Jade's P.O.V
Zatrzymuję się w połowie schodów. Susan odwraca się gwałtownie. Cholera. Wzdycham, łapiąc się za głowę.
- Fajki, Jade? - pyta Susan, w której widzę, że zaczyna się gotować.
Aron bezdźwięcznie mówi ,,przepraszam". Kręcę tylko głową. Mamy przesrane.
Usta Susan poruszają się, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie umiała znaleźć słów.
Usta Susan poruszają się, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie umiała znaleźć słów.
- Wytłumaczysz mi to? - Zaplata ręce przed sobą.
Milczenie ciągnie się w nieskończoność. Chyba właśnie opuściła mnie zdolność racjonalnego myślenia. Trzeba temu zapobiec! Susan nie nienawidzi Arona. Ona po prostu z nim nie rozmawiała, nie dała sobie niczego wytłumaczyć. A im dłużej będzie tkwić w swoim przekonaniu. tym trudniej będzie ją z tego wyciągnąć. Biorę więc sprawy w swoje ręce i oznajmiam:
- Mogę. Wytłumaczę ci wszystko. Tylko błagam, nie drzyj się na nas.
- Jak mam się na was nie drzeć?! - wybucha, wyrzucając ręce w powietrze. - Wiedziałaś, że to dla mnie trudne, wiedziałaś, że przeżywam rozstanie z Jack'iem, a JEGO obecność wcale by mi w tym nie pomagała - Wskazuje palcem na Arona, który póki co, udaje, że jest niemy.
- Susan, zwariowałaś. Zrozum, Aron popełnił błąd, ale to tak jak każde z nas! - Teraz i ja podnoszę głos. Nie wiem skąd we mnie nagle taka siła i chęć obrony przyjaciela. Może to bezradna próba ratowania tej relacji?
- Nawet nie wiesz, jak mi było źle. Chciałem się zabić! - Nagle obie milkniemy i wpatrujemy się w Arona. - Nie wiecie, jak mi było ciężko! A ty nie znasz całej historii i nie dałaś mi nigdy jej wyjaśnić! - krzyczy dalej, prawie rwąc sobie włosy z głowy. Zwraca się do Susan, której wraca zdolność awanturowania się.
- Wiesz dlaczego? Bo gówno mnie obchodzi co masz mi do powiedzenia! - wyrzuca z siebie dziewczyna.
Aron zamyka za sobą drzwi, pewnie dlatego, że sąsiedzi mogliby usłyszeć jakieś strzępki z naszej rozmowy.
- Nie, właśnie, że nie. Bardzo cie to obchodzi, tylko ty nie chcesz tego przyznać. Czy ty uważasz, że bycie wściekłą na mnie to jakiś konkurs? Że przegrasz, jeśli dasz sobie coś wbić do tego pustego łba? - Aron właściwie już sycz, jego intonacja jest tak płaska, że każde zdanie mogłoby być oznajmującym, a nie pytaniem.
Stoję w połowie schodów, Mam wrażenie, że ciemne plamy pokrywają każde dostępne źródło światła w pokoju, bo mam mrok przed oczami. Przeszywa mnie coś ostrzejszego od noży - poczucie winy. Tak straszne, że to nie jest do opisania. Ciężko mi oddychać, mogę tylko w milczeniu przyglądać się, jak przebiegają wydarzenia. Jeżeli pójdzie tak dalej, to wszelkie starania, nadzieje na ich zgodę - legną w gruzach.
- Nie możesz pojąć, że zagrzebałeś naszą przyjaźń? Zniszczyłeś to! - Susan łapię się za włosy, po czym idzie do kuchni.
- Wiem, że to spieprzyłem! Jest mi wstyd, możesz to pojąć? Dlaczego nie jesteś w stanie mi wybaczyć? - Aron podąża za nią, a ja powoli zwlekam się ze schodów i idę za nimi.
- Nie chcę ci wybaczać! Nie chcę, żebyś znowu mnie zranił! - Su chwyta jakiś talerz, a ja przymykam oczy, bo wiem co za chwilę nastąpi. Talerz rozbija się na ziemi. - Wiesz czemu? Bo jakimś dziwnym trafem to, że ty coś spieprzyłeś boli mnie najbardziej! Jak nic innego! Nie chcę znowu tego przeżywać... JA CI UFAŁAM! - drze się z całych sił brunetka, a kolejny talerz znowu jest w powietrzu. Tym razem nie celuje nim w podłogę, tylko bezpośrednio w Arona. Chłopak schyla się w ostatnim momencie. Następuje chwila grobowej ciszy, a ja mam czas przyjrzeć się ich twarzą. Oboje wyglądają tak, jakby się mieli zaraz rozpłakać. Z twarzy Susan znikły rumieńce, a Aron wygląda jeszcze gorzej niż wcześniej.
- Nie zranię - mówi cicho chłopak, a Susan podnosi na niego swoje zbolałe spojrzenie.
- Myślisz, że to takie proste? Nie jestem w stanie ci zaufać! - krzyczy histerycznie, a jej głos się łamie. Osuwa się na ziemie i zakrywa twarz dłońmi.
Aron waha się, nie wie czy do niej podejść. Stawia krok do przodu, ale zaraz cofa się i wraca na swoje miejsce.
- Ona nie wie nic, prawda? - Odwraca się w moją stronę i posyła mnie pełne smutku spojrzenie.
Kręcę głową, bo nie jestem w stanie odpowiedzieć. Po tonie jego głosu poznaję, że jest po prostu załamany. Susan powoli podnosi głowę, bo chyba przez swoje aktualne załamanie nie jest w stanie reagować na nic szybko.
- Czego? Jest jeszcze coś, czego nie wiem? - pyta dziewczyna i podnosi się z ziemi. Aron patrzy na nią. Do tej pory nigdy nie widziałam ich w takim stanie. Po kilku minutach rozmowy są tak beznadziejnie sobą zmęczeni. Wszystkie ich gesty odnotowuję w głowie, tak na marginesie, gdybym zauważyła coś, co może wskazywać na ratunek naszej relacji. Ile razy już stresowałam się jakąś rozmową! Dotąd jednak, ta przebiła wszystko inne. No proszę, niech Aron jej powie, że zamordowali rodzinę jej byłego, a sam Jack siedzi w więzieniu. Niech wszystko się zawali.
- No powiedz mi, proszę, co jeszcze? - Susan niebezpiecznie szybko przemierza pomieszczenie i staje naprzeciw Arona. - Powiedz mi.
Obserwuję tą sytuację i postanawiam interweniować. Staję między nimi. Patrzę błagalnie na chłopaka. Niech coś zrobi, kłamie, mówi prawdę, nie wiem. Niech to się skończy.
- Ja... - zaczyna, ale po chwili zamyka usta i się odwraca. Po prostu. Patrzę na niego otępiała, nie wiedząc, co on właściwie zamierza. Wyjść? Teraz.
- Tak, uciekaj. Spierdalaj, jak zawsze! - wrzeszczy Susan, na co oboje zwracamy spojrzenia na nią. - To takie w twoim stylu - Su płacze. Normalnie, najzwyczajniej w świecie.
Zwracam się do Arona. Tak czy siak, nic z tego nie wyniknie. Susan się dowie albo ode mnie, albo od niego. Wpatruję się w niego z troską, jakbym chciała mu powiedzieć ,,Będzie lepiej!". No albo ,,Gorzej być nie może".
- Jack jest w więzieniu - zaczyna Aron grobowym, suchym głosem. - Szefostwo mafii wydało go policji, mówiąc, że to on jest szefem. Zmienili mu nazwisko i w ogóle - Chłopak zatrzymuje się na chwilę. Zamykam oczy. Nie mogę patrzeć ani na niego, ani na przyjaciółkę. Odchodzę na bok i siadam na krześle. - No i oni... mafia... zabili jego rodzinę. Żeby nikt ich nie wydał, nie powiedział, że to Jack.
Zza zamkniętych oczy słyszę, że Susan wypuszcza głośno powietrze, po czym następuje jej szloch. To chore. Z czasem zaczęłam zauważać, że w tej ciszy, kiedy żadne z nas się nie odzywa, brakuje mi tchu. Boli mnie klatka piersiowa. Robię się słaba.
- Zostawili tylko jego dziadka. On... jest chory i nic nie pamięta. Właśnie do niego jadę - dokańcza cicho Aron, a ja słyszę, że Susan zanosi się płaczem i opada na podłogę. Między jej szlochami słyszę tylko pojedyncze ,,Boże". - Jeżdżę do niego codziennie, do domu starców.
Zamieram i wstrzymuję oddech. Aron chyba rusza w stronę wyjścia. Podnoszę w końcu zmęczone powieki i potrzebuje chwili, żeby obraz się unormował. Jest cały zamazany, więc widzę tylko niewyraźne plamy. Chętnie pozostałabym w takim złudzeniu. Kiedy widzę w jakim stanie jest Susan, wszystko we mnie krzyczy. Każe Aronowi wyjść, dać jej spokój. On działa na nią jak narkotyk, najgorszy z możliwych. Zabija ją jego obecność. Na chwiejnych nogach podnoszę się z miejsca i idę do chłopaka, który wpatruje się w naszą przyjaciółkę, po czym mówię cicho:
- Jedź. Ona się wykończy, nie wytrzyma tego - Przerywa mi trzask tłuczonego szkła. Patrzę na Susan, która zdążyła się już podnieść i znowu rzuca talerzami. - Aron, błagam cię, wyjdź.
Nie wiem, czy uwolnienie się od niego coś da. Czeka mnie jeszcze rozmowa z Susan, dlaczego on w ogóle pojawił się w naszych progach. Mam nadzieję, że brak jego obecności jako tako poprawi sprawę. Susan ciska talerzem o ścianę i w największej histerii znowu zaczyna się drzeć:
- Jak mogłeś?! - Kolejny talerz jest posłany w ścianę. - Nie obchodzi cię to?
- Jak możesz myśleć, że nie?! - tym razem Aron też podnosi głos. Wyrywa mi się, a ja dopiero teraz orientuję się, że miałam ręce kurczowo zaciśnięte na jego ręce. Coraz trudniej mi oddychać. Jezu. - Myślisz, że po co do niego jeżdżę? Nie mam nic wspólnego z tym dziadkiem, robię to przez moje pierdolone poczucie winy! On jest chory, rozumiesz?! Ma alzheimera, dlatego go zostawili! Bo gówno pamięta! - wrzeszczy, a Susan zamiera w miejscu. Łzy cały czas ściekają po jej policzkach. - Mam ci jedno do powiedzenia! Mam kurwa dość, dość tego wszystkiego! Nie wiem co mam ze sobą zrobić, cały czas myślę o tym, jak wszystko spierdoliłem! Non stop! Nie zabiłem tych ludzi, rozumiesz? Nie miałem o niczym pojęcia! To była jedna akcja, dla kasy! Dlaczego Jade była mi w stanie wybaczyć, dlaczego nie chcesz mi dać drugiej szansy?! - Dźwięk płaczu Susan nagle się nasila, po czym dziewczyna mówi cicho:
- Bo Jade nigdy nie była w tobie na zabój zakochana - zaczyna wyliczać, a ja prawie przewracam się na ziemie. Moja dolna warga opada w dół, a ja wpatruję się w kłócącą się parę, która jest chyba tak samo zaskoczona wyznaniem Su, co ja. - To nie jest tak, że zapomniałam o twojej obietnicy, kiedy miałeś mnie chronić. Ja cały czas tym żyję, rozumiesz?! - znowu podnosi głos, a jej ręka wędruje po kolejny talerz. Aron chwyta jej nadgarstek, cały czas stojąc przed nią i wpatrując się w jej pałające nienawiścią oczy. - Miałeś być przy mnie od zawsze na zawsze! Nie mogę znieść tego, że nie powiedziałeś mi o jebanych problemach finansowych! Mówiłam ci o wszystkim, wiesz o mnie więcej niż Jade! Gówno mnie obchodzi kto ich zabił, nawet nie o to chodzi. Ta relacja jest zbyt toksyczna. Zależy mi na tobie tak bardzo, że mam ochotę się zabić i uwolnić się od tego! Dlatego nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Chce ułożyć sobie normalne życie, gdzie pierwszoplanową postacią nie będziesz ty! Rozumiesz? - płacze, zaczynając wyrywać swoją rękę. - Zrób dla mnie coś, ostatni raz. Nie rań mnie więcej, jedź sobie do tego dziadka, ratuj go, bądź idealny, jak to masz w zwyczaju. Pozwól mi żyć normalnie - W końcu wyrywa swoją dłoń. - Zajmij się nim najlepiej jak potrafisz.
Reakcja Arona jest natychmiastowa. Puszcza ją i w zawrotnym tempie pokonuje kuchnie. W drzwiach jednak odwraca się, a ja dostrzegam, że chyba płacze.
- Ja też cię kocham. Odkąd tylko pamiętam - mówi cicho, a Susan wpatruje się w niego zdruzgotana.
A po chwili słychać trzask drzwiami, rozpaczliwy wrzask żalu Su, zmieszany z łomotem kolejnego, rozbijającego się talerza.
Ja jeszcze nie płaczę. Nie teraz. Nie mogę pozwolić sobie na chwilę słabości . Jestem gotowa na wiele, byle tylko nie na mój płacz. Ostrożnie podchodzę do Susan, która ledwo trzyma się na nogach. Łapię ją za ręce, które są całe zlane zimnym potem. Opieram brodę na jej ramieniu, po czym przyciągam ją do siebie. Brunetka po chwili przestaje wydawać jakiekolwiek odgłosy. Stoimy tak kilkanaście minut, po czym ona odzywa się pierwsza:
- Jak mogłaś?
- Susan, dobrze wiesz, że nie byłabym w stanie go z tym zostawić - mówię cicho, a ona w momencie odrywa się ode mnie i mierzy mnie zabójczym spojrzeniem.
- A ja jestem? Masz mnie za potwora? - syczy.
- Nie. Po prostu nie rozumiem tej zawiści. Wiesz, że jeszcze trochę, a on po prostu się zabije? - pytam ją poważnie, a ta prycha i chwyta się za włosy. Kręci głową z niedowierzaniem, po czym mówi:
- Albo on, albo my.
- Nie mów tak! To nie polega na eliminowaniu się nawzajem! - krzyczę oburzona. - To twój przyjaciel.
- To BYŁ mój przyjaciel. Nie rozumiesz, jaka relacja nas łączy! Jestem z nim najszczęśliwsza na świcie! - Jej głos drży, bezsilnie starając się coś jeszcze wydukać. - Ale go nienawidzę!
- Wiem, że to dla ciebie trudne. Myślisz, że dla niego nie? Starasz się w ogóle zrozumieć co on przeżywa? - pytam, czując wzbierające we mnie emocje. Wściekłość. Agresja. Zniecierpliwienie. - Dlaczego jesteś taką pierdoloną hipokrytką?! Myślisz, że ty go nigdy nie zraniłaś?! - wrzeszczę w końcu, oddalając się od niej na drugi koniec kuchni.
- Gówno mnie to obchodzi! - odpyskowuje, a ja otwieram usta z niedowierzania.
- Co się z tobą stało? - pytam cicho.
Jej niedostępny wyraz twarzy, który teraz przyjęła, zaczyna mi działać na nerwy. Teraz to ja mam ochotę rzucić w nią talerzem. Opuszczam kuchnie, bo wiem, że dalsza rozmowa jest bezcelowa.
- Nie chcę go więcej widzieć - mówi za mną, a ja odwracam się na pięcie.
- To co, może zabronisz mi się z nim spotykać?! Twoja pierdolona, chora duma nie pozwala ci nawet myśleć o tym, że to z nim byłabyś najszczęśliwsza! Nie każę ci wychodzić za niego za mąż, ale błagam cię, nie wmówisz mi, że ,,odizolowanie" - Robię cudzysłów w powietrzu. - coś ci daje. To żałosne co wyprawiasz.
- Nic nie wiesz o naszej relacji! On był ze mną przy rozwodzie moich rodziców, był ze mną zawsze!
- Jak dla mnie, to brzmi jak pozytywna cecha - zauważam ironicznie.
- Gówno prawda! Ja nie umiem bez niego żyć, rozumiesz? - Susan nagle się załamuje i znowu zaczyna płakać. - Mój ojciec zawsze mówił, że kiedy tak się dzieje, trzeba uciekać. Wiesz, że miał tak samo z mamą? Uwierz, jest teraz szczęśliwszy. No bo skąd miał wiedzieć, że taka piękna miłość jak ich skończy się tak, że ta jebana wariatka usunie ich dziecko?
Teraz już całkiem nie mogę oddychać. Zaczynam świszczeć jak zabawka, ale nie daję tego po sobie poznać. Jej matka zabiła dziecko? Po chwili ciszy, kiedy widzę jak zapłakana Susan osuwa się na ścianę, a ja łapię się bezradnie kanapy, pytam:
- Wierzysz w to, że Aron zrobi to samo?
- Nie - Kręci głową. - Ale ja nie wierzę w dużo rzeczy. Nigdy nie wierzyłam, że kiedykolwiek przystąpi do mafii. Ba, nie wierzyłam nawet, że kiedykolwiek on odwzajemni moje uczucia - rzuca na odchodne, bo zmierza w stronę drzwi. Wiem, że jej nie zatrzymam. Wiem, że jest na mnie wściekła, ale ostatnimi siłami mówię:
- Su, nie zrób teraz nic głupiego - Kiedy słyszy moje słowa, odwraca się, patrzy na mnie, ale jej wzrok jest już łagodny.
- Muszę się po prostu przejść - mówi cicho, po czym wychodzi.
To, w jakim stanie się znajduje, nie można nazwać szokiem. Nie wiem absolutnie co czuję, bo moja zdolność oddychania jest ograniczona do tego stopnia, że mój mózg zaczyna szwankować. Przedostaję się do kuchni i zaczynam wyrzucać z szafek wszystkie leki, sztućce, co tylko wpadnie mi w ręce. Klatka piersiowa ciąży mi tak bardzo, że boli. A potem słyszę, że Harry schodzi z dołu. Uśmiecham się bezradnie, siadam na podłodze i pozwalam sobie na chwile załamania. Chłopak bez słowa podaje mi inhalator. Albo miał go ze sobą, albo wiedział gdzie go szukać lepiej niż ja. Zaczynam wstrząsać urządzeniem. Odchylam głowę do tyłu. Mocno i powoli zaciągam się jego zawartością. Wstrzymuję oddech, pozwalając wrócić moim zbolałym płucom do normalnego stanu. Siedzę chwilę bez ruchu, po czym otwieram oczy.
- Jeszcze raz? - Słyszę mocno zachrypnięty i wściekły głos Harry'ego.
Kręcę leniwie głową, po czym rzucam inhalator na ziemie.
- Mówiłem ci, że masz iść do lekarza - odzywa się znowu Styles.
- Musisz być taki upierdliwy? Teraz? - pytam zła, patrząc na niego zapłakanymi oczami. - Nie widzisz, że największą ochotę teraz mam na zabicie się, nie na kłótnie z tobą?
Harry staję nade mną i patrzy na mnie z góry. Zamieram w oczekiwaniu, aż w końcu raczy się odezwać.
- Po pierwsze, stałem na górze jak idiota, zastanawiając się, czy mam się mieszać, czy nie. Zdecydowałem na to drugie. Teraz cała kuchnia jest rozpierdolona, ty leżysz na podłodze, a tamci o mało co się nie zabili! - wybucha w końcu.
- To nie jest twoja sprawa - fukam zła i podnoszę się z ziemi, ocierając łzy wierzchem dłoni.
- Pewnie, że nie. Mam w dupie sprawę tamtej dwójki, chociaż myślę, że Aron ma rację - przyznaje. - Ale to, że znowu miałaś atak astmy to jednak moja sprawa i to mnie obchodzi.
- Dlaczego? - pytam, odwracając się do niego z założonymi rękami.
- Bo to ty? - odpowiada pytaniem na pytanie, przyjmując podobną pozę co ja. - Nie wiem, co teraz zrobisz, siądź sobie gdzieś, czy coś. Ogarnę trochę to pobojowisko, potem pojedziemy cię umówić do lekarza i kupić nowe talerze.
- Nie zapytasz mnie w ogóle o zdanie? - buntuję się, idąc po odkurzacz.
- Nie - warczy, zdenerwowany tak samo jak ja.
Wracam z potrzebnym sprzętem, zastając Harry'ego klęczącego i zbierającego większe odłamki szkła. Zajmuję miejsce obok niego i pomagam mu.
- Czujesz się już trochę lepiej? - pytam, wskazując na jego nagi, pokaleczony brzuch.
- Trochę - parska, ciągle obrażony. Wzdycham ciężko, po czym dodaję:
- Słyszałeś wszystko? - Kiwa głową, a ja zaciskam usta. - Matka Susan usunęła dziecko... Jezu. Nie pojmuję tego, co właśnie zaszło.
- Wiesz, historia jej i Arona jest idealna - przerywa mi Harry. - Przyjaciele od zawsze na zawsze, teraz się w sobie zakochają bez pamięci. Susan łamie bariery - Styles uśmiecha się blado. Wypuszczam z rąk kawałki szkła i przykładam dłoń do czoła.
- Jej matka usunęła dziecko. A oni wyznali sobie miłość w szale - Wskazuję bezradnie na drzwi. - A ty miałeś pierdolony koszmar, który nie wiemy co znaczy - Patrzę na niego błagalnie. - Jeden człowiek nie może czuć tyle co ja teraz, bo wybuchnie - stwierdzam smutnym głosem. - Jeszce wyglądasz, jakby ktoś cię pobił! - Wskazuję na jego twarz i brzuch, a Harry unosi lekko jeden kącik ust i przyciąga mnie do siebie. W jego ramionach czuję się względnie bezpiecznie. Przytula mnie tak, że siedzę na ziemi między jego zgiętymi nogami.
- Naprawdę wierzysz w to, że już nigdy się nic nie ułoży? - pyta mnie, głaszcząc moje włosy. Opieram ręce na jego nagim torsie i zaczynam jeździć po nim palcami. Kręcę głową.
- Zawsze jakoś wychodzimy cało z sytuacji - przyznaję.
- Widzisz? Może najgorsze mamy już za nami? - pyta, a ja w duchu przyznaję mu racje.
O nie - powiedziałaby nieco starsza Jade, gdyby tam była. - Prawdziwa jazda zaczyna się właśnie teraz.
Lena's P.O.V
Kiedy rozłączam się z Jade, jestem już prawie pod blokiem chłopców. Piszę Liam'owi, żeby wychodził. Cieszę się, że gdzieś mnie zaprosił. Bałam się, że nie wrócimy do naszych normalnych relacji, że po moim głupim wybryku wszystko upadło. Jednak, kiedy Ewaneglina wrzuciła na swoją tablicę na Facebook'u łzawy, denny wiersz, Liam nie mógł się powstrzymać i musiał razem ze mną go wyśmiać. Może to głupi powód do rozmowy, ale i tak mnie cieszy. Stoję pod budynkiem i mrużąc oczy patrzę w górę. Gdzie on jest?
Po chwili drzwi otwierają się, a Liam wypada z budynku. Patrzę na niego z uśmiechem, kiedy ten truchtem przemierza dzielący nas dystans.
- Witam pana! - krzyczę do niego, machając wesoło. Liam odpowiada mi tym samym, po czym, nawet się nie zatrzymując, łapie mnie za rękę i ciągnie za sobą. - Woah, co ty robisz? - pytam go zdziwiona.
- Muszę ci coś pokazać! - mówi z entuzjazmem, którym mnie zaraża. Przestaję protestować i zaczynam biec za nim.
- Mieliśmy zjeść śniadanie! - przypominam mu ze śmiechem.
- Chrzanić śniadanie! - Payne kręci głową z uśmiechem, ale nagle zatrzymuje się gwałtownie. - Albo dobra, najpierw kawa! - zmienia zdanie, kiedy ja rozcieram czoło, bo przez jego gwałtowne hamowanie zderzyłam się z jego plecami.
- Posikasz się z tej radości - docinam mu, ale ten już wpada do kawiarni, która mieści się zaraz obok McDonald'a.
Li zamawia dla nas to, co uzna za słuszne. W końcu, w biegu popijając zawartość kubka, znowu przemierzamy ulice Londynu. Tempo jest za szybkie dla mnie, więc po chwili zaczynam protestować:
- Nie mam już siły!
- To tutaj - krzyczy Payne oburzony moim brakiem zaangażowania. Uśmiech momentalnie schodzi z mojej twarzy, kiedy widzę, gdzie mnie zaciągnął. Czy to pieprzony jubiler?! Otwieram szeroko oczy, a on patrzy na mnie zadowolony.
- Muszę ci coś pokazać! - ciągnie mnie za sobą do środka, a ja jak w amoku daję się wepchnąć przed nim do klimatyzowanego pomieszczenia. Wysoka blondynka patrzy na nas z uśmiechem, ale chyba zdaje sobie sprawę, że nie należę do osób, który w jakikolwiek sposób mają szanse wpasować się w tutejszy klimat.
Liam podchodzi do niej, a ja stoję z tyłu, w głowie mając jedną myśl. Ten kretyn chce się oświadczyć Patty, a ja mam powiedzieć mu, że pierścionek jest śliczny. Cholera, cholera. Patty. Oświadczyny. Liam.
- Lena? - Chłopak patrzy na mnie zmieszany, a ja otrząsam się ze swojego wstrząsu.
- Tak? - pytam, a mój głos brzmi okropnie nienaturalnie.
- Podoba ci się? - pyta, pokazując mi naszyjnik. Bardzo ładny, srebrny, z zawieszką w abstrakcyjnym dla mnie kształcie. Nie mam pojęcia co to jest, ale mi się podoba.
- Yhy - piszczę, szczypiąc się w ramię. To nie pierścionek. Uspokój się, kretynko. To. Jest. Naszyjnik.
- Mam nadzieję, że Patty będzie zadowolona - Wzdycha chłopak, a sprzedawczyni zapewnia go, że na pewno.
Nie spodoba. Jest ohydny. Już mi zbrzydł.
Liczę minuty, a kiedy w końcu możemy wyjść, pytam Liam'a oburzona:
- Tylko po to mnie tutaj targałeś? Obudziłeś mnie tak wcześnie, żeby kupić głupi naszyjnik? - pytam załamana.
- Nie, teraz idziemy na śniadanie - odpowiada chłopak, w ogóle nie mając na uwadze moich nadszarpniętych nerwów. - Boże, to dobrze, że jesteś lesbijką. Taka przyjaciółka to skarb. Mogę cię pytać o te babskie sprawy, a ty nie masz z tym problemu! - zauważa.
Ta, super. Zaraz rzucę się pod tramwaj. Przytakuję mu przez całą drogę, a potem w McDonaldzie. Nie słucham go. Nie zwracam uwagi na to, że zajadam się najbardziej kaloryczną rzeczą na świcie. Tak, też się cieszę, że przyjaciółka lesbijka to dla niego skarb. Uśmiecham się sztucznie, kiedy gestykuluje coś rękami.
- Nie masz problemu z tym, że się całowaliśmy? - pytam go, a dopiero po chwili zdaję sobie sprawę z tego, że palnęłam skrajną głupotę. Zakrywam usta dłonią, po czym szeptem dodaję: - Przepraszam, ja...
- Mam problem - mówi chłopak. Jego entuzjazm ucieka gdzieś nagle. Opuszczam rękę na stół i marszczę brwi.
- Co?
- Mam problem, kto by nie miał - Wypuszcza powietrze zrezygnowany i przewraca oczami. - Lena, ja zdradziłem swoją dziewczynę.
- Nie, to była...
- Zdradziłem - mówi dobitnie, a ja się zamykam. - Oszukuję się chyba, że to jakoś zmniejszy poczucie winy - Parska śmiechem, wskazując na pudełko z naszyjnikiem, które cały czas obracał w dłoniach.
- Nie zamęczaj się tym - Patrzę na niego ze współczuciem. - To była moja wina.
- Nie, nie była - znowu zaprzecza.
- Masz zamiar jej o tym powiedzieć? - pytam zawstydzona tą rozmową.
- Nie. Zayn twierdzi, że każdy dobry związek opiera się na kłamstwie - mówi, na co ja parskam śmiechem.
- Skoro ZAYN tak mówi, to to musi być prawda. Nie, tak wcale nie jest.
- To co twoim zdaniem powinienem zrobić? - burczy zirytowany, zjadając jedną frytkę.
- Zastanowić się - tłumaczę, jakby to było tak oczywiste, jak to, że teraz siedzimy tu razem.
- Nad czym? - Marszczy brwi, a ja przewracam oczami.
- Czy wierzysz, że to ma szanse wypalić. Dobrze wiemy, że po moim zerwaniu z Ewangeliną odczuwam co najwyżej ulgę. Skąd wiesz, że nie będzie tak samo z wami?
- Bo ja ją kocham - oburza się, a ja parskam śmiechem zirytowana. - No co?
- Ja też kochałam Ewangelinę - śmieję się, a on patrzy na mnie obrażony. - Zrozum, nie łudzisz się, że to ma sens? Nie każdy związek ma szansę wypalić, a ja przekonałam się o tym dopiero po zerwaniu - naciskam na swoje, a Liam ma już coś powiedzieć, ale ja podnoszę palec do góry i dodaję: - A poza tym, myślę, że nie za bardzo obchodzi cię to, że zdradziłeś swoją dziewczynę, a to wskazuję na to, że coś jest nie tak - Wybucham śmiechem. - Liam, daj sobie czas. Nie masz czterdziestu lat i parcia na to, że musisz mieć dzieci. Wyluzuj - Wzruszam ramionami i zabieram jego frytkę. Payne w ogóle nie zwraca na to uwagi, siedzi i wpatruje się w okno.
- Kocham ją - zostaje przy swoim.
- To dlaczego jesteś tu ze mną? - irytuję go, a on obrzuca mnie rozkojarzonym spojrzeniem.
- Nie wiem.
- Jesteśmy przyjaciółmi, jeżeli masz przed kimś wyżalić, że ci się nie układa, to właśnie przede mną. Chyba, że doktor Malik ma wolne dzisiaj. Wracając, tobie nawet zmienia się ton głosu, kiedy o niej mówisz.
- Na jaki?
- Na sztuczny.
Mierzy mnie przez chwile spojrzeniem.
- Mam z nią zerwać?
- Nie, nie namawiam cię do tego. Po prostu daj sobie czas. W razie czego kup jej kwiatki i powiedz, że bardzo miło spędzałeś z nią czas, ale to koniec. To tyle, cała filozofia. Ona też sobie kogoś znajdzie. Bez urazy - Uśmiecham się przepraszająco, kiedy ten piorunuje mnie zabójczym spojrzeniem.
- A co teraz mam robić? - pyta, opierając głowę na łokciu i odsuwając od siebie pudełko z naszyjnikiem.
- A na co masz ochotę?
- Na film - przyznaje, na co ja podnoszę się z miejsca.
- To się zbieraj - Chwytam tacę i idę z nią w stronę kosza.
Nie wiem co we mnie wstąpiło. Czy ja właśnie podburzam jego związek z Patty?
***********
Koło siedemnastej, kiedy po kolejnej godzinie spędzonej z Liam'em w cudownej beztrosce, wszystko się sypie. Dzwoni mój telefon i wszystko, absolutnie wszystko się wali. Z łomoczącym sercem wracam do domu, gdzie czekają na mnie wszyscy. Cała moja rodzina jest zaangażowana w poszukiwania Arona Black'a, który zniknął bez słowa, po śmierci jakiegoś chorego, którym się opiekował w domu spokojnej starości.
Aron's P.O.V
Drżącymi rękami trzymam kierownicę. Nie mogę ich uspokoić. Dobrze, że stoję w korku, bo pewnie z moją koordynacją ruchową w tym momencie, spowodowałbym jakiś wypadek.
Przecieram twarz dłońmi. Muszę się opanować, a przynajmniej spróbować. Otwieram okno, odpalam papierosa i już po chwili wypuszczam dym na ulicę. Ze złością uderzam w radio, bo pogodny nastrój piosenkarza doprowadza mnie do szału.
Spoglądam na samochody przede mną. Co się stało, że nie mogą się ruszyć? Jestem już spóźniony, Albert na mnie czeka. Jadę udawać, że jestem idealny. Uśmiecham się ironicznie. Moje serce jest rozdarte na milion kawałków, nie umiem zebrać myśli. Mam ochotę wrzeszczeć i rzucać się ze złości i bezradności.
Syczę, kiedy papieros robi się gorący i parzy mnie w palce. Długi sznur samochodów w końcu postanawia się ruszyć.
Przypomina mi się widok Su. Tak strasznie załamanej, bezradnie płaczącej na ziemi. Zagryzam policzek i mocniej ściskam kierownicę. Boże, niech to się już skończy. To wszystko. Nie wiem w jaki sposób, ale po prostu nie dam rady wytrzymać więcej. Kto będzie następny, komu jeszcze spieprzę życie? Ciocia Lucy? Jade? Czemu nikt nie może mnie odizolować?
Skręcam na parking domu samotnej starości. Marszczę brwi, kiedy widzę karetkę pod drzwiami. Znowu ktoś umarł? To przerażające. Wychodzę z samochodu, ostatni raz siląc się na to, żeby moja twarz nie wskazywała na to, że jedyne co mam ochotę teraz zrobić, to skoczyć z klifu. Przechodzę obok ratowników, nie zdradzając, że coś jest ze mną nie tak. Wchodzę do środka i uderza mnie zapach tego miejsca. Nie wiem z czym mi się kojarzy, nie myślę teraz o tym. Odruchowo chcę skierować się na sale. Jeżeli coś mi teraz może poprawić humor, to to, że Albert nie będzie jedyną osobą na tym pieprzonym świecie, która nie może mnie osądzać. W końcu mnie nie pamięta.
Zatrzymuję się w pół kroku i obrzucam całą salę spojrzeniem.
- Gdzie on jest? - pytam znaną mi kobietę, która stoi odwrócona przodem do okna.
Chyba jestem idiotą, jeżeli się jeszcze nie domyślasz, myślę sobie, a ja czuję, że resztki siły które we mnie tkwiły, wyparowały. Opieram się o ścianę. Przecież to śmieszny żart. Czy świat naprawdę chcę, żebym po prostu się zabił?
- Aron, tak mi przykro - Słyszę jej odległy głos.
Usiłuję wyobrazić coś, co odwiedzie mnie od pomysłu, który w tej chwili wpadł do mojej głowy. Jednak nic nie przychodzi mi do głowy. Wszystko, co miało znaczenie umarło. A Albert swoją śmiercią przypieczętował długą listę rzeczy, przez które nie mam prawa istnienia.
Wypadam przed budynek a powietrze zdaję się być tak zimne, że każdy wdech sprawia mi ból. Widzę, że karetka już odjeżdża. Patrzę na nią, myśląc, że właśnie nastał mój czas.
Jeżeli mam mieć jeszcze czyjąś krew na rękach, to będzie ona moja.
Jade's P.O.V
- Tyle wystarczy? - pytam, kiedy przynoszę Harry'emu komplet talerzy.
- Taa - mruczy, cały czas zajęty swoimi sprawami. - Wizytę masz jutro.
- Umówiłeś mnie do lekarza? Nie mam pięciu lat - Wywracam oczami, a ten pokazuje mi język. Pcha wózek przed siebie, wymijając zręcznie ludzi.
- Susan się odezwała? - pyta mnie, a ja kiwam głową.
- Tak, jest już u siebie w domu. Razem z Lou i jej tatą. Chyba trochę ochłonęła - przyznaję.
- Mam nadzieję, że niczego już nie zniszczy - Wywraca oczami Harry, a ja uśmiecham się sztucznie.
Nie, nie mogę wyrzucić niczego z głowy. To absolutnie najgorszy dzień w historii. Nie mogę się cieszyć z niczego. Po prostu człapię powolnie za Panem Ciemności, który stwierdził, że trzeba zaopatrzyć się w talerze, zanim przyjadą moi rodzice. Wracają dzisiaj wcześniej, koło siedemnastej. Jestem przygotowana na kazanie z powodu urwanej klamki, na niezręczne pytania, na wszystko. Ale nie obchodzi mnie to. Nie jestem w stanie się dzisiaj bronić.
- Księżniczko, potrzymaj to - mówi Styles, podając mi papierową, duża torbę z talerzami. Wyciągam w stronę Harry'ego pieniądze, a on patrzy na mnie z uśmiechem.
- Mieszkam u was, mogę się chociaż na coś przydać - parska, po czym sam płaci za talerze. Z westchnieniem wpycham plik banknotów do jego kieszeni, czego on na szczęście nie zauważa.
Nie robię nic, poza utrzymywaniem się przy życiu. Harry tylko kręci głową, kiedy widzi w jak fatalnym nastroju jestem i rezygnuje z próby pocieszenia mnie. Kiedy odchodzimy od kasy, odbiera ode mnie torbę i wyprzedza mnie w drodze do samochodu.
Zajmuję miejsce pasażera, a Styles pakuje wszystko do bagażnika. Chucham na szybę i rysuję na niej różne wzorki.
- Masz ochotę na czekoladę? - pyta Harry, kiedy wsiada do auta.
- Nie - burczę.
- To szkoda, bo tak czy siak musisz ją zjeść - oznajmia, podtykając mi pod nos tabliczkę białej. Przewracam oczami, ale uśmiecham się.
- Myślisz, że to wszystko załatwi? - odbieram ją od niego, a ten wzrusza ramionami.
By zrozumieć jaki Harry ma na mnie wpływ, trzeba po prostu być mną, bo to nie jest do opisania. W drodze powrotnej nie rozmawiamy za dużo. Zdarza mi się, że pytam chłopaka, czy na pewno nie chce czekolady, na co ten za każdym razem odpowiada, że się odchudza. W końcu nie wytrzymuję i kiedy stoimy na światłach, wpycham mu do ust kawałek, a ten gryzie mnie w palce.
- Harry! - krzyczę oburzona, a ten się śmieje. - Zwariowałeś?
- Chyba tak - przyznaje.
- Ostatnio masz coś za dobry humor. To podejrzane - stwierdzam.
- Jakby ci to przeszkadzało - mówi, zmieniając swój ton na gburowaty, na co ja kręcę głową z uśmiechem.
Wjeżdżamy na nasz podjazd, a kiedy widzimy, że rodziców jeszcze nie ma, szybko wchodzimy do domu, mając nadzieję, że David i Tina nie zauważam, że coś złego stało się z ich zastawą.
Kończymy wypakowywać talerze, kiedy drzwi otwierają się z hukiem. Do domu wpadają rodzice. Wychodzę na korytarz, zastanawiając się, co spowodowało ich pośpiech. Harry tym razem nie zostawia mnie samej w trudnej sytuacji i momentalnie pojawia się za mną. W jednej chwili blednę, kiedy widzę Lucy Black, w stanie, w którym nigdy nie myślałam, że ją zobaczę.
- Harry, idź po Susan, Lou i Dana - mówię szeptem do chłopaka, który nachyla się, żeby usłyszeć co mówię. Posłusznie wybiega z domu, mijając w drzwiach moich roztrzęsionych rodziców.
- Co się dzieje? - pytam, patrząc na nich wszystkich z przerażeniem.
- Chodzi... o... Arona... - bełkocze Lucy, zanosząc się szlochem po każdym słowie.
Grunt osuwa mi się spod nóg. Czuję się tak, jakby absolutnie wszystko mi teraz zabrano.
- Co się... - zaczynam cicho, ale tata mówi:
- Zniknął. Napisał tylko do Lucy, że...
- Że przeprasza, że Albert nie żyje, że on ma dość, żebym się trzymała - zaczyna wymieniać Lucy, po czym osuwa się na ścianę. Mama łapie ją za barki i prowadzi do kuchni.
Nieprzytomnie patrzę za nimi, kiedy idą do salonu.
- Policja wie? - Zatrzymuję tatę, kiedy ten chce iść za nimi.
- Tak. Tak, Boże, Jade, co się dzieje? - Patrzy na mnie przerażony. No tak, nie ma pojęcia o niczym.
- Jadę go szukać. Lucy... Lucy ci wszystko powie - mówię martwym tonem.
Nie jestem w stanie rozmawiać. Jeżeli Aron zrobi coś głupiego, to tylko i wyłącznie z naszej winy. Nie doceniałam go jako przyjaciela, nie interesowałam się tym, w jak złym jest stanie - wyrzucam sobie biegnąc do domu Susan. Kiedy jestem na werandzie, biała jak papier Susan wypada na zewnątrz i patrzy na mnie zdruzgotana. Za nią pojawia się Dan, Lou i Harry. Pan Fox mija nas i biegnie do naszego domu. Teraz oni się o wszystkim dowiedzą... ale to nie ważne! Trzeba szukać Arona!
- Jedziemy w dwóch samochodach. Ja i Lou, ty i Susan. Gdyby ktoś go znalazł, dzwońcie - nakazuje Harry, po czym biegną z Louis'em do Skody.
Przytrzymuję Susan, która chyba zaraz zwymiotuje ze zdenerwowania. Podobnie jak ja zresztą.
- On chce się zabić - mówi cicho, a ja nie odpowiadam. Pakuję ją do Galanta, którym tak nienawidzę jeździć, ale to teraz nie ma żadnego znaczenia. Musimy uratować naszego przyjaciela.
Żołądek mam związany w supeł, podobnie jak przełyk. Jestem tak wstrząśnięta, że nie pojmuję tego, co zaraz może się stać.
Prowadzę z zawrotną szybkością. Oczy Susan zrobiły się już całkiem nieprzytomne. Miota się od szyby do szyby, nie będąc w stanie nawet płakać. Moje szlochy przechodzą w jęki bezradności. Z desperacją mijam kolejny zakręt.
- Nie ma go, po prostu go nie ma! - zawodzę, trzaskając dłońmi w kierownicę. Su kolejny raz wybiera numer Arona, tracąc nadzieje na cokolwiek.
- Czy Harry przewidziałby morderstwo? - pyta nagle nieprzytomnie, a ja patrzę na nią otępiała.
- Jakie morderstwo?
- Jade, ja go zabiłam. To wszystko moja wina - zaczyna histeryzować, na co każę się jej zamknąć. - Zatrzymaj się - dodaje po chwili przyjaciółka. Posłusznie zjeżdżam na pobocze w nadziei, że coś zobaczyła. Susan wypada z samochodu, opada na kolana na trawę, po czym wymiotuje. Wychodzę z samochodu, dziwiąc się, że w ogóle mogę jeszcze stać. Kiedy moja przyjaciółka przestaję się dławić, jej wrzask rozrywa noc. Odwracam się w jej stronę, po czym klękam koło niej.
- To ja go zabiłam! - wrzeszczy i zaczyna mnie uderzać. Łapię jej ręce.
- Susan, on żyje! - krzyczę na nią. - Błagam cię, musisz wejść do samochodu, pojedziemy dalej...
Każde jej słowo, każdy jej sprzeciw i wrzask wywoływał u mnie chwilowe zatrzymanie serca i myśl, a co jeśli ma rację? Jeśli Aron nie żyje?
- Susan, nie, podnieś się - protestuję, nie hamując już swoich emocji. - Wstawaj, idiotko! Błagam cię, nie rób mi tego, jeżeli jest jakaś szansa na uratowanie go, to my właśnie ją marnujemy! - wrzeszczę z całej siły. Nie wiem co się z nami dzieje, nieznane emocje, które nami kierują, przesłaniają nam zdolność logicznego myślenia. - Po prostu wstawaj! - błagam ją, a Susan kiwa głową, podnosi się z miejsca i dalej płacząc wchodzi do samochodu.
Powtarzam w myślach tylko jedno słowo. ,,Nie", obija się w mojej czaszce, kiedy kolejne minuty nic nie dają. Nie mam pomysłu, gdzie może być. Bicie mojego serca jest już tak silne, że mam wrażenie, że moja klatka piersiowa w końcu nie wytrzyma i pęknie.
Nie wiem ile Susan jeszcze wytrzyma, ale jej szloch nie znika, ale zaczyna coraz bardziej razić mnie w uszy. Łzy niepohamowanie spływają po moich policzkach, kiedy naciskam pedał gazu, przemierzając coraz to dalsze zakamarki Londynu. Nic, żadnego telefonu. Ani od Harry'ego, mamy, policji. Mam wrażenie, że umieram z niepewności.
Chcę zwariować i przestać mieć świadomość tego, co się dzieje. Chcę przestać czuć.
------------------------------------
Burza na dworze! Mam czas powiedzieć tylko, że was kocham i wiem, pójdę do piekła. Ale co tam! :D A więc, koniec roku, koniec nauk, co powiecie na rozdział w środę? :D
O Boże, ale piorun walnął :( Muszę szybko uciekać. Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba <3
Do następnego! ;*
NO I BARDZO WAŻNE! ZAPRASZAM NA BLOGA DZIEWCZYNY, KTÓRA JEST MOJĄ MUZĄ PRZY PISANIU CZEGOKOLWIEK O SUSAN:
http://www.wattpad.com/story/40704931-between-two-lungs-l-h
Aron waha się, nie wie czy do niej podejść. Stawia krok do przodu, ale zaraz cofa się i wraca na swoje miejsce.
- Ona nie wie nic, prawda? - Odwraca się w moją stronę i posyła mnie pełne smutku spojrzenie.
Kręcę głową, bo nie jestem w stanie odpowiedzieć. Po tonie jego głosu poznaję, że jest po prostu załamany. Susan powoli podnosi głowę, bo chyba przez swoje aktualne załamanie nie jest w stanie reagować na nic szybko.
- Czego? Jest jeszcze coś, czego nie wiem? - pyta dziewczyna i podnosi się z ziemi. Aron patrzy na nią. Do tej pory nigdy nie widziałam ich w takim stanie. Po kilku minutach rozmowy są tak beznadziejnie sobą zmęczeni. Wszystkie ich gesty odnotowuję w głowie, tak na marginesie, gdybym zauważyła coś, co może wskazywać na ratunek naszej relacji. Ile razy już stresowałam się jakąś rozmową! Dotąd jednak, ta przebiła wszystko inne. No proszę, niech Aron jej powie, że zamordowali rodzinę jej byłego, a sam Jack siedzi w więzieniu. Niech wszystko się zawali.
- No powiedz mi, proszę, co jeszcze? - Susan niebezpiecznie szybko przemierza pomieszczenie i staje naprzeciw Arona. - Powiedz mi.
Obserwuję tą sytuację i postanawiam interweniować. Staję między nimi. Patrzę błagalnie na chłopaka. Niech coś zrobi, kłamie, mówi prawdę, nie wiem. Niech to się skończy.
- Ja... - zaczyna, ale po chwili zamyka usta i się odwraca. Po prostu. Patrzę na niego otępiała, nie wiedząc, co on właściwie zamierza. Wyjść? Teraz.
- Tak, uciekaj. Spierdalaj, jak zawsze! - wrzeszczy Susan, na co oboje zwracamy spojrzenia na nią. - To takie w twoim stylu - Su płacze. Normalnie, najzwyczajniej w świecie.
Zwracam się do Arona. Tak czy siak, nic z tego nie wyniknie. Susan się dowie albo ode mnie, albo od niego. Wpatruję się w niego z troską, jakbym chciała mu powiedzieć ,,Będzie lepiej!". No albo ,,Gorzej być nie może".
- Jack jest w więzieniu - zaczyna Aron grobowym, suchym głosem. - Szefostwo mafii wydało go policji, mówiąc, że to on jest szefem. Zmienili mu nazwisko i w ogóle - Chłopak zatrzymuje się na chwilę. Zamykam oczy. Nie mogę patrzeć ani na niego, ani na przyjaciółkę. Odchodzę na bok i siadam na krześle. - No i oni... mafia... zabili jego rodzinę. Żeby nikt ich nie wydał, nie powiedział, że to Jack.
Zza zamkniętych oczy słyszę, że Susan wypuszcza głośno powietrze, po czym następuje jej szloch. To chore. Z czasem zaczęłam zauważać, że w tej ciszy, kiedy żadne z nas się nie odzywa, brakuje mi tchu. Boli mnie klatka piersiowa. Robię się słaba.
- Zostawili tylko jego dziadka. On... jest chory i nic nie pamięta. Właśnie do niego jadę - dokańcza cicho Aron, a ja słyszę, że Susan zanosi się płaczem i opada na podłogę. Między jej szlochami słyszę tylko pojedyncze ,,Boże". - Jeżdżę do niego codziennie, do domu starców.
Zamieram i wstrzymuję oddech. Aron chyba rusza w stronę wyjścia. Podnoszę w końcu zmęczone powieki i potrzebuje chwili, żeby obraz się unormował. Jest cały zamazany, więc widzę tylko niewyraźne plamy. Chętnie pozostałabym w takim złudzeniu. Kiedy widzę w jakim stanie jest Susan, wszystko we mnie krzyczy. Każe Aronowi wyjść, dać jej spokój. On działa na nią jak narkotyk, najgorszy z możliwych. Zabija ją jego obecność. Na chwiejnych nogach podnoszę się z miejsca i idę do chłopaka, który wpatruje się w naszą przyjaciółkę, po czym mówię cicho:
- Jedź. Ona się wykończy, nie wytrzyma tego - Przerywa mi trzask tłuczonego szkła. Patrzę na Susan, która zdążyła się już podnieść i znowu rzuca talerzami. - Aron, błagam cię, wyjdź.
Nie wiem, czy uwolnienie się od niego coś da. Czeka mnie jeszcze rozmowa z Susan, dlaczego on w ogóle pojawił się w naszych progach. Mam nadzieję, że brak jego obecności jako tako poprawi sprawę. Susan ciska talerzem o ścianę i w największej histerii znowu zaczyna się drzeć:
- Jak mogłeś?! - Kolejny talerz jest posłany w ścianę. - Nie obchodzi cię to?
- Jak możesz myśleć, że nie?! - tym razem Aron też podnosi głos. Wyrywa mi się, a ja dopiero teraz orientuję się, że miałam ręce kurczowo zaciśnięte na jego ręce. Coraz trudniej mi oddychać. Jezu. - Myślisz, że po co do niego jeżdżę? Nie mam nic wspólnego z tym dziadkiem, robię to przez moje pierdolone poczucie winy! On jest chory, rozumiesz?! Ma alzheimera, dlatego go zostawili! Bo gówno pamięta! - wrzeszczy, a Susan zamiera w miejscu. Łzy cały czas ściekają po jej policzkach. - Mam ci jedno do powiedzenia! Mam kurwa dość, dość tego wszystkiego! Nie wiem co mam ze sobą zrobić, cały czas myślę o tym, jak wszystko spierdoliłem! Non stop! Nie zabiłem tych ludzi, rozumiesz? Nie miałem o niczym pojęcia! To była jedna akcja, dla kasy! Dlaczego Jade była mi w stanie wybaczyć, dlaczego nie chcesz mi dać drugiej szansy?! - Dźwięk płaczu Susan nagle się nasila, po czym dziewczyna mówi cicho:
- Bo Jade nigdy nie była w tobie na zabój zakochana - zaczyna wyliczać, a ja prawie przewracam się na ziemie. Moja dolna warga opada w dół, a ja wpatruję się w kłócącą się parę, która jest chyba tak samo zaskoczona wyznaniem Su, co ja. - To nie jest tak, że zapomniałam o twojej obietnicy, kiedy miałeś mnie chronić. Ja cały czas tym żyję, rozumiesz?! - znowu podnosi głos, a jej ręka wędruje po kolejny talerz. Aron chwyta jej nadgarstek, cały czas stojąc przed nią i wpatrując się w jej pałające nienawiścią oczy. - Miałeś być przy mnie od zawsze na zawsze! Nie mogę znieść tego, że nie powiedziałeś mi o jebanych problemach finansowych! Mówiłam ci o wszystkim, wiesz o mnie więcej niż Jade! Gówno mnie obchodzi kto ich zabił, nawet nie o to chodzi. Ta relacja jest zbyt toksyczna. Zależy mi na tobie tak bardzo, że mam ochotę się zabić i uwolnić się od tego! Dlatego nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Chce ułożyć sobie normalne życie, gdzie pierwszoplanową postacią nie będziesz ty! Rozumiesz? - płacze, zaczynając wyrywać swoją rękę. - Zrób dla mnie coś, ostatni raz. Nie rań mnie więcej, jedź sobie do tego dziadka, ratuj go, bądź idealny, jak to masz w zwyczaju. Pozwól mi żyć normalnie - W końcu wyrywa swoją dłoń. - Zajmij się nim najlepiej jak potrafisz.
Reakcja Arona jest natychmiastowa. Puszcza ją i w zawrotnym tempie pokonuje kuchnie. W drzwiach jednak odwraca się, a ja dostrzegam, że chyba płacze.
- Ja też cię kocham. Odkąd tylko pamiętam - mówi cicho, a Susan wpatruje się w niego zdruzgotana.
A po chwili słychać trzask drzwiami, rozpaczliwy wrzask żalu Su, zmieszany z łomotem kolejnego, rozbijającego się talerza.
Ja jeszcze nie płaczę. Nie teraz. Nie mogę pozwolić sobie na chwilę słabości . Jestem gotowa na wiele, byle tylko nie na mój płacz. Ostrożnie podchodzę do Susan, która ledwo trzyma się na nogach. Łapię ją za ręce, które są całe zlane zimnym potem. Opieram brodę na jej ramieniu, po czym przyciągam ją do siebie. Brunetka po chwili przestaje wydawać jakiekolwiek odgłosy. Stoimy tak kilkanaście minut, po czym ona odzywa się pierwsza:
- Jak mogłaś?
- Susan, dobrze wiesz, że nie byłabym w stanie go z tym zostawić - mówię cicho, a ona w momencie odrywa się ode mnie i mierzy mnie zabójczym spojrzeniem.
- A ja jestem? Masz mnie za potwora? - syczy.
- Nie. Po prostu nie rozumiem tej zawiści. Wiesz, że jeszcze trochę, a on po prostu się zabije? - pytam ją poważnie, a ta prycha i chwyta się za włosy. Kręci głową z niedowierzaniem, po czym mówi:
- Albo on, albo my.
- Nie mów tak! To nie polega na eliminowaniu się nawzajem! - krzyczę oburzona. - To twój przyjaciel.
- To BYŁ mój przyjaciel. Nie rozumiesz, jaka relacja nas łączy! Jestem z nim najszczęśliwsza na świcie! - Jej głos drży, bezsilnie starając się coś jeszcze wydukać. - Ale go nienawidzę!
- Wiem, że to dla ciebie trudne. Myślisz, że dla niego nie? Starasz się w ogóle zrozumieć co on przeżywa? - pytam, czując wzbierające we mnie emocje. Wściekłość. Agresja. Zniecierpliwienie. - Dlaczego jesteś taką pierdoloną hipokrytką?! Myślisz, że ty go nigdy nie zraniłaś?! - wrzeszczę w końcu, oddalając się od niej na drugi koniec kuchni.
- Gówno mnie to obchodzi! - odpyskowuje, a ja otwieram usta z niedowierzania.
- Co się z tobą stało? - pytam cicho.
Jej niedostępny wyraz twarzy, który teraz przyjęła, zaczyna mi działać na nerwy. Teraz to ja mam ochotę rzucić w nią talerzem. Opuszczam kuchnie, bo wiem, że dalsza rozmowa jest bezcelowa.
- Nie chcę go więcej widzieć - mówi za mną, a ja odwracam się na pięcie.
- To co, może zabronisz mi się z nim spotykać?! Twoja pierdolona, chora duma nie pozwala ci nawet myśleć o tym, że to z nim byłabyś najszczęśliwsza! Nie każę ci wychodzić za niego za mąż, ale błagam cię, nie wmówisz mi, że ,,odizolowanie" - Robię cudzysłów w powietrzu. - coś ci daje. To żałosne co wyprawiasz.
- Nic nie wiesz o naszej relacji! On był ze mną przy rozwodzie moich rodziców, był ze mną zawsze!
- Jak dla mnie, to brzmi jak pozytywna cecha - zauważam ironicznie.
- Gówno prawda! Ja nie umiem bez niego żyć, rozumiesz? - Susan nagle się załamuje i znowu zaczyna płakać. - Mój ojciec zawsze mówił, że kiedy tak się dzieje, trzeba uciekać. Wiesz, że miał tak samo z mamą? Uwierz, jest teraz szczęśliwszy. No bo skąd miał wiedzieć, że taka piękna miłość jak ich skończy się tak, że ta jebana wariatka usunie ich dziecko?
Teraz już całkiem nie mogę oddychać. Zaczynam świszczeć jak zabawka, ale nie daję tego po sobie poznać. Jej matka zabiła dziecko? Po chwili ciszy, kiedy widzę jak zapłakana Susan osuwa się na ścianę, a ja łapię się bezradnie kanapy, pytam:
- Wierzysz w to, że Aron zrobi to samo?
- Nie - Kręci głową. - Ale ja nie wierzę w dużo rzeczy. Nigdy nie wierzyłam, że kiedykolwiek przystąpi do mafii. Ba, nie wierzyłam nawet, że kiedykolwiek on odwzajemni moje uczucia - rzuca na odchodne, bo zmierza w stronę drzwi. Wiem, że jej nie zatrzymam. Wiem, że jest na mnie wściekła, ale ostatnimi siłami mówię:
- Su, nie zrób teraz nic głupiego - Kiedy słyszy moje słowa, odwraca się, patrzy na mnie, ale jej wzrok jest już łagodny.
- Muszę się po prostu przejść - mówi cicho, po czym wychodzi.
To, w jakim stanie się znajduje, nie można nazwać szokiem. Nie wiem absolutnie co czuję, bo moja zdolność oddychania jest ograniczona do tego stopnia, że mój mózg zaczyna szwankować. Przedostaję się do kuchni i zaczynam wyrzucać z szafek wszystkie leki, sztućce, co tylko wpadnie mi w ręce. Klatka piersiowa ciąży mi tak bardzo, że boli. A potem słyszę, że Harry schodzi z dołu. Uśmiecham się bezradnie, siadam na podłodze i pozwalam sobie na chwile załamania. Chłopak bez słowa podaje mi inhalator. Albo miał go ze sobą, albo wiedział gdzie go szukać lepiej niż ja. Zaczynam wstrząsać urządzeniem. Odchylam głowę do tyłu. Mocno i powoli zaciągam się jego zawartością. Wstrzymuję oddech, pozwalając wrócić moim zbolałym płucom do normalnego stanu. Siedzę chwilę bez ruchu, po czym otwieram oczy.
- Jeszcze raz? - Słyszę mocno zachrypnięty i wściekły głos Harry'ego.
Kręcę leniwie głową, po czym rzucam inhalator na ziemie.
- Mówiłem ci, że masz iść do lekarza - odzywa się znowu Styles.
- Musisz być taki upierdliwy? Teraz? - pytam zła, patrząc na niego zapłakanymi oczami. - Nie widzisz, że największą ochotę teraz mam na zabicie się, nie na kłótnie z tobą?
Harry staję nade mną i patrzy na mnie z góry. Zamieram w oczekiwaniu, aż w końcu raczy się odezwać.
- Po pierwsze, stałem na górze jak idiota, zastanawiając się, czy mam się mieszać, czy nie. Zdecydowałem na to drugie. Teraz cała kuchnia jest rozpierdolona, ty leżysz na podłodze, a tamci o mało co się nie zabili! - wybucha w końcu.
- To nie jest twoja sprawa - fukam zła i podnoszę się z ziemi, ocierając łzy wierzchem dłoni.
- Pewnie, że nie. Mam w dupie sprawę tamtej dwójki, chociaż myślę, że Aron ma rację - przyznaje. - Ale to, że znowu miałaś atak astmy to jednak moja sprawa i to mnie obchodzi.
- Dlaczego? - pytam, odwracając się do niego z założonymi rękami.
- Bo to ty? - odpowiada pytaniem na pytanie, przyjmując podobną pozę co ja. - Nie wiem, co teraz zrobisz, siądź sobie gdzieś, czy coś. Ogarnę trochę to pobojowisko, potem pojedziemy cię umówić do lekarza i kupić nowe talerze.
- Nie zapytasz mnie w ogóle o zdanie? - buntuję się, idąc po odkurzacz.
- Nie - warczy, zdenerwowany tak samo jak ja.
Wracam z potrzebnym sprzętem, zastając Harry'ego klęczącego i zbierającego większe odłamki szkła. Zajmuję miejsce obok niego i pomagam mu.
- Czujesz się już trochę lepiej? - pytam, wskazując na jego nagi, pokaleczony brzuch.
- Trochę - parska, ciągle obrażony. Wzdycham ciężko, po czym dodaję:
- Słyszałeś wszystko? - Kiwa głową, a ja zaciskam usta. - Matka Susan usunęła dziecko... Jezu. Nie pojmuję tego, co właśnie zaszło.
- Wiesz, historia jej i Arona jest idealna - przerywa mi Harry. - Przyjaciele od zawsze na zawsze, teraz się w sobie zakochają bez pamięci. Susan łamie bariery - Styles uśmiecha się blado. Wypuszczam z rąk kawałki szkła i przykładam dłoń do czoła.
- Jej matka usunęła dziecko. A oni wyznali sobie miłość w szale - Wskazuję bezradnie na drzwi. - A ty miałeś pierdolony koszmar, który nie wiemy co znaczy - Patrzę na niego błagalnie. - Jeden człowiek nie może czuć tyle co ja teraz, bo wybuchnie - stwierdzam smutnym głosem. - Jeszce wyglądasz, jakby ktoś cię pobił! - Wskazuję na jego twarz i brzuch, a Harry unosi lekko jeden kącik ust i przyciąga mnie do siebie. W jego ramionach czuję się względnie bezpiecznie. Przytula mnie tak, że siedzę na ziemi między jego zgiętymi nogami.
- Naprawdę wierzysz w to, że już nigdy się nic nie ułoży? - pyta mnie, głaszcząc moje włosy. Opieram ręce na jego nagim torsie i zaczynam jeździć po nim palcami. Kręcę głową.
- Zawsze jakoś wychodzimy cało z sytuacji - przyznaję.
- Widzisz? Może najgorsze mamy już za nami? - pyta, a ja w duchu przyznaję mu racje.
O nie - powiedziałaby nieco starsza Jade, gdyby tam była. - Prawdziwa jazda zaczyna się właśnie teraz.
Lena's P.O.V
Kiedy rozłączam się z Jade, jestem już prawie pod blokiem chłopców. Piszę Liam'owi, żeby wychodził. Cieszę się, że gdzieś mnie zaprosił. Bałam się, że nie wrócimy do naszych normalnych relacji, że po moim głupim wybryku wszystko upadło. Jednak, kiedy Ewaneglina wrzuciła na swoją tablicę na Facebook'u łzawy, denny wiersz, Liam nie mógł się powstrzymać i musiał razem ze mną go wyśmiać. Może to głupi powód do rozmowy, ale i tak mnie cieszy. Stoję pod budynkiem i mrużąc oczy patrzę w górę. Gdzie on jest?
Po chwili drzwi otwierają się, a Liam wypada z budynku. Patrzę na niego z uśmiechem, kiedy ten truchtem przemierza dzielący nas dystans.
- Witam pana! - krzyczę do niego, machając wesoło. Liam odpowiada mi tym samym, po czym, nawet się nie zatrzymując, łapie mnie za rękę i ciągnie za sobą. - Woah, co ty robisz? - pytam go zdziwiona.
- Muszę ci coś pokazać! - mówi z entuzjazmem, którym mnie zaraża. Przestaję protestować i zaczynam biec za nim.
- Mieliśmy zjeść śniadanie! - przypominam mu ze śmiechem.
- Chrzanić śniadanie! - Payne kręci głową z uśmiechem, ale nagle zatrzymuje się gwałtownie. - Albo dobra, najpierw kawa! - zmienia zdanie, kiedy ja rozcieram czoło, bo przez jego gwałtowne hamowanie zderzyłam się z jego plecami.
- Posikasz się z tej radości - docinam mu, ale ten już wpada do kawiarni, która mieści się zaraz obok McDonald'a.
Li zamawia dla nas to, co uzna za słuszne. W końcu, w biegu popijając zawartość kubka, znowu przemierzamy ulice Londynu. Tempo jest za szybkie dla mnie, więc po chwili zaczynam protestować:
- Nie mam już siły!
- To tutaj - krzyczy Payne oburzony moim brakiem zaangażowania. Uśmiech momentalnie schodzi z mojej twarzy, kiedy widzę, gdzie mnie zaciągnął. Czy to pieprzony jubiler?! Otwieram szeroko oczy, a on patrzy na mnie zadowolony.
- Muszę ci coś pokazać! - ciągnie mnie za sobą do środka, a ja jak w amoku daję się wepchnąć przed nim do klimatyzowanego pomieszczenia. Wysoka blondynka patrzy na nas z uśmiechem, ale chyba zdaje sobie sprawę, że nie należę do osób, który w jakikolwiek sposób mają szanse wpasować się w tutejszy klimat.
Liam podchodzi do niej, a ja stoję z tyłu, w głowie mając jedną myśl. Ten kretyn chce się oświadczyć Patty, a ja mam powiedzieć mu, że pierścionek jest śliczny. Cholera, cholera. Patty. Oświadczyny. Liam.
- Lena? - Chłopak patrzy na mnie zmieszany, a ja otrząsam się ze swojego wstrząsu.
- Tak? - pytam, a mój głos brzmi okropnie nienaturalnie.
- Podoba ci się? - pyta, pokazując mi naszyjnik. Bardzo ładny, srebrny, z zawieszką w abstrakcyjnym dla mnie kształcie. Nie mam pojęcia co to jest, ale mi się podoba.
- Yhy - piszczę, szczypiąc się w ramię. To nie pierścionek. Uspokój się, kretynko. To. Jest. Naszyjnik.
- Mam nadzieję, że Patty będzie zadowolona - Wzdycha chłopak, a sprzedawczyni zapewnia go, że na pewno.
Nie spodoba. Jest ohydny. Już mi zbrzydł.
Liczę minuty, a kiedy w końcu możemy wyjść, pytam Liam'a oburzona:
- Tylko po to mnie tutaj targałeś? Obudziłeś mnie tak wcześnie, żeby kupić głupi naszyjnik? - pytam załamana.
- Nie, teraz idziemy na śniadanie - odpowiada chłopak, w ogóle nie mając na uwadze moich nadszarpniętych nerwów. - Boże, to dobrze, że jesteś lesbijką. Taka przyjaciółka to skarb. Mogę cię pytać o te babskie sprawy, a ty nie masz z tym problemu! - zauważa.
Ta, super. Zaraz rzucę się pod tramwaj. Przytakuję mu przez całą drogę, a potem w McDonaldzie. Nie słucham go. Nie zwracam uwagi na to, że zajadam się najbardziej kaloryczną rzeczą na świcie. Tak, też się cieszę, że przyjaciółka lesbijka to dla niego skarb. Uśmiecham się sztucznie, kiedy gestykuluje coś rękami.
- Nie masz problemu z tym, że się całowaliśmy? - pytam go, a dopiero po chwili zdaję sobie sprawę z tego, że palnęłam skrajną głupotę. Zakrywam usta dłonią, po czym szeptem dodaję: - Przepraszam, ja...
- Mam problem - mówi chłopak. Jego entuzjazm ucieka gdzieś nagle. Opuszczam rękę na stół i marszczę brwi.
- Co?
- Mam problem, kto by nie miał - Wypuszcza powietrze zrezygnowany i przewraca oczami. - Lena, ja zdradziłem swoją dziewczynę.
- Nie, to była...
- Zdradziłem - mówi dobitnie, a ja się zamykam. - Oszukuję się chyba, że to jakoś zmniejszy poczucie winy - Parska śmiechem, wskazując na pudełko z naszyjnikiem, które cały czas obracał w dłoniach.
- Nie zamęczaj się tym - Patrzę na niego ze współczuciem. - To była moja wina.
- Nie, nie była - znowu zaprzecza.
- Masz zamiar jej o tym powiedzieć? - pytam zawstydzona tą rozmową.
- Nie. Zayn twierdzi, że każdy dobry związek opiera się na kłamstwie - mówi, na co ja parskam śmiechem.
- Skoro ZAYN tak mówi, to to musi być prawda. Nie, tak wcale nie jest.
- To co twoim zdaniem powinienem zrobić? - burczy zirytowany, zjadając jedną frytkę.
- Zastanowić się - tłumaczę, jakby to było tak oczywiste, jak to, że teraz siedzimy tu razem.
- Nad czym? - Marszczy brwi, a ja przewracam oczami.
- Czy wierzysz, że to ma szanse wypalić. Dobrze wiemy, że po moim zerwaniu z Ewangeliną odczuwam co najwyżej ulgę. Skąd wiesz, że nie będzie tak samo z wami?
- Bo ja ją kocham - oburza się, a ja parskam śmiechem zirytowana. - No co?
- Ja też kochałam Ewangelinę - śmieję się, a on patrzy na mnie obrażony. - Zrozum, nie łudzisz się, że to ma sens? Nie każdy związek ma szansę wypalić, a ja przekonałam się o tym dopiero po zerwaniu - naciskam na swoje, a Liam ma już coś powiedzieć, ale ja podnoszę palec do góry i dodaję: - A poza tym, myślę, że nie za bardzo obchodzi cię to, że zdradziłeś swoją dziewczynę, a to wskazuję na to, że coś jest nie tak - Wybucham śmiechem. - Liam, daj sobie czas. Nie masz czterdziestu lat i parcia na to, że musisz mieć dzieci. Wyluzuj - Wzruszam ramionami i zabieram jego frytkę. Payne w ogóle nie zwraca na to uwagi, siedzi i wpatruje się w okno.
- Kocham ją - zostaje przy swoim.
- To dlaczego jesteś tu ze mną? - irytuję go, a on obrzuca mnie rozkojarzonym spojrzeniem.
- Nie wiem.
- Jesteśmy przyjaciółmi, jeżeli masz przed kimś wyżalić, że ci się nie układa, to właśnie przede mną. Chyba, że doktor Malik ma wolne dzisiaj. Wracając, tobie nawet zmienia się ton głosu, kiedy o niej mówisz.
- Na jaki?
- Na sztuczny.
Mierzy mnie przez chwile spojrzeniem.
- Mam z nią zerwać?
- Nie, nie namawiam cię do tego. Po prostu daj sobie czas. W razie czego kup jej kwiatki i powiedz, że bardzo miło spędzałeś z nią czas, ale to koniec. To tyle, cała filozofia. Ona też sobie kogoś znajdzie. Bez urazy - Uśmiecham się przepraszająco, kiedy ten piorunuje mnie zabójczym spojrzeniem.
- A co teraz mam robić? - pyta, opierając głowę na łokciu i odsuwając od siebie pudełko z naszyjnikiem.
- A na co masz ochotę?
- Na film - przyznaje, na co ja podnoszę się z miejsca.
- To się zbieraj - Chwytam tacę i idę z nią w stronę kosza.
Nie wiem co we mnie wstąpiło. Czy ja właśnie podburzam jego związek z Patty?
***********
Koło siedemnastej, kiedy po kolejnej godzinie spędzonej z Liam'em w cudownej beztrosce, wszystko się sypie. Dzwoni mój telefon i wszystko, absolutnie wszystko się wali. Z łomoczącym sercem wracam do domu, gdzie czekają na mnie wszyscy. Cała moja rodzina jest zaangażowana w poszukiwania Arona Black'a, który zniknął bez słowa, po śmierci jakiegoś chorego, którym się opiekował w domu spokojnej starości.
Aron's P.O.V
Drżącymi rękami trzymam kierownicę. Nie mogę ich uspokoić. Dobrze, że stoję w korku, bo pewnie z moją koordynacją ruchową w tym momencie, spowodowałbym jakiś wypadek.
Przecieram twarz dłońmi. Muszę się opanować, a przynajmniej spróbować. Otwieram okno, odpalam papierosa i już po chwili wypuszczam dym na ulicę. Ze złością uderzam w radio, bo pogodny nastrój piosenkarza doprowadza mnie do szału.
Spoglądam na samochody przede mną. Co się stało, że nie mogą się ruszyć? Jestem już spóźniony, Albert na mnie czeka. Jadę udawać, że jestem idealny. Uśmiecham się ironicznie. Moje serce jest rozdarte na milion kawałków, nie umiem zebrać myśli. Mam ochotę wrzeszczeć i rzucać się ze złości i bezradności.
Syczę, kiedy papieros robi się gorący i parzy mnie w palce. Długi sznur samochodów w końcu postanawia się ruszyć.
Przypomina mi się widok Su. Tak strasznie załamanej, bezradnie płaczącej na ziemi. Zagryzam policzek i mocniej ściskam kierownicę. Boże, niech to się już skończy. To wszystko. Nie wiem w jaki sposób, ale po prostu nie dam rady wytrzymać więcej. Kto będzie następny, komu jeszcze spieprzę życie? Ciocia Lucy? Jade? Czemu nikt nie może mnie odizolować?
Skręcam na parking domu samotnej starości. Marszczę brwi, kiedy widzę karetkę pod drzwiami. Znowu ktoś umarł? To przerażające. Wychodzę z samochodu, ostatni raz siląc się na to, żeby moja twarz nie wskazywała na to, że jedyne co mam ochotę teraz zrobić, to skoczyć z klifu. Przechodzę obok ratowników, nie zdradzając, że coś jest ze mną nie tak. Wchodzę do środka i uderza mnie zapach tego miejsca. Nie wiem z czym mi się kojarzy, nie myślę teraz o tym. Odruchowo chcę skierować się na sale. Jeżeli coś mi teraz może poprawić humor, to to, że Albert nie będzie jedyną osobą na tym pieprzonym świecie, która nie może mnie osądzać. W końcu mnie nie pamięta.
Zatrzymuję się w pół kroku i obrzucam całą salę spojrzeniem.
- Gdzie on jest? - pytam znaną mi kobietę, która stoi odwrócona przodem do okna.
Chyba jestem idiotą, jeżeli się jeszcze nie domyślasz, myślę sobie, a ja czuję, że resztki siły które we mnie tkwiły, wyparowały. Opieram się o ścianę. Przecież to śmieszny żart. Czy świat naprawdę chcę, żebym po prostu się zabił?
- Aron, tak mi przykro - Słyszę jej odległy głos.
Usiłuję wyobrazić coś, co odwiedzie mnie od pomysłu, który w tej chwili wpadł do mojej głowy. Jednak nic nie przychodzi mi do głowy. Wszystko, co miało znaczenie umarło. A Albert swoją śmiercią przypieczętował długą listę rzeczy, przez które nie mam prawa istnienia.
Wypadam przed budynek a powietrze zdaję się być tak zimne, że każdy wdech sprawia mi ból. Widzę, że karetka już odjeżdża. Patrzę na nią, myśląc, że właśnie nastał mój czas.
Jeżeli mam mieć jeszcze czyjąś krew na rękach, to będzie ona moja.
Jade's P.O.V
- Tyle wystarczy? - pytam, kiedy przynoszę Harry'emu komplet talerzy.
- Taa - mruczy, cały czas zajęty swoimi sprawami. - Wizytę masz jutro.
- Umówiłeś mnie do lekarza? Nie mam pięciu lat - Wywracam oczami, a ten pokazuje mi język. Pcha wózek przed siebie, wymijając zręcznie ludzi.
- Susan się odezwała? - pyta mnie, a ja kiwam głową.
- Tak, jest już u siebie w domu. Razem z Lou i jej tatą. Chyba trochę ochłonęła - przyznaję.
- Mam nadzieję, że niczego już nie zniszczy - Wywraca oczami Harry, a ja uśmiecham się sztucznie.
Nie, nie mogę wyrzucić niczego z głowy. To absolutnie najgorszy dzień w historii. Nie mogę się cieszyć z niczego. Po prostu człapię powolnie za Panem Ciemności, który stwierdził, że trzeba zaopatrzyć się w talerze, zanim przyjadą moi rodzice. Wracają dzisiaj wcześniej, koło siedemnastej. Jestem przygotowana na kazanie z powodu urwanej klamki, na niezręczne pytania, na wszystko. Ale nie obchodzi mnie to. Nie jestem w stanie się dzisiaj bronić.
- Księżniczko, potrzymaj to - mówi Styles, podając mi papierową, duża torbę z talerzami. Wyciągam w stronę Harry'ego pieniądze, a on patrzy na mnie z uśmiechem.
- Mieszkam u was, mogę się chociaż na coś przydać - parska, po czym sam płaci za talerze. Z westchnieniem wpycham plik banknotów do jego kieszeni, czego on na szczęście nie zauważa.
Nie robię nic, poza utrzymywaniem się przy życiu. Harry tylko kręci głową, kiedy widzi w jak fatalnym nastroju jestem i rezygnuje z próby pocieszenia mnie. Kiedy odchodzimy od kasy, odbiera ode mnie torbę i wyprzedza mnie w drodze do samochodu.
Zajmuję miejsce pasażera, a Styles pakuje wszystko do bagażnika. Chucham na szybę i rysuję na niej różne wzorki.
- Masz ochotę na czekoladę? - pyta Harry, kiedy wsiada do auta.
- Nie - burczę.
- To szkoda, bo tak czy siak musisz ją zjeść - oznajmia, podtykając mi pod nos tabliczkę białej. Przewracam oczami, ale uśmiecham się.
- Myślisz, że to wszystko załatwi? - odbieram ją od niego, a ten wzrusza ramionami.
By zrozumieć jaki Harry ma na mnie wpływ, trzeba po prostu być mną, bo to nie jest do opisania. W drodze powrotnej nie rozmawiamy za dużo. Zdarza mi się, że pytam chłopaka, czy na pewno nie chce czekolady, na co ten za każdym razem odpowiada, że się odchudza. W końcu nie wytrzymuję i kiedy stoimy na światłach, wpycham mu do ust kawałek, a ten gryzie mnie w palce.
- Harry! - krzyczę oburzona, a ten się śmieje. - Zwariowałeś?
- Chyba tak - przyznaje.
- Ostatnio masz coś za dobry humor. To podejrzane - stwierdzam.
- Jakby ci to przeszkadzało - mówi, zmieniając swój ton na gburowaty, na co ja kręcę głową z uśmiechem.
Wjeżdżamy na nasz podjazd, a kiedy widzimy, że rodziców jeszcze nie ma, szybko wchodzimy do domu, mając nadzieję, że David i Tina nie zauważam, że coś złego stało się z ich zastawą.
Kończymy wypakowywać talerze, kiedy drzwi otwierają się z hukiem. Do domu wpadają rodzice. Wychodzę na korytarz, zastanawiając się, co spowodowało ich pośpiech. Harry tym razem nie zostawia mnie samej w trudnej sytuacji i momentalnie pojawia się za mną. W jednej chwili blednę, kiedy widzę Lucy Black, w stanie, w którym nigdy nie myślałam, że ją zobaczę.
- Harry, idź po Susan, Lou i Dana - mówię szeptem do chłopaka, który nachyla się, żeby usłyszeć co mówię. Posłusznie wybiega z domu, mijając w drzwiach moich roztrzęsionych rodziców.
- Co się dzieje? - pytam, patrząc na nich wszystkich z przerażeniem.
- Chodzi... o... Arona... - bełkocze Lucy, zanosząc się szlochem po każdym słowie.
Grunt osuwa mi się spod nóg. Czuję się tak, jakby absolutnie wszystko mi teraz zabrano.
- Co się... - zaczynam cicho, ale tata mówi:
- Zniknął. Napisał tylko do Lucy, że...
- Że przeprasza, że Albert nie żyje, że on ma dość, żebym się trzymała - zaczyna wymieniać Lucy, po czym osuwa się na ścianę. Mama łapie ją za barki i prowadzi do kuchni.
Nieprzytomnie patrzę za nimi, kiedy idą do salonu.
- Policja wie? - Zatrzymuję tatę, kiedy ten chce iść za nimi.
- Tak. Tak, Boże, Jade, co się dzieje? - Patrzy na mnie przerażony. No tak, nie ma pojęcia o niczym.
- Jadę go szukać. Lucy... Lucy ci wszystko powie - mówię martwym tonem.
Nie jestem w stanie rozmawiać. Jeżeli Aron zrobi coś głupiego, to tylko i wyłącznie z naszej winy. Nie doceniałam go jako przyjaciela, nie interesowałam się tym, w jak złym jest stanie - wyrzucam sobie biegnąc do domu Susan. Kiedy jestem na werandzie, biała jak papier Susan wypada na zewnątrz i patrzy na mnie zdruzgotana. Za nią pojawia się Dan, Lou i Harry. Pan Fox mija nas i biegnie do naszego domu. Teraz oni się o wszystkim dowiedzą... ale to nie ważne! Trzeba szukać Arona!
- Jedziemy w dwóch samochodach. Ja i Lou, ty i Susan. Gdyby ktoś go znalazł, dzwońcie - nakazuje Harry, po czym biegną z Louis'em do Skody.
Przytrzymuję Susan, która chyba zaraz zwymiotuje ze zdenerwowania. Podobnie jak ja zresztą.
- On chce się zabić - mówi cicho, a ja nie odpowiadam. Pakuję ją do Galanta, którym tak nienawidzę jeździć, ale to teraz nie ma żadnego znaczenia. Musimy uratować naszego przyjaciela.
Żołądek mam związany w supeł, podobnie jak przełyk. Jestem tak wstrząśnięta, że nie pojmuję tego, co zaraz może się stać.
Prowadzę z zawrotną szybkością. Oczy Susan zrobiły się już całkiem nieprzytomne. Miota się od szyby do szyby, nie będąc w stanie nawet płakać. Moje szlochy przechodzą w jęki bezradności. Z desperacją mijam kolejny zakręt.
- Nie ma go, po prostu go nie ma! - zawodzę, trzaskając dłońmi w kierownicę. Su kolejny raz wybiera numer Arona, tracąc nadzieje na cokolwiek.
- Czy Harry przewidziałby morderstwo? - pyta nagle nieprzytomnie, a ja patrzę na nią otępiała.
- Jakie morderstwo?
- Jade, ja go zabiłam. To wszystko moja wina - zaczyna histeryzować, na co każę się jej zamknąć. - Zatrzymaj się - dodaje po chwili przyjaciółka. Posłusznie zjeżdżam na pobocze w nadziei, że coś zobaczyła. Susan wypada z samochodu, opada na kolana na trawę, po czym wymiotuje. Wychodzę z samochodu, dziwiąc się, że w ogóle mogę jeszcze stać. Kiedy moja przyjaciółka przestaję się dławić, jej wrzask rozrywa noc. Odwracam się w jej stronę, po czym klękam koło niej.
- To ja go zabiłam! - wrzeszczy i zaczyna mnie uderzać. Łapię jej ręce.
- Susan, on żyje! - krzyczę na nią. - Błagam cię, musisz wejść do samochodu, pojedziemy dalej...
Każde jej słowo, każdy jej sprzeciw i wrzask wywoływał u mnie chwilowe zatrzymanie serca i myśl, a co jeśli ma rację? Jeśli Aron nie żyje?
- Susan, nie, podnieś się - protestuję, nie hamując już swoich emocji. - Wstawaj, idiotko! Błagam cię, nie rób mi tego, jeżeli jest jakaś szansa na uratowanie go, to my właśnie ją marnujemy! - wrzeszczę z całej siły. Nie wiem co się z nami dzieje, nieznane emocje, które nami kierują, przesłaniają nam zdolność logicznego myślenia. - Po prostu wstawaj! - błagam ją, a Susan kiwa głową, podnosi się z miejsca i dalej płacząc wchodzi do samochodu.
Powtarzam w myślach tylko jedno słowo. ,,Nie", obija się w mojej czaszce, kiedy kolejne minuty nic nie dają. Nie mam pomysłu, gdzie może być. Bicie mojego serca jest już tak silne, że mam wrażenie, że moja klatka piersiowa w końcu nie wytrzyma i pęknie.
Nie wiem ile Susan jeszcze wytrzyma, ale jej szloch nie znika, ale zaczyna coraz bardziej razić mnie w uszy. Łzy niepohamowanie spływają po moich policzkach, kiedy naciskam pedał gazu, przemierzając coraz to dalsze zakamarki Londynu. Nic, żadnego telefonu. Ani od Harry'ego, mamy, policji. Mam wrażenie, że umieram z niepewności.
Chcę zwariować i przestać mieć świadomość tego, co się dzieje. Chcę przestać czuć.
------------------------------------
Burza na dworze! Mam czas powiedzieć tylko, że was kocham i wiem, pójdę do piekła. Ale co tam! :D A więc, koniec roku, koniec nauk, co powiecie na rozdział w środę? :D
O Boże, ale piorun walnął :( Muszę szybko uciekać. Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba <3
Do następnego! ;*
NO I BARDZO WAŻNE! ZAPRASZAM NA BLOGA DZIEWCZYNY, KTÓRA JEST MOJĄ MUZĄ PRZY PISANIU CZEGOKOLWIEK O SUSAN:
http://www.wattpad.com/story/40704931-between-two-lungs-l-h
Ja powiem duże TAK na szybszy rozdział....kurde taki dramatik, że ja piernicze...co ta Susan!? Ona oszalała! I dobrze, że ma poczucie winy...najpierw Aron, potem Jade przez nią nie mogła złapać oddechu bo się bała jej reakcji...niech ona się opanuje, bo zaraz Lou będzie przez nią cierpieć, kiedy się dowie o wyznaniu miłosnym....ale Harry przejmuje się Jade...nareszcie się nie kłócą.. czekam nn i kocham ♥ kocham ♥ ♥ ♥
OdpowiedzUsuńNo dziewczyno poszalałaś. Genialny rozdział, czytałam z takim napięciem jakbym jakiś kryminał czytała. Uwielbiam Cię. Czekam w środę na więcej 😍
OdpowiedzUsuńNie, nie możesz! Aron ma żyć! Nie zrobisz mi tego, nie! Nie ma takiej opcji! Znajdą Go, nad tym ich miejscem. Skrzeczącą przystanią? Nie, to tak się nie nazywało. W każdym razie, tam, gdzie Su wyrzuciła jego naszyjnik i tam, gdzie Louis go znalazł. Wiesz już, co mam na myśli? ;c
OdpowiedzUsuńLena taka zła. Żartowałam. Dobrze zrobiła. Ja oficjalnie mówię, iż oni mają być razem. Liam i Lena! ♥
Cudo! Czekam na nn :-)
OdpowiedzUsuńNie żeby coś ale zaglądam tu od 8 rano czy jest bonusowy rozdział więc błagam daj mi wreszcie mój narkotyk xd
OdpowiedzUsuńHeyoo wracam! Nadrobilam juz wszystko i rozdzialy sa jak zawsze GENIALNE ^^
OdpowiedzUsuńKOCHAM WAS KOCHAM VICTORIOUSA
wszystko sie poplatalo :****
Buzki! I zapraszam do mnie na 2 blogi wszem i obec mowie POWRACAM XD
Dlaczego nie ma wątku z Niallem? :c
OdpowiedzUsuńPiszesz genialnie ja chce więcej!!! ��
Piszesz, że wchodzimy w taki czas, że aż chce Ci się pisać, a rozdziału jak nie było tak nie ma :( chyba przestane czytać i komentować
OdpowiedzUsuńSzukasz spisu?
OdpowiedzUsuńchcesz się wybić?
może poczytać inne blogi?
Zapraszam do Spis opowiadań o 1D
Świetny rozdział jak zawsze ! :D
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie :)
http://thelasttimeostatniraz.blogspot.com/
ten moment akurat ten moment !!!!!!! dawno mnie tu nie było ale wracam
OdpowiedzUsuń