostanę kazanie?
- Tak.
- Więc zapomniałam – stwierdza z uśmiechem. - Wiesz, że musimy wracać?
- Nie mam siły – marudzę.
Aron musiał dzisiaj wracać wcześniej do domu. Chciał się pouczyć zanim pojedzie do cukierni. Póki co, siedzi tam pani Lucy, a chłopak nie chce jej obarczać. Ja i Jade zostaliśmy zmuszeni natomiast, do samodzielnego powrotu do domu. W przypadku naszych charakterów było to jak kara. Nie mieliśmy daleko, ale trzeba się jeszcze zebrać w sobie i w końcu ruszyć. Do diabła, to nie moja wina, że jest tak zimno, a ja mam wrażenie, że mój tyłek właśnie stał się jednością z tą ławką!
- Chodź – Jade podnosi się i wyciąga rękę w moją stronę, którą niechętnie chwytam. Czuję, że dłoń nadal jest zimna, więc odruchowo jej nie puszczam, ale dziewczyna nie wydaje się być jakoś szczególnie tym zainteresowana. Jakby było to normalne. Czasami nam się zdarza, ale chyba nie do tego stopnia, żeby chociaż się nie odwrócić, zobaczyć co robię. Marszczę brwi. Albo skutecznie udaje obojętną, albo pomyśli, że ją puszczę, jeśli okaże jakąkolwiek emocje. Poprawiam jej dłoń w mojej i leniwym krokiem ruszam za nią w stronę domu.
- Chcesz kawę? - pytam po chwili ciszy, po czym grzebie w kieszeni i wyciągam portfel. Zaglądam do środka i sprawdzam ile drobnych mam przy sobie. - Pójdziemy na stacje, tam robią całą tą, jak jej tam, świąteczną moc, czy coś.
- Świąteczny czar! - oburza się i patrzy na mnie przez ramię. - Piję ją dwa razy dziennie, a ty dalej nie pamiętasz!
- Ma w sobie tyle cukru, że smakuje, jakby Święty Mikołaj miał jakąś biegunkę – Przewracam oczami w odpowiedz, a ona podnosi brwi.
- Fuj.
- Nieważne – zaczynam chichotać. - Idziemy?
Ku mojemu zdziwieniu, Jade po prostu kiwa głową, a co dziwniejsze, znowu wystawia dłoń w moją stronę i chwyta nią moją.
Aron's P.O.V
- Jestem! - krzyczę od progu i tupię nogami w wycieraczkę, żeby pozbyć się śniegu. - Zayn? Liam?
- Są w sklepie z Holly! - odpowiada mi dziewczęcy głos i chwilę potem z pokoju wychodzi Lena, ubrana w sweter swojego chłopaka i z kubkiem herbaty w ręku.
- A ty nie powinnaś być w szkole? - Patrzę na nią podejrzliwie.
- Może – Uśmiecha się zadziornie. - Ale bardzo stęskniłam się za moim głupkiem, więc musiałam go odwiedzić – Wzrusza ramionami, jakby to było zupełnie normalnie.
- Wspaniale – mówię równie podekscytowanym tomem co ona.
- Wiesz co, dupku? Znam cię już trochę i masz jakieś dziesięć sekund, żeby powiedzieć mi, czemu jesteś smutny albo cię upiję i i tak to zrobisz.
Podnoszę na nią zdziwiony wzrok. Przez jej minę bardzo przypomina mi teraz jej mamę, no i Jade, ale trochę mniej.
- Co? Nic się nie dzieje – Kręcę głową, ale unikam jej wzroku. Lena wzdycha przeciągle i podnosi wzrok do sufitu. - A może nie chcę o tym rozmawiać?
- A może ja i tak wiem o co chodzi, tylko kulturalnie daję ci szansę, żebyś sam to powiedział? - odpowiada od razu ze smutnym uśmiechem. - Susan?
- Jezu, Lena – Rzucam kurtkę na wieszak i zły wchodzę dalej, mijając ją. Siadam na kanapie i wyciągam książki z torby. - To nie jest twoja sprawa.
- Trochę jednak jest.
Zerkam na nią spode łba i marszczę brwi.
- O nic nie chodzi – powtarzam dobitnie i z trzaskiem otwieram książkę. - Po prostu ma teraz kogoś, jest szczęśliwa, a ja cieszę się razem z nią.
- Więc tutaj cię boli – Patrzy na mnie ze smutkiem i przysiada się obok.
I w końcu, chociaż nie wiem jak to robi, mówię jej. Że żałuję, że byłem tchórzem i nie dałem rady jej powiedzieć. Że to nie ja byłem z nią, kiedy tego potrzebowała. A najbardziej tego, że nigdy już nie będę miał okazji powiedzieć, jak strasznie, cholernie ją kocham. Jak jest dla mnie najważniejsza. Jak tęsknie za tym, kiedy podchodziła do mnie i mnie przytulała, albo jak się kłóciliśmy i nawet mnie biła. Tęsknie za jakimikolwiek emocjami związanymi z nią.
I jak strasznie nienawidzę jej obojętności.
Louis's P.O.V
- Jesteś gotowa? - wołam przeciągle, kiedy wchodzę do mieszkania Sus. - Susan?
- Chwilkę! - krzyczy z łazienki, a ja idę w tamtą stronę. Przez otwarte drzwi widzę, że jest już gotowa i mocuję się z zapięciem naszyjnika. - To cholerstwo... zaraz je zepsuję.
- Daj – śmieję się i podchodzę do niej od tyłu. Odgarniam jej włosy na bok i zapinam biżuterię. Wypuszczam ją z palców, a ona lekko opada na kark dziewczyny.
- Dziękuję – Odwraca się i uśmiecha do mnie blado. - Jestem gotowa.
Przepuszczam ją w drzwiach, a po chwili pomagam jej założyć kurtkę. Dzisiejszy wieczór ma być zdecydowanie najlepszy pod słońcem.
Biegnę za nią na dół i staram się nie gapić bezczelnie na jej tyłek. To zupełnie nie w moim stylu.
- Louis? - Patrzy na mnie, a ja orientuję się, że jesteśmy już na dole. - Słyszysz co mówię?
- Tak - Kiwak szybko głową. - Nie?
- Telefon ci dzwoni - mówi rozbawiona, po czym wsiada do samochodu, którego jakimś cudem otworzyłem.
Gramolę się na siedzenie kierowcy i niechętnie patrzę na wyświetlacz. Wywracam oczami i pokazuję jej urządzenie.
- To twoja mama, masz odebrać! - oburza się śmiesznie. - Nie rób tej zbolałej miny. Przyjedzie na święta, dobrze wiesz, że musisz z nią wszystko ustalić. Odbieraj - Daje mi polecenie.
Zawsze jest tak samo - mama dzwoni do mnie, żeby opowiedzieć mi co dzieje się u nich w domu, powiedzieć, że bardzo mnie kocha i żałuje, że tata nie może przyjechać na święta. Nie chcą zabierać wszystkich moich sióstr do stolicy, więc tata musi z nimi zostać, a ona sama przyjedzie, żeby sprawdzić, czy w mieszkaniu nie panuje całkowita anarchia. Susan opiera głowę o szybę i przymyka oczy. Wygląda pięknie. Jak zawsze. Uśmiecham się blado i w końcu odbieram telefon.
- Synku, kochanie, tak bardzo się stęskniłam! - zaczyna od razu, zanim coś powiem.
- Mamo, jak u was? - mówię i przecieram twarz dłońmi. To ma być wieczór mój i Sus. Nie mój, Sus i Troy Tomlinson.
- Wspaniale! Kochanie, nie mogę się doczekać, aż cię zobaczę. Tak bardzo tęsknie.
- Ja też mamo - Czuję, że przechodzi mnie radosny dreszcz na jej słowa. Kocham ją i też tęsknie. Strasznie. Susan bezgłośnie każe przekazać mojej mamie pozdrowienia. - Su cię pozdrawia, mamo.
- Jesteś z nią? - Prawie słyszę, jak moja mama się uśmiecha.
- Jestem. A może chcecie porozmawiać? - Zadowolony z siebie patrze jak Susan nieruchomieje i patrzy na mnie przerażona. Kręci głową i chce zabić mnie wzrokiem, na co ja tylko wzruszam ramionami.
- Oczywiście! - Wydaję mi się, że Susan też to słyszy, bo teraz już całkiem blednie, a ja zadowolony wyciągam w jej stronę telefon.
- Halo? - zaczyna niepewnie. - Mi również miło panią słyszeć! - Stara się przybrać miły ton głosu, ale widzę, jak strasznie się boi. Mam poczucie winy, że ją w to wplątałem, więc chwytam jej małą dłoń, na znak tego, że z nią jestem. No i w razie czego, gdyby moja mama zaczęła opowiadać jakieś niestworzone historie o mnie, zabiorę jej telefon.
- Wiem, pani Tomlinson. Jest wspaniałym chłopakiem - mówi, a ja patrzę na nią. Nasze spojrzenia się krzyżują, a ona lekko się rumieni. I patrząc mi w oczy mówi: - Jestem z nim najszczęśliwsza na świecie. Cieszę się, że go mam. Kocham go.
- I co, tak wyobrażasz sobie nasze wspólne życie? - pytam go, a on odwraca się w drzwiach z uśmiechem.
- W moich wyobrażeniach jesteś nago, więc, jeżeli byś mogła...
- Wyjdź już! - śmieję się i rzucam w niego poduszką.
Pokazuje mi środkowy palec i znika mi z oczu. Słyszę, że wita się z Susan, po czym trzaska drzwiami. Siadam na łóżku z głupim uśmiechem. Nawet nie wiem jak mam określić swoje uczucia do niego. Jest koniec listopada, a ja darzę Harry'ego tak strasznie obcym dla mnie uczuciem. Z każdym dniem mam coraz silniejsze wrażenie, że jest ze mną, bo tak należy. To nie jest tak, że czuję się jakoś specjalnie, kiedy jest. Dopiero wtedy jest normalnie. Natomiast, jeżeli go nie ma, zaczynam za nim tęsknić. I to niezależnie od tego, czy nie ma go pół godziny, czy nie widzimy się cały dzień, tęsknie za nim za każdym razem, kiedy nie ma go obok. Wzdycham i znowu przyznaję przed sobą, że tak, zakochałam się.
Harry's P.O.V
- Hej Louis - witam się, a brunet patrzy na mnie zaspany.
- Co ty masz na sobie? - Obrzuca mnie zdziwionym spojrzeniem. - Mam nadzieję, że pod spodem jest coś, co oprócz pościeli zakrywa twojego przyjaciela - Wskazuje palcem na mój krok.
- Nie, pewnie, że jestem nagi. W końcu wracam od Jade, uprawialiśmy dziki seks.
- Nie muszę tego słuchać! - ucina mi, na co ja posyłam mu głupi uśmiech.
Zrzucam moje okrycie i kładę ja kanapie. Podchodzę do ekspresu z kawą. Aron wkrótce przyjedzie, a ja potrzebuję jakiś dziesięciu minut na przygotowanie. W końcu jestem facetem, nie będę się malować, czy coś tam. Golił, sam nie wiem co dziewczyny robią rano.
- Louis, o której jedziesz na zajęcia? - pytam głośno, gdyż mój przyjaciel oddalił się w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Zostaję w domu. Źle się czuję i... i nie mam ochoty.... jest zimno. - Pojawia się w drzwiach swojej sypialni i unikając mojego spojrzenia, drapie się po karku. - Możesz tak się nie gapić, tymi swoimi zezowatymi oczami? - Wyrzuca ręce w górę i pyta z pretensją. - Jadę z Susan do kina, jeśli już musisz wiedzieć!
- Ale ja nic nie mówię... - Uśmiecham się zdezorientowany. - Nie oceniam cię.
- Nie chcę żeby siedziała w domu, okej? - ignoruje mnie i dalej się usprawiedliwia. - Po tym wszystkim musi w końcu się odprężyć.
- Stary, przecież to dobrze, czemu miałbym być przez to, no nie wiem, zły? Bierz ją.
Lou patrzy na mnie zdezorientowany. Odwraca się i gdera coś pod nosem. Nie wiem, czy jest zdenerwowany, czy rozbawiony, bo moje myśli nagle zwracają się w stronę Jade, która też ostatnio gadała coś o jakimś filmie. Może też ją gdzieś zabiorę? Tak chyba robią przyjaciele. Mam nadzieję.
Zresztą, cholera, o ile traktuję Susan jak przyjaciółkę, to o Jade nie mogę tego powiedzieć. Nie umiem określić stanu, w jakim się znajdujemy.
Chwytam swój kubek z kawą i idę do swojej sypialni. Przeglądam swoje ubrania i w końcu chwytam granatową bluzę. Nie znoszę jej, ale podobam się w niej Jay.
Unoszę brwi, zdziwiony swoim zachowaniem. Zdecydowanie coś się ze mną stało. W końcu, kilka minut później kończę myc zęby i dostaję sms'a od Arona, który mówi, że mam razem z panią Style's schodzić na dół. Uśmiecham się głupio do siebie, kiedy żegnam się z Louis'em i wychodzę na korytarz. I tam niestety mój dobry humor ulega małej awarii. Pani Styles stwierdziła, że robienie mi żartów jest jej ulubionym zajęciem, więc sama pojechała windą, a mnie zostało biec schodami. Co z tego, że ja zawsze na nią czekam. Zawsze.
Zbiegam w dół, cały czas odgarniając sobie włosy z twarzy. Jak można ich tak bardzo nienawidzić i kochać na raz?
- Widzę, że świetnie się bawisz od samego rana? - pytam Jade, kiedy tylko widzę ją przy mercedesie Arona. Odwraca się do mnie z uśmiechem na twarzy, a jej wielki szalik odsłania tylko kawałek jej nosa. Ale po niej od razu widać, kiedy się śmieje, nawet bez patrzenia na jej usta. Nie wiem co jest nie tak z jej oczami, ale zdecydowanie samym spojrzeniem jest w stanie wyrazić swoje wszystkie emocje.
- A ty świetnie się bawiłeś opowiadając kawały w środku nocy? - Kładzie ręce na biodra i podnosi jedną brew. - Jak to było? Siedzi trzech gejów w wannie, który ma urodziny?
- Nie chcę tego słuchać! - przerywa Aron, który kończy palić papierosa i rzuca go na ziemie. - Możemy już jechać, proszę?
- Ten w środku - mruczę pod nosem, a Jade wybucha śmiechem.
Ładujemy się na miejsca. To znaczy, Jay i Aron siedzą z przodu, a ja muszę turlać się po całym tyle, bo ktoś wpadł na pomysł, żeby wyjąć wszystkie siedzenia i postawić je w salonie. Nie wiem, czy to był Zayn, Liam, czy sam Aron, ale zdecydowanie bardzo długo nad tym myśleli. W końcu tak zajebiste pomysły nie przychodzą od tak
- Dlaczego ja zawsze muszę jeździć z tyłu? - burczę obrażony i patrzę na Black'a w lusterku.
- Jade, słyszałaś coś? - pyta ją z uniesionymi brwiami.
- To chyba radio chce być włączone! - krzyczy wesoło dziewczyna, po czym naciska wielki guzik. Rozbrzmiewa jakaś ohydna piosenka, której miałem szczęście nigdy nie słyszeć. Aż do teraz.
- Nienawidzę was.
- Zawsze możesz chodzić na piechotę - zauważa brunet.
- O, więc teraz słyszałeś? - pytam z ironią, a on tylko przyłącza się ze swoim śpiewaniem, a raczej wyciem, do Jade. - Chyba tak zrobię.
Dziewczyna odwraca się do mnie, a ja patrzę na nią obrażony. Przejeżdża po moim policzku dłonią, a ja uśmiecham się mimowolnie. Mówię jej, że jest zołzą, na co ona pokazuje mi język.
******
Słońce przedziera się przez brudne okna budynku uczelni, kiedy ja biegnę korytarzem. Czy tu zawsze musi tak śmierdzieć? Przecież to jakaś paranoja. Mijam się z kilkoma znajomymi osobami, ale naprawdę nie mam czasu, żeby z nimi rozmawiać. Już jestem spóźniony. - Przepraszam za spóźnienie - dukam na wstępie, kiedy wchodzę na salę. Rozglądam się zdziwiony, bo wykładowcy jeszcze nie ma. Widzę, że nie tylko ja mam problemy z dotarciem na uczelnie. - Och, super - jęczę, kiedy rozglądam się po pomieszczeniu i widzę, że jedyne wolne miejsce, to to, koło chłopaka, którego po prostu nienawidzę. Nawet nie wiem jak ma na imię. Niel? Coś w tym stylu. Na moje nieszczęście, patrzy w moją stronę i macha, żebym do niego podszedł.
Może to tylko złe pierwsze wrażenie, myślę. Nie rozmawiałem z nim nigdy. Nie lubię go dla zasady. Ktoś musi być kozłem ofiarnym.
- Cześć - burczę i rzucam na ziemie swoją torbę.
- Słyszałeś, że mamy mieć nowego? - wypala od razu, a ja patrzę na niego zły. - Nowy profesor, nie wiem, coś w tym stylu.
- Wspaniale, to coś, co podniosło mnie na duchu. Dzięki, Niel - Przewracam oczami.
- Niall - poprawia mnie z uśmiechem.
Nie mam, naprawdę nie mam ochoty zaczynać nowych znajomości. Mam swoje problemy.
- Niall Horan - Podnosi na mnie swoje niebieskie oczy, a ja widzę, że mimo, że przed chwilą byłem dla niego niemiły, on jakoś nie wydaje się być obrażony.
- Harry Styles - przedstawiam się krótko, wyciągając swoje rzeczy. - Mam nadzieję, że nie będzie okropny. Nie wiesz co się stało z poprzednim?
- Nie wiem nawet jak miał na imię, był tu tak krótko. Tak szybko odchodzą - Udaje, że pociąga nosem, a ja uśmiecham się mimowolnie. Zajmuję swoje miejsce na krześle i odgarniam do tyłu włosy, a Niall już chce coś powiedzieć, kiedy drzwi otwierają się nagle.
- Drodzy studenci! - Rozbrzmiewa głos z rogu klasy, a my obracamy się w tamtą stronę. Do środka wchodzi czarnoskóry mężczyzna. Jest niski, gruby i wygląda jak ktoś, kto rzeczywiście skończył filologie angielską. Mama tylko nadzieję, że ze mną nie będzie tak samo. Nie wiem czemu, ale mężczyzna nie przypada mi do gustu/ - Nazywam się Jack Wonder, zastępuję profesor....- zaczyna mówić oficjalnym tonem.
- Ej, czy on nie ma czasem zeza? - Niall patrzy na niego śmiertelnie poważnie, a ja odwracam się i patrzę na niego. Zaczynam się śmiać, kiedy widzę, jak mruży oczy. - Jezu, Harry, on serio ma zeza. On jednym okiem patrzy na ciebie, a drugim na tablice.
- Zamknij się - krztuszę się przez śmiech, bo to jest tak absurdalne, że aż zabawne.
- Czy nazwisko ,,Wonder" musi nieść ze sobą jakieś problemy ze wzrokiem? Stevie był ślepy, on patrzy na wszystkie strony świata na raz...
- Błagam cię - Zakrywam twarz dłońmi. - Niall, zamknij się, proszę – Zagryzam wargę.
- Nie rozumiem co cie tak śmieszy – Blondyn patrzy na mnie z udawanym oburzeniem. - Może dla niego to trudny temat? Gdyby się dowiedział, że właśnie się z niego naśmiewasz, podszedłby do ciebie, spojrzał prosto w twoje oczy i powiedział co czuje – Jego oczy wertują moje, kiedy nagle robi zeza i uśmiecha się głupio. - Zdecydowanie widziałby twoją dusze.
Kładę głowę na ławce i prawie płaczę. To jakaś paranoja. Profesor nie przejmuje się naszymi wygłupami, zaczyna rozmawiać z jedną z koleżanek z mojej grupy. Staram się uspokoić, ale przez śmiech cały się trzęsę.
- Harry?
- Nie, zamknij się! - krzyczę szeptem i zasłaniam uszy. - Nie mam zamiaru cię słuchać.
- Widzisz co on pisze na tablicy? - Niall patrzy z szeroko otwartymi oczami przed siebie, a ja zdziwiony podnoszę głowę. - ,, Metafora wzroku w literaturze”. To chyba jest ukryta kamera, naprawdę – Horan cieszy się jak nienormalny, a ja walczę ze sobą, żeby nie spaść z krzesła. Boże, mój brzuch.
- Czy panowie z tyłu chcieliby się z nami podzielić swoimi spostrzeżeniami na temat tematu dzisiejszych zajęć, czy pozwolicie mi mówić? - pyta kąśliwe profesor, patrząc na mnie. Albo Niall'a.
- Niech pan mówi, sir – mówi blondyn z pełną powagą i zachęca go gestem ręki.
Staram się uspokoić. Przygładzam włosy ręką i po prostu odsuwam się na drugi koniec ławki, jak najdalej od mojego towarzysza. Muszę na niego nie patrzeć i tyle. To tylko kilka godzin.
***
- Zdecydowanie najśmieszniejsze zajęcia w historii mojego studenckiego życia. - podsumowuję krótko Jade, kiedy siedzimy razem przed budynkiem uczelni. Dziewczyna związuję włosy w kucyka i mruży oczy przed zimowym, odbijającym się od śniegu słońcem.
- Tak? Ja dowiedziałam się,że prędzej czy później będę musiała zabić królika i nie, nic mnie nie ochroni – marudzi, wywracając oczami. - Zasady na tej uczelni są bezwzględne.
- Nie przesadzaj, to tylko futrzak. Zimno ci? - pytam, kiedy widzę, że zaczyna pocierać swoimi gołymi dłońmi o siebie. Kiwa głową, na co ja chwytam ja zamykam jej ręce w swoich. - Dlaczego nie wzięłaś rękawiczek?
- Zapomniałam? Jak powiem, że ich nie lubię, to dostanę kazanie?
- Tak.
- Więc zapomniałam – stwierdza z uśmiechem. - Wiesz, że musimy wracać?
- Nie mam siły – marudzę.
Aron musiał dzisiaj wracać wcześniej do domu. Chciał się pouczyć zanim pojedzie do cukierni. Póki co, siedzi tam pani Lucy, a chłopak nie chce jej obarczać. Ja i Jade zostaliśmy zmuszeni natomiast, do samodzielnego powrotu do domu. W przypadku naszych charakterów było to jak kara. Nie mieliśmy daleko, ale trzeba się jeszcze zebrać w sobie i w końcu ruszyć. Do diabła, to nie moja wina, że jest tak zimno, a ja mam wrażenie, że mój tyłek właśnie stał się jednością z tą ławką!
- Chodź – Jade podnosi się i wyciąga rękę w moją stronę, którą niechętnie chwytam. Czuję, że dłoń nadal jest zimna, więc odruchowo jej nie puszczam, ale dziewczyna nie wydaje się być jakoś szczególnie tym zainteresowana. Jakby było to normalne. Czasami nam się zdarza, ale chyba nie do tego stopnia, żeby chociaż się nie odwrócić, zobaczyć co robię. Marszczę brwi. Albo skutecznie udaje obojętną, albo pomyśli, że ją puszczę, jeśli okaże jakąkolwiek emocje. Poprawiam jej dłoń w mojej i leniwym krokiem ruszam za nią w stronę domu.
- Chcesz kawę? - pytam po chwili ciszy, po czym grzebie w kieszeni i wyciągam portfel. Zaglądam do środka i sprawdzam ile drobnych mam przy sobie. - Pójdziemy na stacje, tam robią całą tą, jak jej tam, świąteczną moc, czy coś.
- Świąteczny czar! - oburza się i patrzy na mnie przez ramię. - Piję ją dwa razy dziennie, a ty dalej nie pamiętasz!
- Ma w sobie tyle cukru, że smakuje, jakby Święty Mikołaj miał jakąś biegunkę – Przewracam oczami w odpowiedz, a ona podnosi brwi.
- Fuj.
- Nieważne – zaczynam chichotać. - Idziemy?
Ku mojemu zdziwieniu, Jade po prostu kiwa głową, a co dziwniejsze, znowu wystawia dłoń w moją stronę i chwyta nią moją.
Aron's P.O.V
- Jestem! - krzyczę od progu i tupię nogami w wycieraczkę, żeby pozbyć się śniegu. - Zayn? Liam?
- Są w sklepie z Holly! - odpowiada mi dziewczęcy głos i chwilę potem z pokoju wychodzi Lena, ubrana w sweter swojego chłopaka i z kubkiem herbaty w ręku.
- A ty nie powinnaś być w szkole? - Patrzę na nią podejrzliwie.
- Może – Uśmiecha się zadziornie. - Ale bardzo stęskniłam się za moim głupkiem, więc musiałam go odwiedzić – Wzrusza ramionami, jakby to było zupełnie normalnie.
- Wspaniale – mówię równie podekscytowanym tomem co ona.
- Wiesz co, dupku? Znam cię już trochę i masz jakieś dziesięć sekund, żeby powiedzieć mi, czemu jesteś smutny albo cię upiję i i tak to zrobisz.
Podnoszę na nią zdziwiony wzrok. Przez jej minę bardzo przypomina mi teraz jej mamę, no i Jade, ale trochę mniej.
- Co? Nic się nie dzieje – Kręcę głową, ale unikam jej wzroku. Lena wzdycha przeciągle i podnosi wzrok do sufitu. - A może nie chcę o tym rozmawiać?
- A może ja i tak wiem o co chodzi, tylko kulturalnie daję ci szansę, żebyś sam to powiedział? - odpowiada od razu ze smutnym uśmiechem. - Susan?
- Jezu, Lena – Rzucam kurtkę na wieszak i zły wchodzę dalej, mijając ją. Siadam na kanapie i wyciągam książki z torby. - To nie jest twoja sprawa.
- Trochę jednak jest.
Zerkam na nią spode łba i marszczę brwi.
- O nic nie chodzi – powtarzam dobitnie i z trzaskiem otwieram książkę. - Po prostu ma teraz kogoś, jest szczęśliwa, a ja cieszę się razem z nią.
- Więc tutaj cię boli – Patrzy na mnie ze smutkiem i przysiada się obok.
I w końcu, chociaż nie wiem jak to robi, mówię jej. Że żałuję, że byłem tchórzem i nie dałem rady jej powiedzieć. Że to nie ja byłem z nią, kiedy tego potrzebowała. A najbardziej tego, że nigdy już nie będę miał okazji powiedzieć, jak strasznie, cholernie ją kocham. Jak jest dla mnie najważniejsza. Jak tęsknie za tym, kiedy podchodziła do mnie i mnie przytulała, albo jak się kłóciliśmy i nawet mnie biła. Tęsknie za jakimikolwiek emocjami związanymi z nią.
I jak strasznie nienawidzę jej obojętności.
Louis's P.O.V
- Jesteś gotowa? - wołam przeciągle, kiedy wchodzę do mieszkania Sus. - Susan?
- Chwilkę! - krzyczy z łazienki, a ja idę w tamtą stronę. Przez otwarte drzwi widzę, że jest już gotowa i mocuję się z zapięciem naszyjnika. - To cholerstwo... zaraz je zepsuję.
- Daj – śmieję się i podchodzę do niej od tyłu. Odgarniam jej włosy na bok i zapinam biżuterię. Wypuszczam ją z palców, a ona lekko opada na kark dziewczyny.
- Dziękuję – Odwraca się i uśmiecha do mnie blado. - Jestem gotowa.
Przepuszczam ją w drzwiach, a po chwili pomagam jej założyć kurtkę. Dzisiejszy wieczór ma być zdecydowanie najlepszy pod słońcem.
Biegnę za nią na dół i staram się nie gapić bezczelnie na jej tyłek. To zupełnie nie w moim stylu.
- Louis? - Patrzy na mnie, a ja orientuję się, że jesteśmy już na dole. - Słyszysz co mówię?
- Tak - Kiwak szybko głową. - Nie?
- Telefon ci dzwoni - mówi rozbawiona, po czym wsiada do samochodu, którego jakimś cudem otworzyłem.
Gramolę się na siedzenie kierowcy i niechętnie patrzę na wyświetlacz. Wywracam oczami i pokazuję jej urządzenie.
- To twoja mama, masz odebrać! - oburza się śmiesznie. - Nie rób tej zbolałej miny. Przyjedzie na święta, dobrze wiesz, że musisz z nią wszystko ustalić. Odbieraj - Daje mi polecenie.
Zawsze jest tak samo - mama dzwoni do mnie, żeby opowiedzieć mi co dzieje się u nich w domu, powiedzieć, że bardzo mnie kocha i żałuje, że tata nie może przyjechać na święta. Nie chcą zabierać wszystkich moich sióstr do stolicy, więc tata musi z nimi zostać, a ona sama przyjedzie, żeby sprawdzić, czy w mieszkaniu nie panuje całkowita anarchia. Susan opiera głowę o szybę i przymyka oczy. Wygląda pięknie. Jak zawsze. Uśmiecham się blado i w końcu odbieram telefon.
- Synku, kochanie, tak bardzo się stęskniłam! - zaczyna od razu, zanim coś powiem.
- Mamo, jak u was? - mówię i przecieram twarz dłońmi. To ma być wieczór mój i Sus. Nie mój, Sus i Troy Tomlinson.
- Wspaniale! Kochanie, nie mogę się doczekać, aż cię zobaczę. Tak bardzo tęsknie.
- Ja też mamo - Czuję, że przechodzi mnie radosny dreszcz na jej słowa. Kocham ją i też tęsknie. Strasznie. Susan bezgłośnie każe przekazać mojej mamie pozdrowienia. - Su cię pozdrawia, mamo.
- Jesteś z nią? - Prawie słyszę, jak moja mama się uśmiecha.
- Jestem. A może chcecie porozmawiać? - Zadowolony z siebie patrze jak Susan nieruchomieje i patrzy na mnie przerażona. Kręci głową i chce zabić mnie wzrokiem, na co ja tylko wzruszam ramionami.
- Oczywiście! - Wydaję mi się, że Susan też to słyszy, bo teraz już całkiem blednie, a ja zadowolony wyciągam w jej stronę telefon.
- Halo? - zaczyna niepewnie. - Mi również miło panią słyszeć! - Stara się przybrać miły ton głosu, ale widzę, jak strasznie się boi. Mam poczucie winy, że ją w to wplątałem, więc chwytam jej małą dłoń, na znak tego, że z nią jestem. No i w razie czego, gdyby moja mama zaczęła opowiadać jakieś niestworzone historie o mnie, zabiorę jej telefon.
- Wiem, pani Tomlinson. Jest wspaniałym chłopakiem - mówi, a ja patrzę na nią. Nasze spojrzenia się krzyżują, a ona lekko się rumieni. I patrząc mi w oczy mówi: - Jestem z nim najszczęśliwsza na świecie. Cieszę się, że go mam. Kocham go.